18+
Ta strona może zawierać treści nieodpowiednie dla osób niepełnoletnich.
Zapamiętaj mój wybór i zastosuj na pozostałych stronach

#opowiadanie

110
Bez zbędnego przedłużania, zakupu dokonałem możliwie jak najszybciej, po jakiś 25 minutach byłem więc z powrotem na zewnątrz z odstającymi połami płaszcza, którego kieszenie wypychały świeżo zakupione, 4,5 procentowe, mocne piwa marki JewsBerg. Zakupy zakupami, ale właśnie uświadomiłem sobie, że będąc nieco pijanym i lekkomyślnym człowiekiem, zupełnie zapomniałem o tym, że spożywanie alkoholu poza własnym mieszkaniem lub specjalnie do tego przeznaczonym miejscem było kategorycznie zabronione. Z uwagi na fakt, że od 2 do 10 dystryktu miasto było praktycznie w 100% monitorowane, wypicie piwa i pozostanie niezauważonym równało się z cudem. Miałem dwie opcje. Po pierwsze, mogłem zaryzykować i spróbować „przemycić” mój bezcenny towar do jednego z nie monitorowanych osiedli leżących w dystrykcie 1. Noszenie nie obcisłych spodni spotykało się jednak z bezwzględną krytyką, szczególnie w przypadku nocnych, sobotnich wyjść, ubrany byłem więc w jedyną obcisłą parę jaką posiadałem. Włożenie w nią dwóch puszek piwa i pozostanie niezauważonym nie wchodziło w grę. Resztę życia spędziłbym zapewne w więzieniu, a w takim wypadku wolałbym wypić piwa duszkiem i rzucić się pod Lezdolino. Drugą opcją było przedostanie się do dystryktu 11, w którym procent monitorowanych obszarów ze 100 spadał do około 20, i w którym, przynajmniej w opowieściach, spożycie alkoholu poza domem było dziecinnie łatwe. Mogłem niestety tylko w teorii, gdyż od „jedenastki” dzieliło mnie ponad 20km, z równym powodzeniem mógłbym więc wbijać rozum do głowy feministkom. Okazuje się, że świat w którym żyli ojcowie mojego pokolenia miał też swoje plusy. Pamiętam jak Tato z rozmarzeniem opowiadał o czasach kiedy, jak zwykł mawiać: „W czasach, kiedy dzisiaj Zjednoczona Europa, podzielona była na mniejsze państwa. Czasach kiedy istniały „torrenty”, wolność orientacji seksualnej, a uczestnictwo w świętach państwowych i posiadanie konta na Goy’sList eu było kwestią wyboru, zaś niedzielę traktowana jako dzień wolny od pracy”. Większość z jego opowieści wydawała mi się nieprawdopodobna. Taki brak państwowej kontroli i samowolka obywateli musiała się skończyć tym, co nastąpiło w 2025 roku, pomyślałem.

Czas jednak uciekał, a ja czułem, że fantastyczny nastrój, w jaki wprawiło mnie wypicie dwóch pierwszych browarów (tak o piwach mawiał mój dziadek) powoli lecz nieubłaganie mijał. Musiałem coś wymyślić, zbliżałem się bowiem do granicy dystryktów 1 i 2. Zegarek wskazywał 23:10- w dystryktach od 2 do 10 o godzinie 23:30 rozpoczynała się godzina policyjna. Do przebywania po 23:30 na zewnątrz potrzebne było specjalne zezwolenie, którego jak się pewnie domyślacie, nie miałem.

Musiałem coś wymyślić i musiałem zrobić to bardzo szybko. Po raz pierwszy odkąd żyję, dostrzegłem mankamenty działającego w niemal całej Europie monitoringu, który mówiąc ogólnie, widział wszystko i wszędzie. W normalnych okolicznościach był on przecież gwarancją ciągłego bezpieczeństwa obywateli. Dzisiaj wpędzał mnie jednak w dość beznadziejną sytuację, która pozostałaby równie beznadziejna, gdyby nie fakt, że w kilka chwil zmieniła się w o niebo bardziej beznadziejną. Nagle, zza zakrętu jakieś 150 metrów przede mną, z piskiem opon wyjechał czarny samochód. Zbliżał się w moją stronę z dużą prędkością i pewnie rozjechałby mnie, gdyby ulica nie wybuchła kilka metrów przed nim. Eksplozja uniosła prawe koło samochodu w górę, a całą maszyną gwałtownie szarpnęła w lewo. Nieszczęśnika najpierw rzuciło na chodnik, a po przejechaniu kilku kolejnych metrów, z impetem rzuciło w ceglaną ścianę budynku z dobrze widocznym, kolorowym szyldem przedstawiającym białe, nadgryzione jabłko. Ułamek sekundy później, z budynku po drugiej stronie ulicy wybiegło 6, może 7 zamaskowanych postaci ubranych w biało-czerwone barwy. Podbiegli do auta, i w pośpiechu zaczęli wyciągać trójkę, na oko nieprzytomnych lub martwych pasażerów. Może gdyby strach nie sparaliżował mi w tamtym momencie ruchów i myśli, w pasażerach rozpoznałbym trójkę sprzed sklepu. Może również zwróciłbym uwagę na ostatniego z „biało-czerwonych”, który zaszedł mnie z tyłu. Może nawet z całego zajścia zapamiętałbym nieco więcej. Wierzcie mi jednak na słowo, że mocne uderzenie metalową pałką w tył głowy niezwykle skutecznie odbiera przytomność i pamięć.
516
Drogi czytelniku. Żeby poniższa historia nabrała sensu musisz przystąpić do lektruy części pierwszej, do której odsyłam tutaj:Część I

Życie toczy się dalej.

Budzisz się. Od samego rana towarzyszy ci ból głowy. Lekkiego kaca dedykujesz koledze kolegi który kogoś znał kto znał kogoś w waszej ekipie. Ospale podnosisz się z wyra i spoglądasz na niewyprasowaną koszulę i czarne spodnie wisząca na drzwiach pokoju. Dzisiaj matura ustna z polskiego. Ale ty masz to w dupie. Nie chcesz. Nie muisz. Na dzień dobry podnosisz klepkę parkietu, pod którą trzymasz swoje skarby. Krecha od rana. Naćpany garniesz się do prasowania koszuli. I tak idziesz tam tylko żeby odfajczyć obecność. Nie zdajesz. W sumie to zdajesz, bo giertych był przy władzy i pozwolił takim baranom jak ty prześliznąć się na ‘studia’. Ale nie o tym teraz myślisz. W drodze do domu dzwonisz do rodziców którzy akurat siedzą nad morzem. Podajesz im krótką informację. Za 3 dni cię tu nie ma. Zasrałeś im wymarzony, 10-dniowy urlop, który planowali od 5 lat. Zasrałeś im go cieknącą sraczką.

Ich przyspieszonemu powrotowi do domu towarzyszy milion pytań. Gdzie? Z kim? Jak to? Dlaczego?. Kłamiesz, że matura poszła pomyślnie. Jesteś do tego przyzwyczajony. Gdzieś między zbieraniem lekkiego a srogiego wpie**olu opanowałeś sztukę kłamania do perfekcji. Kłamiesz, że jedziesz zarobić na studia, popracować trochę. Dzięki temu i oni i dziadkowie dołożyli 200 zł do wycieczki. No i dokupili bilet powrotny, który na pierwszym postoju ma wylądować w koszu. W całym harmidrze swojego życia nawet nie zauważasz, kiedy ojciec przestał chlać. Problemy z wątrobą podobno. Nie może, podobno. Przymusowe ogarnięcie go złapało.

Nikomu nie mówisz, że uciekasz. Robisz imprezę bez powodu. Impreza to zbiórka najbliższych ci ludzi. Blond suczka z innego miasta i kilku ćpunków, coniektórzy ze swoimi partnerkami. W sumie 12 osób. Tona ćpania w najróżniejszych formach i litry taniej wódy z meliny. Zawsze jak padało hasło ‘balet’ to wszyscy wyskubali to co mieli. Ktoś coś ukradł. Ktoś coś sprzedal. Ktoś nawet zastawił złoty łańcuszek siostry z komunii.

Jutro wyjazd. Patrzysz na niecałe 100 funtów i plecak zapakowany najpotrzebniejszymi rzeczami. Ze 3 bluzki, pare spodni, buty na zmianę, jakiś kubek na herbatę i kilka vifonów. Nie myślisz o podróży. Mimo tego nie zasypiasz jak zawsze. Nie jak codzień. Dzisiaj nie piłeś, nie niuchałeś, nie jarałeś. Zaszyłeś się w swoim pokoiku 2x3m. Wyłączyłeś telefon. Nie pojawiłeś się na blokach. Wypaliłeś 2 paczki papierosów.

O 5 wieczorem odjazd. Wrzucasz torbę do autokaru po czym zajmujesz miejsce. Spoglądasz w okno i widzisz rodziców stojących na stacji. Mama płacze. I to cię dotyka. To prawdopodobnie najwięcej i najszczersze uczucia jakie ci ukazała w ciągu całego twojego życia. Niebo na ziemi. Pierwszy raz w życiu czujesz tą więź syna z matką. Najczulszy moment twojej egzystencji przerywa 140-kg śmeirdziel w spodniach moro, który zajmuje miejsce zaraz obok ciebie. k***a mać, myślisz. Pół autokaru pustego. Już wiesz, że ta 16-godzinna podróż przez pół europy nie będzie należała do najprzyjemniejszych.

Autobus pełen jest różnych osobowości. Grubas siedzący obok ciebie rozpruwa się z niesamowitych historii które przeżył w wojsku. Po 50 kilometrach masz go serdecznie dość i żałujesz, że podczas służby jakiś granat nie wypie**olił mu w ręce. Gdzieś tam z przodu widać typowego Mirka eksperta szos, który próbuje nawigować kierowcę opowiadając o osiągnieciach passata 1.6 w gazie podczas rodzinnego wylotu na mazury. Widzisz starszą kobietę co wiezie jakiemuś innemu nieudacznikowi dwie torby żarcia, bo synuś narzeka, że drogo. Także widzisz odpicowaną brunetkę z wielkimi cyckami, co myśli że jest lepsza od wszystkich, a podobnie jak my wszyscy utknęła na siedzeniu X w autokarze firmy oferującej najtańsze przejazdy. Na tyłach siedzi grupka młodych, wesołych. Kilka dziewczyn, kilku chłopaków. Popijają, śmieją się. Z chęcią byś się przyłączył, ale gruba menda, która zanudza swoimi historiami o kotowaniu szeregowych zajmuje tyle przestrzeni, że nawet jak byś chciał to się nie przeciśniesz. Postój. Nabijasz lufkę, przyłączasz się do grupy. Nie mówisz im, że trawę pokrywa dosypka żółtej amfetaminki, jakieś resztki co miałeś skitrane pod parkeitem. Zapomniałeś. Teraz masz przed sobą 12 godzin jazdy w śmierdzącym żygami autokarze obok grubego, chrapiącego rambo.

Wysiadka w Londynie. Londyn podobno ładne miasto. Nie widzisz, bo ze swoim plecakiem i podręczną mapą wydrukowaną z internetu próbujesz ogarniać nowy świat. Nie teraz czas na zwiedzanie. Nie znasz języka. Tyle co z gier komputerowych, więc jedyne co ci przychodzi na myśl to ‘game over’. Mimo, że zdajesz sobie sprawę z lewostronengo ruchu, automatycznie spoglądasz w złą stronę. Słyszysz klakson. Przebiegasz przez ulicę. Próbujesz ogarnąć porzystanek autobusowy, potrzebujesz monety żeby kupić bilet. Nie masz monety. Same papiery. Pokazując na automat i banknot zwracasz się do starszej pani stojącej obok na przystanku. ‘Help?’. Zapłaciła ci za bilet. Nie chciała pieniędzy. Pozytywnie.

Dzięki wyświetlaczom wewnątrz autobusu wiesz, kiedy masz wysiąść. Spoglądasz na papier na którym masz wszystko ładnie rozpisane. Waterloo. Ogromna stacja kolejowa i setki, jak nie tysiące ludzi biegnących bezdusznie we wszytskie strony. Na ekranach odnajdujesz miasto-miejsce docelowe podróży. Szkoda ci 15 funtów na bilet. Lecisz na gapę. Przechodzisz cały pociąg, szukając siedzeń drugiej klasy, aż dochodzisz do szklanych drzwi na których widnieje napis ‘first class’. Odwracasz się. Rozsiadasz się na wygodnych siedzeniach dla plebsu i z nadzieją, że kanarów nie będzie ruszasz w podróż. Udaje się.

Lądujesz w mieście po najch*jowszej i najdłuższej podróży swojego życia. Zmęczony, brudny, śmierdzący na lekkim zjeździe wychodzisz z peronu i trafiasz na mapę 90-tysięcznego miasta. Wyciągasz zwitek papieru na którym masz zapisany adres zamieszkania kolegi kolegi który kogoś zna kto zna kolegę twojego kolegi. Jest tam też numer telefonu, ale niestety wyłączony. Ulica nie znajduje się na mapie. Zastanawiasz się, czy jesteś we właściwym miejscu. Pokazujesz ludziom papier, nikt nic nie wie, ktoś coś mówi ale ty... nie bardzo rozumiesz.

Zrezygnowany kilkugodzinnym ogarnianiem sytuacji, zmęczony niepowodzeniami siadasz na ławce, włączasz komórkę puszczasz muzykę. Otwierasz portfel, zaglądasz. 95 funtów. Cały dorobek twojego życia. Wyjmujesz pieniądze, prawo jazdy i dowód osobisty. Wkładasz do kieszeni. Przeglądasz dalszą zawartość swojego niebieskiego, dresowego porfela adidasa na rzep. Żeton, zdjęcie dziewczyny, karta telefoniczna, bilet autobusowy, zapałka, pół papierosa. Same bzdury przydatne do kruszenia, ustawiania lini, wciągania, nabijania, czyszczenia lufki...Wyrzucasz wszystko do kosza obok. Zamykasz oczy, zasypiasz. Nie wiesz ile czasu minęło, gdy ktoś nagle szarpie twoje ramię. Zbawienie. Kolega znajomego kolegi która zna kolegę twojego kolegi właśnie wraca z lotniska. Dzwonicie po taryfę.

Trafiasz do 3-pokojowego mieszkania na którym mieszka 9 innych ludzi. Jedna łazienka. Jeden kibel. Zasrany. Siadacie w pokoju z balkonem, na dywanie. Tam spało szefostwo. Ktoś przynosi wódkę marki Sainsbury. Myślisz, że pierwszy raz będziesz pił markową, angielską wódkę. Chłopaki z wioski ze wschodu Polski szybko podliczają ile będzie wynosił twój czynsz. Zgubiłem portfel, kłamiesz. Albo ktoś mi zaj***ł, kłamiesz. Zostałeś się z 95 funtami, także chłopaki litości, do wypłaty. Łykają to jak młode pelikany. Wszystko łykali. Sam już nie wiesz, czy tak perfekcyjnie opanowałeś sztukę kłamania, czy dorastanie z pługiem w łapie przy granicy białorusi zachwiało ich rzeczywistość wraz ze zdolnościami oddzielenia prawdy od kłamstwa. A może to po prostu dobrzy ludzie byli? Bladź twoja mać...

Jutro zaczynasz pracę. Dzisiaj pijesz. Uszczęśliwiasz lokatorów gdy mówisz im, że raczej chcesz spać w pokoju sam. Mniej płacić będą jak rozdzielą czynsz, który dzielony był na pokoje. W pracy jest fajnie, nawet się odnajdujesz. Dużo Polaków, trochę cebuli, nawet jakiś sebix się przemielił na horyzoncie. Myjesz gary. Myjesz kuchnię. Wracasz i śmierdzisz rybami. Restauracja z owocami morza.

Język ogarnaisz szybko. Po miesiącu mówisz lepiej niż ci co byli tam 2 lata. Przenosisz się ze zmywaka na pomoc kelnera. Masz większy kontak z ludźmi. Jakaś studentka psychologii, jakiś technik i inne wyedukowane odpadki biegają w fartuchach po sali serwując nienażarte, angielskie mordy. Na jednej pracownej popijawie pytasz ich, czy tak wyobrażali sobie życie. Widzisz, że ambicje ich przewyższyły. Stale mają wygórowane plany. Każdy czeka na swoją szanę pracy w wystudiowanym zawodzie. A przez lata pracy przewinęło się ich wielu. Psychologów, znawców ch*jwieczego, marketingowców, socjologów, inżynierów. Polacy, którzy tak na prawdę to co robią tu, mogli by równie dobrze robić w Polsce. Jesteś inny od nich wszystkich. Nie masz nic. Szkoły, pieniędzy, kontaktów. A wylądowaliście tak samo. I na ch*j komu te studia, myślisz.

Dla większości z nich jesteś dziwnym typem. Dziwnym jest palenie trawy z Angolami i Francuzami. Dziwnym jest ćpanie MDMA po barach. Dziwnym jest wyjść z domu w poniedziałek i wrócić w czwartek. Dziwnym jest żreć fastfoody a w lodówce mieć tylko masło i serek wiejski. Dla ciebie jest fajnie, kokaina na wyciągnięcie ręki. I stać cię na nią. W kraju raz cię poczęstowali, jak brat kolegi wrócił z Holandii to przywiózł. Teraz skoczyć po robocie do baru i naćpać się koksu to żaden wyczyn. To normalność. Żeby ziomki mogły cię teraz zobaczyć...Koledzy z wioski pod białorusią wmawiają ci, że to mózg wyżera. Ale to dzięki interakcji z obcokrajowacami łapiesz język. Szybciej niż te młotki co siedzą zamknięci w pokoju i piją najtańszą wódę. Młotki, co po 2 latach mieszkania za granicą nie wiedzą jak się spytać o paczkę fajek. No, ale od dzisiaj to twoja robota.

Po paru tygodniach ćpania ze zwykłymi robolami zaczynasz poszerzać kręgi. Palisz z kierownikiem zmiany. Potem z zastępcą szefowej. Potem z samą szefową. Ktoś kiedyś nawet powiedział, że masz potencjał. Że będą z ciebie ludzie. Ktoś gdzieś podziwiał twoje rysunki. Ktoś powiedział że da się tym zarobić. Że jeszcze jesteś młody. Że może być lepiej. Nie słuchasz. Lepiej? Na cholerę ci lepiej, jak jest ci dobrze. Ćpanie jest, picie jest, waluta się zgadza. Chwyciłeś Boga za nogi. Co poniedziałek podział napiwków, co miesiąc wypłata. 1200 funtów w sumie, przy kursie ponad 6zł wydaje ci się, że jesteś milionerem.

Szybko dostajesz kolejny awans. Po 6 miesięcach operujesz na barze. Praca łatwiejsza, nalewasz wino, mieszasz koktajle. I naj***ć się w pracy można niedopitkami z butelek. Mniej więcej w tym czasie dostajesz telefon. Ta siostra kolegi co z nią kręciłeś za dzieciaka? Wyszła za mąż za tego fagasa co znim kręciła na boku. A on na jakieś krzywej popijawie wyrzucił ją z okna. Z 9 piętra. Nie przeżyła. Wracasz do domu, siadasz przed 42 calowym telewizorem, który sobie kupiłeś po pierwszej wypłacie. Wkładasz płytę do xboxa, którego kupiłeś po drugiej wypłacie. Odpalasz film ze studniówki i widzisz jej uśmiechniętą twarz. Wyłączasz. Odpalasz Bongo. Odpływasz.

Rodziców olałeś po tym, jak wykrzyczeli przez telefon że jesteś zerem. Że nie zdałeś matury. Że ich okłamałeś. Całe życie od nich słyszałeś, że nic z ciebie nie będzie. Że wylądujesz w pierdlu. Że jesteś społeczną mendą. Mimo to po jakimś czasie brakuje ci ich. Bo człowiek się przyzwyczaja, prawda? Nie dzwonisz. Numer zmieniłeś.

Na jakieś ferie świąteczne czy inne nic nie znaczące dla ciebie kościelne dni wolne do współlokatorów przyjeżdzają: dziewczyna, dziewczyna, siostra, ojczym, matka, brat, brat. Jest was 16 w mieszkaniu. Z jednym, stale zasranym kiblem i łazienką. Każde wyjście i wejście do domu to tor przeszkód przez obuwie stojące w korytarzu. Przeprowadzasz się. Bierzesz ze sobą kolegę kolegi znajomego kolegi który znał kolegę kogoś w twojej starej ekipie i wynajmujecie domek wraz z jego bratem i ojczymem. Parę tygodni później przyjeżdża zaproszony przez feralnego współlokatora kolega z dziewczyną. Z Walii przyjechali. W odwiedziny. Typowy koksu, kreatyna, proszki na masę i typowa blond suka co non stop wozi się na różowo. Ona chyba musi mu dupę podcierać, bo z tym sztucznie wyhodowanym garbem sam na bank nie daje rady. Ale k***a jak, z tymi 20-centymetrowymi paznokciami zmieniającymi kolor każdego dnia, jak pieprzony kameleon? Zostają u was. Na stałę. Znajdują pracę. Potem przyjeżdza dziewczyna kolegi kolegi znajomego kolegi, i matka. Znów jest was 8 na 3 pokojach. A ty...ty jak zawsze masz pokój sam...Płacisz więcej.

Czujesz się trochę jak w zoo. Siedzisz w ogródku, palisz jointa. Podchodzi koksu i wmawia ci, że jesteś zerem. Że co z tego masz. Że poszedłbyś poćwiczyć trochę, poruszać się. Że niszczysz sobie życie. Bierzesz najgłębszego bucha w swoim życiu i perfidnie, lekceważąco puszczasz mu go prosto w twarz. Nie mówisz nic. Zaczyna się awantura, szarpanina. na której wychodzi, że nie wyrzucasz śmieci, nie myjesz naczyń, nie sprzątasz, nie podporządkowujesz się do grafiku który wisi na lodówce. W sumie to nawet nie wiesz, że jakiś grafik jest. Że sprowadzasz do domu jakieś dz**ki i ćpunów. Wyrzucają cię z chaty, chcąc wydębić od ciebie telewizor, jako karę za śmierdzące od ganji i papierosów, pomalowane ściany, które oni potem będą musieli doprowadzić do porządku. Nie zostawiasz.

Telewizor z x-boxem przynosisz do roboty i stawiasz w szatni. Kłamiesz, że wszyscy spędzają tu dużo czasu to i rozrywka się przyda. Lądujesz na ulicy z dwiema walizkami, które chowasz w krzakach przed każdym wyjściem do roboty. W pracy jest prysznic. Cały brudny i zaj***ny mułem. Część wolnego dnia poświęcasz na ogarnięcie syfu. Tak, żebyś nie miał problemu z higieną. W pracy oczywiście kłamiesz, że prysznic się przyda, bo wszyscy po powrocie do domu śmierdzą rybą. W głębi duszy czujesz, że większość i tak zna prawdę.

Szybko znajdujesz lokum. W samym centrum. Nad kebabem. Dwie sypialnie, duży pokój mała kuchnia. Kuchnia nieważna, bo i tak przeważnie jesz na mieście. Żeby wyrównać czynsz bierzesz kolegę z pracy, z południowej afryki, który momentalnie mieszka u ciotki. Typowy rasta. Murzyn, dredy, nie je świni, nosi dashiki. Choć tego jeszcze nie wiesz, jest to punkt zwrotny twojego życia. 6 miesięcy mieszkania z ciężkim palaczem trawy. 6 miesięcy bez chemii i alkoholu. Starszy o 5 lat murzyn uświadamia ci wartości literatury. Wartości życia. Wymieniacie się książkami o tematyce konspiracji, czytacie, pracujecie, gracie w kosza. Zadziwia cię fakt, że murzyn zainteresowany jest historią Polski, której sam tak dobrze nie znasz. Na internecie zamawiasz odpowiednią literaturę. Uczysz się historii swojego kraju razem z pieprzonym murzynem.

Skończyłeś 21 lat. Poznany parę tygodni temu rastafarian staje się nieodłącznym elementem twojego życia. Razem pracujecie, razem mieszkacie, wymieniacie się panienkami, książkami. Sprzedajesz xboxa. Sprzedajesz telewizor. Kupujesz areograf. Malujesz wszystkie szafki i ściany w wynajmowanym mieszkaniu. Z tym będzie problem przy zdawaniu mieszkania. Planujecie podróż do amsterdamu. Jedziecie. Ktoś miał zamówić bilety, a ktoś iny hotel. Nie pamiętacie kto miał zrobić co. Bilety są, hotelu nie ma. Jedziecie w ciemno, by potem 2 noce spać na ławce w parku a na trzecią znaleźć jakiś tani motel. Grzyby i ganja. 4 całe dni na tripie.

Jak to bywa z ludźmi z innego kontynentu, bambo skończyła się wiza. Postanawiasz odwieźć kolegę na lotnisko. Jedziecie dzień wcześniej. Widzisz londyn pierwszy raz. Nie podoba ci się. Tłumy ludzi biegnące w różne strony. Zero człowieczeństwa. Brudno. Tamiza śmierdzi. W metrze duszno. Noc spędzacie w parku na ławce, bo cały hajs i tak poszedł na palenie. Podchodzi jakiś ćpunek. Młody chłopak. Troszkę starszy ode mnie. Popalacie razem jointy. On wyciąga strzykawkę. Odgrzewa złoty brąz. Proponuje ci pierwszą rundę, zapewniając pełną sterylność sprzętu. Trzymasz igłę w ręce. Sam nie wiesz czy chcesz się kłuć. Murzyn w dredach patrzy na ciebie z pogardą. Kiedy murzyn w dredach mówi ci, że jesteś pie**oloną małpą oddajesz ćpunowi herę. Bierzesz jointa. Byłeś blisko. Ćpunek ściąga buta i dziurawą skarpetę, po czym wbija się w stopę, pokazując wam pokłute ręce. W ręce już nie daje rady. W ciemności dostrzegasz zakropkowane łapy i oznaki zakażenia. Długo mu nie zostało. Teraz opdpływa, leży na trawie. Murzyn przysypia. Ty rozmyślasz, jak źle ten wieczór mógł się skończyć.

Dalszych parę tygodni mieszkasz sam. Zżera cię nuda i monotonnia każdej kolejnej doby. Czytasz. Dużo czytasz. Rysujesz. Nie idziesz do pracy. Dzwonisz, że jesteś chory. Nie pierwszy raz. I nie ostatni. Z murzynem zasadziliście kilka krzaków trawy, niestety, lub też na twoje szczęście, nie dojrzały do jego odjazdu. Teraz masz co palić. Za darmo. Zbierasz plony. Rozdajesz znajomym. Robisz ciasto. Dajesz znajomym. Sprzątasz. Czytasz. Rysujesz. Zżera cię nuda i monotonia każdej kolejnej doby.

W pracy dowiadujesz się, że czeska kelnerka szuka mieszkanka. Zerwała z chłopakiem. Z kucharzem. Z twoim pierwszym kolegą od ćpania. Z twoim pierwszym źródłem narkotyków. Przygarniasz ją. Nie podoba mu się to. Każdego dnia w myślach ją gwałcisz i spuszczasz się w jej ogromne cycki. Rozmawiacie o tym, ale za bardzo jej przypominasz młodszego brata. Mimo że nic z tego nie będzie to czerpiesz zyski na jej koleżankach. A ona na twoich kolegach. Na podstawie jej i jej psiapsiółek wnioskujesz, że czeszki to k***y. Dochodzisz do sytuacji, gdzie twoi znajomi odwiedzają cię tylko po to, żeby ją sobie por*chać. Mieszkasz w burdelu. Codziennie, praktycznie codziennie widzisz nową twarz. Czytanie przerywa ci jej głośne stękanie. Była głośną suką. Koledzy z kebaba poniżej zaczeli być przekurewsko mili. Darmowe hamburgery. Kebabów nie jem. Nie lubie baraniny. Przy każdej wizycie pytają się, czy dasz im jej numer. Nie dajesz. Właściciel lokalu pyta się o koks. Zapraszasz go do siebie. Palicie trawe. Wciągacie linie. On r*cha czeszkę. Masz dożywotnie darmowe hamburgery i klienta któremy gonisz ganję za 150% ceny.

Poznajesz koleżankę czeszki. 37-letnią mieszankę Greka z Angielką. Maszynę do r*chania o ciemnym kolorze sutków. Masz 21 lat. Bajka trwa dobrych parę miesięcy. Odłączasz się od rzeczywistości a cały swój wolny czas poświęcasz na seks i jointy. Czasami tylko na jointy, bo jesteś tak zmłucony, że ci nie staje. Sen na jawie, z którego budzisz się w momencie gdy pani o 5 lat młodsza od twojej mamy wyskoczyła z rozmową o dziecku. Kończycie znajomość. Gdy pół 90-tysięcznego miasteczka miało przyjemność wuzdać twoją współlokatorkę a ty zmuszony byłeś zakończyć najpiękniejszy związek twojego życia, usiedliście razem na sofie zajadając się ciastem wypełnionym domorosłą ganją. Wasze życia są ch*jowe.

Dzwonisz do rodziców po ponad 2 latach. Matka płacze z radości. Nikt nie krzyczy. Nikt nie wyzywa. Rozmowa przebiega na poziomie. Mówisz im o cudownej pozycji menadżera baru, którą niedawno dostałeś. Całą historię koloryzujesz, ale o nie kłamiesz. Chyba pierwszy raz ich nie kłamiesz. Manadżerem w anglii może być każdy. Są manadżerowie od sprzątania. Od kuchni, restauracji, baru. Główny manadżer, zastępca manadżera, asystent manadżera, manadżer rejonowy. Nieistotne. Wiesz, że to tylko taki system motywacyjny dla naiwniaków, stworzony tylko po to, żeby coraz więcej z nich wycisnąć. Taka marchewka przed osłem. Zdajesz sobie z tego sprawę, a mimo to brniesz wgłąb tej całej gierki. Bo fajnie jest mieć trochę władzy. Fajne uczucie przyjmować wystudiowanych inteligentów i mówić im co mają robić. Starasz się nie być ch*jem, wstawiasz się za każdym Polakiem który złożył CV. Ale sebixy i cebule i tak chcą cię wykorzystać na każdym kroku. 4 lata w anglii, nie chwytają nawet podstaw języka, a dopytują się o podwyżki i awansy. Które i tak nie podlegają twoim decyzją. Ale to ty jesteś obarczony winą. Ty jesteś ch*jem. Bo nie pomagasz.

Wyobraź sobie, że pewnego pięknego dnia przyjmujesz 30-letniego typka do roboty. Anglika. Wydaje się spokojny, normalny. Lubi popalić jointy, po zmianie, nocami idziecie z jeszcze jednym ziomkiem, Polakiem, porzucać piłkę do kosza. Rozmawiacie o konspiracjach. Te 3 rzeczy połączyły was na parę tygodni. Dzień w dzień, a raczej noc w noc, jointy, koszykówka i konspiracje.
Anglika wypło. Jednego dnia nie pojawia się w robocie, telefon wyłączony. Drugiego dnia dostajesz telefon. Jego matka. Nie mogą go znaleźć. Trzeciego dnia pojawia się w pracy, bez spodni. Nożem do masła otwiera drzwi od kibla, w którym akurat srałeś. Zaczynacie rozmowę. Był ukrzyżowany. Zna odpowiedź na zagadkę wszechświata. Jest numerem jeden. Mówi ci o jakimś typie z londynu, który jest numerem dwa. Ty jesteś numerem 3 – kluczem do wszechświata. Podcierasz dupę i bierzesz go na tyły restauracji. Sadzasz go na schodach drogi pożarowej. Odpalacie szlugi. Mówisz mu o jego rodzicach. Martwią się. On cię nie słucha. W panice, chaotycznie, aczkolwiek całkiem detalicznie opisuje ci historię swojego ukrzyżowania. Pokazauje rany na dłoniach, które jak się potem okazało zrobił sobie sam. Udaje ci się odesłać go do domu.

Siedzisz w nocy w domu. Palisz jointa. Nagle słyszysz buchanie do drzwi. Wrócił. Wrócił i znowu pie**oli te same głupoty. Współlokatorka boi się i grozi policją. Mówisz jej, żeby stuliła pysk, bo to twój ziomek, który potrzebuje pomocy. Ma rozbitą głowę, cieknie mu krew. Wrzucasz go pod prysznic. Na jego twarzy widnieje pustka. Oczy jakby naćpane lub ekstremalnie podekscytowane. Cały czas ta sama nawijka o wszechświecie, bogu. I o tym jaki jesteś ważny dla niego i egzystencjii wszystkiego. Kładziesz go na sofie w dużym pokoju i odchodzisz spać. W środku nocy budzi cie paniczny krzyk dobiegający z kuchni. Słyszysz dźwięki sztućcy. Idziesz zbadać sytuację i widzisz Anglika. Z nożem. Stoi z nożem i pustym wzrokiem patrzy się w okno. Nie reaguje. Wyrzucasz go z domu. Teraz ty się go boisz.
Tak skończyła się jego przygoda. Od konspiracji mu odj***ło i wylądował w wariatkowie. Potem od jego rodziców dowiadujesz się, że parę lat temu siedział w zamknięciu, ale się poprawił. Coś na niego musiało źle wpłynąć. Wiesz, że to po części twoja wina. Nikomu nie mówisz. Trzeci z grupy niedługo potem postanawia zrobić zamach na swoje życie. Garść tabletek i pół litra. Ale jedyne co tym osiągnął to nowy kolor dywanu i ścian w squacie w którym mieszkał. Powód był nieznany.

Po jakimś czasie każda praca zaczyna wk***iać. Masz już dość smrodu ryb i mieszania koktaili dla niewdzięcznych brytyjczyków. Chcesz zmian. Ze swoim cv odwiedzasz kilka agencji. Pozycja menadżera jedenj z lepszych sieci restauracji pomaga. Podbnie jak ukończone kursy sponsorowane przez korporację. Chwytałeś się wszystkiego co oferowali. Licencję barmańską. Pierwsza pomoc. Zarządzanie barem. Zarządzanie restauracją. I wiele innych. Szybko dostajesz odpwiedzi. Wśród setek propozycji pracy w przemyśle żywieniowym znajdujesz parę godnych uwagi.

Praca pierwsza. Sprzedaż okien. Mimo, że mało podali informacji to wygląda obiecująco. Biuro, dobre pieniądze, prowizja od sprzedaży. Idziesz na rozmowę. Parę dni później otrzymujesz telefon, że dostałeś się do drugiej fazy poborowej. Wpadasz na salę konferencyjną. Z tobą siedzi tam innych 16 osób. Większość z bangladeszu czy innego zapyziałego zakątka naszej planety. Ale są i biali ludzie. Niewielu, ale są. Ważne, że białe jest szefostwo. Dostajecie informację, że ta faza rekrutacji opiera się na nauce. Dostajecie książki, broszurki, ulotki i macie 2 tygodnie na naukę. Musisz wszystko wiedzieć o oknach. Organizowane są seminaria. Idziesz na pierwsze ale potem je olewasz, bo są ciekawe jak opowieści grubego żołnierza z autokaru. Robisz to co zawsze, popalasz jointy, rzucasz piłką do kosza, czytasz. Literaturę oczywiście wymieniłeś na tą o oknach. Przychodzi dzień testów. Zdajesz na granicy punktów, co i tak wystarczyło. Najlepszy wynik osiąga jakiś mały ciapaty włochaty gnojek z Indii. 100% wiedzy o oknach. W myśli gratulujesz mu wiedzy bezużytecznej. Przechodzi was 4 z 16. Duma.

Następnego poranka zaczynacie pierwszy dzień w pracy. Nie wiesz czemu, ale wszyscy stoją przed samochodem, do którego macie usadzić dupy. Nie ma biura. Jedziecie. 5 minut. 10 minut. 15 minut. Jakieś 20 mil za miastem wysadzili was. Pokazali kierunki, ty idziesz w tą stronę, ty tu, ty tam a ty w tą uliczkę, i sprzedajecie okna. Myślisz, że jak to k***a? Nie tak sobie przedstawiałeś tą pracę. Pukać po drzwiach i pytać, czy ktoś nie chce kupić okno. Mówisz szefowi, że przecież jak ktoś chce kupić okno, to nie czeka aż mu ktoś zapuka w drzwi. Ale na tym teraz polega twoja nowa praca. Bierzesz taksówkę. Jedziesz do domu.

Praca numer dwa. Manadżer w sklepie z ciuchami znanej firmy NEXT. Rozmowa poszła ci dobrze. Nawet ci się tu podoba. Jedyny ból dupy masz o to, że sami tu anglicy. Ale z drugiej strony czujesz tą dumę, że jako obcokrajowiec będziesz nad nimi. Nad tubylcami. Takie uczucie osiągnięcia czegoś. Ambicje. Ambicje które szybko zostały zniszczone przez rzeczywistość. Twoja praca polega na obserwowaniu 20-letnich dzieci, czy dobrze wieszają pedalskie ciuszki na wieszakach. 8 godzin dziennie siedzisz i czychasz na krzywą bluzkę, żebyś mógł komuś powiedzieć ‘weź idź to popraw’. Na koniec liczysz kasę. Nuda. Monotonia. Kończysz pracę dzień przed zakończeniem okresu próbnego, żebyś nie musiał dawać miesięcznego wypowiedzenia. Takie prawo. Taki przywilej. Ostatni dzień w tej pracy zakoduje się w twojej głowie do końca życia.

Wieczór wcześniej otrzymałeś wizytę od wcześniej wspomnianego kolegi. Ten od samobójstwa z tabletkami i wódką. Będą grzyby! Bierzemy? Bierzemy! Czekacie. I czekacie. Halucynki miały dojść ok 21:00. Przychodzą chwilkę przed pierwszą w nocy. Zaczynacie gotować około drugiej, bo podróż do domu przedłużyła się o parę jointów. Gotujecie je z grubą warstwą pieprzu. I tak mija wam dalsze pół godziny. Popalacie jointy. Pijecie wywar. Dochodzi 3 rano. Grzyby zadziałały po ok 40 minutach. Zbliża się 4. O 4:30 macie największą szajbę. O 6 trzeba otworzyć sklep. Ty jesteś szefem, ty masz klucze. Bez kluczy sklepu nie będzie. pie**olony NEXT. Zepsuł ci całego tripa. Leżysz na ławeczce w parku w centrum miasteczka i napie**alasz kolorowe hafty.

Około 5:00 przebudzasz się. Zaczynasz się na pół-trzeźwo martwić...Nagle jest 7:00. Biegniesz do klepu, który był niedaleko twojego mieszkania. Nie masz kluczy. Biegneisz do mieszkania. Świat ci się stale zlewa. Słyszysz kolory i widzisz dźwięki. Bierzesz klucze. 7:15, za 45 minut otwieracie sklep, a tam wataha sprzątaczy czeka na swoją zmianę. Hiszpanie, portugalczycy, brazylijczycy. Słyszysz bluzgi. Nauczyłeś się k***ić w ich języku pracując na kuchni. Chcesz otworzyć drzwi, ale dziurka zlewa ci się z drzwiami. 3 razy nie trafiasz. Jakiś smoluch zabiera ci klucze i sam je otwiera. Wszyscy wk***ieni. Czekasz na przyjście swojej podwładnej. Zostawiasz jej klucze. Mówisz, że kończysz pracę. Wychodzisz.

Czeszka-współlokatorka znajduje swoją drugą połówkę. Nasz wspólny znajomy. Nikt nie przypuszczał, że wylądują razem. Stary hiszpański rasista. W pamięci masz przebłysk fotki ku klux klanu, która wisiała u niego w domu. Gardził innymi rasami. Żeby tylko wiedział, z kim jego luba się puszczała... Z pozytywnej strony znajomości- uczysz się hiszpańskiego. Szybko łapiesz podstawy. Bawi cię to. Znasz już angielski, Polski, niemiecki i hiszpański. Przypalasz jointa. Wracasz do tej samej rybnej restauracji na stanowisko kierownika zmiany. Praca cięższa. Dłuższe godziny. Ale lepiej płatna. Przyjmują cię z otwartymi rękoma.

Podczas spotkania wstawia się za tobą Portugalczyk. Menadżer z którym swojego czasu wypletłeś mnóstwo różnych figli. Menadżer, który miał wyrok w zawieszeniu za pobicie. Manadżer, któremu kiedyś przykryłeś dupę i ściągnąłeś winę na siebie, za bójkę na ulicy. Manadżer, za którego przyjąłeś 42 społeczne godziny do odrobienia. Pamiętasz, że praca była fajna, mimo że za darmo. W większości siedziałeś w sklepach charytatywnych z innymi kryminalistami i przeglądałeś fanty które ludzie tam przynosili. W ten sposób za dyszkę dostałeś limitowaną edycję Władcy Pierścieni. Jeden z 250 egzemplarzy wydanych przez Harper Collins w ’92 roku z okazji 100 urodzin Tolkiena. Wartość rynkowa ok 1000 euro. Raz sprzątałeś autostradę.

Wyobraź teraz sobie, że po ponad 4 latach nieobecności postanawiasz odwiedzić rodzinne strony. Z rodzicami rozmawiasz regularnie. W sumie to w wieku 23 lat poznajecie się. Wydają ci się Ok, ojciec nie pije, matce zdiagnozowali raka. Jakoś wyszli na prostą, ogarnęli mieszkanie, które teraz było czyściejsze, jak gdyby troszkę bardziej puste niż je pamiętasz. Ojciec pomalował ściany na wesołe jaskrawe kolory, troszkę oczojebnie. Matka się o ciebie starała jak nigdy. Gotowała, zabrała na zakupy, rozmawiała. Nawet telewizor był wyłączony. Razem przyznaliśmy, że mamy 23 lata do nadrobienia.

Trafiłeś na wesele kuzynki. Rodzina cię wk***iła. Oczekiwali, że po 4 latach mieszkania za granicą wrócisz nowym bentlejem i od razu kupisz sobie willę z basenem. Tak myśli jedna część. Druga część współczuje ci, bo w telewizji widzieli jak Polakom ciężko na wygnaniu. Starasz się wszystkim wytłumaczyć, że ani tak, ani tak. Zbytecznie. Telewizja zformatowała im mózgi. Nie rozumieją, że ciężko zarobiony hajs przećpałeś, przepiłeś, byłeś na Kanarach, w Amsterdamie, w Danii, w Hiszpanii, w Portugalii, we Francji, w Grecji, w Egipcie, w Meksyku w Czechach i we Włoszech. W niektó®ych miejscach kilka razy. No, ale nie masz mercedesa i domu. Nic nie osiągnąłeś.

W mieście pojawia się nowa restauracja, do której składasz papiery. Bogata sieć prosto z Londynu własności jakiegoś goldberga. Przyjmują cię na pozycję zwykłego kelnera z ‘szerokimi możliwościami rozwoju’. Bierzesz pozycję. Pierwsze dni pracy są frustrujące, bo najwyższe doświadczenia twoich współpracowników to 3 lata w makdonaldzie i praca w kantynie w disneylandzie. Czujesz się zdegradowany. Na twoje szczęście londyńska ekipa pomagająca w rozbiegnięciu biznesu nie miała kontaktów w mieście a potrzebowali dostępu do narkotyków. Tak poznałeś szefostwo, z menadżerem regionalnym włącznie. I tu przydała się wiedza języka hiszpańskiego, bo ten wyoko ustawiony gość był z andaluzji. Awans. Najpierw kierownik zmiany, potem zastępca głównego menadżera. Londyńska korporacja sponsoruje ci różnego rodzaju wyjazdy i kursy. Zostajesz najmłodszym w korporacji somelierem. Dostajesz papiery. Jesteś certyfikowanym barmanem. Somelierem dla bogatej sieci restauracji. Masz fach. Jeździsz po hrabstwie i uczysz pić wina za pieniądze. Wyobraź sobie, że jeszcze 5 lat temu chlałeś bełty za 2.70. Dzisiaj sączysz Jacques Prieur za 2 kafle. I za to ci płacą.

Żyjesz na wykreowanym przez standardy bydła poziomie. Coś stale jest nie tak. Chemii się nie chwytasz. Poapalasz trawkę, coraz rzadziej sam. Raczej w towarzystwie. Nie pijesz, bo zawód ci na to nie pozwala. Przyzwyczaić się łatwo. Szybko możesz stracić wszystko. W wolnych chwilach pasję do rysowania i malowania przekształcasz w małe pieniądze. Uczysz się sztuki tatuażu. Stawiasz pierwsze linie na skórze świni, w międzyczasie wystawiasz swoje rysunki na aukcje.

Czytelniku, czy byłeś w stanie wyobrazić siebie w głównej roli powyższej historii? Teraz wyobraź sobie, że na jednym z kursów które prowadziłeś, w wieku 25 lat, poznajesz Słowaczkę - pracowniczkę teatru z twojego miasta, której firma opłaciła kursy na znajomość wina. Wyobraź sobie, że jakiś czas potem budzisz się w ładnym mieszkaniu w centrum miasta. Obok ciebie leży twoja przyszła żona, z którą wkrótce będziesz miał niesamowitą córkę. Wkrótce kupujesz dom na Słowacji i pracujesz w największej firmie zaopatrującej szpitale i laboratoria w sprzęt medyczny. Firmie, która skomputeryzowała przemysł medyczny w dawnej czechosłowacji.

Teraz wyobraź sobie, że nawet ćpun bez przyszłości, okradający kolegów i rodzinę, menda społeczna niszcząca mienie publiczne też ma szansę wyjść na prostą. Wyobraź sobie, że nie każdy kto na dnie jest stracony. Wyobraź sobie, że jak człowiek chce to może. Ciężko, prawda?

Życie. Tak wygląda moje.[/u]
twinspark • 2015-01-21, 14:12  Najlepszy komentarz Najlepszy komentarz (54 piw)
Wniosek: zielsko i grzyby kluczem do sukcesu.

Życie

cys23 • 2015-01-19, 11:54 IGNORUJ TEMATY Z DZIAŁU "INNE CZARNOŚCI"  
331
Życie...każdy ma inne. Każdy ma swoje. Każda egzystencja to indywidualny świat, paralerna rzeczywistość. Prywatny wszechświat, w którym to ty grasz główną rolę, często o niej myśląc że to ta podrzędna, drugoplanowa. Wieczorami, w samotności zastanawiasz się jak cudownie spełniałbyś się w roli milionera, słynnego sportowca, przywódcy mocarstwa czy sławnego muzyka. I tu, drogi czytelniku, popełniasz błąd. Większość z nas najbardziej pasuje do roli upadłych żebraków czekających na ochłapy rzucane przez średniej klasy społeczeństwo. I tak każdy brnie w nieświadomości, z wygórowanymi marzeniami i ideami prowadzącymi donikąd. Życie...każdy ma swoje...zapraszam do mojego.

Początek jest zawsze taki sam – budzisz się mokry i zmarznięty otoczony bladozielonymi farbami szpitalnych ścian. W powietrzu unosi się smród krwi, leków i potu lekarzy, którzy przez ostatnie parę godzin gapili się w p*zdę twojej matki, czekając na twoje przyjście jak na zbawienie. Bolą cię oczy od światła lampy sali pordowej. Dźwięki aparatury i głosy ludzi zebranych dookoła są znacznie wyraźniejsze niż te stłumione w łonie matki. Jest ci kurewsko zimno, próbujesz się poruszać, ale nie możesz, nie masz siły. Jesteś zmęczony i ogłusozny jak byś ćpał coś ciężkiego całą noc, popijając tanią whisky z logo biedronki. I choć jeszcze nie zdajesz sobie z tego sprawy, uczucie będzie nieustannie wracać w przebiegu całego twojego życia...Taki piękny początek kurewsko cudownej przygody.

Teraz wyobraź sobie pierwsze lata życia. Mijają beztrosko, leżysz, srasz, pijesz i płaczesz jak czegoś ci brakuje. Nie umiesz mówić, uczysz się chodzić, wszystko cię boli od ciągłych upadków. Jesteś jak gąbka, wsiąkasz wszystko z otoczenia, zaczynając kreować swoją osobowość. Ojciec znowu wrócił naj***ny, matka znowu krzyczy, starszy brat bierze cię za rękę i ze łzami w oczach prowadzi do drugiego pokoju ch*jowatego m2 z oddzielonym kiblem. On już wie, co się dzieje. On już wie, że za chwilę krzyki przerodzą się w bójkę, poleci taboret, ktoś trzaśnie drzwiami. Dziecięcy głos chłopca stara ci się wytłumaczyć, że nie zawsze tak było. Podobno przed twoim przyjściem było inaczej, lepiej. Ale sytuacja się zj***ła. To uświadomisz sobie później.

Zamykacie drzwi, w oddali małego mieszkanka wyraźnie słychać krzyki i słowa których jeszcze nie rozumiesz. Mimo to twój umysł wszystko koduje. Zapisuje w świadomości, i kumuluje całą negatywną energię, by uwolnić ją w już niedalekiej przyszłości. Jeszcze nie znasz zła. Jeszcze jesteś niewinny. Na dzień dzisiejszy wiesz tylko tyle, że dobrzy ludzie chodzą do kościoła co niedziela i modlą się do Boga. Tego też nie rozumiesz, ale wpajasz sobie, że skoro my tak robimy, a to jest dobre, to nie jesteśmy złą rodziną. Brat chce cie zainteresować zabawą nowymi GIJoe, które przyszły w paczce od brata mamy z USA. Na małą chwilkę pasowanie się w rolę amerykańskieog macho przykuwa twoją uwagę, by po chwili rzucić plastikowego żołnierzyka w kąt. Bierzesz kredki i rysujesz...

Dorastasz dostając od pijanego ojca okazyjny wpie**ol za pomalowane ściany i meble. Nie rozumiesz. Jedynymi ludźmi z jakimi utrzymujecie jako taki kontakt to sąsiedzi z piętra. Pan Janusz też pije i świetnie dogaduje się z twoim ojcem. Ty i trójka jego dzieci zostajecie najlepszymi ziomkami. Jest was 5, jesteś najmłodszy. Różnica wieku jednak nie przyczyniła się abyś zostawał w tyle. I tak na przykład kiedy oni uczyli się czytać, ty uczyłeś się z nimi, żeby nie odstawać. Twoje zdjęcie ląduje w gazecie, podpisane ‘nasz najmłodszy czytelnik’. Masz trochę powyżej dwóch i pół roku. Rodzice są dumni, okazja do świętowania. Pan janusz zżygał się nasz nowy fotel zostawiając na nim dożywotnią, tęczową plamę. Matka się wściekła. Żona pana Janusza patrzy się w podłogę i siedzi cicho jak mysz kościelna. Nie miała imienia. Albo po prostu go nie pamiętasz. To jedna z tych mało znaczących postaci przemykających przez twoje życie. Zadziwiające, jak mało wiesz na jej temat. Dzisiaj już tylko wspominasz sobie widok jej często z obijanej mordy, stale słyszysz jej płacz zza ściany. Pan Janusz zpodobno był zazdrosnym typem. Nieistotnie.

Parę pięter niżej mieszka matka z synem w twoim wieku. Dawid zawsze był samotnikiem, bo jego ojciec siedzi w pierdlu. Od początku wszyscy wpajali ci, że jest złym człowiekiem. Cała jego rodzina jest wyklęta z życia klatki schodowej. Czasami opowiadasz rodzicom, że bawiłeś się z Dawidem. Matka krzyczy. Ojciec krzyczy. Nie możesz się z nim zadawać. Idąc za trendami społeczeństwa i podpuszczony przez starszych przyjaciół wnioskujesz, że trzeba spuścić dawidowi wpie**ol. Piszesz się na to. Popychasz chłopca i kopiesz go, by ten upadł i rozbił sobie głowę o burtnik. Jesteś w szoku, masz 5 lat, widzisz krew, wszyscy uciekają. Ty zostajesz i krzykami w stronę balkonów wołasz o pomoc. Pojawia się matka Dawida. Płacze. Po chwili pojawia się pan Janusz z twoim ojcem. Pogotowie, policja. Płacz. Wpie**ol...
Nie wiesz co zrobiłeś źle, ale wydarzenie to utkwiło ci w głowie. Podobnie jak słowa matki, kiedy spadłeś z roweru i uderzyłeś głową w studzienkę kanalizacyjną tracąc przytomność. A brzmiały one ‘ta menda z drugiego piętra cie przyniosła’. Znowu Dawid. Zabawne, że z nim się nie bawiłeś, bo miałeś zakaz. Bujałeś się z tymi co zawsze, trójką z piętra i swoim bratem.

Z dzieciństwa pamiętasz kilka takich wyrywków z dzieciństwa: wpie**ol od pana Janusza za połamanie rakiet do tenisa. Wpie**ol od ojca za kradzież zabawek jakiegoś dziecka z piaskownicy. Wpie**ol od matki za kradzież drobnych na gumy do żucia. Wbierdol za siedzenia na komodzie. Wpie**ol od ojca za zasłanianie TV.

Od małego uświadamiasz sobie, jak ważną rolę odgyrwa w życiu ludzkim telewizja. Budzisz się, jest włączona, jecie obiad- jest tam, wracasz z przedszkola czy idziesz spać – zawsze w tle słychać grające plastikowe pudło. Idziecie do rodziny, sąsiadów, czy ch*j cie wie gdzie, wszędzie telewizja.

Na 9 urodziny rodzice robią ci niesamowitą niespodziankę – przeprowadzka. Większe mieszkanie, szkoła bliżej, będzie cudownie. Ojciec pożycza od rodziny ze wsi traktor z przyczepą. Ładuje z wujkiem cały dobytek na przyczepę i jedziecie przez pół miasta. Nie wstydzisz się, że nie stać was na firmę która was przeprowadzi. Wstydzisz się, bo idziesz za traktorem i pilnujesz, żeby nic nie spadło z przyczepy. Coś spada. Krzyczysz. Twój głos nie przedziera się przez dźwięk silnika starego ursusa. W domu wpie**ol. W nowym domu...

Pierwsza komunia. Najważniejszy dzień twojego życia. 30 ludzi zebrało się na niecałych siedemdziesięciu metrach kwadratowych, by wspólnie osławić tę niezapomnianą chwilę. Po wspólnym obiedzie odchodzisz w zapomnienie. Wszyscy naj***ni. Kuzyn przywiózł pegazusa. Gracie aż do nocy. Z prezentów nie dostałeś nic. Dostałeś sam hajs, za który chciałeś kupić sobie konsolę. Błagałeś rodziców. Tłumaczyłeś, że koledzy z klasy dostali rowery, zegarki, komputery. Konsoli nie możesz, bo to bezużyteczne i odciągnie cię od nauki. Parę dni potem w dużym pokoju pojawawia się nowa wieża ze zmieniarką na 3 płyty. Jest twoja, wmawiali ci rodzice, mimo że nigdy nie mogłeś słuchać muzyki, bo zagłusza ich TV.

Wywiadówki – po każdej wpie**ol. I kara. Mimo średniej wahającej się między 4.9 a 5.1 zawsze znajdzie się coś godnego uwagi. Ściągnięcie gaci najgrubszemu w klasie, udsunięcie krzesła koledze przed tobą jak siadał, przypadkowe złamanie palców koleżance podczas zabawy w berka. Po jakimś czasie uświadamiasz sobie, że nauka nie ma sensu. I tak dostaniesz wpie**ol. Masz 11 lat, nie myślisz o przyszłości. Teraz liczą się koledzy. Rodzina idzie na bok. I to od wtedy mimo, że mieszkasz z bratem pod jendym dachem, praktycznie nie utrzymujecie kontaktu.

Pełnisz rolę klasowego błazna. Jesteś tym dobry - pyskujesz nauczycielom i masz wszystko w dupie. Stajesz się osiedlowym pupilem starszych dzieciaków, bo rzucasz k***ami lepiej niż oni. Częstują cie papierosami. Podoba ci się to. Jedyne miejsce gdzie da się kupić fajki na sztuki jest w kiosku za szkołą. Jak stara kobieta dorabiająca na boku nie chce sprzedać – zamykasz ją wkładając kij między okratowane drzwi, od zawnątrz. Teraz musi dać za darmo.

Masz 13 lat, w domu jesteś gościem. Wracasz ze szkoły, telewizor włączony, mają cie w dupie, masz ich i ty. Jesz obiad, wychodzisz. Mimo tego stale utrzymujesz średnią 4.5. Jesteś dobrym uczniem. Starsi koledzy częstują cię trawką. Do dziś pamiętasz pierwszego ‘tripa’. Za blokami, gdzieś w środku lasu siedzicie skitrani na pniu. Boisz się, ale wiesz, że chcesz spróbować. Zaciągasz się ze starej, przepalonej lufki, czujesz się normalnie. Czujesz się dziwnie. Śmiejesz się. Czas się chwieje. Masz 13 lat.

Czasy gimnazjum to czasy ćpania. Próbujesz amfetaminy i piguł. Podkradasz matce psychotropowe leki i sprzedajesz je pod śmieszną, wymyśloną nazwą, żeby zarobić na prawdziwe ćpanie. Tak samo sprzedajesz amfetaminę z domieszką tynku z klatki jakimś leszczom co chcą być fajni. Połowa dla ciebie. W szkole coraz słabiej z ocenami, coraz gorzej z zachowaniem. Sytuację polepsza zdobycie 9 miejsca na Mistrzostwach Polski w kosza. Trenerka- nauczycielka wf wybłagała parę przywilejów. Dziecko zdolne, ale leniwe. W tym momencie Cały świat mógł pocałować cię w dupę. Wykłóciłeś się nawet o stereo z komuni, teraz stoi u ciebie w pokoju.

Wieczorami naćpany rysujesz. Matka idzie spać i drze się, że nie wstaniesz do szkoły. Wyj***ne, rysujesz i ukradkiem palisz papierosy za oknem. Złote lata dzieciństwa. Kiedy kończy się hajs na ćpanie kradniesz. Najpierw bratu – całe życie przed kompem nie pozwala mu ogarnąć ile tego ma w portfelu. Urodziny, święta, pierdoły...bierzesz pierwszy raz, nie łapie się. Bierzesz więcej. Aż źródło się kończy. Wyćpałeś bratu cały hajs, wraz z dolarami od chrzestnego. I wtedy się złapał. Mówi rodzicom. Kłamiesz bezmyślnie, że to nie ty. Wpie**ol. Kara. Wyj***ne. Po chwili bierzesz hajs od starych. Sprzedajesz walkmana. Wykręcasz RAM z kompa. Sprzedajesz. Pożyczasz walkmena od kolegi, zastawiasz do lombardu. Walkman stracony. Jesteś społeczną mendą, która wie tylko jak uprzykrzyć żcyie innym. ch*j wbijasz.

Gimnazjum kończysz ze średnią 4.5, stale masz szanse iść do dobrego liceum. Wybierasz to gorsze, bo tam są koledzy. I wtedy zaczyna się ćpanie kleju. Mieszasz wszystko: tanie wina, amfę, piguły, ganję. Ktoś ci podsunął metanabol, zapijasz wódką z meliny, bo podobno dobrze klepie. Klepie. Mało hajsu. Pada pomysł sprzedaży narkotyków. Kolega bierze na siebie pół kilo nosa. Sprzedajecie razem. Oczywiście więcej ćpacie niż sprzedajecie. Przed szkołą. W szkole. Po szkole. Nie śpisz i nie jesz 2 tygodnie. Rano na odgrzewkę walisz krechę. Rysujesz, dużo rysujesz...tracisz 10kg. Bledniesz. Nie kumasz. Rodzice mało cię widzą, a jak już to w odbiciu ekranu telewizora. Kolega się niewypłaca, ma problemy. Z nim i ty, bo siedzicie w tym razem...
Ćpanie kleju skończyło się gdy ziomek połamał nogi zbiegając z góry a wasza czwórka zanosi go do szpitala śmierdząc butaprenem. Tania zabawa to była. Dalej ćpasz nosa. Spotykasz Dawida z dzieciśnstwa. Mała rozmowa, zamieniasz parę słów, widzisz że ma sznyty na ręcach. Później dowiadujesz się, że popełnia samobójstwo. Jemu życie dało w dupę...

Na osiemnaste urodziny naj***ny ojciec podnosi rękę na matkę. Wdajesz się w bójkę i spuszczasz mu srogi wpie**ol. Po przebudzeniu mówi ci, że jesteś niechcianym dzieckiem i spieprzyłeś im życie. Że matka chciała cię usunąć, skakała z łóżka, ze schodów. I że żałuje, że tego nie zrobili. Spoglądasz na matkę i widzisz pustkę w jej oczach. Czujesz to. Wiesz że to prawda, zbytecznie pytać. Wychodzisz z domu a ona krzyczy, że byli w ciężkiej sytuacji i tak dalej. Srasz na to. Pierwszą noc śpisz u kolegi, właściwie u jego siostry z którą kręciłeś. Drugą noc śpisz u innego kolegi w piwnicy, gdzie mieliście melinę. Trzecią na ławce. Przećpany, przepityy, zdołowany masz myśli samobójcze. Zachlany usnąłeś na torach a budzisz się w szpitalu. Życie dało ci po dupie.

Parę miesięcy potem rzucasz pomidorem z okna. Trafiasz dziewczynę, która zaglądała do miasta na wakacje. Fajna szparka, zbiegasz na dół, przepraszasz. W myśli rozbierasz ją i palcujesz. Wracasz do rzeczywistości i zapraszasz do piwnicy, do kolegów. Idzie z tobą i palicie trawkę, ona pierwszy raz, uczysz ją. Wakacyjna miłość, lato pełne seksu i blantów. Chyba pierwszy raz w życiu czujesz, że żyjesz. Siostrę kolegi odsuwasz na bok. I tak miała kogoś na boku, nigdy tego nie ukrywała. Czysta przyjemność.

Wakacje mijają, a wraz z nimi ona wraca do swojego miasta, 300 km stąd. Pojawia się kiedy może, ale co dalej? Szkoda ci hajsu na bilet, bo to przecież stoi cały łikend ćpania. Z tego okresu nie pamiętasz szkoły. Nie pamiętasz domu. Nie pamiętasz kolegów. Masz małe przebłyski, będące dowodami, że świadomość jeszcze walczyła. Tak jak dwie wcześniej wspomniane dziewczyny na sylwestrowej domówce. Podobno twoja skesi blondyneczka dostała srogi wpie**ol. Był też cios z bańki w nos. Była krew. Ale ty tego nie widziałeś, bo zawinąłeś się ćpać w inne miejsce. Obudziłeś się rano na klatce. Nie wiesz, gdzie byłeś i nie wiesz, co robiłeś.

To był rok, pełen zmian. To był rok ucieczki. Zbliżają się dziewiętnaste urodziny i matura, w którą całkowicie ch*j wbijasz. Nie myślisz o szkole. Chwytasz się pracy, jakiej możesz. Tu coś sprzedasz, tam komuś pomożesz się przeprowadzić. Wujek kolegi ma firmę: składają i rozwożą meble, 5zł za godzinę, bez podatku, bez kontraktu. Łapiesz się na to. Cały dzień pie**olisz się ze śrubkami by pod koniec ‘zmiany’ załadować gówno do samochodu i zawieźć starszej pani nowy zestaw mebli kuchennych. I tak targacie 500 kilo drewna po wąskich schodach na 4 piętro bez windy. Jest was 3. Daliście radę. Zadowoleni wsiadacie do vana, by za chwilę dowiedzieć się, że firma oferuje usługi w postaci pozbycia się starych mebli. Stare, masywne komunistyczne gówno trzeba było znieść. Też daliście radę. Na koniec dnia dostajecie 20 zł na głowę, bo komuś jedna szafka zachaczyła o poręcz na klatce schodowej i była rysa. k***a mać...

W 4 miesiące zebrałeś zaoszczędziłeś niecałe 600 zł, resztę przećpałeś. W maju, jak na zbawienie z anglii przyjechał kolega kolegi który kogoś tam znał kto znał kogoś tam w waszej ekipie. Mało znacząca twarz która kiedyś przewijała się przez osiedle. Krótka rozmowa i jest praca. Jest mieszkanie. Nie ma czasu. Za 4 dni masz być w Anglii. W ten sam dzień idziesz do biura podróży i kupujesz bilet do Londynu, w jedną stronę...
Siadasz wieczorem sam na ławeczce. Myśl ucieczki dodaje ci skrzydeł. Początek nowego życia. Wymazanie historii. Koniec z źpaniem. Dokańczasz piwko i pierwszy raz od długiego czasu czujesz się naprawdę dobrze.
cys23 • 2015-01-19, 14:44  Najlepszy komentarz Najlepszy komentarz (72 piw)
@zip0

Opisana historia kończy się w roku 2007 (jak temat się przyłapie to napisze co się działo dalej, w komentarzu). Od 6 lat nic nie ćpałem, popalam okazyjnie trawkę. Jak nie moje geny to setki tysięcy innych zostały i zostają przekazywane na porządku dziennym, więc strażniku teksasu wyjdź na ulicę i nauczaj ludzi tam.

W kiosku

djtommy • 2014-10-31, 16:10
152
W kiosku.

- Dzień dobry panie Darku!
- Jaki on tam, k***a, dobry?
- A co się stało?
- Nie widzisz pan? Ludzi żywcem murują! Ode wschodu budowa, od zachodu budowa, ode południa i północy, wszędzie budowa! I hałas od rana, że łeb urywa! Walą tymi młotami, szlifują, wylewają betony, ryją koparami, a wszystko pod mojemi oknami! Spać nie da rady, bo już od siódmej raban, jak w płonącym burdelu!
- To chyba dobrze? Stolyca nam pięknieje!
- Piękna to ona była, ale przed wojną. A pan coś dzisiaj taki wesołek?
- Panie, cała nasza rodzina się cieszy! Córka dostała kredyt na mieszkanie! Wreszcie się ode mnie wyprowadzi i będzie na swoim.
- I z czego się pan cieszysz? Że córcia wpie**oliła się w długi? I na jakim swoim? Raczej na bankowym! Do starości będzie zapie**alać na te chałupe bez względu na stan zdrowia i stan cywilny. Ale z jednego możesz się pan cieszyć: w końcu się od pana wyprowadziła!
- Pan to z największej radości tragiedyję uczyni! A co? Miała wynająć mieszkanie od obcych ludzi? Napychać komuś kieszenie?
- Panie, pie**olisz pan, jak rasowy prostaczek spod ku*aszewa. Znaczy co? Bank jest cacy, a na ten przykład Jan Kowalski to kawał ch*ja? Ja myślę, że jest dokładnie odwrotnie. Nikt tak pana ślicznie nie wyr*cha, jak bank. Ile masz pan lat?
- W grudniu będzie równe pięćdziesiąt.
- I jak się pan czujesz?
- Gdyby nie ten kręgosłup, to całkiem całkiem.
- To znaczy?
- Dźwigać nie mogie, siedzieć nie mogie, tylko chodzić mogie i leżeć mogie, ale leżeć to tylko na twardym.
- To chiba tylko do kryminału się pan nadajesz, bo do roboty ni ch*ja! W kryminale pochodzisz pan po spacerniaku i poleżysz na twardej pryczy. He, he. he...
- Aleś pan dowcipny!
- A córunia ile ma latek?
- Trzydzieści.
- A na ile lat wzięła kredyt?
- Na czterdzieści.
- A pan jak się będziesz czuł za dwadzieścia lat? Bo chiba nie lepiej niż dzisiaj?
- Strach pomyśleć...
- No właśnie! Zdrowia nie starczy, a może i życia, na spłacenie kredytu. Nikt o tym, k***a, nie myśli, bo młodzi we swojej naiwności są przekonani, że będą cały czas silni, piękni i sprawni. A tu ch*ja do dupy nie słodkiej wódki - powiedział alfons do prostytutki! I co się robi? Dzieci będą zapie**alać na niespłacone mieszkanko? Dzieci pójdą w p*zdu! Wyjadą do Kanady albo Szczecina, a ty, dziadu, męcz się sam!
- Już mnie pan nie dołuj... Wzięli kredyt i trudno...
- Wreszcie zaczynasz pan myśleć, ale mądry Polak po szkodzie. I jeszcze jedno panu powiem. A co będzie, jeśli szanowna córeczka za, powiedzmy, lat dziesięć zechce rozwieść z ukochanym mężulkiem? Kto zostanie z bankowym długiem? I co ze wpłaconymi pieniędzmi?
- Chiba się nie rozwiodą...
- Panie, pie**olisz pan jak potłuczony! A pan się nie rozwodził?
- Rozwodziłem.
- A dlaczego się pan rozwiódł?
- Bo okazało się, że moja Krysia miała gacha.
- No widzisz pan, japko pada niedaleko jabłonki. Córcia też może poderwać sobie jakiegoś gacha i co wtedy?
- A idź pan w diabły!
- Na razie nie wybieram się do piekła. Za to dzisiaj jadę ze swoim kolegom na k***y do Pułtuska.
- A dlaczego do Pułtuska?
- Panie, bo jak k***a z Pułtuska da panu dupy, to żadna k***a na świecie tak panu nie da!
- To znaczy jak?
- Za darmo! Ha, ha, ha! Do widzenia.



zaj***ne z fb
killerZeWsi • 2014-11-01, 03:40  Najlepszy komentarz Najlepszy komentarz (24 piw)
Serio k***y w Pułtusku dają za darmo? To na ch*j ja sobie dziewczyny szukałem...
198
Bądź mną.
39 letnią Panną.
Dziś są twoje urodziny.
Jest 8:00
Czyścisz kibel.
Koleś którego poznałaś tydzień temu w barze właśnie się budzi.
Mieszka u Ciebie bo ma darmowe żarcie.
Widzi jak szorujesz tron.
Rzuca Ci w ryj brudnymi gaciami.
Musisz je wyprać.
Gacie z przodu żółte z tyłu brązowe
Jebią jak cygańskie dzieci w środku lata.
Masz już dość.
Wkładasz do ust uj***ną bieliznę.
Połykasz.
Od kału i moczu w żołądku masz omamy.
Pojawia się Bolek i Lolek.
Wyciągają na wierzch swoje wielkie ku*asy i zaczynają Cie r*chać.
Jest jak w niebie.
Nagle przychodzi Reksio
Strzela do obu z rewolwerów.
Patrzy na Ciebie i mówi
"Zerżnę Cię jak własną matkę, suko!"
Zaczynacie się kochać.
Reksio kończy na twarzy.
Wszystko to nagrywa Pan Kleks na kasetę VHS.
Nagle faza się kończy
Jest 15:37 a pijany facet leje Cię po ryju bo nie ma jeszcze obiadu
Nie wiadomo czemu zaczynasz się moczyć.
Jest 15:38
Są twoje urodziny.
Bądź mną.
Jak_chcesz_to_chodz • 2014-10-26, 18:56  Najlepszy komentarz Najlepszy komentarz (28 piw)
Zmień dilera.

j***ć Hejterów

BorgBorg • 2014-08-29, 19:12
222
Monolog w lekkim tonie na temat hejterów :evil:
:fuck-off:








Niech ścierwa zdychają na ból dupska :kaleka:

Bajka

MaestroRCS • 2014-07-07, 09:54
637
Znalazłem gdzieś w jakiejś gazecie, zazwyczaj są tam ch*jowe kawały, ale ten akurat trafił się dosyć dobry ;)

Tata i mama Jasia mieli iść na kolację z okazji rocznicy, a Jasio miał zostać sam. Tata postanowił puścić mu bajki na słuchawkach. Gdy wrócili z kolacji, tata zobaczył Jasia walącego glową o okrwawioną ścianę i krzyczącego "chcę!". Tata załozył słuchawki, a tam:
- Chcesz? Opowiem Ci bajeczkę... Chcesz? opowiem Ci bajeczkę... Chcesz? Opowiem Ci bajeczkę...

Opie**oliłem temat tagami solidnie, więc jak było, to jakaś p*zda nie potrafi należycie tagować :P
MaestroRCS • 2014-07-07, 10:40  Najlepszy komentarz Najlepszy komentarz (165 piw)
EwelinyStara napisał/a:

Trzymali Cię gdzieś zamrożonego przez kilkadziesiąt lat?



Oczywiście :D Opowiedzieć Ci o tym?... Opowiedzieć Ci o tym?... :amused:
10
Ostatnio wziąłem się za przeczytanie opowiadań tego autora, przypadły mi do gustu i oto w jednym z nich przeczytałem coś co może się wam spodoba ^^

"- Jak pan sądzi, czy grozi nam kolejna epidemia duchów, tak jak w latach trzydziestych? Jakub zamyślił się.
- Może być - powiedział wreszcie. - Nowe morderstwa ludzie zrobią, to i straszyć potem będzie, choć ja nie słyszał jeszcze, żeby straszyło w takim zwykłym bloku. Ale jest inne zagrożenie. - Zaszła w nim nieoczekiwana, subtelna przemiana. Zniknął silny wschodni akcent, zdania niespodziewanie zaczęły być poprawne gramatycznie. Przestał się drapać, a jego twarz była teraz skupiona. Oczy straciły swoją maślaność i patrzyły teraz przenikliwie w kamerę. - Pojawiło się dużo literatury dotyczącej magii - powiedział. - Większość tego to śmieci, niewarte przeczytania, ale w niektórych pobrzmiewają niebezpieczne nuty. Mnoży się różnych nawiedzonych wyznawców New Age. W większości to niegroźni maniacy, ale nawet oni usiłując rekonstruować dawne obrzędy, mogą zbudzić niebezpieczne moce. To samo dotyczy sekt. Ich ekspansywność, a zwłaszcza ogromne możliwości zaćmiewania umysłów adeptów wskazują, że jest tam coś więcej niż zwykłe wyłudzanie forsy. Obce siły usiłują zdobywać przyczółki w naszym kraju. Jeśli do tego dodamy upadek autorytetu Kościoła oraz spadek kwalifikacji duchownych egzorcystów, możemy się któregoś dnia obudzić z ręką w nocniku. Obym był fałszywym prorokiem, ale w Erę Wodnika wejść możemy jako społeczeństwo jeszcze normalne, a za dwadzieścia, może trzydzieści lat, cały naród może być już zmanipulowany. Zanik świadomości chrześcijańskiej wzmocni sługi ciemności. To, co dla nas jest egzotyczną opowieścią, dla naszych dzieci może stanowić smutną rzeczywistość. Postępująca desakracja wielu starych cmentarzy wywoła fale. Niestety, ustawy okołokonkordatowe zezwalają na pochówki innowierców na cmentarzach katolickich. To tragiczny błąd, za który przyjdzie odpokutować następnym pokoleniom. Uważam, że należy wprowadzić ostre przepisy. Każdego byłego członka partii komunistycznej pogrzebać za murem, w niepoświęconej ziemi i przybić osikowym kołkiem. Jedno bolszewickie ścierwo desakruje cały cmentarz, a wówczas mogą wstawać z grobów także ci, którzy byli prawie w porządku i z poświęconej ziemi nigdy by nie wstali. Ponadto uważam, że wszystkich pogrzebanych już komunistów należy ekshumować, przypalikować i pochować ponownie za murem. Tylko to daje nam gwarancję bezpieczeństwa."

Jest w tym trochę racji ;)
123
Były sobie cztery osoby: Każdy, Ktoś, Ktokolwiek i Nikt.

Trzeba było wykonać bardzo ważną pracę i Każdy został o to poproszony. Każdy był pewien, że Ktoś to zrobi. Ktokolwiek mógł to zrobić, ale Nikt tego nie zrobił. Ktoś zezłościł się z tego powodu, ponieważ było to powinnością Każdego. Każdy myślał, że Ktokolwiek mógł to zrobić, ale żadnemu z nich nie przyszło do głowy, że Nikt tego nie zrobi. Skończyło się na tym, że Każdy obwiniał Kogoś za to, że Nikt nie zrobił tego, co mógł zrobić Ktokolwiek.


A ty - jak wyobrażasz sobie pracę polityków? :ok:

Zaciągnięte z giwery, ale googlując ten tekst okazuje się, że powstał on przed 2005 rokiem. =)
164
Rozmowa odbywała się w wynajętej przez Zarazakropkakom sali jednego z łódzkich gimnazjów.

– Jeżeli nie można wejść na klatkę schodową, trzeba pewnym, ale smutnym tonem powiedzieć "listonosz".

– Czemu smutnym? – zainteresował się któryś z licznie zgromadzonych kandydatów.

– Żeby osoba, która słyszy nasz głos w domofonie poczuła, jak ciężka jest praca listonosza. Że bardzo jesteśmy zasmuceni zamkniętymi drzwiami. Z takim, rozumiecie państwo przygnębieniem.
"Listooonosz!" – zademonstrował łysy jak kolano pracownik firmy, która dała do gazety ogłoszenie "pracowników działu marketingu zatrudnię" i uznała za zbędne dokończyć ogłoszenie słowami "do roznoszenia ulotek".

– Proszę powiedzieć "listonosz" – łysy wskazał palcem na siedzącego w pierwszym rzędzie absolwenta filologii romańskiej (czekając na rozmowę poszliśmy z kolegą absolwentem na fajkę, stąd wiem).

– Listonosz? – niepewnie zapytał romanista.

– Źle! Proszę nie pytać, tylko oznajmić. Ze smutkiem pan musi oznajmić. Proszę spróbować jeszcze raz.

– Listooonosz – tym razem słowo mogłoby kończyć zdanie "Umieram, a tę śmiertelną ranę zadał mi...".

Prowadzący szkolenie spojrzał na absolwenta podejrzliwie.

– No, lepiej. Teraz pani – padło na malutką blondynkę z pierwszego rzędu.

Już za pierwszym podejściem blondynka zabrzmiała jak matka oznajmująca dziecku z probówki, że po pierwsze probówki nie napełniał Bill
Gates, a po drugie, wybacz dziecko, że cię okłamywałam, ale tak naprawdę to nie była probówka. "A co, mamo?"

Z sali padło kilka sporadycznych klaśnięć.

– Bardzo dobrze, bardzo dobrze. Ale kobiety nie są listonoszami – to po co kazał jej się wysilać? – Pani nie będzie wrzucać ulotek do skrzynek tylko rozdawać przed centrum handlowym. Ale naprawdę bardzo dobrze.

Blondyna pokraśniała, dygnęła i usiadła.



Przez następną godzinę każdy miał okazję kilka razy podszyć się pod pracownika poczty ze skłonnościami samobójczymi, ja musiałem podchodzić do zadania sześć razy, zanim w moim głosie dał się usłyszeć odpowiedni poziom zniechęcenia.

I tak po godzinnym treningu umieliśmy mówić jedno słowo i było to wszystko, co do pracy przy roznoszeniu ulotek było niezbędne, zatem przyszedł czas by odpowiedzieć na pytanie, które zadawało sobie wiele ze zgromadzonych osób.

– A teraz przyszedł czas, by odpowiedzieć sobie na pytanie, które zadaje sobie wiele ze zgromadzonych osób – potwierdził łysy – Zarobki.



Po sali przeszedł szelest, emitowany przez prostujące się i łapiące kierunek uszy zebranych.

– Dziewięć złotych za godzinę... – łysy napisał czerwonym markerem na suchościernej białej tablicy cyfrę dziesięć łamane na
"god", popatrzył chwilę, dopisał "z", popatrzył, postawił za literą "z" kropkę, podrapał się po głowie, zmazał kropkę, popatrzył, zmazał całość, wziął inny mazak, czarny i napisał cyfrę dziewięć łamane na literę "h". Obserwowaliśmy w ciszy tę pantomimę, jak byśmy mieli ogony – zaczęlibyśmy merdać.

– Więc dziewięć złotych za godzinę.. to stawka jaką otrzymacie państwo... po roku... – napisał na dole tablicy "12
mcy" – odsunął się, popatrzył, chciał zetrzeć "mcy", ale nowy mazak był niezmazywalny i napis
"mcy" rozmazał się w czarną plamę. Łysol skrzywił się i odwrócił tablicę w stronę ściany, na tylnej części tablicy jakiś uczeń napisał "Polonista ssa pałę" i żeby nie było wątpliwości, narysował rzecz, którą ssa polonista.



Pomyślałem, że cokolwiek robi ten polonista, nie nauczył dzieciaka prawidłowej koniugacji czasownika "ssać". Po sali przeszedł rechot. Łysol odwrócił się, zobaczył przekaz i machnął ręką.

– Dzieci. – Chyba uznał, że jak nie wyjaśni, będziemy myśleć, że autorem rysunku jest nienawidzący polonisty
wuefista. – Ale na początek zaproponujemy państwu trzy złote. – podniósł palec – za godzinę!

Ogony znieruchomiały.

– Rozdam państwu teraz ankiety do wypełnienia i zróbmy sobie przerwę. Powiedzmy – spojrzał na zegarek – piętnaście minut? A panią poproszę na chwilę – i wspólnie z matką dzieciaka z próbówki wyszedł z sali.



– To skandal, takie pieniądze za dzień ganiania po mrozie – powiedział ktoś z końca sali, rozpoczynając gorącą dyskusję na temat żenującej propozycji zarobków i tegorocznych długoterminowych prognoz meteorologicznych. Uznałem, że
pieniadze, jak pieniądze. Można się zgodzić albo nie, bardziej jednak nie podobała mi się konieczność podszywania pod depresyjnego listonosza. Zostawiłem więc niewypełnioną ankietę i założyłem kurtkę podobnie jak kilka innych osób. Z miejsca nie ruszyły się te, które najgłośniej narzekały na wysokość stawki.

– Spadasz, czy idziesz zapalić? – zapytał mnie romanista.

– Spadam, a ty?

– Ja się jeszcze pośmieję, trzymaj się, powodzenia.

Gdy podaliśmy sobie ręce, do sali wszedł facet w dresie, z piłką do koszykówki, zerknął na napis na suchościernej tablicy, uśmiechnął się szyderczo, położył pod tablicą piłkę i wyszedł. Wyszedłem za nim.

A kilka minut później popełniłem przestępstwo.



Nie, żeby poważne przestępstwo. Przeszedłem przez ulicę.



– Pan! – ryknął głos przede mną przyciągając moją uwagę. Z kępy krzaków wskazując na mnie palcem wychodził strażnik miejski. Gdy uznał, że go widzę, odwrócił rękę do góry i palcem zagilgotał po jajach niewidzialnego wielbłąda.

Rozejrzałem się po bokach, jednak dłoń wyraźnie wskazywała na mnie. Mam zielone światło, o co mu chodzi? Przez głowę przemknęła myśl, żeby popukać się w czoło i pójść swoją drogą, ale na to pojawiła się druga myśl i przypomniała tej pierwszej myśli, że strażnicy miejscy dostali ostatnio jakieś uprawnienia, bo pozawieszali sobie na samochodzikach niebieskie światełka, i to prawdopodobnie coś oznacza. Tu wtrąciła się trzecia myśl, przypominając pozostałym, że takie światełka do tej pory miała tylko policja i niewykluczone, że oprócz kolorowych światełek strażnicy miejscy mogli dostać także prawo do zastrzelenia kogoś na ulicy, lepiej nie ryzykować.



Pierwsza myśl się upierała przez chwilę, żeby olać sprawę, na co się wtrąciłem, powiedziałem, że co nam wisi, podejdziemy, pogadamy, może gość czuje nadchodzący atak padaczki i poprosi mnie o wsadzenie paska w zęby? Trzecia myśl przyznała mi rację, tym bardziej, że jeśli się czuje nadchodzący atak padaczki – nie należy wzywać pomocy ogólnie, tylko wskazać kogoś palcem i powiedzieć "Pan! Proszę mi wsadzić pasek w zęby, bo mam atak padaczki" i wtedy już można spokojnie mieć atak, bo tak wskazana osoba wsadzi pasek. Gdyby zaś poprosić ogólnie – każdy pomyśli
"eee, na pewno nie chodzi o mój pasek, na pewno ktoś inny ma pasek" co może skutkować, że człowiek będzie godzinami leżał niewygodnie bez paska w zębach.

Czwarta myśl powiedziała, że jestem debil, pasek w zębach wkłada się u dentysty, pierwsza myśl zarechotała a ponieważ w mojej głowie to ja decyduję, kto i z kogo może się śmiać zakatrupiłem myśli numer jeden i cztery i podszedłem do strażnika.

Który niestety nie poprosił mnie o wsadzenie paska w zęby, tylko o dokumenty.



– Nazywam się strażnik Jan Obibok i poproszę pana dokumenty.

– Po co?

– Nie wie pan jakie przestępstwo popełnił? – odwrócił się w stronę krzaków i poinformował je – Nie wie, jakie przestępstwo popełnił!

Że co, że biłem się z myślami?

– Przeszłeś pan po drodze dla rowerzystów, ot co. – Strażnik Obibok pokazał pasy, po których... przeszłem.

– Jaja pan sobie robi?

Co najmniej jakbym zapytał, czy pani Obibokowa przypadkiem nie dorabia przy autostradzie.

– Widzisz pan, żebym żartował? – wysyczał. – Przeszłeś pan po drodze dla rowerzystów. Dokumenty!

Podałem dokumenty, bo trzecia myśl połączyła się z zarządem myśli i zarząd przypomniał sobie jakieś informacje, że strażnikom miejskim wolno uprzejmie prosić o ich okazanie. "Co do strzelania do ludzi na ulicy, nadal nie ma pewności" – poinformowała mnie trzecia myśl i z cichym puknięciem zniknęła.

– Panie, a gdzie ta droga dla rowerów? – oglądałem przejście.

– Udaje, że nie widzi? O tu, o – Obibok pokazał na czerwony pas namalowany na boku zebry. Na pasie był też obrazek, przedstawiający jak mógłby wyglądać rower, gdyby na niego patrzeć przez butelkę wódki. Znaki są w Polsce wymyślane przez osoby ze zdecydowanie skrzywioną perspektywą.

– No i co z tego, że ja po tym... przeszłem?

– Panie... – Obibok zajrzał do mojego dowodu – ...panie i10! Pan utrudniał ruch!

– Komu?

– Co komu? – oderwał się od pisania tego, co tam pisał i spojrzał na mnie jak na wariata.

– Komu utrudniałem ruch?

– Rowerzystom! Przecież to jest droga dla rowerów!

– Widzisz pan tu, k***a, jakieś rowery? – rozejrzałem się. – Oprócz tych namalowanych?

Obibok wyprostował się. Od razu można było poznać, czy w straży ceni się wzrost czy intelekt. Gość miał ze trzy metry wzrostu.

– Panie i10, do tej pory mandat był w wysokości pięćdziesięciu złotych. A za przekleństwa w miejscu – rozejrzał się, pokazał palcem na przystanek – publicznym, będzie jeszcze sto. W sumie sto pieńdziesiąt.

– Co?

– Sto pieńdziesiąt złotych – nadal przepisywał dane z mojego dowodu.

– Panie, k***a, pytam jakie rowery?!

– Klnij pan, klnij – pokiwał z satysfakcją głową. – Sam się pan pogrążasz. A choćby te rowery, o! – strażnik miejski Obibok pokazał na dwa "górale" pilnowane w krzakach przez niestarannie zamaskowanego drugiego strażnika, który przez lornetkę obserwował ludzi stojących na przystanku pięć metrów od niego. – Nazwisko pana matki?

– i10. Ale panowie nie jechali tylko stali. W dodatku w krzakach.

– Ale mogliśmy jechać. Rodowe nazwisko.

– i9 – traciłem nadzieję. – Panie, nie wygłupiaj się pan.

– Nie wygłupiam się. Zawód?

A co mi tam:

– Listonosz.



Strażnik znieruchomiał. Znieruchomiał długopis w jego rękach. Znieruchomieli ludzie na przystanku. Samochody... nie to, że znieruchomiały, ale wyraźnie zwolniły.

Strażnik oddał mi dokumenty, wyprężył się, spojrzał na mnie ze współczuciem, zasalutował podał mi dowód i powiedział:

– Jest pan wolny. Proszę iść.

Chowałem dowód do portfela, a on dodał:

– I wiesz pan co, panie i10? Poznałem ten ton, wcale pan nie jesteś listonoszem. Ja też zaczynałem od roznoszenia ulotek u
Zarazakropkakom. I pacz pan, do czego doszłem...

Już, już miałem wygłosić wyrazy współczucia, gdy dokończył:

– ..więc panu też może się udać. Do widzenia.

Zaj***ne z JM. Blog autora >KLIK<
pisage • 2013-10-28, 08:32  Najlepszy komentarz Najlepszy komentarz (48 piw)
@up
ale wiesz, że jak się skopiuje z jakiejś strony to z niej nie znika, prawda?