18+
Ta strona może zawierać treści nieodpowiednie dla osób niepełnoletnich.
Zapamiętaj mój wybór i zastosuj na pozostałych stronach

#john

The Adventures of Kim Jong Un

nitendo • 2013-04-07, 19:57
105
Podstawowe informacje:
Poziom języka angielskiego - gimbaza
Jak było to do pieca
Po tagach szukałem ale nic nie znalazłem



Dawno nie było gangnam style, więc pewnie się stęskniliście :lol:

Best poker face

defcon1 • 2013-04-04, 16:17
108
Ja bym zaj***ł :fuck-off:



Reklama full tilt poker jak można się przekonać oglądając. Room całkiem spoko, soft IMO co najmniej na poziomie PokerStarsa.
97
Artykuł znaleziony w internecie podczas dłuuuuugiego czekania w szpitalnej kolejce. Moim zdaniem interesująca, acz długa historia pierwszego tak znanego seryjnego mordercy wykorzystującego internet do poszukiwania swoich ofiar. Polecam przeczytać do końca, ale jeśli nie ma na to czasu to przeskrolować ^^

Policjanci z psami szkolonymi w poszukiwaniu zwłok szli pierwsi. Tamtego ranka, 3 czerwca 2000 r., przemierzali prerię w stanie Kansas w hrabstwie Linn.



6,5-hektarowe gospodarstwo należało do Johna Edwarda Robinsona seniora, 55-letniego samozwańczego biznesmena i naciągacza z Olathe, na przedmieściach Kansas City. Dzień wcześniej Robinson został zatrzymany w pobliżu, w przyczepie, w której mieszkał. Oskarżenie zarzucało mu brutalne pobicie dwóch kobiet z Teksasu. Zeznały one, że łysiejący, krępy Robinson poznał je przez Internet i zwabił do miejscowego motelu, zapraszając do brutalnych, sadomasochistycznych zabaw.

Teraz cały batalion detektywów i techników kryminalistycznych podchodził pod wiejska kryjówkę Robinsona, około 65 km na południe od Olathe, szukając dowodów ponurych zbrodni. 27-letnia Suzette Marie Trouten, którą Robinson też prawdopodobnie poznał w chat roomie sado-maso, zniknęła trzy miesiące wcześniej. Od blisko 20 lat młode kobiety znikały w pobliżu gospodarstwa Johna Robinsona. Ale policji nigdy nie udało się znaleźć żadnego z ciał.

Słońce paliło niemiłosiernie, kiedy funkcjonariusze przedzierali się przez utrzymaną w porządku, pokaźną posiadłość. O godzinie 13.00 sierżant Rick Roth z miasta Lenexaz z departamentu policji stanu Kansas za niewielką szopą natknął się na dwie stalowe beczki. Żółta farba pokrywająca 320-litrowe zbiorniki blakła i odpryskiwała. Policyjny owczarek niemiecki natychmiast usiadł przy jednej z beczek, co oznaczało, że poczuł zapach rozkładającego się ciała.

Obie beczki były zabezpieczone taśmami. Sierżant Roth i sierżant Joe Reed z policji Overland Park zawołali natychmiast detektywa Harolda Hughesa z biura szeryfa w hrabstwie Johnson. Hughes przybiegł na miejsce. Wymienił szybkie spojrzenia z dwoma pozostałymi mężczyznami. Rozluźnili metalowe taśmy szczypcami. Wieko wystrzeliło. Ze środka buchnął odór.

Wielki płat ludzkiej szarej skóry był doskonale widoczny w ostrych promieniach słońca. Pierwsze nagie ciało było starannie złożone wewnątrz beczki głową w dół. Należało do kobiety. Miała kolczyki w brodawkach obu piersi i w wargach sromowych, a jej wzgórek łonowy został wygolony krótko przed śmiercią. Szorstka opaska przysłaniająca oczy zsunęła się, zakrywając dolną część jej twarzy. Z szyi zwisał zaciśnięty powróz. Płyny ustrojowe wypłynęły z ciała - dno beczki, do wysokości około 30 centymetrów, wypełniała śluzowata ciecz. Jak ustalono później, były to zwłoki Suzette Trouten.

W drugiej beczce znaleziono ciało, ułożone w tej samej pozycji, głową w dół. Na pośladkach ofiary leżała poduszka z zielonym geometrycznym wzorem. Tak jak w przypadku pierwszego ciała, lewa strona głowy była zmiażdżona. Ale te zwłoki były w dużo gorszym stanie. Dziewięć z dziesięciu paznokci odpadło, tonąc w ciemnej cieczy na dnie beczki. Później okazało się, że było to ciało 21-letniej Izabeli Lewickiej, kolejnej partnerki seksualnej Robinsona.

Funkcjonariusze Roth i Reed cofnęli się o krok. Szok i obrzydzenie mieszały się z ulgą. "Znaleźliśmy to, co mieliśmy nadzieję znaleźć - mówi Reed. - W końcu do nich dotarliśmy, a to jest niemal jak zwycięstwo".

Ale te makabryczne odkrycia były zaledwie początkiem śledztwa. Dwa dni po policyjnym nalocie na farmę Robinsona, śledczy przeszukali składzik, który od sześciu lat Robinson wynajmował za 49 dolarów miesięcznie, tuż po drugiej stronie granicy stanu, w Reymore, w stanie Missouri. W tym przesiąkniętym pleśnią, brudnym magazynku, znajdowały się kolejne trzy beczki. A w każdej z nich były rozkładające się zwłoki.

Rodzinny facet

Przez cały ubiegły rok oskarżyciele usiłowali złamać szyfr enigmy, jaką był John Robinson. Ten ojciec czwórki dzieci siedzi teraz w areszcie hrabstwa Johnson w Olathe, oskarżony o sześć morderstw w dwóch stanach. Władze uważają, że jest też głównym podejrzanym w sprawach o zniknięcie co najmniej pięciu innych osób. Prawdopodobnie było ich znacznie więcej.

Robinson cały czas utrzymywał, że jest niewinny. Jego dzieci oraz żona, Nancy Jo, w pisemnym oświadczeniu określili zarzuty jako "nie do pojęcia...". "Nie znamy tej osoby, o której czytamy i słyszymy w telewizji" - mówiła.

Ale oskarżyciele twierdzili onegdaj, że prawdziwy obraz tego człowieka dopiero zaczynał się wyłaniać. Uważali, że John Edward Robinson może być jednym z najniebezpieczniejszych i najbardziej niezwykłych seryjnych morderców w historii Stanów Zjednoczonych. Nie chodzi tu tylko o liczbę popełnionych zbrodni, ale i o to, jakie one były. Na liście dokonań Robinsona znalazły się morderstwa na tle seksualnym, zuchwałe oszustwa finansowe, a nawet zdumiewające połączenie zabójstwa z planem adopcyjnym. Robinsona po prostu nie sposób porównać z żadnym schematem, dopasować do żadnego szablonu. Jest o dziesiątki lat starszy od większości seryjnych zabójców, w dodatku popełnił pierwsze morderstwo w wieku, w którym niemal wszyscy seryjni zabójcy są już martwi albo tkwią w więzieniach. W przeciwieństwie do typowych seryjnych morderców nie jest samotnikiem. Ma rodzinę i jest jej bardzo oddany. W dodatku miał nieskazitelna opinię.

Robinson skrywał prawdę o rozmiarach swej przestępczej działalności przez ponad 15 lat, nawet wtedy, gdy był uważnie obserwowany przez miejscowe władze. Oskarżyciele prywatnie przyznają, że ten przypadek jest jednym z najbardziej nieudolnie prowadzonych śledztw. Mogą z pamięci zacytować długa listę pominiętych wątków, straconych możliwości i przegranych lat.

Najbardziej niepokojąca była metoda, której Robinson prawdopodobnie używał do nawiązywania znajomości ze swymi ostatnimi ofiarami, w latach swej największej aktywności. Robinson, jak mówi policja, zapoczątkował nowa metodę wabienia ofiar: - podchodził je w Sieci. Wykorzystał oferowaną przez Internet anonimowość i łatwy dostęp do niezliczonej liczby osób słabych, potrzebujących uwagi i po prostu "pokręconych".

"John Robinson jest jednym z pierwszych internetowych zabójców" - mówi Robert K. Ressler - legendarny ekspert FBI, twórca wielu precyzyjnych portretów psychologicznych i autor książki "Whoever Fights Monsters" ("Ktokolwiek walczy z potworami"). "Robinson używał najnowszej technologii, by wykorzystywać nową kategorię ofiar - to był dewiant polujący na dewiantów. To, co tu widzimy, to ostatni krok w ewolucji seksualnego psychopaty". Wszyscy uważają, że od samego początku John Edward Robinson łamał schematy i osiągał postawiony sobie cel. Zainicjował, a potem udoskonalił zupełnie nowy sposób polowania na ofiary.

Anatomia potwora

18 listopada 1957 roku, Londyn. 13-letni, pucołowaty John Robinson śpiewał wraz z innymi chórzystami, by uczcić koronację królowej Elżbiety. I to śpiewał z wielkim przejęciem. Skaut w jasnym purpurowym mundurku zastępu "Orzeł" był młodszy od tych, którzy tłoczyli się za kulisami teatru Palladium.

Kiedy słynna gwiazda filmowa przemykała przez kulisy, malutki John Robinson przepchnął się przez inne dzieci, podbiegł do kobiety i uścisnął jej rękę. "My, Amerykanie, powinniśmy trzymać się razem" - powiedział śmiało do Judy Garland. "Masz rację- odpowiedziała zaskoczona aktorka, po czym roześmiała się i ucałowała chłopca w policzek. Incydent ten opisała gazeta "The Chicago Tribune". Przez krótka chwilę John był gwiazdą miasteczka Cicero w stanie Illinois, słynnego za sprawą domu Ala Capone.

Ten moment był najpiękniejszy w całym jego dzieciństwie. Pozostałe chwile nie były tak miłe. Wychowanie chłopca pozostawiało wiele do życzenia. Ojciec, Henry, nie stronił od alkoholu i hulanek, ale John - jedno z pięciorga dzieci - lubił ten wychowawczy dryl, z którego słynął środkowy zachód USA.

Artykuł w "Tribune" wspominał o tym, że Robinson planował zostać duchownym. Ale jego pobyt w seminarium trwał tylko rok, a chłopak zdołał jedynie zaliczyć program szkoły średniej oraz kurs radiologii w West Suburban Hospital, niedaleko Chicago. Tam poznał i wkrótce poślubił młodą, ładna studentkę o imieniu Nancy.

Nowe cechy osobowości Robinsona zaczęły się ujawniać, kiedy miał dwadzieścia kilka lat. W 1966 roku zdecydował się podjąć pracę w dobrze prosperującym laboratorium rentgenowskim i błyskawicznie znalazł szereg sposobów, by zapewnić sobie dodatkowe wpływy - fałszowanie czeków, wiele sprytnych przewałek... Laboratorium straciło tak wiele pieniędzy, że nie było w stanie wypłacić swym pracownikom corocznych premii.

Na początku tylko kilka osób go podejrzewało. Dopiero w 1969 roku Robinson został przyłapany na defraudacji 33 tysięcy dolarów należących do laboratorium i dostał trzyletni nadzór kuratorski. Niezrażony wpadką przez następne 15 lat balansował między dwoma światami. W jednym był nadzwyczajnym oszustem, w drugim - przykładną głową rodziny. Balansował między przewałkami, nakazami aresztowania i ciągle rosnącą liczba kochanek. Wciąż też potrafił zachować twarz i uchodzić za godnego zaufania obywatela przedmieść. Sędziował podczas meczów siatkówki, opiekował się drużyną skautów, przebierał się za Świętego Mikołaja, żeby uszczęśliwić dzieciaki sąsiadów. Kupił dużą posiadłość w ekskluzywnej części Stanley (Kansas) i zapuścił tam korzenie.

Wszystko to było częścią gry. Zakładał fikcyjne przedsiębiorstwa, które miały dopełnić obrazu szanowanego biznesmena. Jego "Equi-II" było firmą zarządzającą i doradczą dla przedsięwzięć związanych z rolnictwem, medycyną i dobroczynnością. Prowadził też jednoosobowe wydawnictwo "Specialty Publications" wydające magazyny branżowe.

Ale tak naprawdę interesował się tylko manipulowaniem ludźmi. "Każdy, kto go znał - nieważne długo czy krótko - został przez niego w ten lub inny sposób oszukany" - mówi Scott Davis, dawny sąsiad Robinsona, którego rodzina także została przez niego wykiwana. "Jeśli John chciał czegoś od ciebie, tak długo ci pochlebiał i cię mamił, aż w końcu uwierzyłeś, że jest najwspanialszym facetem od czasów Lincolna. A gdy było już po wszystkim, byłeś tak wkurzony, że miałeś ochotę solidnie mu wlać".

Spirala oszustw

Robinson po raz pierwszy przesadził w roku 1981. Miał wtedy 38 lat. Trafił do więzienia w Liberty (Missouri) i odsiedział tam 60 dni za kradzież czeku o wartości 6 tysięcy dolarów ze sklepu spożywczego. Po tej odsiadce nie pozwolono mu dłużej zajmować się harcerzami w chłopięcym zastępie. "John - wychodząc z więzienia - śmiał się z tego" - wspomina Davis.

Ci, którzy go znali, są zgodni: po wyjściu z więzienia coś się w Robinsonie zmieniło. Coraz bardziej rozmijał się z prawem. Tak, jakby przestał się bać. Zaczął zarabiać na prostytucji, wynajmując dla swoich panienek obskurny pokój przy Troost Avenue w Kansas City. Przez dłuższy czas miał kilka kochanek jednocześnie, często umieszczał je w wynajmowanych za grosze mieszkaniach w różnych częściach Kansas City. A jego seksualne upodobania stawały się coraz bardziej niebezpieczne.

Jedną ze swych kochanek, 21-letnią Theresę Williams, poznał w czasie, gdy pracowała w restauracji McDonald's. Umieścił ją w mieszkaniu przy Troost Avenue i sporadycznie odwiedzał. Pewnej nocy obudziło ją szarpnięcie. Robinson złapał ją za włosy i ciągnął z całej siły. Theresa krzyczała. John jednym szybkim ruchem wyciągnął broń i wycelował w skroń młodej kobiety. "Jeżeli się nie zamkniesz - warknął -twój mózg rozpryśnie się po ścianie". Dziewczyna natychmiast przestała krzyczeć. Wtedy, jak zeznała później, Robinson zgwałcił ją swą strzelbą.

Williams wezwała policję i Robinson został aresztowany. Przerażona kobieta, obecnie ukrywająca się w innym stanie, nie pojawiła się jednak, by zeznawać przed sądem. Wszystkie zarzuty przeciw Robinsonowi zostały oddalone.

Robinson ciągle grał rolę porządnego człowieka. Późnym latem 1983 roku zorganizował w swym domu rodzinny zjazd. Jego młodszy brat, Don, dyrektor handlowy z przedmieścia Chicago, zapytał, czy nie zna kogoś, kto mógłby pomóc w przeprowadzeniu adopcji. Don i jego żona, Helen, mieli już dość kontaktów z państwowymi agencjami adopcyjnymi i chcieli załatwić sprawę nieoficjalnie.

"Znam adwokata, który przeprowadził już wiele adopcji - natychmiast zapewnił ich John. - Skontaktuję się z nim jeszcze dziś[/]".

Don Robinson przesłał bratu czek opiewający na 2.500 dolarów. Miała to być pierwsza część opłaty za adopcję. Czek został wystawiony na nieistniejącą firmę Johna, "[i]Equi-II".

Adopcyjna gorączka

W listopadzie 1984 roku zdrowy, dobrze ubrany mężczyzna w średnim wieku przechadzał się po Centrum Medycznym Trumana. Przedstawiał się jako John Usborne i oświadczył Karen Gaddis, pracownicy opieki społecznej z oddziału ginekologiczno-położniczego tego szpitala, że jest pomysłodawcą nowego programu pomocy dla bezdomnych matek. Ale w ciągu kolejnych dwóch miesięcy jego zachowanie stawało się coraz bardziej podejrzane. "Było jasne, że chciał wciągnąć w swój program przede wszystkim białe kobiety - wspomina Gaddis. - Byliśmy mu potrzebni, bo mieliśmy pod dostatkiem młodych kobiet, których nikt by nie szukał".

Ale zanim szpitalowi udało się zerwać wszelkie kontakty z Robinsonem, znalazł to, czego potrzebował. 19-letnia Lisa Stasi z Alabamy była ładna, miała kręcone włosy i czteromiesięczna córeczkę. W jej życiu dotychczas brakowało jednak szczęścia. Lisa i jej bezrobotny mąż, Carl, może nie stanowili modelowej pary, ale obydwoje mieli nadzieję, że wspólnie zaczną nowe, lepsze życie. Jego początkiem miały być narodziny Tiffany. 3 września 1984 roku Carl postanowił wrócić do służby w marynarce wojennej, by zarobić na utrzymanie swej nowej rodziny. Lisa została sama w obcym mieście, w samym środku śnieżnej zimy. Rozpaczliwie próbowała utrzymać się na powierzchni. Ale w końcu, w sylwestra 1984 roku, trafiła do schroniska dla ofiar przemocy domowej w Independence, w stanie Missouri. I wtedy pojawił się dobry samarytanin. Obiecał Lisie, że pomoże jej znaleźć pracę i mieszkanie. Robinson umieścił Lisę i Tiffany w pokoju 131 w motelu Rodeway Inn, na przedmieściu Overland Park w Kansas City. Lisa widywała tam czasami dwie inne kobiety. Robinson tłumaczył jej, że to inne samotne matki. Ale Lisa wyznała przyjaciołom, że wyglądały jak dz**ki.

8 stycznia 1985 roku Lisa wraz z Tiffany odwiedziła w Kansas City siostrę Carla, Kathy Klinginsmith. Lisa opowiadała szwagierce o swym nowym wybawcy. "Powinnaś być ostrożna" - mówiła jej Klinginsmith. - "Przecież kompletnie nie znasz tego faceta".

"Ależ nie, on zamierza mi pomóc" - odpowiadała Lisa. Wydawała się przestraszona.

Następnego ranka zadzwonił telefon. To był człowiek, który podawał się za Johna Osborne'a. Rozpaczliwie poszukiwał Lisy. powiedział, że zaraz przyjedzie, by ją zabrać.

Tego dnia w okolicy szalała prawdziwa śnieżyca, ale mimo to: "Dzwonek u drzwi odezwał się niemal natychmiast po tym, jak odłożyła słuchawkę - wspomina Klinginsmith. Niewysoki, otyły człowiek w prochowcu stał przy drzwiach. Po prostu stał. Żadnego: "cześć", żadnego wyjaśnienia. Wszystko to wydawało się Klinginsmith bardzo dziwne i podejrzane... "Ale stałam tam jak sparaliżowana" - wspomina.

Lisa również zdawała się być zastraszona przez tego człowieka. Niemal natychmiast złapała płaszcz, wzięła na rękę córeczkę i wyszła. Klinginsmith obserwowała bratową i nieznanego mężczyznę, kiedy mijali żółtą toyotę Lisy i szli w dół zaśnieżonej ulicy. Zaledwie kilka metrów od domu mężczyzna wyciągnął ręce po dziecko, a Lisa oddała mu je bez słowa. Szedł szybkim krokiem, z Tiffany w ramionach, a jej matka podążała krok lub dwa za nimi.

Wieczorem tego samego dnia Lisa Stasi zadzwoniła do swojej teściowej, Betty - zapłakana i rozhisteryzowana. Powiedziała, że mężczyzna chce, by podpisała się na dole kilku czystych kartek papieru. Straszył ją. Wmawiał jej, że rodzina Stasi chce zabrać jej córeczkę Tiffany.

"Niczego nie podpisuj" - powiedziała stanowczo Betty Stasi. Lisa ucichła. "Oni tu idą - powiedziała nagle. - Muszę już iść". To były ostatnie słowa, jakie od Lisy usłyszała jej rodzina.

Spartaczone śledztwa

Nancy Robinson pamięta, że "tego dnia rano bardzo mocno padał śnieg". I właśnie w środku tej śnieżycy w domu pojawił się John, razem z małym dzieckiem. Była zaskoczona, że jej mąż może tak szybko załatwić adopcję, jednak nie okazała tego. Była, jak wspomina sąsiad Scott Davis, "śliczną dziewczyną", która nie wnikała zbyt głęboko w to, czym zajmuje się jej mąż. Po prostu wykąpała dziecko, a potem poszła do sklepu, kupić pampersy i specjalne chusteczki do wycierania niemowlęcej pupy.

Dwa dni później, mniej więcej o tej samej porze, kiedy uszczęśliwieni Don i Helen Robinson lecieli już do domu, do Chicago z nową córką, Kathy Klinginsmith przyszła na komisariat policji w Overland Park, by zgłosić zaginięcie Lisy i Tiffany Stasi.

Policja w Overland Park rozpoczęła śledztwo w sprawie Johna Robinsona. Do schroniska, w którym przez jakiś czas przebywała Lisa i do członków jej rodziny dotarły listy z jej własnoręcznym podpisem. Lisa pisała, że ma się świetnie, a córeczka jest zdrowa. "Zdecydowałam się wyjechać i spróbować gdzie indziej zacząć nowe, lepsze życie. Robię to dla siebie i dla Tiffany", informował jeden z listów.

Wszystkie one były jednak wystukane na maszynie, a Lisa... nie umiała pisać na maszynie. Zawiadomiono FBI. Agenci stwierdzili, że sprawa wymaga dokładnego wyjaśnienia.

Odkryli, że inne kobiety, które stykały się z Robinsonem, też zniknęły. Dziewiętnastoletnia Paula Godfrey, była łyżwiarka figurowa, miała właśnie rozpocząć pracę jako przedstawicielka handlowa "Equi-II". Pod koniec roku 1984 nagle zniknęła. Policja z Overland Park wkrótce potem otrzymała list, rzekomo od Godfrey. Czuła się świetnie, donosił list, ale nie chciała widywać się już ze swoją rodzina. Nie chciała, żeby ktokolwiek starał się ją odnaleźć, a więc śledztwo zostało zamknięte. 27-letnia Catherine Clampitt, z pochodzenia Koreanka, to inna pracownica "Equi-II", której zaginięcie zgłoszono w czerwcu 1987 roku. Ale, tak jak w przypadku Stasi i Godfrey, nie było żadnych namacalnych dowodów zbrodni. Śledztwa utknęły w martwym punkcie. "Ofiary nie należały do domatorek, spędzających całe życie w jednym miejscu. Nie były spokojnymi, zwykłymi obywatelkami i właśnie dlatego było tak trudno ich szukać", usłyszeliśmy od jednego z pracowników prokuratury. Ale Robinson i tak czuł, że policja siedzi mu na plecach. W 1986 r. sędziowie przysięgli uznali Robinsona (wtedy 43-letniego), winnym oszustwa wobec osób, które zainwestowały w fałszywa spółkę, organizującą rzekomo seminaria na temat bólów w krzyżu. Na mocy Habitual Criminal Act (ustawy o notorycznych przestępcach) sędzia Herbert Walton skazał Robinsona na co najmniej pięć lat więzienia, z możliwością przedłużenia wyroku nawet do czternastu lat. Na ironię zakrawa fakt, że czas spędzony za kratkami, z powodu drobnych oszustw, mógł go uratować: śledztwa prowadzone w tym okresie w sprawie zaginionych osób kończyły się niepowodzeniem. "Kiedy trafił do więzienia, w późnych latach osiemdziesiątych, najważniejsze dla niego było to, że policja nie próbowała wtedy łączyć go z morderstwami", mówi osoba będąca bardzo blisko całej sprawy. "Mieli go już za kratkami, to ich zadowoliło".

Robinson spędził w celi ponad pięć lat, od roku 1987 do kwietnia 1993. Stracił swe duże podmiejskie rancho w Stanley, a Nancy wraz z dziećmi musiała przenieść się do przyczepy. Krewni zostali poinformowani, że John przeszedł wylew krwi do mózgu, teraz dochodzi do siebie i nie chce się z nikim widywać.

Wirtualne szaleństwo

Świat, do którego wrócił w 1993 roku 49-letni John Robinson, bardzo się różnił od tego, który opuścił, idąc do więzienia. W tym czasie przez kulę ziemska przetoczyła się rewolucja. Internet przestał być ulubioną rozrywką tylko garstki zapalonych komputerowców. Stał się bardzo silnym medium, przekroczył granice państw i kontynentów. W Sieci kontaktowali się ze sobą najróżniejsi ludzie, niekoniecznie nastawieni pozytywnie do świata.

Podczas nieobecności Robinsona życie nie obchodziło się łaskawie z jego rodziną. Dzieci dorosły. Nancy urządziła sobie mieszkanie w starej, niewielkiej, szarej przyczepie, na ogrodzonej działce. Stanowiła ona część placu, podzielonego na 486 działek. Na każdej działce stała przyczepa, w której mieszkał ktoś, komu się nie udało. Osiedle nazywało się Santa Barbara Estates. Nancy została jego kierownikiem.

Po powrocie z więzienia John pracował w domu, udając, że zajmuje się znów interesami. Ale kiedy tylko wcześnie rano Nancy wychodziła z przyczepy do pracy, robił to, co stanowiło jego prawdziwe powołanie. Odpalał komputer i wchodził na stronę www.ALT.com, gdzie, jak głosiła reklama, zjawia się 900.000 osób, żeby "znaleźć tego, kto ich zdominuje, swego niewolnika, albo po prostu perwersyjnego przyjaciela".

ALT.com to prawdziwy raj dla osób, które zajmują się BDSM. Skrót ten oznacza bondage, domination and sadomasochism, czyli niewolę, dominację i sadomasochizm. Głównymi użytkownikami stron BDSM są "dom" i "sub", czyli ci, których pasją jest dominacja, i ci, którzy chcą być ich niewolnikami. Uległe kobiety to zdobycz, której szukają takie drapieżniki jak John Robinson. Logując się pod różnymi pseudonimami, Robinson regularnie przeglądał ogłoszenia "sub", poszukujących swoich "dom". Jedno z typowych ogłoszeń informowało, że "nieśmiała, 45" lubi wosk ze świec, ekshibicjonizm, tortury elektryczne, zabawę w doktora i pielęgniarkę i związane z tym fetysze, stawianie baniek, kajdanki, a także wibratory". Robinson wysyłał e-maile do około czterdziestu kobiet dziennie.

W świecie BDSM jest jeden poziom, który znajduje się nad wszystkimi innymi. Normalnie, w układach sado-maso, obie strony zgadzają się na pewne zasady i ustalają słowa, które zapewnią im bezpieczeństwo. Na przykład "czerwony" oznacza "stop". Ale jest w Sieci miejsce, gdzie można spotkać Krwawych Panów i tam nie ma bezpiecznych słów, a "sub" daje swoim mistrzom prawdziwą i bezwarunkową władzę. John Robinson pragnął zostać właśnie takim Krwawym Mistrzem. Ale najpierw musiał zatroszczyć się o kilka szczegółów. Na początku roku 1994 Robinson wybrał się w podróż do Raymore, w stanie Missouri, ze swoją najnowszą dziewczyna, Beverly Bonner. Poznali się podczas pobytu Johna w więzieniu, gdzie Bonner pracowała jako bibliotekarka. Po drodze zatrzymali się przy agencji wynajmującej powierzchnie magazynowe, zwanej "Stor-Mor For Less", czyli "przechowaj więcej za mniej". Tam John wynajął niewielki składzik na nazwisko Bonner. Dziewczyna nie wiedziała, że to miejsce stanie się jej grobem.

Pan Niewolników robi pierwszy ruch

Robinson zaczął traktować "sub" coraz poważniej. W 1997 roku poznał w chat roomie BDSM 19-letnią studentkę pierwszego roku uniwersytetu w Purdue, Izabelę Lewicką. Podczas kilkumiesięcznych pogawędek w Sieci zdołał przekonać urodzoną w Polsce, dziewczynę, by opuściła stan Indiana. Ale zanim Robinson wynajął dla niej mieszkanie w Olathe, najprawdopodobniej dał jej do podpisania kontrakt niewolnika - oficjalny dokument, w którym dziewczyna oddawała mu całkowitą kontrolę nad swym życiem seksualnym i nie tylko.

Robinson lubił przedstawiać Lewicką jako swoją adoptowaną córkę, a czasami jako żonę. W ciągu dwóch lat para ta oddawała się coraz bardziej brutalnym praktykom seksualnym, a także - jak twierdzi policja - miała za sobą przynajmniej jedno oszustwo ubezpieczeniowe. Potem Lewicka zniknęła. Kiedy ludzie, z którymi Robinson spotykał się w interesach, pytali go, gdzie jest jego adoptowana córka, odpowiadał, że została przyłapana przez policję na paleniu trawki i deportowana do Polski.

Nadszedł czas, by poszukać kogoś nowego. Zaledwie miesiąc później Robinson znalazł swoja wymarzoną dziewczynę. 27-letnia Suzette Trouten stanowiła wzruszającą mieszankę osobowości zależnej z dusza buntownika. Miała kolczyki niemal w każdej części ciała, włączając w to brodawki obu piersi. Kilka kolczyków tkwiło też w jej wargach sromowych.

Suzette pracowała ze swoją matką Carolyn w restauracji Michigan Big Boy, przy stacji obsługi samochodów Monroe. W roku 1998 Carolyn pożyczyła Suzette swoją kartę kredytową i pozwoliła na jej użycie, aby mogła kupić komputer za tysiąc dolarów w sklepie RadioShack. Suzette często do późnej nocy siedziała przy komputerze. Matka nie miała pojęcia, że życie córki wypełniało buszowanie na stronach BDSM i że jednocześnie była "sub" dla pięciu dominujących facetów z okolic Michigan.

Pod koniec 1999 roku Suzette oświadczyła mamie, że dostała za pośrednictwem Internetu propozycję pracy w Kansas, gdzie przez rok będzie zajmować się niepełnosprawnym ojcem biznesmena. W ciągu 12 miesięcy miała zarobić 60 tysięcy dolarów. John Robinson zawiadomił Suzette, że będzie podróżować statkiem dookoła świata z jego ojcem, którego nazywał "Papą Johnem".

Robinson dwa razy zaprosił Suzette do Kansas City. Raz przyleciała na rozmowę wstępną, drugi raz - na spotkanie ze starszym mężczyzną, przykutym do wózka inwalidzkiego. Policja uważa teraz, że "Papę Johna" odegrał któryś z więziennych kumpli Robinsona.

W lutym 2000 roku Robinson umieścił Suzette Trouten w hotelu "GuestHouse Suites" w Lenexa. Pokojówki poinformowały później, że wiele razy znajdowały ślady krwi na pościeli w pokoju Trouten. 1 marca, o godzinie pierwszej w nocy, Suzette zadzwoniła do matki, która właśnie zamykała restaurację na noc. "Bałam się, że będę tęsknić za domem, ale wcale nie jest tak źle, jak przypuszczałam" - powiedziała matce. Carolyn nigdy potem nie słyszała już głosu Suzette.

Ostatnie ogniwo

Policja i FBI, ponaglane przez coraz bardziej nerwowe prośby rodziny Suzette Trouten, zajęły się w końcu, późną wiosną 2000 roku, inwigilacją Johna Robinsona. Przez długie tygodnie detektywi śledzili każdy jego ruch.

W końcu policja złapała trop. Dwie kobiety z Teksasu, które Robinson poznał w Sieci, i które były jego "sub", złożyły skargę przeciwko niemu, zeznając, że są ofiarami przemocy na tle seksualnym. Policjanci przekonali sędziego, by wydał nakaz aresztowania i przeszukania terenu. 2 czerwca 2000 r. policja aresztowała Robinsona w jego niewielkiej przyczepie na parkingu Santa Barbara Estates. Dzień później, w sobotę, 3 czerwca, policjanci przeszukali jego wiejską posiadłość i znaleźli tam beczki.

Dwa dni po przerażającym odkryciu w Kansas policjanci przekroczyli granicę stanu i skierowali się do składziku wynajmowanego w Raymore w Missouri. Odór uderzył detektywów, kiedy tylko wyłamali zamek i otworzyli drzwi magazynku. Dwie beczki były nieszczelne.

Kierująca Stor-Mor For Less, Loretta Mattingly, pamiętała, że rozmawiała z Robinsonem o sączącej się przez drzwi czerwonej cieczy. Mężczyzna wyczyścił wszystko, mówiąc jej, że przyczyną kłopotów był martwy szop pracz. Beczki jednak wciąż przeciekały. Nawet wtedy, gdy beczki odesłano już do koronera. "Nie mogliśmy pozbyć się tego smrodu- mówi Mattingly. - To wszystko wsiąkło w beton".

Trzy ciała znalezione w magazynku przetrzymywano tam od połowy lat dziewięćdziesiątych. Jedno z nich należało do Beverly Bonner, więziennej bibliotekarki. Dwa pozostałe to: Sheili Faith (51 lat) i jej córki Debbie Lynn (21 lat). Obie kobiety mieszkały w Pueblo, w Kolorado. Sąsiad widział tylko, jak John Robinson zabrał je z domu w środku nocy. Działo się to w 1994 roku. Debbie była przykuta do wózka z powodu rozszczepu kręgosłupa. Jej matka prowadziła bardzo ożywione życie towarzyskie przez Internet. Zgodnie z umową rozwodową Bonner co miesiąc dostawała czek od męża. Obie panie Faith otrzymywały co miesiąc czeki z opieki społecznej. Wszystkie trzy czeki były dostarczane do tej samej skrytki pocztowej w Olathe. W ten sposób Robinson inkasował co miesiąc około 1.500 dolarów.

Przez pięć dni w lutym 2001 r. Robinson siedział w milczeniu w sali sądowej, podczas przesłuchań wstępnych, poprzedzających proces. Słuchał opisu oskarżycieli, w jaki sposób została zabita każda z pięciu znalezionych kobiet. Zawsze działo się to tak samo: silne, powtarzane uderzenia, prawdopodobnie młotkiem, w lewa stronę głowy. Kiedy tego słuchał, uśmiechał się. Przez media został okrzyknięty "pierwszym, internetowym seryjnym zabójcą".

Krewni niektórych ofiar są zbulwersowani, że władze pozwoliły seryjnemu mordercy doskonalić przez tyle lat swoje rzemiosło. "Policjanci przyznali mi się, że nie pracowali właściwie. To, co oni w tym czasie robili, to żarty!" - mówi William Godfrey, którego córka została prawdopodobnie zabita przez Robinsona.

Ale dla krewnych Lisy Stasi największy wstrząs miał dopiero nadejść. Miesiąc po zatrzymaniu Robinsona poinformowano rodzinę, że Tiffany Stasi wciąż żyje. Radość skończyła się jednak, gdy krewni dziewczynki, obecnie już 16-letniej panny, dowiedzieli się, że została ona wychowana przez brata człowieka, który - jak mówi policja - zabił jej matkę.

Chociaż adopcja była nielegalna, policja nie zrobiła nic, by zabrać Heather Robinson z domu, w którym spędziła niemal całe życie. Dotychczasowe śledztwo wykazało, że Don Robinson nie wiedział nic o zbrodni związanej z adopcja dziewczynki. On i jego żona oświadczyli: "Łączymy się w bólu z wszystkimi rodzinami, które cierpią z powodu przypadków, w jakie wplątał je John Robinson. Przesyłamy im nasze najgłębsze współczucie i wyrazy sympatii. My także zostaliśmy oszukani przez tego człowieka". Heather uczęszcza teraz do szkoły średniej. Jest śliczną dziewczyną. Często się uśmiecha. Wie, że człowiek, którego znała jako wuja, trafił do sądu i że może go już nigdy nie zobaczyć. Ale nie spotkała jeszcze swej biologicznej rodziny. I nie wiadomo, czy do takiego spotkania kiedykolwiek dojdzie.

W 2003 roku został uznany winnym dokonania trzech morderstw - za dwa z nich otrzymał wyrok śmierci a za pozostałe dożywocie. Aktualnie Robinson przebywa w Zakładzie Karnym El Dorado w Kansas i może zostać pierwszym skazańcem w stanie, który zostanie zabity przez wstrzyknięcie trucizny.


Zdjęcia niektórych jego ofiar.
412
Przedstawiam wam małą kompilacje ciekawych (wg. mnie) eksperymentów :ok:

1.Konformizm – eksperyment Asha (1953)
Więcej

Solomon Ash przeprowadził serię badań, które udowodniły potęgę konformizmu. Osoby badane zostały poinformowane, że biorą udział w testach wzroku. Badanie miało polegać na oglądaniu linii i wybieraniu z drugiego zestawu odcinka o takiej samej długości. Zadanie było bardzo proste, a różnice między odcinkami wyraźne. Haczyk tkwił jednak w tym, że poza prawdziwą osobą badaną, w pomieszczeniu znajdowało się jeszcze kilka innych osób – pomocników eksperymentatora – które udawały zwykłych uczestników badania. Ich zadaniem było podawanie odpowiedzi w oczywisty sposób nieprawidłowych. Ash był ciekawy, czy przeciętny człowiek jest w stanie przeciwstawić się tłumowi, zwłaszcza jeśli decyzja tego tłumu jest wyraźnie zła. Jaki był wynik? 32% badanych osób wybierało nieprawidłową linię, gdy pozostałe trzy osoby w pomieszczeniu dawało tę właśnie złą odpowiedź. Nie miało znaczenia nawet to, że różnica długości między odcinkami sięgała prawie 10 cm. O czym to świadczy? Co trzecia osoba rezygnuje ze swojej opinii, jeśli zauważy, że jest ona niepopularna w grupie w której przebywa. Co trzecia osoba zdaje się na osąd innych i nawet jeśli ma wątpliwości co do jego prawidłowości, to i tak podąży za grupą. Nawet buntownicy szukają podobnych do siebie rebeliantów, do których doskonale pasują. 32% konformistów ukazało się w prostym eksperymencie z wybieraniem linii. Jak wielu z nas jednak poddaje się tłumowi, gdy sytuacja jest mniej czarno – biała?

2.Pomaganie – eksperyment „dobry Samarytanin” (1973)
Więcej

John Darley i C.Daniel Batson postanowili sprawdzić, czy religia ma jakikolwiek wpływ na skłonność do pomagania bliźnim w potrzebie. Wybrali grupę słuchaczy w seminarium. Połowa z nich otrzymała zadanie przygotowania krótkiego referatu o biblijnej historii o dobrym Samarytaninie. Reszta miała wystąpić z pogadanką o możliwościach pracy po seminarium. Referaty miały odbyć się w innym budynku niż przygotowania. Poza tym, część studentów otrzymała więcej czasu i nie musiała się spieszyć z referatem, podczas gdy pozostali byli pod presją czasu. Każdy z uczestników po drodze do drugiego budynku napotykał człowieka leżącego na chodniku, który wyraźnie potrzebował pomocy. Jaki był wynik? Osoby, które czytały o uczynku Samarytanina wcale nie zatrzymywały się częściej, by pomóc nieznajomemu niż ci, którzy mieli mówić o pracy! Jedynym czynnikiem, który rzeczywiście miał wpływ na skłonność do pomocy była presja czasu. Studenci, którzy się spieszyli, pomagali o wiele rzadziej, nawet jeśli mieli za chwilę wygłosić referat, jak to wspaniale pomagać innym. O czym to świadczy? Więcej mówimy, niż robimy. W mediach często pojawiają się doniesienia, o samochodach mijających ludzi leżących na poboczu. I nikt się nie zatrzymuje...

3.Rozproszenie odpowiedzialności - znieczulica świadków (1968)
Więcej

Eksperyment został zaprojektowany po tym, jak w 1964 roku kobieta została zamordowana na ulicy, a 38 świadków przyglądało się temu, lecz nic nie zrobiło. John Darley i Bibb Latane chcieli sprawdzić, czy fakt, że ludzie ci byli w dużej grupie miał wpływ na ich apatię. Uczestnicy zostali poinformowani, że wezmą udział w dyskusji na bardzo osobiste tematy, dlatego aby uniknąć skrępowania rozmowa będzie prowadzona dzięki interkomom. Każda osoba była w osobnym pomieszczeniu, jednak słyszała i była słyszana przez pozostałych. W pewnym momencie pomocnik eksperymentatorów zaczynał udawać napad epilepsji, co słyszeli pozostali. Jakie były wyniki? Jeśli osoba badana wierzyła, że tylko ona uczestniczy w dyskusji i słyszy chorego, w 85% przypadków opuszczała swój pokój i szukała pomocy. Jeśli jednak warunki zostały zmienione i w rozmowie brało udział 5 osób (w tym jedna udająca drgawki), tylko 31% udawało się po pomoc. Reszta sądziła, że ktoś inny się tym zajmie. O czym to świadczy? Jeśli ktoś wie, że tylko on jest w stanie pomóc – robi to. Jeżeli jednak są inni ludzie w pobliżu, każdy oczekuje, że ktoś inny udzieli pomocy. Im więcej osób, tym bardziej rozproszona jest odpowiedzialność i tym mniejsza szansa, że ktokolwiek zdecyduje się udzielić pomocy. Bo każdy ma nadzieję, że ktoś inny się tym zajmie.

4.Stanfordzki eksperyment więzienny (1971)
Więcej

Philip Zimbardo chciał sprawdzić, jak sytuacja uwiezienia wpływa na umysły strażników i więźniów. W piwnicach uniwersytetu stworzył eksperymentalne wiezienie, a uczestników badania znalazł poprzez ogłoszenie w gazecie. Ochotnicy zostali przebadani pod względem zdrowia fizycznego i psychicznego. Tylko młodzi mężczyźni w doskonałej formie i stabilni emocjonalnie zostali zakwalifikowaniu do udziału. Następnie zostali oni losowo podzieleni na „strażników” i „więźniów”. Cały eksperyment miał trwać dwa tygodnie i nikt nie spodziewał się, że cokolwiek mogłoby pójść źle. Tymczasem już na drugi dzień w piwnicy uczelni rozpętało się piekło. „Strażnicy” wymierzali kolejne kary, upokarzali „więźniów”, zmuszali ich do leżenie nago na cementowej podłodze i wykonywania wyczerpujących ćwiczeń fizycznych. „Więźniowie” zaczęli się buntować. Wybuchły zamieszki. Jednak żaden z nich nie poprosił o przerwanie eksperymentu, a przecież nie byli skazańcami, żaden nie popełnił przestępstwa, brali tylko udział w odgrywaniu ról. Podporządkowywali się rozkazom „strażników”, jakie by one nie były. Eksperyment został przerwany po 6 dniach, ku wielkiemu rozczarowaniu „strażników”. O czym to świadczy? Jeśli ktoś dostanie pełnię władzy nad drugim człowiekiem i pełne przyzwolenie od zwierzchników, niemal natychmiast zmienia się w bestię. Uczestnicy eksperymentu byli normalnymi studentami, brali udział w demonstracjach antywojennych, mieli rodziny i dziewczyny. „Strażnicy” często znali „więźniów”, których dręczyli, z codziennego życia.

5.Autorytet – eksperyment Milgrama (1961)
Więcej

Gdy po zakończeniu II wojny światowej toczyły się kolejne procesy nazistowskich żołnierzy, większość z nich tłumaczyła się tym, że tak naprawdę nie są złymi ludźmi, a jedynie „wypełniali rozkazy”. Stanley Milgram postanowił sprawdzić, do czego zdolny jest zwykły człowiek pod presją autorytetu. Uczestnicy badania zostali poinformowani, że biorą udział w eksperymencie nad pamięcią. Mieli być „nauczycielami”, których zadaniem była karanie innych osób badanych, odgrywających rolę „uczniów”. Karą za nieprawidłowe odpowiedzi były szoki elektryczne o rosnącym napięciu. W rzeczywistości „uczniowie” byli współpracownikami eksperymentatora, a wstrząsy elektryczne oczywiście nie były aplikowane. Jednak „nauczyciele” o tym nie wiedzieli, nie widzieli także swojego „ucznia”, a jedynie słyszeli jego głos. Obok osoby badanej siedział eksperymentator w białym fartuchu laboratoryjnym, którego zadaniem było upewnienie się, że „nauczyciel” wymierza wszystkie niezbędne kary. Osobie badanej udzielono instrukcji, że za każdą złą odpowiedź musi wymierzyć „uczniowi” karę, począwszy od szoku prądem o napięciu 45 voltów, co jest nieprzyjemne, ale jeszcze niespecjalnie bolesne. Wraz z kolejnymi złymi odpowiedziami napięcie będzie rosło. Pomocnik badacza odgrywający rolę „ucznia” krzyczał przy każdym wstrząsie i prosił „nauczyciela” o przestanie. Jeśli „nauczyciel” się wahał, osoba w białym fartuchu przypominała mu o obowiązkach, jakie na siebie przyjął zgadzając się na udział w eksperymencie i zachęcała do kontynuowania. Jakie były wyniki? Większość osób zaczynała w pewnym momencie czuć się niekomfortowo, jednak pod wpływem osoby w białym fartuchu wymierzała kolejne szoki, podczas gdy „uczeń” krzyczał coraz głośniej. W pewnym momencie odgłosy cichły, co sugerowało utratę przytomności lub nawet śmierć „ucznia”. Ponad 60% osób badanych dalej raziło prądem, aż do końca skali, czyli napięcia 450V! Nikt nie poprosił o przerwanie eksperymentu, zanim prąd osiągnął napięcie 300V. Tymczasem już napięcie rzędu 100V bywa śmiertelne... O czym to świadczy? Większość osób sądzi, że myśli samodzielnie i jest niepodatna na wpływy. Jeśli jednak obok znajduje się osoba obdarzona autorytetem (laboratoryjny fartuch, mundur, odznaka), ich niezależność dramatycznie spada. Krótko mówiąc, przeciętny człowiek jest w stanie sprawiać ból nieznajomej osobie, a nawet doprowadzić do jej śmierci, jeśli autorytet twierdzi, że wszystko jest w porządku.

6.Deprywacja sensoryczna - odcięcie mózgu od bodźców zewnętrznych

Więcej

W wyniku izolacji człowieka od bodźców zewnętrznych jego mózg, nie mogąc poradzić sobie z brakiem bodźców zaczyna tworzyć halucynacje, które przypominają halucynacje związane z przyjmowaniem substancji psychoaktywnych. Badania nad deprywacją sensoryczną prowadzone były chętnie w latach 60 tych, kiedy to psychologia zainteresowała się odmiennymi stanami świadomości. Ze względu jednak na to iż deprywacja sensoryczna powoduje spore spustoszenie w psychice temat ten – w badaniach na większą skalę – zarzucono.
Zawsze naukowców nurtowało jednak pytanie ile czasu potrzeba, aby mózg zaczął przy deprywacji reagować halucynacjami i czy są ludzie bardziej odporni na deprywację niż inni?
na University College w Londynie, ochotników przebadano kwestionariuszem Revised Hallucinations Scale, którego zadaniem jest określenie na ile osoba badana jest podatna na halucynacje. Z grupy badanych wybrano 9 osób o wysokiej podatności na halucynacje oraz 10 o niskiej i poddano ich deprywacji sensorycznej w komorze izolowanej akustycznie. Pokój był również całkowicie pozbawiony światła. Każdy z badanych otrzymał pilota, którym mógł przerwać doświadczenie w razie gdyby dostał ataku paniki.
Badani przebywali w izolacji 15 minut, następnie poproszono ich by wypełnili kwestionariusz określający czy mieli jakiekolwiek doświadczenia w zakresie obniżenia nastroju, halucynacji, paranoi (czy jakichkolwiek stanów psychotycznych). Zarówno ci, którzy byli podatni na halucynacje jak i ci którzy mieli być na nią odporni zgłosili pojawienie się halucynacji. Siła omamów u osób odpornych była mniejsza, ale mimo to i tak wystarczyło zaledwie 15 minut bez bodźców wzrokowych i słuchowych, by doświadczyć zmienionych stanów świadomości!

Źródełko
Kolejne źródełko

Miłego czytania :kawa:
cinoslav • 2012-12-27, 03:22  Najlepszy komentarz Najlepszy komentarz (37 piw)
A ch*j, zebrałem się, poczytałem, jestem bogatszy o jakąś wiedzę + nie był to stracony czas. Piwko za ciekawy materiał.
77
Dziś kolejna ciekawostka, jaką jest Manuskrypt Voynicha. Za Wikipedią:

"[Jest to] pergaminowa księga oprawiona w skórę składająca się ze 136 dwustronnie zapisanych (do dziś przetrwało 120) welinowych kart formatu 15 na 22,5 cm (6 x 9 cali) pokrytych rysunkami, wykresami i niezrozumiałym pismem. Swoją nazwę zawdzięcza Wilfriedowi M. Voynichowi (pol. Michał Habdank Wojnicz), Amerykaninowi polskiego pochodzenia, antykwaryście i kolekcjonerowi, który w roku 1912 nabył rękopis od oo jezuitów z Willi Mondragone we Frascati koło Rzymu. Do dziś manuskrypt uchodzi za jeden z najbardziej tajemniczych manuskryptów średniowiecza, ponieważ jego autor, pismo oraz język do dziś pozostają nieznane.

Manuskrypt Voynicha był i jest przedmiotem intensywnych badań prowadzonych przez profesjonalnych kryptologów, jak i amatorów, m.in. przez uznanych amerykańskich i brytyjskich specjalistów od łamania kodów, którzy działali podczas II wojny światowej (żadnemu z nich nie udało się rozszyfrować ani jednego słowa). Ta seria niepowodzeń spowodowała, że manuskrypt stał się słynnym przedmiotem kryptologii historycznej, ale również dodała wagi teorii mówiącej, że księga jest po prostu wyszukaną mistyfikacją (dziś nie przyjmuje się tego za pewnik), sekwencją przypadkowych symboli, które nie mają żadnego znaczenia.

Badania pergaminu, na którym napisano manuskrypt, metodą datowania radiowęglowego przeprowadzone w latach 2009–2011 przez specjalistów z Uniwersytetu Arizony wykazały, że pochodzi on z początków XV wieku (okres między 1404 a 1438 rokiem)."



Czyli mamy do czynienia z czymś wręcz nieprawdopodobnym. Nikomu nie udało się odkodować ani jednego słowa. Zastanawiające, tym bardziej, że rysunki zawarte w księdze mogą wskazywać na treść znajdującą się na danej stronie. Co więcej, częstotliwość występowania słów jest zgodna z prawem Zipfa. Czy więc tekst zawiera w sobie jakąś treść? A może jest to jedynie idealnie wykonane fałszerstwo? Tylko, czemu 500 la temu ktoś zadawałby sobie tyle trudu, by bezsensowne zlepki znaków były zrobione w sposób idealnie odzwierciedlający prawdziwy język i potrafiły oszukać współczesną wiedzę o językach? Cóż, temat na długie rozważania. Póki co, wrzucam kilka zdjęć:



I odnośnik do strony biblioteki uniwersytetu w Yale (będącego w posiadaniu owej tajemniczej księgi), na której można zobaczyć skany wszystkich stron Manuskryptu:
http://beinecke.library.yale.edu/dl_crosscollex/SetsSlideShowXC.asp?srchtype=ITEM

Z tego co pamiętam, na ostatniej stronie są wykonane jakieś krótkie notatki ;) . Tak więc do dzieła! Może uda się nam go rozszyfrować :krejzi:

Jeśli tamat się przyjmie, postaram się wrzucić coś jeszcze ;) .
Tf4rdy • 2012-12-09, 21:31  Najlepszy komentarz Najlepszy komentarz (41 piw)
Arashel napisał/a:

"profesjonalnych kryptologów"???
Można być profesjonalistą w wyimaginowanym dziale nauki...?



O k***a. :homer:

Ktoś tu ma bana na Googlach.

Stallone

BongMan • 2012-10-11, 05:38
176
Sylwester Stallone nie może zrozumieć, czemu ambasada Wietnamu nie chce dać mu wizy.
Svenlee • 2012-10-11, 22:23  Najlepszy komentarz Najlepszy komentarz (17 piw)
stefan0987 napisał/a:

dobre, dałem na fejsa.


@up wariat z Ciebie. :mrgreen:

J. Lennon Imagine v 2.0

Anonymous • 2012-09-27, 17:39
95
Imagine there's no Niggers
It's easy if you try
No crime around us
Above us only sky
Imagine all the people
Living without fear...
Imagine there's no Jews
It isn't hard to do
No-one killing the unborn
And no pornography too
Imagine all the people
Living free of sleaze...
Imagine there's no faggots
I wonder if you can
No need for protecting kids
A brotherhood of normal man
Imagine all the people
In Hetero-normativity...
You may say I'm a dreamer
But I'm not the only one
I hope someday you'll join us
And the world will be as one


Zaśpiewajmy razem!

Nie wiedziałem do którego tematu wrzucić.
pakicito • 2012-09-27, 17:41  Najlepszy komentarz Najlepszy komentarz (20 piw)
Cytat:

Nie wiedziałem do którego tematu wrzucić.


do śmietnika

Tort urodzinowy

bula9304 • 2012-08-04, 19:34
175
Tort urodzinowy i :cycki:

Hanock • 2012-08-04, 20:47  Najlepszy komentarz Najlepszy komentarz (20 piw)
Cycki = piwo

John Wall

okar19 • 2012-03-31, 20:49
152

tak wyglądała jego droga do NBA
T-Will • 2012-04-01, 11:35  Najlepszy komentarz Najlepszy komentarz (18 piw)
@Up
Koszykówka, szczególnie ta w wydaniu amerykańskim jest świetna. To, że jesteś beztalenciem, które piłki nie ptorafi kozłować, to nie znaczy że jest to beznadziejny sport. Siedź dalej przed kompem.