Witam.
Z racji tego, że na sadolu przyjmują się opowieści z życia wzięte postanowiłem, że sam podzielę się z Wami swoimi przeżyciami z mojej (nie)wdzięcznej pracy jako kelner/barman.
Przyjazne miejsce na północy naszego kraju, położone w pięknych okolicznościach przyrody, przyciągające do siebie ludzi starszych, rodziny z dziećmi, osoby które chcą delektować się ciszą od miastowego zgiełku, spokojem czy nadmorski jodem. Oczywiście jak to bywa zdarzają się "piekielni" klienci.
- Ubiegłoroczny sezon, impreza z okazji x urodzin gościa. Z pozoru wydawało się, że ludzie z klasą, bardzo grzeczni, uprzejmi. Dało się we znaki, że solenizant jest człowiekiem zamożnym. Cóż, pozory rozmyły się po pierwszym kielichu. Okazało się, że towarzystwo, które do nas zawitało to szemrane typy chwalące się tym, że żony z dziećmi zostały w domu a oni wpadli z kurwami na telefon (pozdro Tede). Ostateczny rozrachunek? Straty na kilka tysięcy złotych. Połamane stoły i krzesła, rozbite szkło, rozwalone pianino (ktoś mądry wpadł na pomysł, aby wejść na pianino i zagrać czterech pancernych nogami), no i oczywiście jak to się ma często przy takim towarzystwie - rozbitych kilka łbów, obite mordy i wybite zęby. Koniec końców na następny dzień owy solenizant zapytał się jak kosztowne są szkody, po czym wyciągnął tyle hajsu ile się należało, położył na recepcji i odjechał grzecznie... zapewne do małżonki. Kultura.
- Do restauracji wpada para z dziećmi. Kobieta od samego wejścia sprawiała wrażenie osoby, która tylko szuka zaczepki. Nie zdążyła zasiąść dupskiem do stołu, a wszystko dookoła ją wkurwiało. Cóż, grzecznie realizuję zamówienie. Po kilku chwilach baba przybiega do mnie jebiąc mnie od góry do dołu na cały hotel, jak mogłem być takim spierdoleńcem i podać jej dzieciom "tak pikantny ketchup, że jej syn to się aż popłakał!". Czekając cierpliwie i wyobrażając sobie jak wypalam jej prawego prostego na szczękę w stylu Mike Tysona, aż skończy pierdolić zabieram ten ketchup, wracam na zaplecze i po minutce wracam do gości z dokładnie tym samym sosem. "Ekhm, nie można było tak od razu? Teraz jest w porządku". Koniec końców kobita oczekiwała, że po takim traumatycznym wydarzeniu zapłaci połowę rachunku (nabijając wraz z rodziną rachunek w wysokości blisko 300 złotych). Na oczekiwaniach się skończyło.
Da się zauważyć (szczególności w sezonie, gdy atakuje "stonka) naciąganie klientów na jakiś rabat. A, że to nie pasi, tamto nie pasi, za każdym razem postępuję jak w historii wyżej, ani razu nie spotkałem się żeby ktoś się połapał, że dostał to samo. Mega zabawne
- Przychodzi starszy pan, na oko koło 60tki ze swoim psem i pyta się gdzie może sobie spocząć i napić się kawki. Proponuję stolik na kawiarni z dala od restauracji tak, aby nikt z klientów nie sapał się, że podczas konsumpcji jego ulubionej potrawy jakiś piesek niewinnie liże sobie jaja. Realizuję zamówienie - wszystko przebiega pomyślnie. Po jakiejś małej chwili widzę, że pan patrzy na mnie i pstryka palcami. Hm, stoję z uśmiechem na twarzy i nie reaguję. Pan zaczyna z większym natężeniem napierdalać paluchami dalej wpatrując się we mnie. Ja bez zmian.
- nie widzi pan, że pana przywołuję do stolika?
Wywiązała się mała wymiana zdań. Przekonuję jegomościa, że nie jestem jego pupilem, z którym przyszedł do nas na kawkę, żeby pstrykać do mnie palcami. Gość oczywiście przedstawiał swoje racje, że jak to przecież, jestem kelnerem a kelner jest na pstryknięcie palcem, klient nasz pan, ja płacę i wymagam (6.50zł za kawę), bla bla bla. Obstawiałem przy swoim i ostatecznie przekonałem faceta do swoich racji. Pan przeprosił i zapytał się, czy mógłbym podejść do stolika.
Racja, klient nasz pan. Ale wszystko ma swoje granice, których ja przestrzegam. Wchodzę w dyskusję z klientami, jeżeli przeginają pałę i rezultaty tych rozmów są różne. Jedni posypują głowy popiołem i faktycznie kumają, ze przesadzają, inni z kolei zapierdalają strzelać z ucha kierownikowi. W takich sytuacjach pojawia się zemsta kelnera. Ja nigdy nie należałem do tych osób, które mszczą się na gościu. Wolę olać takiego delikwenta i mieć to serdecznie w dupie niż wkurwiać się i dodawać coś od siebie. Chociaż muszę przyznać, że miałem przyjemność pracować z kilkoma takimi kolesiami. Dawali czasem popalić.
Zarobki? Ciekawy temat. Myślę, że w moim przypadku i w dzisiejszych realiach nie jest źle - 10 zł/h na łapę. Oczywiście wiadomym jest, że dużo można zyskać na napiwkach. W sezonie (liczę od maja do września) spokojnie wyciągam 800 - 1000 zł na miesiąc, w lipcu i sierpniu gdzie ruch jest większy dodatkowych kilka stówek. Jak wiesz jak obchodzić się z gośćmi (nie, laski nie robię chociaż i tacy się zdarzają
) to można dobrze zarobić. Fakt - w tej pracy trzeba zapierdalać. Jest sporo biegania (uwaga w sezonie na grubego kelnera, przy wysokiej temperaturze i tylu przedreptanych kilometrach może jebać) i trzeba się poświęcić pracy o nieregularnych godzinach. W sezonie często jest tak, że schodzę z nocki po imprezie o 7 rano, a na 10 jestem z powrotem w pracy na kolejną nockę. Takie są realia, ale jak ktoś jest w stanie poświęcić się to może naprawdę ładnie zarobić.
To by było chyba tyle. To mój pierwszy temat, więc mam nadzieję, że się przyjmie. Jak tak to w następnym opiszę kilka historii z napalonymi klientami (gorące mamuśki na imprezach) i wałkami kręconymi przez kelnerów współpracowników).
Jak nie to wyjebać.
Pozdrawiam.