Opowiem wam historię i ch*j mnie obchodzi, że was nie obchodzi.
Jedziem.
Sytuacja dzieje się w Katowicach na os. Tysiąclecia. Kumpel miał kochankę w bloku obok swojego. Pewnego razu załatwił sobie urlop i powiedział żonie, że wyjeżdża służbowo na tydzień. Pożegnał się z żoną i pojechał na Silesię, żeby ukryć auto. Wrócił na piechtę do kochanki i bzykali się przez kilka dni.
Wszystko było fajnie do czasu, aż poszedł któregoś dnia wyrzucić śmieci. Poszedł w pidżamie i szlafroku z różowym wiaderkiem do tego samego śmietnika, do którego chodził od siebie.
Pech chciał, że się zapomniał i wrócił z tym wiaderkiem do SWOJEGO mieszkania.
Jeszcze większy pech był taki, że spotkał żonę na schodach i wywiązała się rozmowa:
- A co ty tutaj robisz Krzysiek?
- ....eeee mmm ja właśnie wróciłem wcześniej z delegacji i poszedłem wyrzucić śmieci.
- Jak to k***a?! A skąd masz to różowe wiadro?!
No i pozamiatane. Chop się przyznał do kochanki i zrobił wyjazd z chaupy.
Wniosek z tego taki: Nie chodź z różowym wiaderkiem wyrzucać śmieci:)
nie można być takim tępakiem...