Jak można nie lubic wfu ? U mnie w liceum wf był jedną z najbardziej wyczekiwanych lekcji w całym tygodniu.0 Nawet jak nie było nauczyciela to organizowaliśmy sobie piłkę, inny nauczyciel wf udostępniał nam szatnię i szliśmy na boisko pograc. Po wf był oczywiście obowiązkowy prysznic - nie było opie**alania się, po zajęciach każdy miał przepoconą koszulkę
PS Nie to nie było 20 lat temu, jestem zeszłorocznym maturzystą
WF zawsze zajebisty.
Jedyne co w wfie było ch*jowe to to że później się chodziło spoconym i śmierdzącym. Dlatego niestety jak miałem po 8 lekcji, z czego 2 wfy w środku/początku, a trzeba jeszcze było później wrócić do domu autobusem wśród ludzi, to wolałem posiedzieć wśród cipek na ławce, coby nie j***ć i nie czuć się zajebiście niekomfortowo przez najbliższych kilka godzin.
W podstawówce mieliśmy gościa, byłego komandosa, który raz w miesiącu robił nam 90 minut treningu siłowego. Na początku było strasznie, ale potem każdy trenował we własnym zakresie, żeby wytrzymać W sumie spoko gość, większość chłopaków miała kondycję (niezależnie od tego, czy kujony czy tumany). Potem, już w liceum w pierwszej klasie, byłem w stanie biegać półmaratony (po 21 kilosów) bez specjalnego przygotowania. Ale musiałem do czwartej klasy samodzielnie podtrzymywać kondycję, bo gość w liceum w zasadzie uczył nas na zmianę siatkówki i koszykówki. W gałę graliśmy we własnym zakresie.
W podstawówce nie było w zasadzie żadnego opie**alacza, wszyscy chodzili na WF A na studiach zapisałem sie na pływanie i na jazde konną, Niezależnie od tego siedemnasćie lat (od podstawówki) trenowałem judo i aikido.
A teraz i tak jestem spaślakiem, choć trochę mięśni jeszcze zostało ;-(