18+
Ta strona może zawierać treści nieodpowiednie dla osób niepełnoletnich.
Zapamiętaj mój wybór i zastosuj na pozostałych stronach

#szamo

136
Fragment książki "Szamo. Wszyst­ko, co wie­dział­byś o pił­ce noż­nej, gdy­by cię nie oszu­ki­wa­no"

"WÓJ­CIK WITA W DOMU WA­RIA­TÓW

Uwa­żam to za wiel­ce nie­praw­do­po­dob­ne, by po tę książ­kę się­gnął ktoś, kto nie wie, kim jest Ja­nusz Wój­cik. Z góry więc za­kła­dam, że go zna­cie i od razu po­zna­li­by­ście, gdy­by wszedł do au­to­bu­su i za­jął miej­sce obok. Gdy­by wszedł do au­to­bu­su… No, nie­źle po­pły­ną­łem, gdy to so­bie wy­obra­zi­łem, aż uśmiech­ną­łem się pod no­sem. Za­pew­ne jed­nak nie usiadł­by koło was, tyl­ko sta­nął nad kie­row­cą i wrzesz­czał mu do ucha: „Je­dziesz, kur­wa, mi­siu, je­dziesz, je­dziesz! Szyb­ciej! Ja bym le­piej po­pro­wa­dził, ty ba­ra­nie skoń­czo­ny! Kie­ru­jesz jak nie­wi­do­my! Da­wać mi tu no­we­go kie­row­cę! Sru­uu!”.
Kie­dyś wiózł mnie sa­mo­cho­dem. Cza­sa­mi zwal­niał do 150 ki­lo­me­trów na go­dzi­nę. Ale rzad­ko. Ra­czej „za­my­kał ze­gar”. Sie­dzia­łem wbi­ty w fo­tel pa­sa­że­ra, ma­rzy­łem tyl­ko o tym, by ten kosz­mar się wresz­cie skoń­czył, ale mimo sza­leń­czej jaz­dy War­sza­wa zbli­ża­ła się nie dość szyb­ko. Wój­cik mi­jał środ­kiem jezd­ni ko­lej­ne sa­mo­cho­dy i co ja­kiś czas pusz­czał kie­row­ni­cę, by wy­prze­dza­nym kie­row­com po­ka­zać gest Ko­za­kie­wi­cza. Śmiał się przy tym dia­bel­sko.
Rzad­ko kie­dy opi­nie na te­mat ja­kie­goś czło­wie­ka, wy­gła­sza­ne przez ob­cych lu­dzi, są aż tak zbież­ne z rze­czy­wi­sto­ścią. Wszyst­ko, co mówi się o Wój­ci­ku, jest praw­dą, tyl­ko że na­le­ża­ło­by te plot­ki po­mno­żyć razy dzie­sięć i do­pie­ro wte­dy zbli­ży­li­by­śmy się do fak­tycz­ne­go ob­ra­zu tego tre­ne­ra. Rze­czy­wi­ście ma cha­ry­zmę, rze­czy­wi­ście wzbu­dza re­spekt i strach, rze­czy­wi­ście jest skoń­czo­nym cha­mem i rze­czy­wi­ście po­tra­fi wy­krę­cić taki nu­mer, jaki ni­ko­mu in­ne­mu na­wet nie przy­szedł­by na myśl. Mia­łem z nim kon­takt jako z se­lek­cjo­ne­rem re­pre­zen­ta­cji Pol­ski, ale le­piej zdą­ży­li­śmy po­znać się w Ślą­sku Wro­cław. Była to prze­dziw­na zna­jo­mość. Gra­łem w PAOK-u Sa­lo­ni­ki – a ra­czej już nie gra­łem, o czym jesz­cze opo­wiem – kie­dy za­dzwo­nił „Wujo”.
– Mi­siu, bram­ka­rza po­trze­bu­ję. Ta­kie­go jak ty – po­wie­dział.
– Tre­ne­rze, je­stem!
Szyb­ko do­szli­śmy do po­ro­zu­mie­nia. Już nie pa­mię­tam, czy Wój­cik za­pro­po­no­wał mi 220 ty­się­cy, czy 180 ty­się­cy zło­tych za ro­ze­gra­nie tyl­ko jed­nej run­dy. Coś koło tego, przyj­mij­my, że cho­dzi­ło o 220 ty­się­cy. To były pie­nią­dze, ja­kich wów­czas w pol­skiej li­dze ra­czej się nie pła­ci­ło, a już na pew­no nie bram­ka­rzom. Za­chę­co­ny ta­ki­mi wa­run­ka­mi, przy­le­cia­łem do Pol­ski w celu pod­pi­sa­nia kon­trak­tu.
– Pój­dzie­my do pre­ze­sa Cy­man­ka. Ty, mi­siu, sie­dzisz ci­cho jak mysz pod mio­tłą, grzecz­nie się pre­ze­so­wi kła­niasz i na­wet nie otwie­rasz na mo­ment tej swo­jej nie­wy­pa­rzo­nej gęby. Ja za­ła­twiam wszyst­ko. Oczy­wi­ście, umó­wi­li­śmy się na dwie­ście dwa­dzie­ścia ty­się­cy, więc za­ła­twio­ne, tyle wła­śnie do­sta­niesz.
– W po­rząd­ku.
Ja­nusz Cy­ma­nek był pre­ze­sem Ślą­ska. Dość mło­dy, trosz­kę taki gru­ba­wy, z po­czci­wą twa­rzą. We­szli­śmy do jego ga­bi­ne­tu, ja i Wój­cik. Po ja­kichś gad­kach szmat­kach o tym, jak mi­nął lot i co tam w Gre­cji sły­chać, prze­szli­śmy wresz­cie do rze­czy. Cy­ma­nek za­py­tał:
– Pa­nie Grze­go­rzu, ile chciał­by pan za­ra­biać?
Sie­dzia­łem na krze­śle zre­lak­so­wa­ny, trak­to­wa­łem tę roz­mo­wę jako zwy­kłą for­mal­ność. Nie prze­czu­wa­jąc naj­mniej­szych kło­po­tów, od­par­łem:
– Dwie­ście dwa­dzie­ścia ty­się­cy za tę run­dę.
– Ile, kur­wa?! Ile?! – krzyk­nął na­gle Wój­cik i jak opa­rzo­ny ze­rwał się na rów­ne nogi, jed­no­cze­śnie trą­ca­jąc mnie ręką.
Tego się nie spo­dzie­wa­łem. Mo­gło się zda­rzyć wszyst­ko, ale nie to. Jak rzad­ko kie­dy za­po­mnia­łem ję­zy­ka w gę­bie. Wój­cik był cały czer­wo­ny ze zło­ści.
– Kim ty my­ślisz, że je­steś, gno­ju? – wark­nął. – Po­pier­do­li­ło cię! Nie chcę cię wi­dzieć na oczy!
– Ale… – pró­bo­wa­łem coś wy­krztu­sić. W gło­wie py­ta­łem sam sie­bie: „O co cho­dzi? Prze­cież po­stę­pu­ję z na­kre­ślo­nym wcze­śniej pla­nem. Zro­bi­łem do­kład­nie to, cze­go chciał. W czym rzecz? Dla­cze­go on się tak drze?”.
– Nie ma żad­ne­go ale! To­bie się wy­da­je, że co? Że ty je­steś Oli­ver Kahn? Pre­ze­sie, oto pie­przo­ny Oli­ver Kahn z Pol­ski! Dwie­ście dwa­dzie­ścia ty­się­cy? To­bie dać dwa ty­sią­ce to by było dużo! Ty dur­niu, wyjdź na­tych­miast! – Wój­cik aż się trząsł z ner­wów, a ja by­łem kom­plet­nie sko­ło­wa­ny.
Prze­cież ten fa­cet do­pie­ro co usta­lił ze mną staw­kę, któ­rą po­da­łem, a te­raz ob­ra­ża mnie przy pre­ze­sie klu­bu. Gdy­by nie to, że cał­ko­wi­cie mnie za­sko­czył, pew­nie bym go zdzie­lił. Jed­nak nie by­łem w sta­nie na­wet pi­snąć. Mój mózg nie na­dą­żał z ana­li­zo­wa­niem zmian sy­tu­acji.
– Pre­ze­sie, ja z nim po­roz­ma­wiam na osob­no­ści – wy­pa­lił Wój­cik i wy­szli­śmy na ko­ry­tarz. Le­d­wie drzwi się za­mknę­ły, a „Wójt” mo­men­tal­nie się uspo­ko­ił, jego twarz zno­wu na­bra­ła nor­mal­nych ko­lo­rów. Szep­nął mi do ucha: – Słu­chaj, mi­siu, wej­dzie­my jesz­cze raz. Zno­wu po­dasz tę samą sumę, ja zno­wu zro­bię te­atrzyk, tro­chę się wkur­wię, ale póź­niej tego cie­lacz­ka prze­ko­nam.
Jak obie­cał, tak zro­bił.
Mi­nu­tę póź­niej Cy­ma­nek spy­tał:
– To co, pa­nie Grze­go­rzu? Na­my­ślił się pan?
– Dwie­ście dwa­dzie­ścia ty­się­cy, to jest moja staw­ka – od­par­łem, cho­ciaż już chy­ba nie brzmia­łem jak czło­wiek, któ­ry wie, co mówi.
– No, kur­wa, nie wie­rzę! Nie wie­rzę! On da­lej swo­je! – Wój­cik zno­wu za­czął la­men­to­wać. – Mam tego ser­decz­nie dość! Albo tego gno­ja wy­wa­la­my za drzwi, albo go bie­rze­my, nie będę z tym idio­tą ne­go­cjo­wał! Tyl­ko kogo, jak nie jego? Kogo weź­mie­my? Po­trze­bu­je­my do­bre­go bram­ka­rza. Pre­ze­sie, ma pan pro­po­zy­cję? – Ton Wój­ci­ka ro­bił się co­raz spo­koj­niej­szy.
Cy­ma­nek żad­nej pro­po­zy­cji nie miał, sce­ny roz­gry­wa­ją­ce się w tym ga­bi­ne­cie chy­ba prze­ra­sta­ły tak­że jego.
„Wójt” na­brał po­wie­trza w płu­ca i zre­zy­gno­wa­ny po­wie­dział:
– ch*j, pre­ze­sie. Do­bra, daj­my mu. Niech ma, do­bry jest.
I tak zo­sta­łem za­wod­ni­kiem Ślą­ska Wro­cław."



Polecam całą książkę. :D :D