18+
Ta strona może zawierać treści nieodpowiednie dla osób niepełnoletnich.
Zapamiętaj mój wybór i zastosuj na pozostałych stronach

#piękny władzio

Piękny Władzio

mateyko44 • 2013-07-15, 19:18
4
Dziś znalazłem podczas przeglądanie Onet.pl w pracy. A lubię takie wątki, więc się z wami dziele:D
Tego wyjątkowo eleganckiego i uprzejmego mężczyznę skazano na siedmiokrotną karę śmierci. Kiedy ogłaszano wyrok, tłumy zgromadzone na ulicach klaskały. Wierzono, że oto wraz z wielokrotnym mordercą symbolicznie odchodzi w przeszłość epoka stalinowskiego terroru. Czarna legenda Mazurkiewicza w niektórych kręgach jest żywa do dziś.

We współczesnym Krakowie można jeszcze szukać śladów miasta, jakim był na przełomie lat czterdziestych i pięćdziesiątych. Były to czasy terroru bezpieki, ale też ciemnych interesów, pokątnego handlu i bujnego życia towarzyskiego. Przy odrobinie bezwzględności i dobrych kontaktach, łatwo można było się wzbogacić. Na rogu ulicy Poselskiej i Grodzkiej znajduje się na przykład kamienica, w której niegdyś można było spędzić miły wieczór przy kartach i wódce oraz liczyć na towarzystwo atrakcyjnych, młodych kobiet. Spotykali się tam panowie z towarzystwa, by pod osłoną nocy oddawać się zakazanym przyjemnościom. Bywali tam lekarze, prawnicy, ale też agenci UB. Pojawiał się również Władysław Mazurkiewicz – zawsze jak spod igły, zawsze szarmancki. Władzio brylował, stawiał i załatwiał różne interesy, zazwyczaj nielegalne. Proponował korzystne transakcje, pośredniczył w kupnie i sprzedaży – skóra, waluta, kosztowności... Na co dzień uchodził za porządnego obywatela. Bywał na salonach dawnego ziemiaństwa, które po wywłaszczeniu osiadło w Krakowie. Pomagał im spieniężyć biżuterię czy rodowe pamiątki. Panie uwielbiały Władzia, panowie cenili sobie jego rady i kontakty. Mieszkał w eleganckiej kamienicy przy ulicy Biskupiej 14. Budynek stoi do dziś – na dole znajduje się zakład fryzjerski, na balkonach rosną kwiaty. Nic nie wskazuje na mroczną przeszłość tego miejsca, a i 60 lat temu w tej miłej, mieszczańskiej dzielnicy nikt nie podejrzewał, że pan Władysław – ten stołujący się w Wierzynku miłośnik kawioru i brydża – otrzyma kiedyś przydomki "eleganckiego mordercy" i "upiora krakowskiego".

Cyjanek jak migdały

Pierwszego zabójstwa dokonał w 1940 roku, ale dopiero w 1943 stanął przed sądem. Oskarżono go o próbę otrucia Tadeusza B., od którego chciał kupić dużą ilość złotych monet. Problem w tym, że Mazurkiewicz nie miał wystarczającej ilości pieniędzy. Kontrahenta poczęstował kanapką, ale Tadeusz B. po pierwszym kęsie poczuł dziwny zapach, coś jakby migdały. Traf chciał, że należał akurat do tych 20 procent populacji, które potrafią wyczuć cyjanek. Proces był farsą. Dziś przypuszcza się, że to dlatego, iż Tadeusz B. był pochodzenia żydowskiego, a Mazurkiewicz miał znakomite układy z Gestapo. Prawdopodobnie był nawet konfidentem. Sprawę załatwiono polubownie, Mazurkiewicz oddał tylko połowę zagrabionej sumy i poczuł się bezkarny. Jeszcze tego samego roku w podobny sposób rozprawił się z innym partnerem w interesach, Tadeuszem Z., przejmując przy okazji sporą ilość dolarów. Tym razem cyjanku dodał do herbaty z wódką. Podczas okupacji Mazurkiewicz handlował z ludnością żydowską, skupując jej mienie za bezcen, brał też prawdopodobnie udział w rozgrabieniu majątków po likwidacji krakowskiego getta. Minęło kilka lat, wojna się skończyła. Morderca, jak się zdaje, doskonale rozumiał, że kluczem do bezkarności są dobre relacje z władzami. Do dziś przypuszcza się, że utrzymywał bliskie kontakty z UB, a może nawet z NKWD. Miał być informatorem bezpieki. Niektórzy podejrzewali, że lista jego ofiar nie była przypadkowa i zabijał z polecenia władz. W roku 1945 w jednej z podkrakowskich gmin wyrzucono z samochodu nagie zwłoki mężczyzny. Ktoś zapisał numery rejestracyjne, które jednoznacznie wskazywały na Mazurkiewicza. Śledztwo w tendencyjny sposób poprowadził jego znajomy. Mimo twardych dowodów, sprawę umorzono.

Przekleństwo rodziny de Laveaux

Jest w Krakowie rodzina, której działalność Mazurkiewicza dotknęła w szczególny sposób. Ród de Laveaux to stara polska rodzina szlachecka z francuskimi korzeniami – rodzina wojskowych, artystów i uczonych. Kilkoro jej członków było sąsiadami mordercy. Jerzy de Laveaux zapragnął zrobić interes na skórze podeszwowej. Mazurkiewicz obiecał pomóc i 29 maja 1946 roku zabrał sąsiada na przejażdżkę, z której ten już nigdy nie powrócił - "Władzio" zabił go strzałem w tył głowy, ciała nie odnaleziono. Mazurkiewicz stworzył legendę, jakoby pan Jerzy uciekł przed komunistami za granicę. Strzał w tył głowy stał się zresztą jego ulubionym sposobem zabijania – pozwalał uniknąć walki oraz patrzenia ofierze w oczy. Badacze jego biografii twierdzą, że "upiór krakowski" miał słaby charakter i był zbyt nerwowy, by stanąć twarzą w twarz z zabijanym. Potem przyszła pora na wdowę po Jerzym, Jadwigę. Mazurkiewicz miał z nią podobno coś w rodzaju romansu. Ona i jej siostra, Zofia bały się przetrzymywać w domu dewizy i kosztowności. Kiedy miły sąsiad zaproponował, że może je dla nich ukryć, zgodziły się bez większych oporów. Po jakimś czasie zażądały zwrotu, ale Mazurkiewicz ociągał się. Wreszcie, 16 maja 1955 roku zaprosił Jadwigę na herbatę i ciastko do swojego garażu przy ulicy Marchlewskiego (obecnie Beliny-Prażmowskiego) w Krakowie. Miał tam sympatyczny kącik dla gości. Zabił ją strzałem w tył głowy, później to samo zrobił z jej siostrą, a ciała zabetonował w podłodze.

Facet z kulą w głowie przychodzi do lekarza

Takie przypadki zdarzają się niezwykle rzadko. Mazurkiewicz miał pełne prawo przypuszczać, że strzelając z bliskiej odległości w głowę śpiącego człowieka, osiągnie pożądany cel. Tym razem się nie udało. Morderca zabrał Stanisława Ł. na wycieczkę do Zakopanego. Obiecał, że pomoże mu kupić dużą ilość zegarków. Był mu jednak winien pewną sumę pieniędzy, których nie zamierzał oddawać. Jechali dumą Mazurkiewicza, jego słynnym w Krakowie oplem, jednym z nielicznych w mieście prywatnych samochodów. Gdy pasażer zasnął, Mazurkiewicz wyciągnął pistolet i strzelił. Kula utkwiła w potylicy, nie uszkodziwszy mózgu. Pasażer ocknął się i zapytał, skąd huk. Mazurkiewicz udawał, że to był taki żart – miał jakoby odpalić w samochodzie niewielką petardę, żeby przestraszyć kolegę. Po kilku dniach dopadły jednak niedoszłą ofiarę dziwne bóle głowy. Kiedy po zrobieniu zdjęcia rentgenowskiego okazało się, że w głowie Stanisława Ł. tkwi kula, mężczyzna od razu skojarzył odpowiednie fakty i złożył doniesienie. Trzeciego października 1955 roku rozpoczęło się śledztwo, którego początkowo nikt nie brał poważnie. Pan Władysław Mordercą? To było nie do uwierzenia. Samego oskarżonego nie można jednak było nigdzie znaleźć. Ujęto go dopiero na początku listopada, w kawiarni zakopiańskiego hotelu. Gdy po rutynowym przeszukaniu garażu, pod podłogą, w miejscu gdzie beton był jaśniejszy znaleziono na wpół rozłożone zwłoki Jadwigi i Zofii, sprawa nagle nabrała rumieńców.

Proces roku

Proces Mazurkiewicza nie schodził z pierwszych stron gazet i elektryzował opinię publiczną. Dawny adwokat mordercy zrezygnował po odnalezieniu zwłok pani de Laveaux i jej siostry. Argumentował, że sumienie nie pozwala mu podjąć się obrony. Podobnych obiekcji nie miał słynny karnista, Zygmunt Hofmokl-Ostrowski, który walczył o swojego klienta z gorliwością godną lepszej sprawy – argumentował min., że jego klient zabijał obywateli nieprzydatnych państwu, jednostki "drugiej kategorii" oraz, że jako urodzony morderca, Mazurkiewicz po prostu nie mógł postąpić inaczej. Pierwszym świadkiem został Tadeusz B., niedoszła ofiara bułki z cyjankiem. Podobno świadkowie bali się mówić – utarła się opinia, że sprawca ma koneksje i że zeznawanie przeciwko niemu nie jest bezpieczne. To jednak ostatecznie nie pomogło. Nie pomogły też perfekcyjnie skrojone garnitury i nienaganne maniery. Nie ma dowodów na to, że w dziewięcioletnim przedziale między morderstwem Jerzego oraz zgonami Jadwigi i Zofii, Mazurkiewicz rzeczywiście kogoś zabił. W trakcie śledztwa wskazano jednak nawet 30 potencjalnych zabójstw, których miał dokonać w trakcie swojej długiej kariery. Mordował z pobudek finansowych – lubił wystawne życie, ale, będąc nałogowym hazardzistą, przegrywał ogromne sumy. Skazano go na siedmiokrotną karę śmierci. Ostatecznie udowodniono mu sześć morderstw i dwa usiłowania. "Pięknego Władzia" stracono w krakowskim więzieniu na Montelupich w dniu jego 46 urodzin, 31 stycznia 1957 roku o godzinie 16:30. Podobno "Elegancki morderca" nawet w tym momencie chciał zachować fason – jego ostatnie słowa miały brzmieć: "Do widzenia, panowie. Niedługo wszyscy się tam spotkamy". http://natropie.onet.pl/najnowsze/piekny-wladzio-czyli-upior-krakowski,1,5558795,artykul.html link na wikipedię http://pl.wikipedia.org/wiki/W%C5%82adys%C5%82aw_Mazurkiewicz [/b]