18+
Ta strona może zawierać treści nieodpowiednie dla osób niepełnoletnich.
Zapamiętaj mój wybór i zastosuj na pozostałych stronach

"O tym, jak wystąpiłem w serialu telewizyjnym"

ahmatw • 2013-06-02, 05:24
Dawno, dawno temu powodowany ciekawością i całkowitym brakiem samokrytyki wrzuciłem swoje dane ze zdjęciem do Agencji Castingu Doskonałych Aktorów i Statystów czy jak tam oni się nazywali. Raczej w myśl filozofii "acomizależyzmu", bez nadziei na sensowny rezultat.
Kilka mroźnych miesięcy później filozofia przyniosła nieoczekiwane plony, bo odebrałem telefon z pytaniem czy jestem zainteresowany udziałem w serialu w charakterze statysty.
Co oczywiste, najpierw upewniłem się, że serial nie będzie przeznaczony dla widzów o szczególnych upodobaniach seksualnych.
- Ależ absolutnie, nie, nie, poważny serial, dla telewizji, również dla młodszej widowni, żadne takie, zresztą zapraszam do biura, podpiszemy umowę - powiedziała sympatyczna pani. - Albo, jak pan woli, to możemy spotkać się na miejscu, zdjęcia są jutro rano.
Wybrałem biuro, do którego pojechałem następnego dnia rano, a że było zamknięte, sprawdziłem w telefonie połączenia i zadzwoniłem do sympatycznej pani. Przeprosiła mnie za swoją nieobecność i zaprosiła jednak na plan podając adres.

Film był kręcony w zrewitalizowanej zabytkowej łódzkiej kamienicy. Będąc osobą spostrzegawczą rozpoznałem właściwe miejsce po osobie przechadzającej się z kartką. "To jest - pomyślałem - aktor powtarzający rolę".

Osoby mniej spostrzegawcze właściwe miejsce mogłyby rozpoznać po trzech wielkich autobusach, dwóch tirach, rozkładanym namiocie, ludziach z kamerami, reflektorach i wielkim banerze z tytułem filmu. Wszystko to było porozstawiane na ulicy. Poczułem się jak w Hollywood.

Tutaj mogą pojawić się głosy malkontentów "Oho, zajęli całą ulicę, jak tak można, filmowcom wszystko wolno". Wcale tak nie jest. Po pierwsze, kamienica była położona na uboczu gdzie ruch był niewielki, po drugie film był wspierany przez Urząd Miasta, bo promował Łódź, po trzecie, filmowcy najzwyczajniej w świecie zapłacili za zajęcie pasa drogowego i to niemałe pieniądze, a po czwarte to jest Łódź, polska stolica kinematografii i tu filmowcom wszystko wolno.
Ponieważ wszędzie stały małe przenośne zakazy zatrzymywania się z dopiskiem "nie dotyczy pracowników filmu TakiegoATakiego" a ja nie wiedziałem czy już jestem pracownikiem czy jeszcze nie - nie miałem pojęcia gdzie zaparkować, zapytałem zatem przechodzącego policjanta czy za autobusem można, on powiedział, że można i tak uczyniłem.

Ten autobus to była szatnia, ale nie taka zwykła szatnia, bo z kostiumami, w drugim autobusie mieścił się bar, też niezwykły, bo mieścił się w autobusie, pierwszy tir przywiózł reflektory, które rozpoznałem i sprzęt którego przeznaczenie było dla mnie niewiadomą. Akurat jakiś facet zdejmował z góry dziwne filmowe ustrojstwo trochę przypominające blokadę do kół, zapytałem go o miejsce dla statystów, pokazał za moje plecy na kartkę ze strzałką, na kartce był napis "statyści", strzałka wskazywała lewo, udałem się za znakiem.

Do pokoju statystów było jakieś sto metrów, nie sposób się zgubić, kartka co pół metra, precyzyjniej oznaczyć kierunek można by było tylko malując na ziemi ślady stóp, mimo ich braku bardzo łatwo trafiłem. Wewnątrz zastałem kilka osób w różnym wieku, przywitałem się, przedstawiłem, kto już statystował? wszyscy pierwszy raz? no ja też będę debiutował. Stół w pomieszczeniu zastawiony był paluszkami i zgrzewką wody.

Po kilku minutach przyszła do nas kobieta w słuchawkach i mikrofonie na głowie, od razu widać, że jest ważną osobą lub że ma skomplikowany problem laryngologiczny. Stanęła na środku i powiedziała:
- Proszę państwa, powinniście stale przebywać w tym pomieszczeniu, wyłączyć telefony, nie chodzić po terenie i stosować się do wskazówek reżysera. Częstujcie się - popatrzyła na stół - paluszkami. Zdjęcia powinny nam zająć kilka godzin, tak jak macie państwo w umowach. Proszę, żebyście sprawę potraktowali poważnie.
Potraktowałem sprawę poważnie i powiedziałem, że nie mam umowy. Przeprosiła i wyszła.
Po chwili przyszła druga pani, bez słuchawek, zapytała kto jeszcze nie ma umowy, nikt nie miał więc rozdała wszystkim druki do wypełnienia.
Nie mogę zdradzić szczegółów, bo część umowy dotyczyła zakazu zdradzania szczegółów. Na dziewięćdziesiąt dziewięć procent chodziło nieujawnianie scenariusza, ale żeby nie ryzykować - w dalszej części historii zmienię trochę fakty. Z umowy na pewno mogę ujawnić zarobki. Osiem dych dniówki jak was to interesuje, czyli szału nie ma. Dniówka może trwać godzinę, ale może i godzin dziesięć. To zależy od wielu czynników, przede wszystkim od tak zwanych dubli, czyli ile razy trzeba kręcić tę samą scenę.

A teraz będę musiał sporo poprzekręcać, żeby nie ujawnić jakichś tajemnic:

Więc najważniejsze, serial nosił tytuł Komisarz Melex i opowiada o kocie, który wraz ze swoim wiernym panem, zresztą policjantem, gania po Łodzi i łapie przestępców.
Po wypełnieniu umów przyszedł asystent reżysera. Facet musiał mieć niesamowicie słabą pamięć, skoro napis "asystent reżysera" nosił na czapce, na kamizelce z przodu i na kamizelce z tyłu. "Albo też często mylą im się kamizelki" - pomyślałem.
Asystent reżysera wyczytał nasze nazwiska, i zaprosił trzy osoby na plan, łysego chłopaka, ładną dziewczynę i mnie.
Po drodze powiedział, że dziewczyna i chłopak będą w tej scenie przechadzającymi się osobami, zaś ja będę przechadzającym się kryminalistą.
- Załóż sobie te bransoletki - podał mi czarne kajdanki - i staniesz tam w kącie z Markiem. - Pokazał na policjanta w kącie. - Na hasło "akcja" Marek cię wyprowadzi, przeprowadzi przez pokój, na górze na schodach będzie stał kot Melex, najpierw kręcimy jak dyszy, potem schodzi na dół, o w tym miejscu obwącha twoje spodnie, zawarczy, wy z Markiem stajecie tutaj, podchodzi do was Znany Aktor i coś gadacie.
- Co mam mówić? - postanowiłem się dowiedzieć, żeby w pełni oddać graną przeze mnie ponurą postać kryminalisty.
- Bez znaczenia, dźwięku od was i tak nie będzie, w tym ujęciu kręcimy kota.
Poszedłem zatem w kąt, gdzie przedstawiłem się i przywitałem z policjantem, okazało się, że to ten sam, który pozwolił mi zaparkować samochód, więc zapytałem czy jest prawdziwym policjantem a on powiedział, że nie.
- A gdzie my właściwie jesteśmy? W sensie, że w filmie. - wskazałem plan filmowy.
- Na komisariacie.
Wtedy zdałem sobie sprawę, że autorzy filmu w życiu nie widzieli komisariatu. Przede wszystkim, w komisariatach raczej nie ma foyer. Po drugie, kafelki, szkło, chrom, granit, punktowe oświetlenie oraz nowoczesne meble robiły raczej klimat hipernowoczesnej kuchni. Przemyślałem sprawę i postanowiłem nie wskazywać im pewnego rażącego, wręcz podstawowego błędu. Zresztą, może specjaliści od efektów specjalnychcoś z tą fontanną zrobią, zamalują jakoś? A może po prostu będzie scena, w której główny bohater mówi "Szefie, kot odnalazł tę wielką fontannę, którą ukradziono wczoraj w nocy, więc wynająłem dźwig, i przywiozłem ją do nas - tutaj zrobi ruch ręką wkoło - do foyer naszego pięknego komisariatu"? Nieważne.

Po jakimś czasie podeszła do nas pani treserka kota, powiedziała, że żeby Meleks chciał mnie obwąchać muszę mieć w ręku zdechłą kaczkę i mi ją dała. Gumową, przecież nie prawdziwą. Asystent reżysera poradził, bym kaczkę trzymał tak, żeby jej kamera nie widziała na co Marek wyraził opinię, że skoro mam skute z przodu kajdankami ręce, to szansa, że kamera nie zauważy kaczki jest nikła, chyba, żebym szedł tyłem.
- Albo - woląc występować w filmie raczej en face szybko rzuciłem inną propozycję - mogę być złodziejem gumowych kaczek. Poszukiwanym i na szczęście schwytanym groźnym bandziorem napadającym na sklepy z zabawkami dla zwierząt.
Wtedy pani treser zabrała kaczkę i sobie poszła, a asystent reżysera powiedział, że jednak Melex nie musi mnie wąchać, wystarczy jak zawarczy. Znaczy zamiauczy.

Reżyser wyszedł na środek i określił plan działania:
- Najpierw wchodzi Znany Aktor - machnął ręką na Znanego Aktora - później pan bandyta z Markiem - wskazał nas - a na końcu kot.
Kot zaszczekał, że zrozumiał, więc też pokiwałem głową, żeby nie wyjść na głupszego od kota. Nurtowały mnie wątpliwości, czy biorąc pod uwagę wystrój komisariatu Znany Aktor nie powinien się w nim raczej pojawić, niż wchodzić. W chmurze dymu. Najlepiej z mieczem świetlnym albo jakimś wyczesanym mikserem w ręku. I koniecznie strzelajac z lasera.

- Cisza na planie! - kurde, aż mnie dreszcze przeszły, gram w filmie!
- Kamera.. akcja! - ale fajnie.
Wychodzimy z kąta, Marek mnie prowadzi, ja robię ponurą minę kryminalisty, czemu właściwie pasuję im do kryminalisty? Nie patrzę w kamerę, kot schodzi po schodach, szczeknięciem miauknięciem wyraża swoją dezaprobatę dla mojej przestępczej postawy, zatrzymujemy się tam gdzie trzeba, podchodzi do nas Znany Aktor.
- Cześć - mówię z pełnym nienawiści wzrokiem, bo wiem, że będę obserwowany przez miliardy telewidzów, ten serial po po prostu musi być hitem. - Jestem i10.
- A ty, k***a, co naodpie**alałeś, k***a - pyta Znany Aktor.
No to mnie zamurowało. Albo facet nie wie, że mikrofony nas nie łapią, albo za bardzo wczuł się w rolę a nie ma pojęcia, że policja już tak nie rozmawia. Obstawiam to drugie, więc zwężam oczy i syczę:
- Przebiegłem na czerwonym świetle, proszę pana.
Znany Aktor parska śmiechem, reżyser krzyczy "stop!" i powtarzamy ujęcie, bo kot przed zejściem ze schodów zamiast dyszeć lizał się po jajach.
Drugie ujęcie przebiegało podobnie, Znany Aktor darował sobie przekleństwa, ale nadal gada jak ze złoczyńcą.
- Co narozrabiałeś?
- A naplułem na chodnik. - Kurczę, czy musimy grać te postacie werbalnie? Nie możemy pogadać jak normalni ludzie? Że mam kajdanki i minę jak bandzior, nie znaczy że trzeba się do mnie odzywać w ten sposób. Nie-policjant Marek widać dochodzi do tych samych przemyśleń bo pyta:
- Co jest na śniadanie?
- Jajecznica - odpowiada Znany Aktor. - Z kiełbasą. Idźcie póki jest - patrzy na mnie z nienawiścią.
No! To jest aktorstwo! Mówisz coś innego, wyglądasz inaczej, myślisz swoje.
- Mi się chyba nie należy, jestem statystą. My mamy paluszki i wodę - stwierdzam z miną nienawidzącego paluszków i cierpiącego na wodowstręt posiadacza wścieklizny.
- Nie jesteś zawodowym aktorem? - dziwi się uprzejmie z wrogością na twarzy. - To świetnie grasz.
Eeej, no taki komplement od Znanego Aktora, to jest coś!

Wtedy reżyser krzyczy "Stop", wszystko było ok, nikt się po jajach nie lizał, ale w trakcie ujęcia z fontanny zaczęła ciurkać woda. Towarzystwo rozbiega się szukając kogoś do zakręcenia kurka, ja dochodzę do wniosku, że po słowach "...do foyer naszego pięknego komisariatu" główny bohater będzie musiał dodać "..i podłączyłem wodę, żeby sprawdzić czy działa".

Asystent Reżysera ogłosił półgodzinną przerwę, na co Marek ze Znanym Aktorem uznali, że idą coś zjeść i zaproponowali, żebym do nich dołączył jeśli mam ochotę. Rzadko jadam śniadania w towarzystwie aktorów, więc oczywiście zgodziłem się i we trzech wyszliśmy na zewnątrz.

A tam czekały jakieś dwie dziewczyny, chyba studentki, podeszły do nas i poprosiły o autografy Znanego Aktora, Marka i rozpędu lub przez pomyłkę mój. Pisanie mi nie za bardzo szło, Marek powiedział, że bez kajdanek powinno być łatwiej i mi je zdjął.
Napisałem na kartkach "i10". Blondynce dopisałem swój numer telefonu. Pewnie nie udało się jej się mnie wygooglać, bo nigdy nie zadzwoniła. Chłopaki się pośmiali, zapytali czy to pierwszy mój autograf, pogratulowali i poszliśmy do baru.

Zamówiliśmy dwie jajecznice z kiełbasą i trzy kawy, Znany Aktor nie chciał jajecznicy, bo już jedną zjadł. Choć jakby chciał, mógłby zamówić - wyjaśnił - można jeść ile się chce. Oprócz nas w barze było mnóstwo poprzebieranych policjantów. Czyli nieprawdziwych policjantów. "Gdybyśmy kręcili horror, byłoby mnóstwo zombie - pomyślałem - a gdybyśmy kręcili pornola..". Moje rozmyślania przerwało wejście Jeszcze Bardziej Znanego Aktora, nie mogę napisać kogo, bo nie chcę wyjść na plotkarza. O dziwo podszedł do nas, choć byłem pewien, że nie będzie mu się chciało z nami gadać. Przywitał się z Markiem, ze Znanym Aktorem i ze mną. Postanowiłem już nigdy nie myć ręki. Jeszcze Bardziej Znany Aktor zamówił u barmanki kawę, jak mu podawała, to się cukier rozsypał, trochę zła kobieta była. Z kawą wrócił do nas i poprosił Znanego Aktora na chwilę rozmowy, przeprosili i razem wyszli. Może chcieli porównać swoją wiedzę o zabijaniu, a może po prostu musieli pogadać o starych dupach, nie wiem. Jeszcze Bardziej Znany Aktor nie grał w naszym filmie, tylko tak sobie przyszedł, szkoda, że nie mogę wam napisać jak się nazywa.

Zauważyliście, że piszę "nasz" film, "my" kręciliśmy? Błyskawicznie się wczułem, co nie? Magia kina.

Po śniadaniu poszedłem połazić po terenie i okazało się, że drugi tir to przyczepa kampingowa kota Melexa. Akurat treserka ćwiczyła z nim przynoszenie patyka, jednak Melex bardziej wyglądał na zainteresowanego lizaniem się tu i ówdzie niż patykiem, który rzucała i po chwili przynosiła. Porozmawiałem z nią moment, dowiedziałem się, że koty są trzy, wszystkie takie same, zwykle gra jeden - najmądrzejszy choć wszystkie są bardzo mądre i że w rzeczywistości żaden nie ma na imię Melex. Ten który gra najczęściej, również dzisiaj, wabi się Azor. Pochwaliłem, że ładne imię, a kot Azor zamerdał ogonem. Dobry kot.

Z ulicy podeszły do nas trzy fanki, poprosiły o autograf kota, treserkę i po zmierzeniu mnie krytycznym okiem - również mnie. Ponieważ mówiły do mnie "proszę pana" nie napisałem im swojego telefonu, tylko samo "i10". Dowiedziałem się, że kot daje autografy odciskając na kartce swoją łapę. Może odciski łap kotów różnią się, a może nie w każdym razie dziewczyny były zachwycone i dały się Melexowi alias Azorowi polizać po buziach. Patrzyłem na to z pewnym niesmakiem, mając w pamięci rzeczy, które były lizane przez momentem.
Spojrzałem na zegarek... nie, łżę jak kot, tak naprawdę spojrzałem na telefon. Czas przerwy dobiegał końca, poszliśmy z treserką na plan, treserka zagwizdała na kota, który poszedł za nami.
Z planu wychodził właśnie człowiek od zakręcania wody z kluczem francuskim w ręku. Za kilka miesięcy będę nieco zaskoczony i mocno rozczarowany znajdując jego nazwisko w napisach końcowych, podczas gdy ja zostanę opisany "..i inni".

zaj***ne z dżołmonster. 8-)

ahmatw

2013-06-05, 08:13
ostatnia część chyba się podobała, więc wrzucam kolejną.
źródło i autor bez zmian.

Tysiące... nie. Dokładnie dziewiętnaście osób napisało mi, że koty nie merdają ogonami, więc niemożliwe, żeby zwierzę opisane w pierwszej części moich wspomnień z planu serialu było kotem. Ponieważ maile te stanowiły dziewięćdziesiąt pięć procent całej mojej korespondencji, a pozostałe pięć procent informowało mnie, że nadawca posiadał kiedyś kota, który owszem, również potrafił merdać ogonem, ale że ta zabawna umiejętność pojawiała się tylko podczas podłączania Mruczka do źródła zasilania i zwierzę merdało jednocześnie wszystkimi innymi członkami dostarczając nadawcy i jego kolegom wiele okazji do zdrowego śmiechu, postanowiłem zareagować i w dalszej części wspomnień zmienię gatunek, który reprezentuje Melex. Imienia nie zmienię, nikt nie napisał, że "nie ma takiego imienia Melex".
Zatem odtąd Melex to guziec.
To oczywiście nadal nie jest cała prawda, ale liczę na to, że mniej ludzi trzyma w domu guźce niż koty, więc mniej wie czy guźce machają ogonem, aportują, szczekają lub warczą, zatem mniej zarzutów poważnych nieścisłości i wprowadzania Polaków w błąd trafi do mojej skrzynki. Choć biorąc pod uwagę dociekliwość P.T. Czytelników, nie będę mocno zdziwiony znajdując maile od Krajowego Stowarzyszenia Wielbicieli Guźców, jeśli takie istnieje. Jeśli nie istnieje - prawdopodobnie zostanie założone, celem wykazania mi, na przykład że guźce niezwykle rzadko, wręcz prawie nigdy nie są wykorzystywane w pracy policji. No trudno, muszę z tym jakoś żyć.
Więc do rzeczy:
Skończyliśmy na przerwie ogłoszonej przez reżysera, którą kończę rozmawiając z treserką. Napisałem, że z treserką kota a tak naprawdę guźca Melexa.

Po przerwie wróciliśmy na plan.

Jeszcze dwa razy razy kręciliśmy scenę, w której guziec schodził ze schodów i spoglądał na mnie niechętnie. Dwa razy Znany Aktor pytał jakie przestępstwo popełniłem i dwa razy wymyślałem coraz bardziej nonsensowne powody sprowadzające mnie na komisariat zakutego w kajdanki. Przyznałem się do śmiecenia na ulicy i użycia słowa "dupa" w miejscu publicznym. I tak sobie wtedy wykombinowałem, że prawdziwi aktorzy różnią się od byle statystów tym, że grają swoją postać od początku do końca. Na czas pomiędzy "kamera, akcja" a "kamera stop" stają się policjantami, rzezimieszkami, adwokatami, no tymi postaciami które grają. Albo po prostu nie mają podzielnej uwagi.
Za drugim w tej opowieści a czwartym w rzeczywistości podejściem czyli - jak mawiamy w filmie - dublem, udało się nakręcić to, o co chodziło. W takich momentach reżyser krzyczy "mamy to", wszyscy oddychają z ulgą, cieszą się, gratulują sobie, ściskają ręce, wpadają w ramiona, całują, obmacują.. nie. Od momentu z wpadaniem w ramiona poniosło mnie i zacząłem zmyślać. Po prostu następuje przerwa, podczas której towarzystwo idzie coś zjeść, zapalić papierosy lub porozdawać autografy.
Do mnie podeszła pani w hełmofonie, ta która witała statystów i powiedziała, że bardzo się spodobałem i czy nie zechciałbym przyjść jutro, w to samo miejsce, będzie kręcona inna scena, w której też wezmę udział. Zrozumiawszy, że ten film bez granej przeze mnie postaci złoczyńcy nie ma szans powodzenia, z radością się zgodziłem.
- Jutro będziesz grał kogoś innego, jeszcze nie wiadomo kogo - wyprowadziła mnie z błędu. - Ale niekoniecznie bandytę.

- Koniecznie bandytę - powiedział Asystent Reżysera następnego dnia. - Tego samego co wczoraj, tylko dzisiaj będziesz wsiadał do radiowozu.
Tym razem robiłem za wydarzające się za oknem tło, podczas gdy kręcone były wydarzenia w kuchniokomisariacie. Nagranie trwało dwie godziny, nic ciekawego się nie przydarzyło, może oprócz momentu gdy przed finałowym dublem zaproponowałem niby-policjantom pakującym mnie do niby-radiowozu zapalenie skręta a oni powiedzieli, że policjantom nie wolno palić skrętów, i że są prawdziwi, podobnie jak radiowóz, wydelegowani do pracy przy filmie, więc nie skorzystają, ale dziękują za propozycję.
Gdyby moje nazwisko miało się pojawić w napisach końcowych, podpis brzmiałby "Pakowany do radiowozu człowiek, który zobaczył ducha - i10", ale jak już pisałem, nie pojawi się.

Zaproponowano mi zdjęcia również trzeciego dnia. Odbywały się w jednym z łódzkich parków. Nie rozrywki, technologicznych czy biznesu, jakich pełno się w Łodzi narobiło, ruszyć się nie można żeby nie wleźć w jakiś nowy park, tylko w takim zwykłym parku. Z drzewami.
Tym razem otrzymałem rolę pracownika łódzkiego dworca kolejowego, który poszedł do przeddworcowego parku pospacerować i porozmyślać. Pracownik poszedł, nie dworzec. I pod drzewem w trawie ten pracownik znalazł zwłoki kobiety, jak to pracownikom PKP bezcelowo szwendającym się po parkach przed dworcami musi się często zdarzać. Zwłoki zostały chwilę wcześniej zabite przez Zbója.

Mam stać i patrzeć na zwłoki, co przerywa swoim przybyciem Ważna Policjantka. Chwilę gadamy, ja pokazuję coś ręką , ona odchodzi do Znanego Aktora spacerującego z guźcem Melexem. Następnie ja odchodzę, guziec idzie wzdłuż krzaków i węszy, koniec sceny.
Dźwięku - co przestało mnie dziwić - nie ma, zatem mogę pleść co chcę.
Więc sobie stoję, zwłoki położyły się przede mną, a zapomniałbym wspomnieć, że należą do modelki w bieliźnie. Że niby ona w tej bieliźnie przyszła na dworzec, żeby dać się Zbójowi zabić. "Pulp Fiction im wyjdzie" - myślę i podziwiam zwłoki, które się do mnie uśmiechają, bo przez trawę kamera ich nie widzi i na razie im wolno. Później kamera sfilmuje je z bliska i będą musiały posmutnieć, ale na razie chichoczą i uśmiechają się do mnie. Najfajniejsze zwłoki jakie w życiu widziałem.
Podchodzi Ważna Policjantka.
- Co tu się stało? - aha, czyli kolejna aktorka perfekcjonistka nie wychodząca z roli.
- Wisiała o, na tym drzewie - pokazuję ręką - więc ją odciąłem i tu spadła. Samobójstwo.
Zwłoki wybuchają śmiechem, Ważna Policjantka przypomina sobie, że od naszej trójki nie jest rejestrowany dźwięk.
- Dobre, dobre. Nie wiecie co jest na śniadanie?
Jeżeli będziecie oglądali kiedyś ten serial to powiem wam jedno. Ci wszyscy ludzie w tle, którzy kręcą się poza pierwszym planem, ci policjanci, prowadzeni przestępcy, przechodnie, sprzedawcy i inni, oni rozmawiają o szczegółach menu. Śniadania lub obiadu. Oglądacie scenę zbrodni, dwóch ludzi pokazuje na trupa, i ruszają buzią? Zapewniam, że rozmawiają czy warto wziąć jajecznicę czy serek ze szczypiorkiem.
A tymczasem guziec nie stanął na wysokości zadania i nie poszedł wzdłuż krzaków tak jak powinien więc ustalono, że treserka weźmie gumową kaczkę i poza okiem kamery będzie pełznąć tuż przed guźcem. Powiem wam, że gdyby nie ta gumowa kaczka, to film Komisarz Meleks opowiadałby o błąkających się policjantach i pojawiającym się od czasu do czasu w kadrze skaczącym, radosnym guźcu.
W dublu Ważna Policjantka ponownie wczuła się w rolę a ja, obserwując ładne zwłoki i pełznącą ku nim treserkę z psią zabawką, ponownie zachowałem się jak amator oznajmiając że zwłoki - machnięcie ręką - wypadły z przelatującego samolotu.
- Czemu właściwie tej sceny nie kręcimy na dworcu? - postanowiłem się dowiedzieć.
- Magia filmu. To miejsce nadaje się do zdjęć lepiej niż park przy dworcu PKP - powiedziała Ważna Policjantka.
- Przy łódzkich dworcach PKP nie ma parków.
- No właśnie, dlatego lepiej.
Za trzecim podejściem "mieliśmy to" czyli skończyliśmy scenę. Ekipa jeszcze na szybko dokręciła kolejną, w której kaskader wpada do kałuży. Wody było może dziesięć, może dwanaście centymetrów, a gość pod mundur policyjny ubrał kostium płetwonurka. Dobrze, że butli z tlenem nie założył. Magia filmu.
I to był koniec mojej przygody z serialem Komisarz Melex.
Oglądałem to parę miesięcy później w telewizji, pośmiałem się widząc Znanego Aktora znajdującego wraz z guźcem Melexem bombę pod samochodem, biegnących za przestępcami, wspinających się na dach, czy jakiś komin, wiedziałem przecież, że kamera nie pokazuje czającej się wszędzie treserki z gumowa kaczką. Ta dziewczyna naprawdę się napracowała.

W którymś odcinku w końcu się doczekałem. Scena prowadzenia mnie po foyer komisariatu z fontanną w tle kręcona przez cztery godziny, w filmie trwała osiem sekund. Ja byłem widoczny przez trzy. Później mignąłem za oknem pakowany do radiowozu z durną zdziwioną miną. Więcej odcinków nie oglądałem, bo film był zbyt nudny.

Ale najciekawsza okazała się kwestia pieniędzy. Jak wspominałem - wypracowałem trzy dniówki po osiem dych, czyli prawie dwie i pół stówki. Agencja miała zapłacić po dwóch tygodniach, więc piętnaście dni później zadzwoniłem zapytać co jest grane.
- A pan nie dostał jeszcze pieniędzy? - zdziwiła się pani o sympatycznym głosie. - To przepraszam, zaraz to załatwię. Do jutra na pewno dojdą.
Na drugi dzień zdziwiła się równie uprzejmie. I znowu powiedziała, że się zajmie.
I na trzeci.
Czwartego dnia zdziwiła się tak bardzo, że postanowiłem jednak sprawdzić stan swojego konta.
Pieniądze przyszły do mnie trzy razy i uważam, że było to najlepiej wydane siedemset dwadzieścia złotych w historii łódzkiej promocji.

Mogę szczerze i bez wahania napisać: Łódź jest piękna, ciekawa i w ogóle! Choć przy dworcach nie ma parków i liczenie tu nieco szwankuje, zdecydowanie polecam!

OstrySadol

2013-06-05, 10:18
Za długie sorka ale didin't read