Ostatnio robię na czarno na budowie, wiadomo taka wakacyjna praca zarobkowa. Stawiamy hotel - kilkanaście pięter, jakieś 200 osób robi, także fucha całkiem spora. Ostatnio miała miejsce niezła akcja. Na 9 piętrze, na którym akurat pracowałem pojawiła się nowa ekipa budowlańców, która coś tam robiła, generalnie nie ważne CO - ważne KTO. Mianowicie ekipa ta składa się z dwóch typów ludzi: wąsatych januszów bez przerwy pierdolących o tanim alkoholu, używanych samochodach i łowieniu ryb oraz z łysych patoli, którzy głośno słuchają techniawek na swoich komórkach i non stop chcą się z kimś napierdalać. W tej nowej ekipie był również pewnien chudy, kędzierzawy koleś odstający od reszty charakterem i usposobieniem. Całe piętro mówiło na niego Mariuszek. Mariuszek był naprawde w porządku gość. Gadałem z nim kilka razy, okazało się, że skończył studia, ale nie mógł znaleźć pracy w zawodzie i jakiś szefunio-cwaniaczek go łaskawie przyjął jako robola w swojej firmie budowlanej. No i Maruszek znalazł się w ekipie między januszami i łysymi dresami, czyli między młotem i kowadłem.
Nieszczęśliwie się złożyło, że Mariuszek miał jedną cechę, która naprawdę wkurwiała junuszów i dresów z jego ekipy - mianowicie MARIUSZEK PRACOWAŁ. Ściślej rzecz ujmując to tyrał jak koń pociągowy wylewając z siebie siódme poty. Przed chwilą wspomniałem, że gadałem kilka razy z Mariuszkiem - oczywiście było to w trakcie regulaminowych przerw, bo inaczej nie było opcji, żeby Mariuszka odciągnąć od pracy. Janusze i dresy wykorzystywali Mariuszka na każdym kroku, aż szkoda było na to patrzeć. Bez przerwy tylko "Mariuszek skocz po to..., Mariuszek przynieś..., Mariuszek zrób to i tamto..." i Mariuszek zapierdalał po schodach w tę i nazad, 9 pięter w dół i w górę, niekiedy dźwigając naprawdę spore ciężary na swoich wątłych barkach. Nie muszę chyba wspominać, że w czasie gdy Mariuszek zapierdalał jak chińczyk na plantacji ryżu, wąsate janusze i dresy z jego ekipy palili szlugi i obijali się. Czasami naśmiewali się z niego, że "Mariuszek taki pracowity" i że "Mariuszek chyba niedługo awansuje na starszego pomocnika". Ja tego wszystkiego słuchałem z góry, z tego rusztowania na którym robiłem i było mi po ludzku żal Mariuszka.
Jak pewnie dobrze wiecie, ostatnio były naprawde upalne dni. Nie szło wytrzymać od tego gorąca. Jak na złość Mariuszek w te upały został przynaglony przez januszo-dresów do ciężkiej harówki i zapierdalał z jakimiś wiadrami po schodach, góra-dół, góra-dół, góra-dół. Patrzyłem na to z góry, z rusztowania i zastaniawiałem się jak długo Mariuszek wytrzyma w tym skwarze. Po dwóch godzinach latania po schodach łydki Mariuszka wyrzeźbiły się jak u greckiego herosa, a pot lał się z niego strumieniami. Ale Mariuszek się nie poddawał. Po trzech godzinach Mariuszek zagadnął mnie czy nie dałbym mu łyka wody. Dałem, bo było mi go po ludzku żal. Jak się okazało cały hajs, który januszo-dresy z jego ekipy dostały od swojego szefunia-cwaniaka na wodę do picia poszedł na piwo i w trakcie gdy Mariuszek nosił wiadra z gruzem jego ekipa waliła browary na 9 piętrze.
Około godziny 14 stała się rzecz straszna. Mariuszek padł na twarz z wycieńczenia. Momentalnie podleciałem do niego i spytałem czy wszystko OK? Mariuszek półprzytomny powiedział, że chyba tak, ale jego zamglone oczy mówiły coś innego. Autentycznie się przeraziłem i pognałem po ekipę Mariuszka, licząc na to, że januszo-dresy mu pomogą. Oczywiście, nie mogłem bardziej się pomylić. Gdy powiedziałem im co się stało, januszo-dresy parsknęli pijackim śmiechem, odstawili browary i powolnym krokiem poszli zobaczyć jak Mariuszek ledwo dyszy na schodach. Nad leżącym Mariuszkiem zebrało się już niezłe zgromadzenie, ale nikt nie kwapił się mu pomóc. Związane było to pewnie z dość przykrym faktem ... powiem wprost - od tego gorąca i wysiłku półprzytomny Mariuszek trochę się zesrał. W każdym razie było to czuć i momentalnie januszo-dresy zaczęły szyderę.
Co gorsza, nagle poczuliśmy kolejną silną woń. Był to duszący zapach perfum szefunia-cwaniaka, tego od ekipy Mariuszka. Okazało się, że zajechał on na budowę swoją wypasioną Audicą, żeby sprawdzić co tam słychać u jego januszów. Kiedy szefunio-cwaniak wszedł na 9 piętro nastała grobowa cisza. Szefunio się pyta: co się stało? Na to jeden z podchmielonych dreso-patoli mówi, że "oni wszyscy ciężko pracowali, ale Mariuszek to się chyba do tej roboty nie nadaje, bo się za szybko męczy" i wszyscy w śmiech. Jak mnie kurwa wściekłość nie zalała... A szefunio-cwaniak jeszcze uśmiechnął się pod wąsem do Mariuszka i mówi do niego żeby "się zbierał, to on go do domu odwiezie, bo plac budowy to chyba nie miejsce dla niego" i szefunio poprosił jeszcze januszo-dresów o jakąś folię żeby mu Mariuszek tapicerki w Audicy nie pobrudził. Szefunio zabrał folię, Mariuszka pod ramię i poszli, a na 9 piętrze wybuchł pijacki rechot.
Do końca zmiany myślałem o Mariuszku i było mi go po ludzku żal. Gdy wróciłem do domu po robocie siadłem do laptopa, otwieram piwko i włączam fejsa. Patrzę i przecieram oczy ze zdziwienia. Na fejsbukowej tablicy widnieje taki wpis Mariuszka: "Najszczęśliwszy dzień w moim życiu D ". W pierwszej chwili pomyślałem, że Mariuszkowi naprawdę od tego gorąca ostro zryło beret, więc profilaktycznie napisałem do niego, "czy wszystko w porządku i jak się czuje?". To co Mariuszek mi odpisał - to był szok...
Okazało się, że szefunio-cwaniak docenił wysiłek i poświęcenie Mariuszka i postanowił przenieść go ze stanowiska robotnika, na stanowisko asystenta projektanta w klimatyzowanym biurze. Oczywiście pensja Mariuszka wzrosła ponad dwukrotnie. Dopiero potem dotarło do mnie, co szefunio miał na myśli mówiąc do Mariuszka, że "... plac budowy to chyba nie miejsce dla niego". Co więcej za poświęcenie w pracy Mariuszek dostał dwa tygodnie urlopu płatnego i szefunio ufundował mu jeszcze wyjazd nad bałtyk do jakiegoś SPA. "Jeszcze nigdy nie byłem tak szczęśliwy, że się zesrałem xD" - tak mi napisał Mariuszek na koniec.
Od tamtej akcji minął tydzień. Mariuszek regularnie wrzuca na fejsa fotki ze SPA, jak moczy stopy w solance popijając driny, albo jak jakaś tamtejsza blondyna masuje mu plecy. Jest mi po ludzku żal, że to nie ja jestem na jego miejscu. Ale mam plan. Sprawdziłem pogodę - jutro ma być 40 stopni w cieniu, na śniadanie przedawkuję espumisan, cały dzień będę tyrał na maxa, około 14 padnę wykończony na ryj przed moim szefuniem i przy odrobinie szczęścia za kilka dni będę moczył stopy w solance razem z moim dobrym kolegą Mariuszkiem...
Nieszczęśliwie się złożyło, że Mariuszek miał jedną cechę, która naprawdę wkurwiała junuszów i dresów z jego ekipy - mianowicie MARIUSZEK PRACOWAŁ. Ściślej rzecz ujmując to tyrał jak koń pociągowy wylewając z siebie siódme poty. Przed chwilą wspomniałem, że gadałem kilka razy z Mariuszkiem - oczywiście było to w trakcie regulaminowych przerw, bo inaczej nie było opcji, żeby Mariuszka odciągnąć od pracy. Janusze i dresy wykorzystywali Mariuszka na każdym kroku, aż szkoda było na to patrzeć. Bez przerwy tylko "Mariuszek skocz po to..., Mariuszek przynieś..., Mariuszek zrób to i tamto..." i Mariuszek zapierdalał po schodach w tę i nazad, 9 pięter w dół i w górę, niekiedy dźwigając naprawdę spore ciężary na swoich wątłych barkach. Nie muszę chyba wspominać, że w czasie gdy Mariuszek zapierdalał jak chińczyk na plantacji ryżu, wąsate janusze i dresy z jego ekipy palili szlugi i obijali się. Czasami naśmiewali się z niego, że "Mariuszek taki pracowity" i że "Mariuszek chyba niedługo awansuje na starszego pomocnika". Ja tego wszystkiego słuchałem z góry, z tego rusztowania na którym robiłem i było mi po ludzku żal Mariuszka.
Jak pewnie dobrze wiecie, ostatnio były naprawde upalne dni. Nie szło wytrzymać od tego gorąca. Jak na złość Mariuszek w te upały został przynaglony przez januszo-dresów do ciężkiej harówki i zapierdalał z jakimiś wiadrami po schodach, góra-dół, góra-dół, góra-dół. Patrzyłem na to z góry, z rusztowania i zastaniawiałem się jak długo Mariuszek wytrzyma w tym skwarze. Po dwóch godzinach latania po schodach łydki Mariuszka wyrzeźbiły się jak u greckiego herosa, a pot lał się z niego strumieniami. Ale Mariuszek się nie poddawał. Po trzech godzinach Mariuszek zagadnął mnie czy nie dałbym mu łyka wody. Dałem, bo było mi go po ludzku żal. Jak się okazało cały hajs, który januszo-dresy z jego ekipy dostały od swojego szefunia-cwaniaka na wodę do picia poszedł na piwo i w trakcie gdy Mariuszek nosił wiadra z gruzem jego ekipa waliła browary na 9 piętrze.
Około godziny 14 stała się rzecz straszna. Mariuszek padł na twarz z wycieńczenia. Momentalnie podleciałem do niego i spytałem czy wszystko OK? Mariuszek półprzytomny powiedział, że chyba tak, ale jego zamglone oczy mówiły coś innego. Autentycznie się przeraziłem i pognałem po ekipę Mariuszka, licząc na to, że januszo-dresy mu pomogą. Oczywiście, nie mogłem bardziej się pomylić. Gdy powiedziałem im co się stało, januszo-dresy parsknęli pijackim śmiechem, odstawili browary i powolnym krokiem poszli zobaczyć jak Mariuszek ledwo dyszy na schodach. Nad leżącym Mariuszkiem zebrało się już niezłe zgromadzenie, ale nikt nie kwapił się mu pomóc. Związane było to pewnie z dość przykrym faktem ... powiem wprost - od tego gorąca i wysiłku półprzytomny Mariuszek trochę się zesrał. W każdym razie było to czuć i momentalnie januszo-dresy zaczęły szyderę.
Co gorsza, nagle poczuliśmy kolejną silną woń. Był to duszący zapach perfum szefunia-cwaniaka, tego od ekipy Mariuszka. Okazało się, że zajechał on na budowę swoją wypasioną Audicą, żeby sprawdzić co tam słychać u jego januszów. Kiedy szefunio-cwaniak wszedł na 9 piętro nastała grobowa cisza. Szefunio się pyta: co się stało? Na to jeden z podchmielonych dreso-patoli mówi, że "oni wszyscy ciężko pracowali, ale Mariuszek to się chyba do tej roboty nie nadaje, bo się za szybko męczy" i wszyscy w śmiech. Jak mnie kurwa wściekłość nie zalała... A szefunio-cwaniak jeszcze uśmiechnął się pod wąsem do Mariuszka i mówi do niego żeby "się zbierał, to on go do domu odwiezie, bo plac budowy to chyba nie miejsce dla niego" i szefunio poprosił jeszcze januszo-dresów o jakąś folię żeby mu Mariuszek tapicerki w Audicy nie pobrudził. Szefunio zabrał folię, Mariuszka pod ramię i poszli, a na 9 piętrze wybuchł pijacki rechot.
Do końca zmiany myślałem o Mariuszku i było mi go po ludzku żal. Gdy wróciłem do domu po robocie siadłem do laptopa, otwieram piwko i włączam fejsa. Patrzę i przecieram oczy ze zdziwienia. Na fejsbukowej tablicy widnieje taki wpis Mariuszka: "Najszczęśliwszy dzień w moim życiu D ". W pierwszej chwili pomyślałem, że Mariuszkowi naprawdę od tego gorąca ostro zryło beret, więc profilaktycznie napisałem do niego, "czy wszystko w porządku i jak się czuje?". To co Mariuszek mi odpisał - to był szok...
Okazało się, że szefunio-cwaniak docenił wysiłek i poświęcenie Mariuszka i postanowił przenieść go ze stanowiska robotnika, na stanowisko asystenta projektanta w klimatyzowanym biurze. Oczywiście pensja Mariuszka wzrosła ponad dwukrotnie. Dopiero potem dotarło do mnie, co szefunio miał na myśli mówiąc do Mariuszka, że "... plac budowy to chyba nie miejsce dla niego". Co więcej za poświęcenie w pracy Mariuszek dostał dwa tygodnie urlopu płatnego i szefunio ufundował mu jeszcze wyjazd nad bałtyk do jakiegoś SPA. "Jeszcze nigdy nie byłem tak szczęśliwy, że się zesrałem xD" - tak mi napisał Mariuszek na koniec.
Od tamtej akcji minął tydzień. Mariuszek regularnie wrzuca na fejsa fotki ze SPA, jak moczy stopy w solance popijając driny, albo jak jakaś tamtejsza blondyna masuje mu plecy. Jest mi po ludzku żal, że to nie ja jestem na jego miejscu. Ale mam plan. Sprawdziłem pogodę - jutro ma być 40 stopni w cieniu, na śniadanie przedawkuję espumisan, cały dzień będę tyrał na maxa, około 14 padnę wykończony na ryj przed moim szefuniem i przy odrobinie szczęścia za kilka dni będę moczył stopy w solance razem z moim dobrym kolegą Mariuszkiem...