k***a, jak w filmie.
Zaczyna się sielankowo, później następuje tragedia w postaci przysypanego kumpla, pełne emocji poszukiwania, no i szczęśliwe zakończenie.
Szacunek dla reżysera.
- Jazda w grupie w takim sniegu, zamiast jeden po drugim w odstepach (podcieli snieg grupowo)
- łopata skladana w minute (ogarnal sie po jakims czasie)
- zdjal rekawice i zamarzly mu łapy po chwili (niewybaczalny blad)
- drugi frajer stał, nie kopał i sie przygladal, liczą się sekundy!
- brak nadajników lokalizujących (może mieli bo i plecak lawinowy z poduchą był)
Ofiara sama zawdzięcza sobie życie i wystającemu kijkowi.
Ten co był przysypany miał łopatę, sondę i detektor lawinowy. Ci dwaj na górze tylko łopatę i sondę, więc gdyby nie kijek nie znaleźliby go za ch*ja albo za późno. 4 stopień zagrożenia lawinowego a oni sobie stwierdzili że nigdzie wysoko tylko na taki lajcik pojadą, no to faktycznie jak nasypało w dwa dni metr śniegu więc nigdzie nie ma łatwo. Mieli w ch*j szczęścia, mam nadzieje że nauczy ich to trochę pokory.