Tydzień temu wybiegłem z domu po usłyszeniu donośnego krzyku. Okazało się, że jakaś husky w trakcie rui zakleszczyła zęby na psie sąsiadki- takim białym, z kędziorami, wielkości dużego jorka, czy sznaucera mini- i wedle skróconej relacji nie chciała go puścić mimo użycia buta Sytuacja ch*jowa, bo husky w amoku, biały kark psiaka nabrał czerwonego kolorytu, a ja w krótkich spodenkach z obawą, że jeszcze mnie upie**oli. A ch*j, chwyciłem agresora za tylne łapy, podrywam do góry w nadzieji, że ten straci równowagę i puści. Udało się. Pies wyzwolony, ale jakiś nieprzytomny. Ja dalej trzymam huskiego, bo w tej pozycji raczej niegroźny. Ustaliliśmy, że przeciągnę sk***iela pod jej ogrodzenie, puszczę i odczekam chwilę na terenie posesji. Na szczęście szybko się oddalił, tymczasem z małym było coraz gorzej. Udaliśmy się do pobliskiego weterynarza, co autem zajęło dosłownie 2 minuty. Niestety już nie dało się go odratować
pies go j***ł