18+
Ta strona może zawierać treści nieodpowiednie dla osób niepełnoletnich.
Zapamiętaj mój wybór i zastosuj na pozostałych stronach
topic

2 października - koniec Powstania Warszawskiego

Sert93 • 2013-10-02, 13:33


Jako, że dzisiaj w nocy tj. z 2 na 3 października przypada 69 rocznica upadku Powstania Warszawskiego pozwoliłem sobie napisać krótki tekst. Może kogoś zaciekawi mój punkt widzenia. Liczę na owocną dyskusję :)

Dzisiaj przypada dokładnie 69 rocznica upadku Powstania Warszawskiego. Z perspektywy dnia dzisiejszego ciężko ocenić jego rację bytu. Wiadomo, że przyniosło blisko 200 tys. ofiar polskiej ludności w tym oprócz zwykłych „przypadkowych” mieszkańców Warszawy dziesiątki tysięcy wartościowych jednostek, które charakteryzował silny charakter, ideowość, oddanie Polsce oraz praktyczne zrównanie stolicy z ziemią. Osoby te w przyszłości miałby stać się elitą narodu polskiego i zająć się odbudową powojennej Polski.
Dzisiaj możemy sobie tylko wyobrazić, rozgoryczenie oraz bunt przeciwko niemieckiemu okupantowi, chęć odzyskania wolności, o czym świadczy stawienie się praktycznie całej stolicy na znak dowództwa. Ogromna większość osób zaangażowanych w powstanie, tych które brały bezpośredni udział w walce oraz tych pośrednio uczestniczących jak ludność cywilna pomagająca powstańcom nie znały pomysłu masowego powstania przygotowywanego przez najwyższe dowództwo, a co dopiero konkretnej daty, co było wynikiem utrzymania tego wydarzenia w głębokiej konspiracji w celu możliwości zaatakowania okupanta z zaskoczenia, co udało się wykonać, o czym świadczą liczne sukcesy w pierwszych dniach walk na ulicach Warszawy.
Podjęcie decyzji o przystąpieniu do powstania czy pomocy powstańcom było dla przeważającej większości decyzją spontaniczną, co świadczy o nastroju panującym wśród mieszkańców okupowanej Warszawy, tak jak by wszyscy podświadomie czekali na hasło „do ataku!”. Tych ludzi nie trzeba było nakłaniać do zaryzykowania życiem w imię upragnionej wolności, walki z hitlerowską machiną wojenną, co podeprzeć można faktem, iż nawet przeciwne wywoływaniu powstania środowiska narodowe (które twierdziły, że ze względu na przeważające siły niemieckie szanse na odniesienie militarnego zwycięstwa graniczyły z cudem) zgłosiły swoją gotowość do walki, uznając to za żołnierski oraz patriotyczny obowiązek, co było również spontaniczną decyzją, ze względu na brak informacji o dokładnym wybuchu powstania ze strony dowództwa AK w stronę NSZ.

Być może Powstanie miało szansę na realne powodzenie mimo wielu wcześniejszych głosów o niemożliwości jego sukcesu. Jednak o jego porażce zadecydowało wiele czynników, jak:
- klęska „akcji Burza", do której środowiska narodowe również podchodziły sceptycznie, ostrzegając przed możliwymi skutkami „ubocznymi”, tutaj również rację trzeba przyznać środowiskom narodowym. „Akcja Burza” doprowadziła do dekonspiracji struktur podziemia wobec sowietów, a następnie masowych aresztowań i fizycznej likwidacji tysięcy żołnierzy i oficerów AK przez wchodzącą do Polski armię sowiecką wraz z jej strukturami bezpieczeństwa, bez ponoszenia żadnych konsekwencji ze strony „przyjaciół” Polski z zachodu,
- aktywna pomoc aliantów (nie ta ograniczająca się do zrzucania paczek na walczącą Warszawę). Polska pozostawiona została przez aliantów z zachodu poprzez decyzję o włączeniu całego terenu okupowanej Polski pod radziecki obszar operacyjny podczas konferencji teherańskiej w 1943 roku, co jednoznacznie było kolejną zdradą, ze strony zachodnich aliantów i pozostawienie Polski na „łaskę” sowietów oraz w pewnym sensie zapowiedź konferencji jałtańskiej.
- reakcja Armii Czerwonej, która opieszale "spieszyła" na "pomoc" walczącej stolicy, by w końcu na drugim jej brzegu obserwować, jak walczące miasto upada oraz uniemożliwianie bezproblemowego wykorzystywania lotnisk przez samoloty alianckie znajdujących się na terenie zajmowanym przez sowietów, czy nawet obietnice pomocy do ostatnich dni powstania, która nigdy nie została udzielona doprowadzając do dalszego wykrwawiania się stolicy Polski.
Sukces Powstania Warszawskiego nie był wyczekiwany przez Stalina, jednym z dwóch głównych założeń zrywu stolicy była próba ratowania powojennej suwerenności poprzez odtworzenie w wolnej od niemieckiej niewoli Warszawie legalnych władz państwowych, będących kontynuacją rządu przedwojennej Polski, czyli tych niezależnych od Moskwy.

Całość sytuacji, złych kolei losu, błędów najwyższego dowództwa, które według mnie, do końca wierzyło we wsparcie dla Polski z zachodu w sprawie ambicji Stalina co do ziem polskich, mimo wielu wcześniejszych lekcji, iż zachód o Polskę po prostu nie dba. Całość niepowodzeń nie zmienia jednak faktu, że walczącym powstańcom i dręczonej ludności cywilnej należy się cześć, chwała i godne miejsce w historii Polski. Przykład ich wiary, poświęcenia i walki o wolność na zawsze powinny być dla Polaków żywym świadectwem postawy narodowej w potrzebie Ojczyzny.

Z góry chciałbym ustosunkować się co do komentarzy, iż dzisiaj czasach świętuje się porażki.
Bez wątpienia Powstanie Warszawskie było porażką polityczną oraz militarną, jednak osobiście uważam, iż nie świętujemy porażki, chodzi raczej o oddanie hołdu tym, którzy potrafili stanąć w szranki i zapłacić najwyższą cenę za wolność Ojczyzny, cenę własnego życia.


Cytat:

"Tu mówi Warszawa", autor nieznany:

Uwaga! Tu mówi Warszawa!
Notujcie w "Trybunach" i "Timesach".
Trzymamy się jeszcze! Słyszycie! Uwaga!
Robotnik, lud, dzieci na szańcach.

Tu z ruin, pożarów i zgliszczy
Przemawia wolności stolica.
Niełatwo tak damy się zniszczyć.
Możecie się nami zachwycać.

Jak długo? To o tym nie wiecie?
Dopóki krew płynie nam w żyłach.
Bo ducha Narodu nie zgniecie
Ni przemoc brutalna, ni siła.

Tu bracia żołnierzy z Tobruku,
Synowie walczących w Cassino,
Meldują w ogniowym walk huku:
Za wolność gotowiśmy zginąć.

Bój za nas i za was się toczy,
Lecz walka nierówna. Uwaga!
W krwi za was i za nas tu broczy
Walcząca - zwycięska - Warszawa!



CZEŚĆ I CHWAŁA BOHATEROM!
Czołem Wielkiej Polsce!

cz...........00

2013-10-02, 13:40
Powstanie Warszawskie – mitologia zrywu


Na przestrzeni ostatnich sześciu dekad czynniki oficjalne rozmaicie interpretowały Powstanie Warszawskie – od totalnej negacji w latach 40. i 50. po bezkrytyczny entuzjazm obecnie. W czasach stalinowskich, w podręczniku pod red. towarzyszki Żanny Zelikman-Kormanowej wypisywano idiotyzmy, jakoby dowództwo Armii Krajowej uzgodniło z Niemcami termin Godziny „W”...

Ostatnio, dla odmiany, winą za klęskę Powstania obarcza się przede wszystkim Józefa Stalina (niezorientowani mogą odnieść wrażenie, iż stolicę Polski obróciła w popiół Armia Czerwona...). Dla szerokich rzesz społeczeństwa, dla polityków, a nawet (o zgrozo!) niektórych kręgów historyków nasza przeszłość to coś w rodzaju mitologii, którą można dowolnie „modyfikować”, stosownie do obowiązujących właśnie mód i trendów, tudzież politycznych zamówień (chyba nikt nie żywi złudzeń, że za jakie 20 lat, gdy tylko pojawi się nowe „zapotrzebowanie”, najemni naukowcy pospieszą z kolejną „interpretacją” Powstania Warszawskiego...). Niewielu zainteresowanych jest spokojną, rzeczową dyskusją o faktach – choćby takich, jak kwalifikacje dowódcze osób odpowiedzialnych za rozpoczęcie Powstania.

„Burza” na Kresach – zlekceważone ostrzeżenie

To zastanawiające, że 1 sierpnia 1944 r. Armia Krajowa przystąpiła w Warszawie do działań będących zaprzeczeniem dotychczasowej, rozsądnej polityki. Przez pięć lat niemieckiej okupacji kierownictwo Polski Podziemnej starało się ograniczyć walkę bieżącą do koniecznej samoobrony, do dywersji, sabotażu, pracy wywiadowczej i szkoleniu kadr, kładąc główny nacisk na przygotowanie ogólnokrajowego zrywu, który wybuchnąć miał w sprzyjających okolicznościach. Starano się przede wszystkim chronić substancję narodową, unikać niepotrzebnych strat, nie prowokować okupanta do represji. Wezwania komunistów do natychmiastowego powstania powszechnego traktowano jako antypolską prowokację, która musiała by zakończyć się klęską i rzezią.

Wszakże w 1944 r. wcielono w życie plan Akcji „Burza”. Zakładał on atak, w całym kraju, na oddziały niemieckie wycofujące się przed Rosjanami oraz występowanie wobec tych ostatnich w roli gospodarza. Plan mocno ryzykowny, prowadził bowiem do ujawnienia struktur konspiracyjnych wobec nadciągających Sowietów. Wypadki na Kresach Wschodnich, między marcem a lipcem 1944 r., pokazały to z całą ostrością. Na Wołyniu, w Wilnie, we Lwowie i w innych miejscach żołnierze AK, ramię w ramię z czerwonoarmistami, przelewali krew w bojach z Niemcami. Lokalni dowódcy Armii Czerwonej dziękowali bohaterom z AK za wspólny wysiłek zbrojny. Potem nadciągały NKWD i Smiersz, rozbrajały polskie oddziały, zaczynały się masowe aresztowania, deportacje i egzekucje.

Komenda Główna AK powinna była potraktować wydarzenia na Kresach jako swoisty test na intencje Sowietów. Teraz nikt nie mógł mieć wątpliwości – jeśliby nawet Armia Krajowa poradziła sobie w Warszawie z Niemcami, jej ujawnione struktury stanowiłyby wyborny cel dla NKWD. Należało więc trwać w konspiracji (co postulowały m.in. Narodowe Siły Zbrojne). Niestety, dowództwo AK, mając pełną świadomość z jednej strony ogromnej przewagi Niemców w Warszawie, z drugiej zaś jednoznacznych zamiarów Sowietów, podjęło decyzję o rozpoczęciu Powstania.

„W bój bez broni”

Przedstawia się wyliczenia, iż 1 sierpnia 1944 r., na 45.000 zaprzysiężonych żołnierzy Warszawskiego Okręgu Armii Krajowej, przypadało zaledwie 3.500 jednostek broni długiej. Ponadto 3.800 powstańców mogło mieć nadzieję na otrzymanie pistoletu (dobrego do likwidowania konfidentów, nie do walki z regularnym wojskiem). Innym zostały gołe pięści... To jednak niepełna prawda. Niedobory w uzbrojeniu były w znacznym stopniu wynikiem określonych działań dowództwa Armii Krajowej.

7 lipca 1944 r., na osobisty rozkaz Komendanta Głównego AK, generała Tadeusza Bora-Komorowskiego, Okręg Warszawski wysłał wielkie ilości broni (w tym 900 pistoletów maszynowych) na Wschód, m.in. w rejon Białegostoku. Dziesięć dni póĽniej wywieziono kolejne 60 pistoletów maszynowych oraz amunicję. Zatem, w ostatnich tygodniach przed Godziną „W”, dowództwo warszawskiej AK częściowo rozbroiło swe oddziały! Decyzję o włączeniu stolicy w Akcję „Burza” podjęto bowiem dopiero 21 lipca.

Na tym nie koniec. Na Godzinę „W” żołnierzom AK dostarczono jedynie 40-60 proc. zawartości magazynów broni. Przyczyny były różne: aresztowania magazynierów, rozlokowanie niemieckich jednostek frontowych w rejonie podziemnych arsenałów, ale i panujący chaos i dezorganizacja.

Tu jeden, jakże wymowny przykład. 1 sierpnia 1944 r. powstańcy otrzymali zaledwie 657 pistoletów maszynowych. W 1947 r., trzy lata po Powstaniu, na ulicy Leszno odkryto magazyn z 678 pistoletami maszynowymi „sten” i „błyskawica”, wraz z zapasem amunicji.. Jeśli uwzględnić tylko broń wysłaną na Wschód oraz niewykorzystane wyposażenie z jednego magazynu na ulicy Leszno, to 1 sierpnia na Godzinę „W” w rękach powstańców winno znaleĽć się nie 657, a prawie 2300 peemów! Oczywiście, nie zmieniłoby to ostatecznego finału tej bitwy. Jednak dodatkowo ponad półtora tysiąca chłopców z oddziałów szturmowych zyskałoby większe szanse na przeżycie. Zaś niemiecki sukces byłby okupiony znacznie bardziej słono.

Dowództwo AK doskonale wiedziało o koncentracji w stolicy oraz wokół niej niemieckich jednostek pancernych, np. 25 lipca otrzymało meldunek o przybyciu dywizji pancerno-spadochronowej „Hermann Goering” (jej pododdziały rozlokowano m.in. na Woli). Wśród jednostek wroga były też: 3 Dywizja Pancerna SS „Totenkopf”, 5 Dywizja Pancerna SS „Wiking” oraz 19 Dolnosaksońska Dywizja Pancerna Wehrmachtu. Formacje te, jako całość, zaangażowały się w walkę z Rosjanami (na szczęście dla nas!). Przeciw Powstaniu Niemcy rzucili wydzielone pododdziały, w sumie ok. 300 wozów bojowych. Co tej sile mogła przeciwstawić warszawska AK? W dniu wybuchu Powstania posiadała 2 (DWA!!!) działka przeciwpancerne, również 29 granatników przeciwczołgowych PIAT i rusznic. Zgromadzono za to imponującą ilość butelek z benzyną (12.000 szt.), których użycie wiązało się z ogromnym ryzykiem (zasięg rzutu wynosił przecież jedynie kilkadziesiąt metrów).

Zaczynając Powstanie Armia Krajowa nie miała w stolicy ani jednego działa przeciwlotniczego. Niemieckie stukasy i messerschmitty z lotniska Okęcie praktycznie bezkarnie obracały potem w ruinę warszawskie dzielnice. Wykonały 1408 lotów na bombardowanie, tracąc jedną maszynę nad Starym Miastem i drugą nad Kampinosem. Była to jedna z najtańszych operacji Luftwaffe. Wielcy, genialni stratedzy z AK nie pomyśleli bowiem, że w połowie XX wieku, chcąc zająć i utrzymać jakiś obszar, należy zapewnić mu osłonę przeciwlotniczą. Podobnie rzecz miała się z artylerią. Warszawa znalazła się pod ostrzałem ciężkich dział, moĽdzierzy i wyrzutni rakietowych kalibru 280, 380, a nawet 600 mm. W jaki sposób powstaniec, zbrojny w pistolet i butelkę z benzyną (albo i nawet takich precjozów pozbawiony), jak miał uciszyć wrogie baterie, niszczące jego miasto z odległości wielu kilometrów?

Porównanie strat

W pierwszych dniach zrywu, gdy inicjatywa należała do Polaków, zabili lub ranili 500 Niemców. Już wtedy straty polskie były potworne, sięgnęły 2000 poległych (nie licząc ofiar wśród ludności cywilnej). Powstańcy atakowali nieraz zbitą gromadą, rojami lub w szyku „gęsim”, masowo ginąc w ogniu broni maszynowej. Tak ich wyszkolono... Tylko garść akowców była żołnierzami ostrzelanymi w walce. Ogromną większość stanowili młodzi ludzie, którym od czasu do czasu na konspiracyjnym zebraniu dano potrzymać pistolet (szczęśliwcom – nawet oddać z niego kilka strzałów). Tych ludzi, te dzieci, rzucono przeciw niemieckim formacjom pancernym, przeciw bandytom z formacji Dirlewangera i Kamińskiego... Żarliwy patriotyzm tych chłopców i dziewcząt czynił z nich materiał na doskonałych, w pełni umotywowanych żołnierzy, w trakcie walk prezentowali wspaniałego ducha bojowego – ale osobista odwaga i wierność idei nie mogły zastąpić profesjonalnego wyszkolenia i doświadczenia frontowego, tak jak butelki z benzyną i granaty ręczne nie były w stanie pokonać lotnictwa i ciężkiej artylerii.

Potem było jeszcze gorzej. Wprawdzie żołnierze AK szybko przyswoili sobie zasady walki ulicznej, jednak o przebiegu działań decydowała ogromna przewaga Niemców w sile ognia. Powstańcy wystawieni byli na ciągły ostrzał artyleryjski i bombardowania lotnicze. Hitlerowcy atakowali przy wsparciu licznych pojazdów pancernych (możliwość ich zneutralizowania była niewielka, wobec skromnych środków obrony przeciwczołgowej).

W tej sytuacji nie dziwi dysproporcja strat poniesionych przez obie strony. Wedle najnowszych ustaleń, najczęściej wymieniana w literaturze przedmiotu liczba 200.000 zabitych warszawiaków jest znacznie zawyżona. W rzeczywistości poległo 120.000-150.000 mieszkańców stolicy. Przytłaczającą większość stanowili cywile – ofiary walk, terrorystycznych bombardowań oraz masowych egzekucji. Straty samego powstańczego wojska szacowane są na 16.000-18.000 zabitych, do których należy doliczyć jeszcze 2.718 poległych i zaginionych „berlingowców”.

Popularne u nas twierdzenie, jakoby Niemcy stracili aż 26.000 żołnierzy (10.000 zabitych, 7.000 zaginionych i 9.000 rannych) nie wytrzymuje krytyki. Pod koniec Powstania ppłk. dypl. Felicjan Majorkiewicz „Iron” bardzo precyzyjne oszacował straty wroga na 10.000-12.000 zabitych i rannych. Ujawnione dokumenty niemieckie przyznają, iż straty grupy korpuśnej von dem Bacha wyniosły 1.570 zabitych i 8.374 rannych (zob. meldunek von dem Bacha z 5 paĽdziernika 1944 r.). Niektórzy, po uwzględnieniu strat garnizonu warszawskiego w pierwszych dniach Powstania oraz jednostek frontowych, które przedzierały się przez powstańcze dzielnice, zaokrąglają te liczby do 2.000 poległych i 10.000 rannych.

W sumie zginęło więc do 20.000 żołnierzy polskich (oraz 100.000-130.000 cywilów), wobec 2.000 zabitych Niemców. Proporcje poległych wojskowych polskich i niemieckich kształtowały się zatem jak 10 do 1. Jeśli zaś uwzględnić jeszcze ofiary wśród ludności cywilnej, to okaże się, że za każdego Niemca zabitego w Powstaniu zginęło 60-75 Polaków. Gdyby jakikolwiek generał amerykański czy brytyjski osiągnął takie wyniki – oddano by go pod sąd. U nas takim ludziom stawia się pomniki.

Mit zdradzonego Powstania

Rzecz prosta, nie chodzi mi tu o rzekomą zdradę Stalina. Niewątpliwie, sowiecki dyktator mógł udzielić pomocy powstańcom, czego nie uczynił. Z pewnością radowały go decyzje naszego dowództwa, w wyniku których, niemieckimi rękami, zniszczono kwiat antykomunistycznej konspiracji i ułatwiono póĽniejsze skomunizowanie Polski. Jednak ZDRADZIĆ mógł nas tylko sprzymierzeniec, nie wróg. Od 17 września 1939 r. Związek Sowiecki występował jako nasz przeciwnik, czego specjalnie nie ukrywał. Tak też traktowała go znaczna część naszych ugrupowań niepodległościowych, również akowskie „doły”. Jeżeli dowództwo Armii Krajowej liczyło na jakieś względy ze strony „sojusznika naszych sojuszników” – mimo agresji we wrześniu 1939 r., aneksji ponad połowy terytorium RP, Katynia i deportacji setek tysięcy Polaków – to był to dowód obracania się w świecie iluzji. Dowództwo Powstania nie ukrywało, iż jest ono „militarnie skierowane przeciw Niemcom, politycznie – przeciw Sowietom”. W tej sytuacji pretensje do Sowietów (że nie pomogli Powstaniu) są żałosne. Równie dobrze można mieć żal do Niemców, że walczyli.

Niektórzy historycy zgłaszają jednak żale do aliantów zachodnich, że ci porzucili powstańców na pastwę losu. Nasi sojusznicy z Zachodu wielokrotnie w dziejach dawali dowody swej dwulicowości, zresztą nie tylko wobec Polaków. Trzeba jednak uczciwie przyznać, że Powstanie Warszawskie rozpoczęto bez uzgodnienia z aliantami; zamierzano postawić ich przed faktem dokonanym. Po wtóre - jak niby alianci zachodni mieliby pomóc Powstaniu? W owym czasie toczyli oni ciężkie boje we Francji, Holandii, Belgii i Włoszech. Jeszcze we wrześniu 1944 r. odebrali bolesne baty pod Arnhem, a trzy miesiące póĽniej byli o krok od katastrofy w Ardenach. Latem 1944 r. Warszawa leżała na granicy zasięgu ich ciężkich bombowców, startujących z włoskiego Brindisi. Kosztem dużych strat dokonali zrzutów broni dla powstańców; niestety, niemal równo obdarowując obie walczące strony (m.in. z tego powodu nie chcieli bombardować pozycji niemieckich w Warszawie, o co zabiegali generałowie AK).

Bór-Komorowski i jego sztabowcy domagali się wprawdzie, aby Powstaniu przysłać z pomocą polską 1 Samodzielną Brygadę Spadochronową oraz polskie dywizjony myśliwskie RAF. Nie da się ukryć, takie postulaty ośmieszały stronę polską, bezlitośnie demaskując indolencję naszej kadry dowódczej. Wedle tego pomysłu dywizjony myśliwskie miały operować z lotnisk opanowanych przez AK. Pomijając fakt, że AK nie zdobyła w Warszawie ani jednego lotniska – jak, na Boga, nasi sztabowcy wyobrażali sobie zorganizowanie obsługi naziemnej samolotów (czy AK dysponowała mechanikami lotniczymi, kontrolerami lotów, czy była w stanie zapewnić obronę przeciwlotniczą lotnisk?). Jak zamierzano rozwiązać problem zaopatrzenia w amunicję, paliwo i części zamienne?

Podobnie było z desantem brygady spadochronowej. W owych czasach do operacji desantowych używano powolnych, nieuzbrojonych samolotów transportowych oraz holowanych szybowców. Nie miejmy złudzeń, nad Warszawę nie dotarłaby ani jedna maszyna. Gdyby w Londynie posłuchano żądań Bora-Komorowskiego, polska brygada spadochronowa uległaby zagładzie jeszcze w powietrzu, gdzieś nad terytorium Niemiec. Jeżeli, jakimś cudem, nad stolicę przedarłby się jakiś samolot – spadochroniarzy zrzucono by nad płonącym miastem, w ogniu artylerii przeciwlotniczej wroga, z ok. 50-procentowym prawdopodobieństwem, że jeśli przeżyją, to opadną na pozycje niemieckie. Pułkownik Bokszczanin wyraził się kiedyś o Borze-Komorowskim, że "jego wojskowe wiadomości ograniczały się do umiejętności dowodzenia pułkiem kawalerii". Dalibóg, w świetle powyższych faktów trudno się z tym twierdzeniem nie zgodzić.

Mit „siedemnastej republiki”

Skrajni apologeci Powstania nie chcą nawet przyjąć do wiadomości, że finałem wystąpienia była straszliwa klęska i daremny rozlew krwi. Ich zdaniem, zryw zakończył się... zwycięstwem Polaków (!!!).To nie makabryczny żart, wielokrotnie było nam dane słyszeć opinie utytułowanych „znawców”, iż Powstanie Warszawskie uratowało suwerenność Polski! – Owszem – przyznają łaskawie „znawcy” - praktycznie cała warszawska AK poległa w boju lub poszła w niewolę, zginęły dziesiątki tysięcy cywilów, a stolicę zamieniono w kupę gruzów – ale przecież uratowaliśmy naszą niepodległość! – Bo gdyby nie Powstanie, Stalin uczyniłby z Polski „siedemnastą republikę sowiecką”! Bo Stalin, prawda, przestraszył się polskiego zrywu, bał się, że jeśli zniewoli nasz kraj, to wtedy wybuchnie Drugie Powstanie Warszawskie! – majaczą „znawcy”.

Przede wszystkim, serdecznie gratuluję dobrego samopoczucia tym, którzy uważają, że po 1945 r. Polska pozostała suwerennym państwem (z sowieckim agentem w roli prezydenta RP, z sowieckim marszałkiem i generałami na czele Wojska Polskiego, z obcoplemiennym kierownictwem aparatu bezpieczeństwa, z obcymi formacjami policyjno-wojskowymi panoszącymi się po całym kraju, z wywózkami tysięcy polskich obywateli „na białe niedĽwiedzie” itd.).

Po wtóre, wiadomo przecież, że w 1945 r. Stalin wcale nie miał zamiaru przyłączać Polski do ZSRS. Sowiecką politykę podbojów i aneksji z lat 1939-1940 (por. Polska, Finlandia, Rumunia, Litwa, Łotwa, Estonia) zastąpił program budowy tzw. „demokracji ludowych”, w istocie państw wasalnych, w pełni kontrolowanych przez agenturę i siły zbrojne Wielkiego Brata. W istocie „siedemnastymi republikami sowieckimi” nie zostały też Czechosłowacja, NRD, Węgry, Rumunia i Bułgaria (choć były równie „suwerenne”, jak nasz kraj). Chyba, że założymy, że również te państwa zostały ocalone przez Powstanie Warszawskie...?

Wreszcie, nie opowiadajmy bzdur, że Stalin bał się zrywu, który Niemcy stłumili kosztem 2000 swoich żołnierzy. Cóż dla Stalina znaczyło życie 2000 sołdatów? I kogo właściwie miał się obawiać Józef Wissarionowicz, skoro cała stołeczna konspiracja została zniszczona w Powstaniu, niemieckimi rękami? Kto miał zrobić Drugie Powstanie Warszawskie? Duchy Gajcego i Baczyńskiego, i tysięcy innych, wytraconych z powodu bezmyślności dowództwa?

Mit o „nieuchronności zagłady” stolicy

Rzekomo od decyzji o Powstaniu nie było odwrotu, bo rozgorączkowana młodzież ruszyłaby do walki bez rozkazu... A jeżeli nawet tak by się nie stało, to podobno Niemcy i tak mieli w planach zniszczenie Warszawy... A jeśli nie zamierzali tego zrobić, to miasto zostałoby zburzone w trakcie walk z Rosjanami... Wszystko to wymysły, niczym nie poparte „gdybanie”. Nieraz słuchałem wypowiedzi weteranów AK, oburzonych traktowaniem ich jak jakiejś watahy, zdolnej do samowolnego rozpoczęcia r*chawki (musieliby wpierw obrabować własne, konspiracyjne magazyny broni!). Byli zdyscyplinowanymi żołnierzami, związanymi przysięgą.

Niemcy postanowili zrównać Warszawę z ziemią właśnie w reakcji na wybuch Powstania (rozkaz Hitlera z 1 sierpnia 1944 r.). Z Rosjanami hitlerowcy zamierzali walczyć raczej na przedpolach miasta – ściągnęli wszak jednostki pancerne i zmotoryzowane, zatem wojsko do prowadzenia walki manewrowej (o czym wiedziała AK). Jeśliby nawet walki niemiecko-sowieckie przeniosły się do centrum stolicy, jej straty byłyby i tak mniejsze – przecież podczas samego Powstania Warszawskiego zniszczeniu uległo „tylko” ok. 25 proc. lewobrzeżnej części miasta, resztę zburzono metodycznie, po zakończeniu walk.

Twórczym rozwinięciem mitu o „nieuchronności zagłady” jest hipoteza, że klęska Powstania nauczyła Polaków politycznego rozsądku, bo inaczej w 1956 r. chwyciliby za broń, podobnie jak Węgrzy. – To dzięki Powstaniu Warszawa nie stała się drugim Budapesztem! – słyszymy nieraz. Innymi słowy, jeśliby nawet miasto ocalało w roku 1944, to i tak najdalej dwanaście lat póĽniej zniszczyliby je Sowieci...

Mit „zwycięstwa moralnego”

Kiedy nie staje już argumentów rzeczowych, apologeci Powstania odwołują się do emocji. Twierdzą, iż podobno „udowodniło ono, że...” No, właśnie – co udowodniło? Że Polacy również walczyli z Hitlerem? Nie było to tajemnicą od 1 września 1939 r. Czyżby naród najdłużej zmagający się z niemiecką opresją potrzebował jeszcze cokolwiek udowadniać?

Słyszymy też, że Powstanie było „zwycięstwem moralnym”. Czy potrzeba było stu kilkudziesięciu tysięcy trupów i spalonego miasta, by wykazać moralną wyższość idealisty-warszawiaka nad niemieckim bandytą z oddziałów Dirlewangera, czy Reinefartha? A Czesi, Francuzi, Belgowie, Holendrzy, Norwegowie, Duńczycy i Luksemburczycy, którym udało się uratować własne stolice spod niemieckiej okupacji – czyżby ponieśli z tego powodu „moralną klęskę”?

Póki co, krytyków Komorowskiego, Okulickiego i Chruściela współcześni „niepodległościowcy” szantażują tak „naukowym” argumentem, że „powstańców potępiali kiedyś również komuniści”. Ergo osoby sceptycznie traktujące „przewagi” dowództwa AK zdradzać muszą swe ideowe powinowactwo ze Stalinem i Bierutem...Tak się jednak składa, że w ubiegłym roku te same „niepodległościowe” środowiska pod niebiosa wynosiły też generała Władysława Andersa – dowódcę II Korpusu Wojska Polskiego we Włoszech, zdobywcę Monte Cassino, Ancony i Bolonii. A właśnie Anders – niezłomny antykomunista, więzień Łubianki, porównywany do Mojżesza (wyprowadził z domu niewoli ponad sto tysięcy naszych rodaków) - jednoznacznie potraktował inicjatorów Powstania Warszawskiego. Decyzję o jego rozpoczęciu nazwał ZBRODNIˇ.

Mit – „nie było alternatywy”

Czy Armia Krajowa była w sytuacji bez wyjścia? Czy musiała rozpocząć Akcję „Burza”? Moim zdaniem „Burza” była usprawiedliwiona na Kresach – jako zbrojna demonstracja w obronie polskości tych ziem i jako test na zachowanie Sowietów wobec ekspozytur Polskiego Państwa Podziemnego. Gdy stało się jasne, że Stalin nie będzie tolerował żadnej, niezależnej wobec niego siły politycznej i zbrojnej, gdy z ujawnienia polskiej konspiracji najbardziej uradowane były Smiersz i NKWD, należało zmodyfikować strategię – zakonspirować struktury, dostosować się do nowych reguł walki. Pod koniec okupacji Armia Krajowa rozporządzała sporymi siłami. Rzecz jasna, musimy ostrożnie traktować szacunki, jakoby pod koniec wojny miała zaprzysiężonych 380.000 żołnierzy i oficerów. Akcja „Burza” ujawniła prawdziwe aktywa – wzięło w niej udział ok. 100.000 akowców. W skali działań Frontu Wschodniego nie było to wiele. Ale był to ogromny potencjał, jeśliby go użyć w charakterze siły policyjnej, przeciw wewnętrznym wrogom Państwa Polskiego.

Po pierwsze, należało bezwzględnie rozprawić się z rodzimą agenturą bolszewicką, z komunistyczną piątą kolumną. Niechby Stalin nie miał na ziemi polskiej swego zaplecza politycznego, swoich agentów i klakierów. Tymczasem, gdy pod Borowem oddział NSZ wyciął w pień komunistyczną grupę Gwardii Ludowej (sformowaną z kryminalnych band Kazimierza Piotrowskiego, Jana Liska i Antoniego Palenia, winnych szeregu mordów i napadów rabunkowych), Komendant Główny AK generał Bór-Komorowski potępił to „ohydne wymordowanie” i pospieszył z wyjaśnieniem, że AK nie ma z tym czynem nic wspólnego (zob. „Biuletyn Informacyjny” 18.XI.1943).

Po wtóre, palącą rzeczą było zintensyfikowanie walki z szowinistami ukraińskimi. Zapewne AK nie była w stanie całkowicie rozgromić Ukraińskiej Powstańczej Armii (której liczebność nie przekraczała 30.000 ludzi) – jednak mogła w większym stopniu ograniczyć aktywność rezunów. Na Wołyniu i w Małopolsce Wschodniej lokalni komendanci AK z mieszanymi uczuciami przyjmowali rozkazy o Akcji „Burza”, o skierowaniu całego wysiłku militarnego przeciw Niemcom (i tym samym o pozbawieniu ochrony polskich wiosek przed atakami UPA). Niewątpliwie, 7.000 żołnierzy 27 Wołyńskiej Dywizji Piechoty AK walczyło wspaniale przeciw Niemcom. Ale z punktu widzenia polskiego interesu lepiej byłoby wysłać ich przeciw ukraińskim nacjonalistom.

Po trzecie, na Kresach należało przeciwdziałać ekscesom partyzantki sowieckiej. To mało zbadany temat, szacuje się jednak, że jej ofiarą padło minimum 5.000 Polaków. Bywało, że wybijano całe polskie osady (Koniuchy, Naliboki – w tych przypadkach posłużono się bojówkami skomunizowanych Żydów), częściej jednak stosowano terror indywidualny, wyniszczający elitę, stwarzający grunt pod przyszłą depolonizację Kresów. A kiedy oficerowie Armii Krajowej z Nowogródczyzny aktywnie zareagowali na terror sowieckiej partyzantki, dowództwo AK „podziękowało” im sądem i wyrokami śmierci (!!!). Wreszcie, trzeba było aktywniej zwalczać niemiecki aparat terroru, konfidentów, szmalcowników, jak i pospolitych przestępców. Owszem, podejmowano wiele działań w tym zakresie, jak się jednak wydaje, ich skala była niewystarczająca. Po wojnie sieć współpracowników Gestapo, przejętych przez NKWD i UB, stała się jednym z filarów nowego ustroju.

Mit ostatni – bohaterskie dowództwo

Niekiedy porównuje się Powstanie Warszawskie do insurekcyjnych zrywów z XIX wieku, dokonywanych z inspiracji romantyków „mierzących siły na zamiary”. Ale dowództwo Warszawskiego Okręgu AK nie było gromadą żółtodziobów ze Szkoły Podchorążych, którym w Noc Listopadową najlepiej wychodziło zakłuwanie bagnetami starych, bezbronnych bohaterów wojen napoleońskich, próbujących zawrócić ich z drogi zagłady.

Dowództwo Powstania Warszawskiego tworzyła zawodowa kadra oficerska – ludzie z wieloletnim doświadczeniem wojskowym. Byli najwyraĽniej przekonani o własnej kompetencji, o czym świadczy... rozdawnictwo generalskich awansów (w Godzinę „W” w szeregach stołecznej AK był jeden generał, w momencie kapitulacji – aż siedmiu!).

Nieraz w historii polscy dowódcy, gdy już ich oddziały uległy przewadze wroga, bywało, brali broń do ręki i szukali śmierci u boku swych żołnierzy. Tak zginął generał Józef Sowiński na szańcach Woli (1831), tak polegli generałowie Stanisław Grzmot-Skotnicki w Turłowicach i Mikołaj Bołtuć pod Łomiankami (1939). Inni, jak pułkownik Stanisław Dąbek (w kampanii wrześniowej dowódca Lądowej Obrony Wybrzeża), odbierali sobie życie, nie mogąc znieść hańby klęski – klęski przecież przez nich niezawinionej.

Ani jeden z generałów Powstania Warszawskiego, tak beztrosko wysyłających bezbronnych przeciw czołgom i samolotom, żaden z nich nie poległ w walce, żaden też nie strzelił sobie w łeb po klęsce, na całopalnym stosie stolicy. Jeden (Okulicki) kontynuował walkę w konspiracji. Inni (sześciu, z Borem-Komorowskim i Monterem-Chruścielem na czele) grzecznie pomaszerowało do niewoli, przechować w niej bezpiecznie swe cenne żywoty do końca wojny, potem zaś przyznawać i przyjmować medale, pisać pamiętniki...

Gloria victis

Poza dowódcami byli jednak prawdziwi bohaterowie. Żołnierze, którzy zacisnęli zęby i wykonali rozkaz, idąc na rzeĽ bez broni. Chłopcy w zbyt dużych hełmach, spadających na oczy. Łączniczki i sanitariuszki, dokonujące cudów odwagi. „Berlingowcy” w postrzelanych łodziach i lotnicy płonący nad Warszawą. Cywile znoszący to, co wedle normalnych, ludzkich kryteriów było nie do zniesienia. I jeszcze matki, nieulękłe wobec wroga, które miały też odwagę (jak zaświadcza prof. Jan M. Ciechanowski, naoczny świadek tego zdarzenia) wykrzyczeć Borowi-Komorowskiemu w twarz: „Morderco naszych dzieci!”. To im należą się hołdy, w rocznicę zrywu i na codzień. Im – i tylko im.

Tupolew18

2013-10-02, 14:34
A pro po rocznicy Powstania, ostatnio sąsiedzi się pytali po ch*j mi flaga wisi tak długo (1 sierpnia - 2 października) to normalnie facepalm'a jebłem :x

brz

2013-10-02, 16:29
Chyba nie ma na świecie częściej odgrzewanego kotleta niż powstanie warszawskie...

Dymekx

2013-10-02, 16:46
Powstanie Warszawskie powinno być przypominane co roku jako wzór lojalności i ofiarności narodu Polskiego, ale i jako przestroga, że czasami przeczekanie gradu ciosów jest najlepszą możliwą rzeczą (powstańcy zdecydowali się odsłonić gardę i w rezultacie dostać po pysku).

brz

2013-10-02, 17:22
czarek00 napisał/a:


Jeśli zaś uwzględnić jeszcze ofiary wśród ludności cywilnej, to okaże się, że za każdego Niemca zabitego w Powstaniu zginęło 60-75 Polaków. Gdyby jakikolwiek generał amerykański czy brytyjski osiągnął takie wyniki – oddano by go pod sąd. U nas takim ludziom stawia się pomniki.



to najlepiej obrazuje jakim narodem jesteśmy, doliczyć jeszcze do tego Papałe, Smoleńsk, Balcerowicza i neokolonizacje, tajemnicze weekendowe "samobójstwa" itd.

ręcę opadają : )

mineten

2013-10-02, 17:39
brz napisał/a:



to najlepiej obrazuje jakim narodem jesteśmy, doliczyć jeszcze do tego Papałe, Smoleńsk, Balcerowicza i neokolonizacje, tajemnicze weekendowe "samobójstwa" itd.

ręcę opadają : )



Takie są fakty smutne ale fakty. Powstanie Warszawskie było heroicznym zrywem bez żadnego sensu. Dowódcy powstania powinni trafić pod sąd. Nie nazwę dowódcą człowieka który pozwala swoim żołnierzom rzucać się na uzbrojonego po zęby wroga z gołymi rękami. Oczywiście ci żołnierze byli chyba jednymi z najodważniejszych ludzi na świecie i na pewno można ich nazwać bohaterami którzy oddali życie za ojczyznę. Pytanie tylko po co nam martwi bohaterowie ? Oni pomimo bohaterskiej postawy zamiast pomóc zaszkodzili. Przez to powstanie niepotrzebnie zginęły tysiące cywilów a miasto zostało doszczętnie zniszczone. A przecież ci ludzie nie musieli zginąć tak bezsensownie, dowódca mógł powiedzieć że nie ma sensu rzucać się z kamieniem w ręku na karabin maszynowy. Oczywiście nie można zapominać o takich rocznicach ale dla mnie jest to rocznica śmierci wielu bohaterskich żołnierzy którzy zgineli przez głupotę swoich dowódców.

brz

2013-10-02, 22:03
zgadzam się z Tobą, cześć i chwała bohaterom ale sąd i ew. stryczek dla dowództwa

bishfinger

2013-10-03, 07:59
Dysputa trwa ale dla powstańców jest ona nie potrzebna. Ci ludzie już w mocno podeszłym wieku zyją za 1500 - 1900 zł miesięcznie a jaśnie nam panujący już 5 lat przerzucają po resortach ustawę ułatwiającą dostęp do lekarzy dla kombatantów. Nie chce nawet wspominać jak się żyje byłym komunistycznym milicjantom, sędziom.....
Jak komuś nie jest obojętny los powstańców niech chociaż przekaże 1% podatku

cz...........00

2013-10-03, 10:49
bishfinger napisał/a:

Dysputa trwa ale dla powstańców jest ona nie potrzebna. Ci ludzie już w mocno podeszłym wieku zyją za 1500 - 1900 zł miesięcznie a jaśnie nam panujący już 5 lat przerzucają po resortach ustawę ułatwiającą dostęp do lekarzy dla kombatantów. Nie chce nawet wspominać jak się żyje byłym komunistycznym milicjantom, sędziom.....
Jak komuś nie jest obojętny los powstańców niech chociaż przekaże 1% podatku


Rzeczywiście biedni sa podczas gdy duza część społeczeństwa w Polsce żyje za 1200zl miesiecznie bez swiadczen zadnych bo sa na gownianych umowach smieciowych.

bishfinger

2013-10-03, 19:45
macie to na co sobie zasłużyliście

Sert93

2013-10-05, 00:58
czarek00 napisał/a:


Rzeczywiście biedni sa podczas gdy duza część społeczeństwa w Polsce żyje za 1200zl miesiecznie bez swiadczen zadnych bo sa na gownianych umowach smieciowych.



Biedni. W porównaniu do UBeckich emerytur, sięgających kilku tysięcy złotych.

cz...........00

2013-10-20, 11:30
Sert93 napisał/a:



Biedni. W porównaniu do UBeckich emerytur, sięgających kilku tysięcy złotych.


I znowu propaganda prawicowa. Jesli ktos odszedl na emeryture bedac np sierzantem po 15 latach to teraz ma z 1200 zlotych emerytury. Rzeczywiscie plawi sie w luksusie.
Naturalnie oficerowie maja odpowiednio wecej ale i tak nie przekraczaja srednio 2500 na reke (zalezy od wyslugi lat - a itak kilka lat temu obcieli emerytury).
Treaz jak odchodza ludzie ze sluzby to maja odprawy sioegajace 10 krotnosci sredniech 3 miesiecznych poborow i emerytury po 3-4 tysiecy. I wszystko w porzadku jest. Dodatkowo czesc nie odchodzi na emeryture tlyko w stan spoczynku a to sie rowna pelnym poborom za siedzenie na dupie i nic nie robienie. Rzeczywiscie teraz to jest sprawiedliwosc.