18+
Ta strona może zawierać treści nieodpowiednie dla osób niepełnoletnich.
Zapamiętaj mój wybór i zastosuj na pozostałych stronach
topic

Młodzi na rynku pracy...

Mr.Drwalu • 2013-03-10, 17:59


Młodzi na rynku pracy: niestrawność po McPracy...

McPraca jest zła dla młodych ludzi – głosił artykuł opublikowany 27 lat temu w „The Washington Post”. Dziś dziesiątki tysięcy wchodzących w dorosłość Polaków, podobnie jak ich koledzy z innych krajów, pracują w taki sposób. Czy rzeczywiście tracą czas?

Podawanie frytek, parzenie kawy, dowożenie pizzy, nalewanie coli czy układanie ciuchów na wieszakach – McPraca wszędzie wygląda tak samo. I na całym świecie przyciąga głównie młodych ludzi. W międzynarodowych sklepach z odzieżą, fast foodach, sieciowych kawiarniach i barach szybkiej obsługi widać same młode twarze. Tam nie wymaga się okazałego CV, dyplomu wyższej uczelni ani znajomości kilku języków i legitymacji Mensy. Ale też niewiele oferuje się w zamian. Marne szanse awansu, duża rotacja pracowników, zmechanizowane zadania, mały prestiż, niskie zarobki i ciężka praca – to cechy wspólne McJobów. Tę prawidłowość zauważono już w połowie lat 80. w Stanach Zjednoczonych. Pierwszy zdiagnozował to socjolog Amitai Etzioni, który ukuł termin McJob i ostrzegał, że dla młodych ludzi to wybór najgorszy z możliwych.

W sieci sieciówek

– Nie miałam czasu szukać innej pracy, trafiłam na ogłoszenie i długo się nie zastanawiałam, bo potrzebowałam kasy – mówi 26-letnia Małgorzata z Ostrowi Mazowieckiej, która od paru miesięcy pracuje w kancelarii notarialnej, ale jeszcze do niedawna jej głównym źródłem utrzymania była praca „na pół etatu” w jednym z warszawskich centrów handlowych, w sklepie z odzieżą. Etatu oczywiście nie miała, pracowała na śmieciówce. Miała zostać kilka miesięcy, do czasu skończenia studiów, ostatecznie utknęła tam na prawie dwa lata. – Przez pierwsze dni wracałam ze łzami w oczach. Wstawałam rano, a bolały mnie nogi, jakbym właśnie zeszła z parkietu. Później się przyzwyczaiłam. Zdarzało się, że musiałyśmy dźwigać paczki z magazynu i rzygać się chciało, jak trzeba było piąty raz z rzędu układać tę samą kupkę ubrań, ale przynajmniej grafik miałam elastyczny. Dzięki temu mogłam kończyć studia – mówi dziewczyna.

To właśnie uczniowie i studenci, którzy mogą dostosować godziny pracy do szkolno-uczelnianych zajęć, najczęściej zasilają kadrę sieciówek. Niektórzy pracownicy popularnych sklepów z odzieżą nieoficjalnie przyznają nawet, że polityka tych firm nie idzie w parze z zatrudnianiem osób po trzydziestce, bo po pierwsze to nie licuje z wizerunkiem odzieżówek, a po drugie wiąże się z większymi kosztami. Wbrew pozorom firmom łatwiej i taniej pogodzić się z dużą rotacją pracowników i przyuczać wciąż nowych ludzi, którzy posadę potraktują dorywczo. A to dlatego, że żaden z nich nie będzie walczył o etat i przywileje socjalne. Młody pracownik szybciej się uczy, więcej wytrzyma i jest pokorniejszy.

Nasza bohaterka zarabiała około 800 zł miesięcznie. Koleżanki Małgorzaty piszą, że w innych sieciach, pracując na pełen etat i wytrzymując 11-, 12-godzinny dzień pracy z jedną tylko krótką przerwą, można liczyć najwyżej na 1,5 tys. zł. Ale bywa ciężko. „U mnie trzeba stać cały dzień na sklepie wyprostowanym, nie rozmawiać ze współpracownicami, każde wyjście do toalety trzeba zapisać w zeszycie, nie można usiąść, nie można używać telefonu komórkowego, koszmar”, opisuje jedna z internautek. Ale w innym poście przyznaje, że do sklepu poszła pod koniec szkoły średniej, nie mając żadnego doświadczenia, i wątpi, czy gdzieś indziej znalazłaby zatrudnienie.

McSurferzy

Amitai Etzioni, charakteryzując McJoby, wspominał nie tylko o braku perspektyw czy wyzysku młodego pracownika. Zwracał też uwagę na to, że niewymagające większych kompetencji prace na najniższych stanowiskach w gastronomii czy handlu, które do niedawna były pierwszym krokiem na ścieżce kariery, coraz powszechniej zmieniają się w zatrudnienie stałe. A to już jest niebezpieczne. Dziś wielu młodych ludzi wpada w spiralę McPracy i utyka w tym systemie na lata. Tacy ludzie nie mają co liczyć na karierę albo na zasadniczo większe zarobki, które pozwoliłyby im na realną poprawę standardu życia i planowanie przyszłości. Ta grupa pracuje tylko po to, by utrzymać się na powierzchni, niczym surferzy na fali. Nawet jeśli rozwijają się czy kształcą, to nie potrafią wspiąć się parę szczebli wyżej.

Tak jak 29-letnia Agnieszka, sprzątaczka w jednym z warszawskich hoteli. Dziewczyna właśnie odebrała nagrodę za 10-letnią wysługę. Dostanie podwyżkę – 200 zł miesięcznie – i uścisk ręki szefostwa. Sęk w tym, że nie tego oczekiwała. Agnieszka w ciągu tej dekady zdążyła skończyć zaocznie hotelarstwo i turystykę. Po cichu liczyła, że ktoś to doceni i ją awansuje. Sprzątaczka z magistrem? – pukały się w czoło koleżanki po fachu, dziwiąc się, że Agnieszka nie znalazła czegoś lepszego. A jej zabrakło sił, ambicji i determinacji. Przestała rozsyłać CV. – Zasiedziałam się, straciłam wiarę w siebie – przyznaje.

Studia wyższe nie pomogły też 25-letniej Beacie. – Przez pięć lat rodzice płacili po 2,5 tys. zł za semestr. Poszło na to razem z kosztami dojazdów, podręczników, kserówek jakieś 25 tys. zł. I niestety już wiem, że to najgorzej wydane pieniądze w ich życiu – opowiada. Beata w ubiegłym roku skończyła administrację na jednej z warszawskich uczelni prywatnych. Studiowała zaocznie i na zajęcia dojeżdżała co dwa tygodnie w weekendy ze wsi pod Mińskiem Mazowieckim. W czasie studiów, podobnie jak wcześniej, pomagała rodzicom, którzy mają gospodarstwo i sami sprzedają uprawiane warzywa na jednym z warszawskich bazarów. – Sprzedaję od dziesięciu lat i myślałam, że po studiach uda mi się znaleźć lepszą pracę. Niestety. Nawet jeśli pojawiały się propozycje, za normalną pracę w wymiarze 40 godzin tygodniowo chcieli płacić tysiąc złotych i to brutto na umowie o dzieło. Wiem, że wiele osób skrytykuje takie podejście i będzie się mądrzyć, że lepsza taka praca niż bezrobocie albo że za tysiąc złotych żyją całe rodziny, ale mnie się naprawdę taka praca nie opłaca – tłumaczy dziewczyna i wylicza, że same dojazdy kosztowałyby ją ponad sto złotych miesięcznie, a do tego jeszcze jakieś jedzenie w pracy, więc okazałoby się, że zarobiła najwyżej 700 zł. – Zamiast tego nadal handluję dla rodziców, płacą mi bardzo podobnie, ale dojeżdżam razem z nimi, sprzedaję tylko przez trzy, cztery dni w tygodniu, a więc mam więcej czasu dla siebie. Tylko tych pieniędzy i czasu straconego na studia mi szkoda – dodaje nasza rozmówczyni.

A może frytki do tego?

Do krytyki modelu pracy, którego nazwę zaczerpnięto od najbardziej znanej na świecie sieci fast foodów, z czasem zaczęło się przyłączać coraz więcej socjologów i ekonomistów. Tak bardzo, że termin McJob zaczął poważnie ciążyć samemu McDonaldowi. Koncern od blisko dwóch dekad stara się o zmianę definicji tego słowa, które w oczywisty sposób kojarzy się z firmą. Próbował najpierw na drodze prawnej, choćby walcząc z tym, że termin ten znalazł się w słownikach języka angielskiego Oxford Dictionary i Merriam-Webster. W ostatnim czasie zmieniono strategię. McDonald postanowił po prostu poprawić swój wizerunek jako pracodawcy.

W Stanach Zjednoczonych już w 2006 r. ruszyła kampania plakatowa McDonalda pod hasłem „Not bad for a McJob” (Nieźle jak na McJob), która promowała pracę w firmie, przedstawiając politykę koncernu jako niezwykle przychylną dla zatrudnionych – głównie w kwestii opieki zdrowotnej, elastycznego czasu pracy i zarobków. W Polsce w przededniu wybuchu kryzysu McDonald rozpoczął cykl kampanii reklamowych od zachęcających do pracy seniorów, poprzez polecanie jej młodzieży szkolnej jako pierwszego zatrudnienia, po najgłośniejsze spoty z hasłem „A może frytki do tego”. – To naprawdę zadziałało. Zmienia się, i to wyraźnie, sposób postrzegania pracy w McDonaldzie – przekonuje rzecznik prasowy koncernu Krzysztof Kłapa. – Owszem, kampanie reklamowe pomogły, ale najmocniej zadziałało to, że u nas jest porządna oferta. Zatrudniamy ponad 16,5 tys. osób, z tego ponad 3 tys. to menedżerowie, z których większość przeszła normalną ścieżkę awansu w firmie. Podstawowa godzinna stawka wynagrodzenia dla szeregowych pracowników to przykładowo w Warszawie 11,5 zł, a po awansie zarabia się coraz lepiej. Dodatkowo, co ważne, my zatrudniamy na normalne umowy na etat, z ubezpieczeniem, ze wszystkimi składkami. To wszystko przecież całkiem przeczy terminowi McPraca – dodaje Kłapa.

I choć częściowo jego tłumaczenia to PR firmy – bo jak wynika z ostatnich wyliczeń amerykańskiego Bloomberga McPraca pozostała McPracą, a w ostatniej dekadzie różnica między płacami najniżej opłacanych zatrudnionych i kierownictwem McDonalda w USA się podwoiła – jest w tym też ziarno prawdy.

– Rzeczywiście dziś jako McPracę, czyli taką „junk”, „śmieciową”, można postrzegać dwa rodzaje sytuacji zawodowej. Po pierwsze zatrudnionych na umowach, które nie pozwalają na stabilizację zawodową i życiową. Szczególnie gdy nie są to warunki będące wyborem pracownika, który woli elastyczne zatrudnienie, tylko zostały narzucone przez pracodawców. Po drugie to taka pozycja, która jest znacznie poniżej kompetencji, wykształcenia i oczekiwań pracownika, na którą decyduje się przymuszony przez sytuację rynkową – tłumaczy Dominik Owczarek, analityk Instytutu Spraw Publicznych. – Tu niezwykle ważny staje się element psychiczny. Jeżeli pracownik nie czuje dyskomfortu i jest usatysfakcjonowany warunkami ekonomicznymi, to kategoria McPracy go nie dotyczy – dodaje.

Kolejka do ekspresu

Rzeczywiście, wielu młodych trafiających nawet na najniższe stanowiska, do pracy fizycznej i wcale nie nadzwyczaj dobrze płatnej, jest z tego zadowolonych. W połowie stycznia ponad dwieście osób przyszło na spotkanie rekrutacyjne na otwarcie nowego McDonalda w Skierniewicach, natomiast kilka tygodni temu w Londynie na dziewięć etatów baristy w nowej kawiarni Costa Coffee zgłosiło się zaś aż 1,6 tys. chętnych.

– I ja ich rozumiem. Sam jestem w podobnej sytuacji – opowiada Tomasz, absolwent zarządzania i marketingu na Uniwersytecie Wrocławskim. – Z zewnątrz moja praca może wydawać się beznadziejna. Od poniedziałku do piątku i w co drugi weekend przez dziesięć godzin dziennie sprzedaję wycieczki w biurze podróży w centrum handlowym. Praca za 1,5 tys. zł na rękę. Ale mi się to naprawdę podoba – przekonuje Tomasz. Po studiach nie udało mu się znaleźć zatrudnienia we Wrocławiu, bo jedyne propozycje, jakie dostawał, to praca w callcenter i wprowadzanie danych w centrach usług. Postanowił wrócić do rodzinnego Gniezna.

– Najpierw do mojej pracy dopłacał urząd pracy w ramach stażu absolwenckiego, po jego zakończeniu szefostwo uznało, że się sprawdziłem, i zatrudniło mnie już na normalnej umowie. Nie są to kokosy, ale dopóki mieszkam z rodzicami, wystarcza – opowiada i tłumaczy, że praca za biurkiem w centrach usług lepsza byłaby tylko w teorii. – Proponowano mi góra 2,5 tys. zł brutto na umowie śmieciowej, to dawałoby ponad 2 tys. zł, bez ubezpieczenia i składki emerytalnej. Na samo mieszkanie musiałbym wydać co najmniej tysiąc złotych. A sama praca zapowiadała się przeraźliwie nudno. Bycie zwykłym sprzedawcą wycieczek jest o wiele ciekawsze, mam kontakt z ludźmi, mogę sobie z nimi porozmawiać. Choć szkoda mi, że moje studia i biegły niemiecki zupełnie się nie przydają, ale może za jakiś czas zacznę korzystać z wykształcenia – opowiada 25-latek.

Ten optymizm młodych McPracowników może być dosyć złudny. – Ja bym tego nie nazwał optymizmem, tylko realizmem. Są bardzo świadomi tego, jak wygląda rynek pracy, że jest kryzys. Widzą, jakie problemy mają ze znalezieniem pracy ich rówieśnicy, więc kiedy już sami pracę zdobywają, naprawdę się z niej cieszą. Choć jest to zajęcie grubo poniżej ich kompetencji, to w przeciwieństwie do pracowników takich miejsc jak centra usług i call center nie popadają tak często w marazm, nie zakopują się w nich na lata, tylko traktują je jako trampolinę do dalszego rozwoju – mówi Dominik Owczarek.

Jego zdaniem praca w charakterze pracownika fizycznego dla nikogo nie jest spełnieniem marzeń. Ale może być idealnym sposobem na zdobycie pierwszych doświadczeń, zarobienie pieniędzy wystarczających, by się utrzymać i wciąż mieć czas na dalszy rozwój.

– Żadna praca nie hańbi i żadnej pracy nie należy się wstydzić – mówi Piotr Palikowski, prezes Polskiego Stowarzyszenia Zarządzania Kadrami. Jego zdaniem podejmowanie McPracy świadczy o zaradności i determinacji młodych ludzi, a to cechy, które pracodawcy bardzo cenią u swoich potencjalnych pracowników, dlatego tym bardziej nie należy ich ukrywać w CV albo w czasie rozmowy kwalifikacyjnej. – Zdaniem przedsiębiorców kandydatom do pracy brakuje głównie umiejętności miękkich, czyli takich cech jak samodzielność, przedsiębiorczość, przejawianie inicjatywy, odporność na stres, motywacja do pracy czy kompetencje interpersonalne związane z umiejętnościami komunikacyjnymi i pracą zespołową. Każda posada pozwala młodym ludziom na zdobywanie doświadczenia zawodowego i nabywanie właśnie tych umiejętności, co przekłada się potem na wyższą efektywność, skuteczność, lepsze wykonywanie swoich obowiązków – mówi.

Zauważa też, że obecnie prawie 80 proc. pracodawców ma problemy z rekrutacją osób o odpowiednich kwalifikacjach, a polski system edukacyjny nie przygotowuje młodych ludzi na potrzeby rynku, dlatego im większe doświadczenie i obycie w organizacji, nawet jeżeli jest to McPraca, tym większe szanse na znalezienie lepszej posady w przyszłości.

Imiona bohaterów zostały zmienione

Źródło: KLIKNIJ TUTAJ

BongMan

2013-03-10, 18:26
MrDrwalu napisał/a:

nie można usiąść, nie można używać telefonu komórkowego, koszmar


Bo ona myślała, że w pracy będzie siedzieć i bawić się telefonem... Ale co do stania przyznam rację - robiłem na ochronie w markecie i stałem po 12 godzin mając jedną 15-minutową przerwę, och*jeć można było.

kapelan_szturmowy

2013-03-10, 18:40
BongMan napisał/a:

Bo ona myślała, że w pracy będzie siedzieć i bawić się telefonem...

ano takie czasy. Pracownicy śmieją się z pracodawców że wymagają, a sami mają wymogi że hoho. Jak ja rekrutowałem kierowców, to i gorsze przypadki się zdarzały. Smiech na mej twarzy wywołał pryszczaty szczyl, który przy omawianiu warunków pracy, stwierdził ze firmową cieżaróweczkę to na weekendy będzie z bazy zabierał, bo "w weekend nie ma czym na party podjechać." Znalazł pracę w innej ale zaprzyjaźnionej mi firmie i tam przeforsował swój pomysł. Dostał sprintera, którego z kumplami rozbił gdzieś pod wiejską potupajką, więc wpadł na pomysł, że wywiozą go za miasto do lasu na lawecie, i zgłoszą że mu ukradli spod domu. Pech chciał że szef wieczorkiem jechał przez miasto i zobaczył jak jego sprinter jedzie przez miasto rozbity na lawecie.

Kapral Poproszek

2013-03-10, 19:07
Ja się nigdy nie bawiłem telefonem w pracy, nawet jakoś net mnie nie kręci, choć mogę korzystać do oporu. Lubię swoją pracę, czuję się w miarę dobrze - jeżeli wychodzi, jeżeli nie no to lekka frustracja się pojawia, ale mija z czasem :P
Prawda jest taka, że większość młodych chciałaby od razu 2,5k na rękę, auto firmowe + telefon z pakietami na wszystko + żeby mogli robić to co im się podoba. Dodatkowo paskudnie potrafią pójść po podwyżkę, na którą nie zasłużyli i się wykłócać jacy oni nie są rewelacyjni. Chęć posiadania i pokazania się w obecnych czasach jest znacznie większa niż kiedyś, dlatego cfaniaki wypływają na wierch jak oliwa, podoba się to reszcie i naśladują jak małpy. Do tego dochodzi frustracja spowodowana tym, że nie mogą sobie pozwolić na założenie własnej rodziny, bo ani kasa nie pozwala na godne utrzymanie rodziny, ani perspektywa własnego mieszkania jest bardzo odległa lub nierealna, ale większość z nich jest po prostu ograniczona umysłowo (jedz + pij + baw się + dymaj) :P
Rozumiem osoby, które cały dzień siedzą przy biurku i gapią się w monitor, od czasu do czasu muszą się rozerwać jakąś posiedziuchą na necie, ja wolę pogadać, czy rzucić żartem, i innym jest luźniej i atmosfera się poprawia.

bloodwar

2013-03-10, 19:21
Śmiesznie, ale także przerażająco czuje się człowiek, kiedy czyta o warunkach pracy w Polsce będąc samemu w bezpiecznym, ciepłym i wilgotnym k***idołku za Odrą, to całe "mam 1000 zł na reke, ale to i tak dobrze bo koleżanki mają nierzadko ledwie 800 na podobnym stanowisku" albo "młody to by od razu chciał z 2,5 tysiąca na rękę, a figa! Niech najpierw zapracuje choćby na tysiąc!". Aż boli, że ludzie wyjeżdzali stąd w 2000, 2005 czy 2007 lądując w krajach, w których za pensję minimalną w McDonaldzie można się spokojnie utrzymać i od tego czasu NIC się nie zmieniło (poza wyższymi cenami produktów i nowymi podatkami). Ja wyjechałem, gdy po 5ciu latach studiów i 3 miesiącach bezowocnego rozsyłania CV poszedłem do KFC i usłyszałem, że owszem płacą 1200 na rękę (przy 6 dniach pracy w tygodniu - także niedziele - praca nieraz do 22 i non-stop zapie**ol) ale i tak nie mają miejsca bo na jedno miejsce jest 14 podań. Wyjechałem do Holandii, na start dostałem chyba z 5,5 tysiąca, teraz zarabiam 6,5 na rękę i każdego dnia, mijając między rodowitymi Holendrami jednego z 400 tysięcy takich jak ja emigrantów, zastanawiam się: "Czemu, k***a, reszta tam została?"

Sz...........ol

2013-03-10, 19:32
Cytat:

"I ja ich rozumiem. Sam jestem w podobnej sytuacji – opowiada Tomasz, absolwent zarządzania i marketingu."



Cytat:

Beata w ubiegłym roku skończyła administrację na jednej z warszawskich uczelni prywatnych.



Cytat:

Agnieszka w ciągu tej dekady zdążyła skończyć zaocznie hotelarstwo i turystykę.



Jak się kończy gówniane kierunki to się zarabia gówniane pieniądze.

kaiel

2013-03-10, 19:35
bo lemingi są traktowane jak niewolnicy

pikpok

2013-03-10, 19:39
Ladna ch*jnia, bedziemy robic jak chinczycy, a nad nami bedzie czuwac allah

kapelan_szturmowy

2013-03-10, 19:48
bloodwar napisał/a:

Czemu, k***a, reszta tam została?"

Ty wiesz że ja też się zastanawiam po co ja tu zostałem? Dostałem spadek, spieniężyłem go, otworzyłem firmę, wpakowałem w nią ponad pół miliona złotych gotówki, niezliczone nieprzespane noce i po sześciu latach walki z przepisami i podatkami, zostałem bez grosza, okomornikowany i z długiem 77.000zł podatku obrotowego, do zapłaty do 25.02.2013. I nie wiem co dalej zrobić, kręce się, coś tam na czarno dorabiam, ale nie mogę się zdecydować na wyjazd... Nie wiem, naprawdę nie wiem, co mnie tu trzyma....

ja...........ze

2013-03-10, 20:07
Nie ma pracy = źle
Jest praca = źle bo za ciężka

Za darmo dajcie k***a pieniądze!

kapelan_szturmowy

2013-03-10, 20:08
jatutylkopacze napisał/a:

Za darmo dajcie k***a pieniądze!

wchodzę w to!

De...........12

2013-03-10, 20:22
Mógłby ktoś wysnuć z tego tekstu jakieś najistotniejsze fakty bo nie chce mi się czytać.

szymek61

2013-03-10, 20:30
Na Uniwersytecie Wrocławskim nie ma zarządzania i marketingu...

Sz...........ol

2013-03-10, 20:36
Tekst mówi o tym że większość młodych osób które albo są po studiach albo w trakcie pracuje na umowy śmieciowe w obozach pracy (czytaj różnorakich magazynach , marketach itp) za 5,50/h. Praca ich pochłania , nie ma dla nich normalnej pracy za godziwe pieniądze , porobili gówniane niepotrzebne na rynku pracy kierunki , nic nie potrafią i narzekają.

jvn

2013-03-10, 20:39
Na polskim rynku pracy po prostu nie można być przeciętnym.
Albo trzeba być świetnym w tym co się robi, albo zapieprzać jak lokomotywa, albo być cwaniakiem, który przypisuje sobie osiągnięcia innych i skacze po ich zgarbionych plecach na sam szczyt.
Do tego naprawdę mało kto się nadaje, ale osiągnięcie dobrych pieniędzy w Polsce nie jest rzeczą niewykonalną. Mnie sytuacja zmusiła do pracy od drugiego roku studiów dziennych na informatyce, gdy tata stracił pracę i widmo spania na ulicy lub zakończenia studiów zajrzało mi w oczy. Zaczynałem od 2000 brutto na śmieciówce(3/5 etatu, na szczęście elastycznego i możliwość pracy w soboty + studia na które było zawsze mnóstwo projektów do zrobienia), a teraz po setkach nieprzespanych nocy i zerwaniu kontaktów ze światem zewnętrznym mam 9500 zł chociaż jeszcze się nie obroniłem. Można? Można, ale nikomu nie życzę takich 4 lat jak u mnie.