18+
Ta strona może zawierać treści nieodpowiednie dla osób niepełnoletnich.
Zapamiętaj mój wybór i zastosuj na pozostałych stronach
topic

Młodzi na rynku pracy...

Mr.Drwalu • 2013-03-10, 17:59


Młodzi na rynku pracy: niestrawność po McPracy...

McPraca jest zła dla młodych ludzi – głosił artykuł opublikowany 27 lat temu w „The Washington Post”. Dziś dziesiątki tysięcy wchodzących w dorosłość Polaków, podobnie jak ich koledzy z innych krajów, pracują w taki sposób. Czy rzeczywiście tracą czas?

Podawanie frytek, parzenie kawy, dowożenie pizzy, nalewanie coli czy układanie ciuchów na wieszakach – McPraca wszędzie wygląda tak samo. I na całym świecie przyciąga głównie młodych ludzi. W międzynarodowych sklepach z odzieżą, fast foodach, sieciowych kawiarniach i barach szybkiej obsługi widać same młode twarze. Tam nie wymaga się okazałego CV, dyplomu wyższej uczelni ani znajomości kilku języków i legitymacji Mensy. Ale też niewiele oferuje się w zamian. Marne szanse awansu, duża rotacja pracowników, zmechanizowane zadania, mały prestiż, niskie zarobki i ciężka praca – to cechy wspólne McJobów. Tę prawidłowość zauważono już w połowie lat 80. w Stanach Zjednoczonych. Pierwszy zdiagnozował to socjolog Amitai Etzioni, który ukuł termin McJob i ostrzegał, że dla młodych ludzi to wybór najgorszy z możliwych.

W sieci sieciówek

– Nie miałam czasu szukać innej pracy, trafiłam na ogłoszenie i długo się nie zastanawiałam, bo potrzebowałam kasy – mówi 26-letnia Małgorzata z Ostrowi Mazowieckiej, która od paru miesięcy pracuje w kancelarii notarialnej, ale jeszcze do niedawna jej głównym źródłem utrzymania była praca „na pół etatu” w jednym z warszawskich centrów handlowych, w sklepie z odzieżą. Etatu oczywiście nie miała, pracowała na śmieciówce. Miała zostać kilka miesięcy, do czasu skończenia studiów, ostatecznie utknęła tam na prawie dwa lata. – Przez pierwsze dni wracałam ze łzami w oczach. Wstawałam rano, a bolały mnie nogi, jakbym właśnie zeszła z parkietu. Później się przyzwyczaiłam. Zdarzało się, że musiałyśmy dźwigać paczki z magazynu i rzygać się chciało, jak trzeba było piąty raz z rzędu układać tę samą kupkę ubrań, ale przynajmniej grafik miałam elastyczny. Dzięki temu mogłam kończyć studia – mówi dziewczyna.

To właśnie uczniowie i studenci, którzy mogą dostosować godziny pracy do szkolno-uczelnianych zajęć, najczęściej zasilają kadrę sieciówek. Niektórzy pracownicy popularnych sklepów z odzieżą nieoficjalnie przyznają nawet, że polityka tych firm nie idzie w parze z zatrudnianiem osób po trzydziestce, bo po pierwsze to nie licuje z wizerunkiem odzieżówek, a po drugie wiąże się z większymi kosztami. Wbrew pozorom firmom łatwiej i taniej pogodzić się z dużą rotacją pracowników i przyuczać wciąż nowych ludzi, którzy posadę potraktują dorywczo. A to dlatego, że żaden z nich nie będzie walczył o etat i przywileje socjalne. Młody pracownik szybciej się uczy, więcej wytrzyma i jest pokorniejszy.

Nasza bohaterka zarabiała około 800 zł miesięcznie. Koleżanki Małgorzaty piszą, że w innych sieciach, pracując na pełen etat i wytrzymując 11-, 12-godzinny dzień pracy z jedną tylko krótką przerwą, można liczyć najwyżej na 1,5 tys. zł. Ale bywa ciężko. „U mnie trzeba stać cały dzień na sklepie wyprostowanym, nie rozmawiać ze współpracownicami, każde wyjście do toalety trzeba zapisać w zeszycie, nie można usiąść, nie można używać telefonu komórkowego, koszmar”, opisuje jedna z internautek. Ale w innym poście przyznaje, że do sklepu poszła pod koniec szkoły średniej, nie mając żadnego doświadczenia, i wątpi, czy gdzieś indziej znalazłaby zatrudnienie.

McSurferzy

Amitai Etzioni, charakteryzując McJoby, wspominał nie tylko o braku perspektyw czy wyzysku młodego pracownika. Zwracał też uwagę na to, że niewymagające większych kompetencji prace na najniższych stanowiskach w gastronomii czy handlu, które do niedawna były pierwszym krokiem na ścieżce kariery, coraz powszechniej zmieniają się w zatrudnienie stałe. A to już jest niebezpieczne. Dziś wielu młodych ludzi wpada w spiralę McPracy i utyka w tym systemie na lata. Tacy ludzie nie mają co liczyć na karierę albo na zasadniczo większe zarobki, które pozwoliłyby im na realną poprawę standardu życia i planowanie przyszłości. Ta grupa pracuje tylko po to, by utrzymać się na powierzchni, niczym surferzy na fali. Nawet jeśli rozwijają się czy kształcą, to nie potrafią wspiąć się parę szczebli wyżej.

Tak jak 29-letnia Agnieszka, sprzątaczka w jednym z warszawskich hoteli. Dziewczyna właśnie odebrała nagrodę za 10-letnią wysługę. Dostanie podwyżkę – 200 zł miesięcznie – i uścisk ręki szefostwa. Sęk w tym, że nie tego oczekiwała. Agnieszka w ciągu tej dekady zdążyła skończyć zaocznie hotelarstwo i turystykę. Po cichu liczyła, że ktoś to doceni i ją awansuje. Sprzątaczka z magistrem? – pukały się w czoło koleżanki po fachu, dziwiąc się, że Agnieszka nie znalazła czegoś lepszego. A jej zabrakło sił, ambicji i determinacji. Przestała rozsyłać CV. – Zasiedziałam się, straciłam wiarę w siebie – przyznaje.

Studia wyższe nie pomogły też 25-letniej Beacie. – Przez pięć lat rodzice płacili po 2,5 tys. zł za semestr. Poszło na to razem z kosztami dojazdów, podręczników, kserówek jakieś 25 tys. zł. I niestety już wiem, że to najgorzej wydane pieniądze w ich życiu – opowiada. Beata w ubiegłym roku skończyła administrację na jednej z warszawskich uczelni prywatnych. Studiowała zaocznie i na zajęcia dojeżdżała co dwa tygodnie w weekendy ze wsi pod Mińskiem Mazowieckim. W czasie studiów, podobnie jak wcześniej, pomagała rodzicom, którzy mają gospodarstwo i sami sprzedają uprawiane warzywa na jednym z warszawskich bazarów. – Sprzedaję od dziesięciu lat i myślałam, że po studiach uda mi się znaleźć lepszą pracę. Niestety. Nawet jeśli pojawiały się propozycje, za normalną pracę w wymiarze 40 godzin tygodniowo chcieli płacić tysiąc złotych i to brutto na umowie o dzieło. Wiem, że wiele osób skrytykuje takie podejście i będzie się mądrzyć, że lepsza taka praca niż bezrobocie albo że za tysiąc złotych żyją całe rodziny, ale mnie się naprawdę taka praca nie opłaca – tłumaczy dziewczyna i wylicza, że same dojazdy kosztowałyby ją ponad sto złotych miesięcznie, a do tego jeszcze jakieś jedzenie w pracy, więc okazałoby się, że zarobiła najwyżej 700 zł. – Zamiast tego nadal handluję dla rodziców, płacą mi bardzo podobnie, ale dojeżdżam razem z nimi, sprzedaję tylko przez trzy, cztery dni w tygodniu, a więc mam więcej czasu dla siebie. Tylko tych pieniędzy i czasu straconego na studia mi szkoda – dodaje nasza rozmówczyni.

A może frytki do tego?

Do krytyki modelu pracy, którego nazwę zaczerpnięto od najbardziej znanej na świecie sieci fast foodów, z czasem zaczęło się przyłączać coraz więcej socjologów i ekonomistów. Tak bardzo, że termin McJob zaczął poważnie ciążyć samemu McDonaldowi. Koncern od blisko dwóch dekad stara się o zmianę definicji tego słowa, które w oczywisty sposób kojarzy się z firmą. Próbował najpierw na drodze prawnej, choćby walcząc z tym, że termin ten znalazł się w słownikach języka angielskiego Oxford Dictionary i Merriam-Webster. W ostatnim czasie zmieniono strategię. McDonald postanowił po prostu poprawić swój wizerunek jako pracodawcy.

W Stanach Zjednoczonych już w 2006 r. ruszyła kampania plakatowa McDonalda pod hasłem „Not bad for a McJob” (Nieźle jak na McJob), która promowała pracę w firmie, przedstawiając politykę koncernu jako niezwykle przychylną dla zatrudnionych – głównie w kwestii opieki zdrowotnej, elastycznego czasu pracy i zarobków. W Polsce w przededniu wybuchu kryzysu McDonald rozpoczął cykl kampanii reklamowych od zachęcających do pracy seniorów, poprzez polecanie jej młodzieży szkolnej jako pierwszego zatrudnienia, po najgłośniejsze spoty z hasłem „A może frytki do tego”. – To naprawdę zadziałało. Zmienia się, i to wyraźnie, sposób postrzegania pracy w McDonaldzie – przekonuje rzecznik prasowy koncernu Krzysztof Kłapa. – Owszem, kampanie reklamowe pomogły, ale najmocniej zadziałało to, że u nas jest porządna oferta. Zatrudniamy ponad 16,5 tys. osób, z tego ponad 3 tys. to menedżerowie, z których większość przeszła normalną ścieżkę awansu w firmie. Podstawowa godzinna stawka wynagrodzenia dla szeregowych pracowników to przykładowo w Warszawie 11,5 zł, a po awansie zarabia się coraz lepiej. Dodatkowo, co ważne, my zatrudniamy na normalne umowy na etat, z ubezpieczeniem, ze wszystkimi składkami. To wszystko przecież całkiem przeczy terminowi McPraca – dodaje Kłapa.

I choć częściowo jego tłumaczenia to PR firmy – bo jak wynika z ostatnich wyliczeń amerykańskiego Bloomberga McPraca pozostała McPracą, a w ostatniej dekadzie różnica między płacami najniżej opłacanych zatrudnionych i kierownictwem McDonalda w USA się podwoiła – jest w tym też ziarno prawdy.

– Rzeczywiście dziś jako McPracę, czyli taką „junk”, „śmieciową”, można postrzegać dwa rodzaje sytuacji zawodowej. Po pierwsze zatrudnionych na umowach, które nie pozwalają na stabilizację zawodową i życiową. Szczególnie gdy nie są to warunki będące wyborem pracownika, który woli elastyczne zatrudnienie, tylko zostały narzucone przez pracodawców. Po drugie to taka pozycja, która jest znacznie poniżej kompetencji, wykształcenia i oczekiwań pracownika, na którą decyduje się przymuszony przez sytuację rynkową – tłumaczy Dominik Owczarek, analityk Instytutu Spraw Publicznych. – Tu niezwykle ważny staje się element psychiczny. Jeżeli pracownik nie czuje dyskomfortu i jest usatysfakcjonowany warunkami ekonomicznymi, to kategoria McPracy go nie dotyczy – dodaje.

Kolejka do ekspresu

Rzeczywiście, wielu młodych trafiających nawet na najniższe stanowiska, do pracy fizycznej i wcale nie nadzwyczaj dobrze płatnej, jest z tego zadowolonych. W połowie stycznia ponad dwieście osób przyszło na spotkanie rekrutacyjne na otwarcie nowego McDonalda w Skierniewicach, natomiast kilka tygodni temu w Londynie na dziewięć etatów baristy w nowej kawiarni Costa Coffee zgłosiło się zaś aż 1,6 tys. chętnych.

– I ja ich rozumiem. Sam jestem w podobnej sytuacji – opowiada Tomasz, absolwent zarządzania i marketingu na Uniwersytecie Wrocławskim. – Z zewnątrz moja praca może wydawać się beznadziejna. Od poniedziałku do piątku i w co drugi weekend przez dziesięć godzin dziennie sprzedaję wycieczki w biurze podróży w centrum handlowym. Praca za 1,5 tys. zł na rękę. Ale mi się to naprawdę podoba – przekonuje Tomasz. Po studiach nie udało mu się znaleźć zatrudnienia we Wrocławiu, bo jedyne propozycje, jakie dostawał, to praca w callcenter i wprowadzanie danych w centrach usług. Postanowił wrócić do rodzinnego Gniezna.

– Najpierw do mojej pracy dopłacał urząd pracy w ramach stażu absolwenckiego, po jego zakończeniu szefostwo uznało, że się sprawdziłem, i zatrudniło mnie już na normalnej umowie. Nie są to kokosy, ale dopóki mieszkam z rodzicami, wystarcza – opowiada i tłumaczy, że praca za biurkiem w centrach usług lepsza byłaby tylko w teorii. – Proponowano mi góra 2,5 tys. zł brutto na umowie śmieciowej, to dawałoby ponad 2 tys. zł, bez ubezpieczenia i składki emerytalnej. Na samo mieszkanie musiałbym wydać co najmniej tysiąc złotych. A sama praca zapowiadała się przeraźliwie nudno. Bycie zwykłym sprzedawcą wycieczek jest o wiele ciekawsze, mam kontakt z ludźmi, mogę sobie z nimi porozmawiać. Choć szkoda mi, że moje studia i biegły niemiecki zupełnie się nie przydają, ale może za jakiś czas zacznę korzystać z wykształcenia – opowiada 25-latek.

Ten optymizm młodych McPracowników może być dosyć złudny. – Ja bym tego nie nazwał optymizmem, tylko realizmem. Są bardzo świadomi tego, jak wygląda rynek pracy, że jest kryzys. Widzą, jakie problemy mają ze znalezieniem pracy ich rówieśnicy, więc kiedy już sami pracę zdobywają, naprawdę się z niej cieszą. Choć jest to zajęcie grubo poniżej ich kompetencji, to w przeciwieństwie do pracowników takich miejsc jak centra usług i call center nie popadają tak często w marazm, nie zakopują się w nich na lata, tylko traktują je jako trampolinę do dalszego rozwoju – mówi Dominik Owczarek.

Jego zdaniem praca w charakterze pracownika fizycznego dla nikogo nie jest spełnieniem marzeń. Ale może być idealnym sposobem na zdobycie pierwszych doświadczeń, zarobienie pieniędzy wystarczających, by się utrzymać i wciąż mieć czas na dalszy rozwój.

– Żadna praca nie hańbi i żadnej pracy nie należy się wstydzić – mówi Piotr Palikowski, prezes Polskiego Stowarzyszenia Zarządzania Kadrami. Jego zdaniem podejmowanie McPracy świadczy o zaradności i determinacji młodych ludzi, a to cechy, które pracodawcy bardzo cenią u swoich potencjalnych pracowników, dlatego tym bardziej nie należy ich ukrywać w CV albo w czasie rozmowy kwalifikacyjnej. – Zdaniem przedsiębiorców kandydatom do pracy brakuje głównie umiejętności miękkich, czyli takich cech jak samodzielność, przedsiębiorczość, przejawianie inicjatywy, odporność na stres, motywacja do pracy czy kompetencje interpersonalne związane z umiejętnościami komunikacyjnymi i pracą zespołową. Każda posada pozwala młodym ludziom na zdobywanie doświadczenia zawodowego i nabywanie właśnie tych umiejętności, co przekłada się potem na wyższą efektywność, skuteczność, lepsze wykonywanie swoich obowiązków – mówi.

Zauważa też, że obecnie prawie 80 proc. pracodawców ma problemy z rekrutacją osób o odpowiednich kwalifikacjach, a polski system edukacyjny nie przygotowuje młodych ludzi na potrzeby rynku, dlatego im większe doświadczenie i obycie w organizacji, nawet jeżeli jest to McPraca, tym większe szanse na znalezienie lepszej posady w przyszłości.

Imiona bohaterów zostały zmienione

Źródło: KLIKNIJ TUTAJ

MrPink

2013-03-11, 09:19
Zastanawia mnie 70 % ludzi idących na mega ambitne kierunki takie jak hotelarstwo, turystyka i rekreacja, socjologia, psychologia, kulturoznawstwo i inne gówno. Co roku jest tysiące absolwentów gównianych kierunków, często po jakiś gównianych szkołach wyższych a zapotrzebowanie na rynku pracy jest na 5 % z nich. Zrobienie 5 lat takich studiów to jest wydatek minimum 40 tysięcy zł przy założeniu, że wydaje się 800 zł miesięcznie (350 zł akademik, 450 zł na życie), co i tak to nie jest dużo jak na miesiąc. Do tego wyjazdy do domu na weekend. Wszystko kosztuje. Albo jeszcze płacić za takie studia - dodatkowy koszt rocznie ok 4 tysiące. Na jaki ch*j, jak i tak potem się jest bezrobotnym? Nie lepiej zainwestować te 40 tys.? Otworzyć sklep, założyć warsztat, wybudować szklarnie, cokolwiek? I tak to jest się po 5 latach i po wyj***nych dziesiątkach tysięcy bez pracy, bez hajsu na założenie jakiejkolwiek działalności gospodarczej, bez perspektyw. A potem się narzeka na system. Jaki k***a system? Sam byłeś debilem, że sobie sp***oliłeś 5 lat życia i wyj***łeś tyle pieniędzy w błoto.

ZabójczaMama

2013-03-11, 12:41
A ja należę do tych żałosnych kreatur, które wolą mieć jakąkolwiek pracę sprzedawcy na pełen etat z umową na czas nieokreślony, mieć to poczucie bezpieczeństwa niż szukać pracy w zawodzie bezskutecznie, a w międzyczasie dorabiając na śmieciówkach. Jakoś tak mi lepiej...
Ale coraz częściej myślę o opuszczeniu tego sk***iałego kraju ze sk***iałym rządem, za którym bezmyślnie podąża stado lemingów...

Moi znajomi, którzy szukają ambitnej pracy po prostu uzależniają się chyba od szukania, bo nic nie znajdują, ciągle nie mają kasy itp itd.
Jednemu informatykowi się udało.

mare30ks

2013-03-11, 15:03
zabawne jak ktos pisze ze mlody chce niewiadomo ile. czy 2500zl/msc to duzo? to minimum pozwalajace sie usamodzielnic i starac sie wiesc jakies zycie nie bedace wegetacja od wyplaty do wyplaty. oczywiscie dlapana szefa to w ch*j duzo i nie moze tyle zaplacic, poczym jedzie na wczasy kosztujace wiecej niz jego robol zarabia przez kilka miesiecy, albo kupuje corci/synalkowi kolejna fure bo na poprzednia juz sie leasing skonczyl no i wstyd cjezdzic starym 2 letnim samochodem

Dżony

2013-03-11, 16:38
Jeśli ktoś z tak marnym wykształceniem jak bohaterowie artykułu nie powinien pracować jako ekspedient/przedstawiciel handlowy itd. to jako kto? przecież akurat oni nie mają praktycznie żadnych kwalifikacji na inne stanowiska.

ejdzbikej

2013-03-11, 16:56
Japie**olę, dzięki za ten artykuł bo dzięki niemu doceniłem to co mam, a już zaczeło mi sie w dupie przewracać :amused:

Ranger

2013-03-11, 18:19
Ale wy pie**olicie... Cały czas się zastanawiam, skąd się wzięło przekonanie, że tylko studiując fizykę kwantową(ewentualnie budownictwo :lol: ) nie będzie się miało problemów ze znalezieniem pracy...
Jedyny ścisły kierunek, który w Polsce daje możliwość niezłych zarobków to wszelkie dziedziny informatyki, ale jest tak tylko dlatego, że można zostać freelancerem.
W innym przypadku trzeba pokonać te same problemy, które mają ludzie po socjologii czy hotelarstwie.

No, ale jak się nałykało propagandy z uczelnianych ulotek, a ogłoszeń o pracę się nie przegląda to potem się pie**oli od rzeczy...

Yanek43

2013-03-11, 20:11
Pewnie się nie znam, bo mam dopiero 19 lat, ale przyznaję że ważniejsze od ukończonego kierunku/technikum jest podejście i to co masz w głowie. Sam zaczynałem swoją pierwszą pracę w pierwszej klasie ogólniaka. Najpierw dygałem za darmo po 12 godzin, rozklejałem plakaty (po nocach sp***alałem przed SM bo zaklejałem całe miasto). Później "awansowałem" i pracowałem w tej samej firmie jako "przynieś-zanieś-pozamiataj" za 50 złotych za dzień ( dzień pracy w tej firmie wahał się od 16 do 24 godzin) jednocześnie się ucząc wszystkiego. Rzygałem ze zmęczenia pod siebie, spałem pod gołym niebem albo na pace ciężarówki w drodze z jednego miasta do drugiego ( pracowałem w tzw. sound systemie - firmie która obsługiwała koncerty - dźwięk, scena i światło). Uczyłem się "zawodu" przez prawie rok, jednocześnie chwytałem wszystkie możliwe roboty jakie się trafiły (od roznoszenia ulotek, przez opiekę nad dziećmi do pracy na budowie). Później ktoś dał mi szansę iść dalej w tym co robiłem, spiąłem się, zaniedbałem naukę, nie chodziłem na imprezy, przypłaciłem to ogromnym stresem i wyrzeczeniami, ale teraz zarabiam takie pieniądze które mnie po pierwsze satysfakcjonują, po drugie dają poczucie bezpieczeństwa, po trzecie zaś mogę je odkładać i inwestować w siebie oraz swój "warsztat".

Nie powiem, zj***łem ze szkołą trochę, pewnie matury na maksa nie napiszę ale mogę śmiać się w twarz całej tej "bananowej młodzieży" która chodziła na imprezy kiedy ja w każdy weekend pracowałem. Teraz oni wszyscy ( no, Ci którzy nie mają jakiś zajebiście bogatych starych) muszą pakować się w czerwcu do Holandii, Niemiec czy UK a ja mam pracę w Polsce. Nie jestem zawistny czy coś, po prostu próbuję podkreślić rolę podejścia do pracy.


Puciek1

2013-03-11, 21:17
Ja pie**olę. Przeczytałem 2/3 tematu i nie mam już siły.

Te głupie c**y biadolą, że nie mają roboty z tytułem licencjata/magistra. Jedna zaocznie skończyła hotelarstwo, druga administrację u prywaciarza. Co to są k***a za studia? Czemu one się dziwią?

W dzisiejszych czasach młodzi ludzie uważają, że studiowanie jest oczywistym etapem edukacji (jak gimbaza po podstawówce) i idą na jakieś dziadostwa w stylu politologii, socjologii, europeistyki, filozofii i inne dzikie węże byle tylko "studiować". Nic nie robią na tych studiach.
Nauki na egzamin mają tyle, co ja na jednego kolosa. Robią magisterkę, a potem się dziwią, że nie ma dla nich roboty. Jaśniepaństwo mają "mgr" przed nazwiskiem i nie pójdą do byle jakiej roboty.

Rynek ma ograniczoną chłonność i nie przyjmie tylu absolwentów. Gospodarka nie potrzebuje takich ch*jowych "specjalistów" więc po co trzymać takie kierunki. Niech mniej ludzi studiuje, ale mądre kierunki, takie z których jest chleb!

Prosta zasada: Łatwe studia - brak pracy. Trudne studia - zajebista robota


Muzz

2013-03-11, 22:23
Puciek1 napisał/a:

Niech mniej ludzi studiuje, ale mądre kierunki, takie z których jest chleb!



Spoko, więc reszta niech zdycha z głodu albo wpie**ala szczaw, j***ne nieuki. Super podejście i rozwiązanie problemu. Nadajesz się na polityka, ba, na prezydenta może i nawet.

gawron1987

2013-03-12, 00:33
Jak tak czytam wypowiedzi niektórych to mi się ciśnienie podnosi. Czy nie rozumiecie ludzie, że nie ma ofert pracy? Gospodarka stoi w miejscu i nieważne jakim byś był zawodowcem, specjalistą czy zwykłym robolem (tyranem pracy) to tej pracy po prostu nie ma. Fakt, jak się komuś pracować zwyczajnie nie chce i za mniej niż 2500 zł "jemu się nie opłaca" to to niech sp***ala. Tak samo wk***iają mnie wypowiedzi emigrantów jak to im się dobrze żyje z pracy "na zmywaku" w UK - świadczy to tylko o tym jak szanują samych siebie i o tym że do lepszej pracy się nie nadają. Wiem że łatwo jest wyjechać i zapie**alać za (w miarę) dobrą kasę, ba! jak będzie trzeba to sam tak zrobię, bo mimo wszystko jakoś żyć trzeba, ale na razie wolę mieć nadzieję i walczyć o to by w tym kraju żyło się lepiej.
A jak słucham pie**olenia w stylu "wybrali hotelarstwo, administrację albo marketing to co się dziwią że nie ma dla nich pracy", ja wybrałem inżynierię materiałową, obok budownictwa, budowy maszyn i ochrony środowiska, kierunek przemysłu technologicznego po którym powinna być praca w każdej hucie czy to stali czy, aluminium, czy szkła, w zakładach wytwarzających materiały ceramiczne czy polimerowe, od j***nych cegieł, przez szklane butelki, stalowe pręty, opony do meleksów czy chociażby pojemniczki na mocz, nie ma pracy! Teraz pewnie jakiś cwaniak pomyśli "byłeś leszczem wśród setek takich inżynierów na roku to co się dziwisz", taki ch*j ! Jak kończyłem studia był nas w sumie 19 osób... na całym roku. Na sąsiednim wydziale na zarządzaniu i marketingu było 8 grup każda średnio po 30 studentów, a nas nawet 20 nie było. I co z tego, mam kontakt z większością z tych osób i NIKT k***a nie pracuje w zawodzie, więc to nie podział na lepszych i gorszych tylko po prostu brak pracy. A teraz się znajdzie cwaniak co pomyśli " inżynier w dupe j***ny, co innej pracy nie zaznał tylko by od razu chciał się na stołek naukowca pchać", i tu kolejny ch*j jak batorego komin. Cały okres studiów, tj. wakacje, ferie, okresy przed i poświąteczne, większość weekendów i ogólnie wszelakich dni wolnych zapie**alałem na budowie. To nie sprzedaż w ciepłym butiku, ani nalewanie coli i obsługa kasy w McD przez 8h, tylko zapie**ol przez 10h (i w soboty przez 6h) z gruzem, cegłami, rolkami papy, klejami czy rusztowaniem. W upalne dni w pełnym słońcu dochodziło do 50*C, a bywały tygodnie że deszcz przestawał padać tylko na 30 min., no i oczywiście zimą śniegi i mrozy, a człowiek zbroił fundamenty wyglądając jak niemiec z okopu. Oczywiście wszystko na czarno, więc o jakichkolwiek przywilejach można było zapomnieć. Nie mówię że płaca była zła, bo jak za cały miesiąc ,220h harówy (bo pracą tego nie można nazwać) 2500 zł to jak na studenta to nie było co narzekać. Co nie zmienia faktu że studia się skończyły i człowiek pozostał bez pracy. Fakt, mógłbym dalej zapie**alać ale w takim razie wyszedłbym na debila bo na cholerę robiłem takie studia. Więc tak sobie siedzę bez pracy już jakiś czas i codziennie przeglądam i wysyłam po kilkanaście CV na ogłoszenia(w większości w ogóle nie związane z moją dziedziną), z których i tak nie dostaje odpowiedzi. Dopiero niedawno udało mi się dostać na staż, oczywiście wszystko dzięki znajomością bo inaczej nie byłoby raczej szans. Ale że staż finansuje urząd pracy to zakładam że jak będzie te 700 zł na miesiąc to będzie wszystko o czym mogę pomarzyć.
Więc jak słucham cwaniaków w stylu: "narzekacie że pracy nie ma, że na studia wam się nie chciało iść nieuki j***ne, że wybraliście sobie ch*jowe kierunki studiów, że pracować wam się nie chce, że chcecie zarabiać na początek tysiące" i wiele innych bzdetów to mam ochotę zaj***ć takiemu w ryj żeby się zadławił własnymi zębami.
Powtórzę jeszcze raz: Pracy nie ma! gospodarka stoi w miejscu bo ludzie zamiast kupować produkowane dobra płacą ogromne podatki, produkcja stoi, stoi praca, praca stoi to i nie ma nowych miejsc pracy... koło się zamyka.

mare30ks

2013-03-12, 19:59
@up ale za to w chinach zapie**alaja i lutuja nam telefony telewizowy i w ch*j innego gowna. tam robote maja :)