18+
Ta strona może zawierać treści nieodpowiednie dla osób niepełnoletnich.
Zapamiętaj mój wybór i zastosuj na pozostałych stronach

Jak mój pradziadek wykiwał Ruskich

kobayashi94 • 2016-07-11, 21:42
Witam. Otóż niedawno na Sadolu pojawił się film, w którym pewna starsza pani opowiada historię o tym, jak jej mama podczas wojny wykiwała Niemców, jednocześnie wymigując się śmierci. Nie ukrywam, że bardzo mnie to zainteresowało, dlatego postanowiłem się podzielić historią mojego pradziadka, który również w dość sprytny, chociaż nie do końca udany sposób oszukał innego okupanta - Sowietów. Być może to również kogoś zainteresuje, ale do rzeczy :-)

Otóż cała akcja działa się na początku 1945 roku na Mazurach. Mój pradziadek był Polakiem mieszkającym na tamtych terenach, a jak wiadomo były to Prusy Wschodnie i w większości mieszkali tam Niemcy, zresztą z kilkoma mój pradziad sąsiadował. Był to jakiś okres, w którym Armia Czerwona wkroczyła na Mazury, a jak wiadomo była to banda sku***synów, którzy kradli, gwałcili itd. Pewnego dnia pradziadek robił coś na podwórku, w tym samym czasie pijana grupka Rosjan postanowiła bezczelnie ukraść mu krowę. Jeden z Sowietów prowadził krówsko za łańcuch, reszta poszła w krzaki dalej pić. A ponieważ mój pradziadek, wraz ze swoim sąsiadem - Niemcem mieli już ostro na pieńku z Rosjanami i po prostu mieli ich dość, postanowili że już nie dadzą się im okradać. Wpadli na pomysł odbicia krowy, a miało wyglądać to tak - Niemiec zagaduje grupkę Rosjan pijącą w krzakach aby odwrócić ich uwagę, a mój pradziadek pójdzie za żołnierzem prowadzącym krowę, przywali mu palem przez łeb i odprowadzi krowę na swoje miejsce. Pomysł nie był idealny, ale jak postanowili, tak zrobili. Wszystko szło zgodnie z planem, Niemiec zagadywał pijących Rosjan, pradziadek z powodzeniem "odbił" krowę, jednak gdy był już blisko Rosjanie pijący w krzakach zorientowali się, co się stało, bez zastanowienia chwycili za karabiny i zaczęli strzelać do mojego pradziadka. Ten wsiadł na konia, pogalopował do miasta (w tym czasie Ruscy dalej strzelali, podobno tylko słyszał świst kul nad głową). Udało mu się bez szwanku uciec do pobliskiego miasteczka. Najprawdopodobniej albo mój pradziadek miał znajomości u jakiegoś rosyjskiego dowódcy, albo ten po prostu gdy usłyszał, co robią jego podwładni się wściekł - tak czy owak, żaden radziecki żołnierz się tam więcej nie pojawił. Nie pamiętam, co stało się z tym Niemcem ale prawdopodobnie nic mu się nie stało. :-)

Całą historię opowiadał mi dziadek (czyli syn pradziadka), było to kilka lat temu i niewykluczone, że coś delikatnie przekręciłem. Jak widać, czasem warto zaryzykować i postawić opór lub próbować "wykiwać" wroga, chociaż oczywiście się to musi dobrze skończyć ;-) Sam pradziadek potem poznał prababcię, przeprowadził się w okolice Mławy i wiódł bardzo ciekawe życie, pełne wrażeń zupełnie jak powyższa historia.

Zachęcam do wklejania różnych tego typu historii (możecie nawet wklejać w komentarzach), nie ukrywam, że z chęcią przeczytam jakieś opowieści, niekoniecznie z drugiej wojny światowej. Pozdrawiam :jezdziec:

Chyba napisałem w złym miejscu. Jeśli tak, to proszę przenieść :-|

Kominek1993

2016-07-12, 01:08
Nie, żebym się czepiał, ale... prowadził krowę, zaczęli strzelać, więc pradziadek... wsiadł na konia? :D

Tomikchomik1

2016-07-12, 04:25
To i ja wrzucę swoje 3 grosze. Mój dziadek całą młodość spędził w górach, tam się wychował itd (Ustroń Zdrój na Śląsku Cieszyńskim..nie mylić z górnym śląskiem, bo tam ch*je mieszkają). Przyszła wojna i Niemiaszki siłą werbowali do wermachtu, to i dziadka wzięli. Ale dziadkowi nie za bardzo się ten fakt spodobał, więc stamtąd zdezerterował (czyt sp***olił). Miał pecha, bo było to jakoś zaraz po agresji niemiaszków na ruskich, więc uciekając na wschód dostał się do ruskiej niewoli, a Ci go chyc na sybir (uciekał z niemieckiego wojska, ale Polak więc nie wiedzieli co z nim zrobić i szczęśliwie zamiast kula w łeb, to na sybir). Dziadkowi tam się również nie spodobało i z kołchozu też sp***olił. Pieszo doszedł z powrotem do Ustronia, jak mógł trzymał się gór i lasów, bo tam przeżyć umiał. Do końca wojny sie tam ukrywał, po wojnie dla bezpieczeństwa wstąpił do partii (ot tak dla picu, żeby się nie dopie**alali, że z niewoli uciekł). Dziadek to był prze ch*j:)

~Faper Noster

2016-07-12, 06:58
Mój pradziadek z kolei w ostatniej chwili sp***olił przed wywózką do Katynia.
Jak to zrobił - poszedł do wychodka, na podłodze postawił kalosze że niby sra (drzwi miały na dole ok 40cm szczelinę by kacap widział czy nikt nie sp***ala), poruszył obluzowaną deskę z tyłu tak że mógł uciec w krzaki i do pobliskiego lasu. Następnie zaj***ł jakiś rower i dostał się na niemiecką stronę, do domu.
Później jeszcze walczył, ale szczegółów nie znam - w każdym razie wojnę przeżył bez większego szwanku. Wszyscy jego koledzy z tamtego wydarzenia dostali kulkę w łeb

Ma...........ge

2016-07-12, 12:55
Prusy Wschodnie - witaj bracie! :ok:

kobayashi94

2016-07-12, 14:23
Kominek1993 napisał/a:

Nie, żebym się czepiał, ale... prowadził krowę, zaczęli strzelać, więc pradziadek... wsiadł na konia? :D



Był już w pobliżu zabudowań gospodarczych, stamtąd wziął konia i uciekł :)

Tradyt

2016-07-12, 20:25
Polak w 45 na mazurach i jeszcze gospodarz .Gdzie on się od 39 ukrywał ?

kobayashi94

2016-07-12, 23:13
Tradyt napisał/a:

Polak w 45 na mazurach i jeszcze gospodarz .Gdzie on się od 39 ukrywał ?



Z opowieści mojego dziadka tak wynikało, albo po prostu tak zapamiętałem. Możliwe, że pradziadek pracował u tego Niemca na gospodarce (co w sumie byłoby bardziej prawdopodobne)

donkapusta

2016-07-13, 17:29
Jeden ch*j kolaborować z Niemcami czy Rosjanami.

De...........37

2016-07-13, 17:55
To i ja sie podzielę rodzinną historią.

Pradziadek mój, a było to w czasie I WŚ, stacjonował w pewnym mieście na wschodzie wraz z jakimś tam garnizonem. Spłodził mojej prababci bachora- mojego dziadka. Jedyne co o pradziadku wiem, to to, że zalał formę i sp***olił razem z garnizonem. I tak urodził się mój dziadek, w roku 1919 :) .

Dziękuję.

saves

2016-07-13, 19:22
Mój jako czterolatek zapamiętał wejście do wsi Armii Sowieckiej w 1920r. Mieszkał w okolicach Płońska. Opowiadał, że ta dzicz była tak wygłodniała, że ich psa z podwórka kroili i jedli żywcem. Inwentarza nie było, bo rolnicy powyprowadzali go wcześniej do okolicznych lasów.

pi...........ja

2016-07-13, 22:17
1. Przesłuchanie
Pewnego dnia do pradziadka-sołtysa przyszli niemieccy żołnierze popytać o to i owo. Porozmawiali sobie, a potem zechcieli też porozmawiać z dziadkiem. Zaprosili do stołu, poczęstowali czekoladą(które dziecko wtedy by się oparło czekoladzie) i łamanym polskim, pomagając sobie wskazywaniem na mundury i broń, pytali czy nie przychodzili tu inni ludzie umundurowani lub z bronią. Oczywiście dziadek został przygotowany na takie sytuacje i zapewnił, że innych żołnierzy nie widział. Ta wizyta bardzo wryła się dziadkowi w pamięć. Do dziś pamięta, jaki był przejęty swoim zadaniem.

2. Skrytka
Historia druga też wydarzyła się w czasie wizyty Niemców. Może nawet tej samej. Siedzieli długo, a trzeba było nakarmić zwierzęta w oborze i dziadek miał to zrobić. Poszedł więc, wziął wiadro a tu nagle bum-bum-brzdęk i z wiadra wypada pistolet vis. Zapomniał, że to wiadro było skrytką. Więc szybko pistolet w siano i czekać z bijącym sercem, czy nie idą zaalarmowani Niemcy. Mało prawdopodobne, żeby to usłyszeli, ale dziadek stwierdził, że bał się wtedy jak nigdy.

3. Przechowanie
Kampania wrześniowa kończyła się. Niemcy byli już w Jawidzu, gdy do wsi przyszli żołnierze rozbitej armii „Łódź”, by się przebrać i zostawić na przechowanie mundury i broń. Jeden z sąsiadów np. dostał 3 karabiny, o których będzie potem mowa, zaś pradziadka spotkał szczególny zaszczyt. Zostawili mu dokumenty, szablony dokumentów, pieczątki i inne takie rzeczy z urzędu miasta Łódź. Dzięki temu pradziadek mógłby np. wystawić sobie różne zaświadczenia i akty własności(wujek rzucił takie pomysły, gdy ostatnio dziadek o tym opowiedział :) ). Ale pradziadek uczciwie przechował to wszystko przez całą wojnę, a gdy nikt się po to nie zgłosił, po jej zakończeniu oddał nowym władzom, za co otrzymał słowami dziadka „ładne, oficjalne pismo z podziękowaniami”

4. Wujek
W domu po drugiej stronie podwórka, mieszkał wujek... chyba Kazio. Wujek taki tylko z nazwy o ile się orientuję. Wujek, zdaniem dziadka Bogu ducha winny, miał cenną pamiątkę ze służby w Legionach. Srebrny kopertowy zegarek. Nie działał już, ale wartość sentymentalną miał wielką. Pewnego dnia leśni wpadli do domu, pobili wszystkich i dom ograbili. Tak oto wujek stracił swoją pamiątkę. Nie wiadomo, dlaczego to zrobili. Dziadek podejrzewa, że jakiś zawistnik coś doniósł. Ostatnio zaś dziadek dodał dalszy ciąg. Po tym rabunku ludzie radzili wujkowi, żeby się niepotrzebnie nie pokazywał, bo jest już na celowniku leśnych herosów. Nie pomogło. Przyszli jeszcze raz i pobili tak, że wujek zmarł w konsekwencji urazów. Tu już zupełnie nie wiadomo, o co chodziło.

5. Atak AK
Pewnego wieczoru starsi koledzy dziadka, w których domu armia Łódź zostawiła karabiny, zobaczyli przemarsz partyzantów z AL. Byli już lekko podpici, więc wpadli na szalony pomysł postrzelania do partyzantów. Najstarszy poleciał po karabin, wymierzył i mimo swojego stanu, ubił konia pod jadącym na szpicy partyzantem. Wtedy się zaczęło. Ciemno już było, więc AL-owcy bronili się na oślep tak intensywnie, że słowami dziadka „potem tam wszędzie wokół leżało pełno łusek różnych typów”. Ale to nie koniec. Wieść lokalna i propaganda zrobiły swoje i w książce jakiegoś dowódcy AL(nie pamiętam nazwiska) można przeczytać, że tego właśnie dnia maszerujące oddziały „Cienia” i jakiegoś drugiego dowódcy zostały pod wsią zaatakowane przez kompanię AK :) .

6. Udana akcja
Pewnego dnia gruchnęła wieść o udanej akcji partyzanckiej gdzieś w okolicy. Po dociekliwym zbadaniu ustalono, że leśni weszli do gorzelni, czy tam browaru. Łupem była beczka czegoś mocnego, którą potem radośnie opróżniali w lesie całą noc :)

7. Żydzi
W lesie ukrywali się, przy wsparciu okolicznych wsi, Żydzi. Była duża rodzina i jeszcze przygarnięte inne dzieci. Siedzieli w świetnie ukrytej ziemiance. Można było stać obok wejścia i nie jej nie zauważyć. Niestety pewnego dnia ziemiankę odkrył, wpadając tam nogą, pewien chłop. Była to taka lokalna zakała. Każdy wiedział, że on nie był normalny i miał jakiś niedorozwój czy coś. Jednym w objawów była straszna gadatliwość i wieś wpadła w panikę, że zaraz gość wszystko wypapla a nawet się Niemcom pochwali. Uznano więc, że trzeba się kazać Żydom wynosić. Pradziadek proponował mniejsze zło, czyli ubić wariata. Nie posłuchali go. Czy szkoda było swojego człowieka, czy woleli usunąć przyczynę a nie skutek, nie wiadomo. Żydzi musieli się wynieść.

8. Franek i jego pepeszka
To działo się już po wojnie. W pewnej miejscowości mieszkał Franek, zdaniem dziadka dobry chłop, tylko że popić sobie lubił. Pewnego razu Franek popił i wpadł na pomysł. Wziął pepeszę i zaczął biegać po wsi(czy to już miasteczko było), strzelając gdzie popadło. Rajd Franka postawił na nogi siły bezpieczeństwa, które tam stacjonowały, bo w rejonie działali „wyklęci”. Zaś w oficjalnej historii akcja Franka przekształciła się w akcję „wyklętych”, którzy zaatakowali posterunek UB.

Niestety Franek źle skończył. Pewnego dnia, podczas heroicznej walki z nowym okupantem(czyli rabowania okolicznej ludności) „wyklęci” złapali go. Skończyło się to jego śmiercią od serii w plecy, gdy próbował uciec w pola. Nie wiadomo, o co poszło. Możliwe, że nie chciał im dać pepeszki.



kobayashi94

2016-07-14, 02:56
Skoro temat się tak rozruszał, to opowiem jeszcze kilka różnych historii, które zasłyszałem. Również niewykluczone, że coś delikatnie przekręcę :)

1.
Dziadek (ten drugi, od strony ojca) opowiadał mi bardzo dawno temu, że jego dziadek (czyli mój prapradziadek) i jego brat mieszkali na terenach dzisiejszej Ukrainy (Wołyń, Podole czy coś takiego). Było to jeszcze podczas zaborów - jeden z nich mieszkał pod zaborem rosyjskim, drugi pod austriackim. Wzięli ich do dwóch różnych armii i musieli ze sobą walczyć, pomimo tego że byli braćmi.
Potem, w 1920 roku bronili Lwów przed Armią Czerwoną. Walczyli dzielnie, ale obaj zginęli. Prapradziadek został zastrzelony w jakimś budynku, a jego brata zadźgali bagnetami. A jeśli chodzi o Ruskich to podobno byli to tacy śmierdziele i brudasy, że ludzie w tamtych czasach żartowali sobie, że gdy Czerwoni zbliżali się do jakiejś wioski to najpierw było ich czuć, a dopiero potem widać :D

2.
Słyszałem też wiele opowieści o ruchu oporu działającym po wojnie w moich okolicach. Z tego co mi wiadomo, była to jedna z najdłużej działających partyzantek w PRL od momentu zakończenia II WŚ, ludzie mówią że działali aż do lat 60-tych. Ukrywali się w gęstych lasach gdzieś w pobliżu Mławy i organizowali różne akcje. Najsłynniejszą z nich było odbicie więźniów z posterunku SB w Mławie, zresztą jakoś niedawno w pobliżu tego posterunku podczas remontu znaleziono jakieś groby z tamtych czasów, najprawdopodobniej tam pochowano partyzantów poległych podczas akcji odbijania więźniów (ponoć była to zacięta wymiana ognia, zakończona sukcesem ruchu oporu). Cały ruch oporu miał skończyć przez jakiegoś kreta, który dostarczył informacje o miejscu kryjówki odpowiednim służbom.

3.
Również warta wspomnienia jest pewna historia mojego taty, która przydarzyła mu się w wojsku. Otóż zakumplował się z pewnym chłopakiem, jednak pewnego dnia z bliżej nieznanych przyczyn chłopak ten zastrzelił się z "kabeka" podczas warty. Oczywiście po tym zdarzeniu mojego ojca i jeszcze kilka jakichś osób zaczęto ciągać po prokuraturach. Chłopak rzekomo miał mieć depresję lub jakieś inne poważne problemy i dlatego targnął się na swoje życie.
Jednak historia tu się nie kończy. Tata wraz z kilkoma kolegami z wojska pojechał na pogrzeb tego chłopaka. Matka gdy ich zobaczyła kazała im wypi**dalać z pogrzebu krzycząc, że "to oni zabili jej syna". Na pewno nie było to miłe, mój ojciec od czasu do czasu o tym wspomina, zwłaszcza po kielichu..

4.
Jak już się tak rozpisałem, to opiszę dalsze losy mojego pradziadka o którym była mowa w pierwszym poście.
Jak już wspomniałem przeprowadził się do małej wioski pod Mławą, gdzie dorobił się sporego gospodarstwa. Było to już dobre kilka lat po wojnie. W jednym z budynków przechowywał beczki z benzyną i miał podejrzenia, że ktoś mu ciągle kradnie tę benzynę. Pewnej nocy usłyszał hałasy, obudził brata mojego dziadka (czyli swojego syna) i poszli sprawdzać, czy nikt się nie włamał i nie podbiera tejże benzyny. Brat dziadka był na tyle rozgarnięty, że świecił sobie zapałkami czy czymś nad tymi beczkami i chciał zajrzeć ile jest benzyny w środku. Oczywiście momentalnie opary zapaliły się, po chwili zajął się cały budynek z beczkami, od niego reszta zabudowań wraz z domem, których nie udało się ugasić i pozostały po nich tylko zgliszcza. Niestety wszystko trzeba było budować od nowa...

Jakieś kilka lat później pradziadek wybierał się po coś do Mławy. W tym samym czasie prababcia będąc w ciąży karmiła psa uwiązanego na łańcuchu pod stodołą. Z psa był podobno niezły bydlak, urwał się z łańcucha i od razu rzucił się na prababkę zaciekle ją gryząc po brzuchu. Na całe szczęście zaraz obok był pradziadek i zadusił bydlę gołymi rękami, a prababka wyszła z tego bez większych obrażeń. Dziecko, czyli siostra mojego dziadka narodziło się zupełnie zdrowe :)

Bardzo słabo pamiętam pradziadka, będąc kilkuletnim gnojkiem jeździłem z nim bryczką i to najbardziej mi się wryło w pamięć. Jeszcze słyszałem kilka różnych opowiadań, jednak nie jestem w stanie sobie ich przypomnieć. Pradziadek umarł kilkanaście lat temu mając za sobą niewątpliwie emocjonujące życie :)