18+
Ta strona może zawierać treści nieodpowiednie dla osób niepełnoletnich.
Zapamiętaj mój wybór i zastosuj na pozostałych stronach

#xportal

3
Od Redakcji Xportal : Niedawno na półki księgarń trafiła najnowsza praca znakomitego historyka prawicowej myśli politycznej, prof. Adama Wielomskiego, zatytułowana „Faszyzmy łacińskie. Sen o rewolucji innej niż w Rosji i w Niemczech”. Zapraszamy Czytelników do zapoznania się z wywiadem, którego Autor udzielił Portalowi Młodzieży Prawicowej na temat książki i jej tematyki. Notował: Tomasz Wiśniewski.

Jaka jest myśl przewodnia Pańskiej książki? Jaki cel przyświecał jej opracowaniu i wydaniu?

Książka ta stanowi zbiór moich publikacji dotyczących faszyzmów łacińskich (włoski, hiszpański, francuski, portugalski). Większość z nich ukazała się w roczniku „Studia nad Faszyzmem i Zbrodniami Hitlerowskimi” wydawanym przez Uniwersytet Wrocławski. Wszystko są to faszyzmy specyficzne, dlatego początkowo chciałem temu zbiorowi dać tytuł „Faszyzmy marginalne”. Nie omawiają bowiem najbardziej znanych i znaczących ruchów swojej epoki – nie piszę na przykład nic o klasycznym faszyzmie włoskim. To dlatego, że cechą charakterystyczną dla tej ideologii jest to, że najbujniej rozwija się w tych organizacjach, które nigdy nie doszły do władzy. Faszyści rządzący mają tendencję do przekształcania ideologii w slogany propagandowe. W Italii epoki Mussoliniego nie napisano o faszyzmie nic ciekawego. Ruch ten jest intelektualnie płodny wtedy, gdy znajduje się w opozycji totalnej wobec status quo. Dlatego najciekawszy intelektualnie jest faszyzm francuski, ponieważ jego zwolennicy nigdy nie rządzili. We Włoszech ciekawe refleksje rodzą się na marginesie oficjalnej partii (Julius Evola), a w Hiszpanii na marginesie oficjalnie rządzącej Falange. Innymi słowy, chciałem pokazać nie slogany faszystowskie, lecz ideologię faszystowską w postaci „czystej”, a tę znajdujemy w drobnych r*chach i mniej znaczących postaciach. Faszyzm jest intelektualnie ciekawy, gdy jest we wspomnianej opozycji totalnej wobec świata zastanego, nawet wobec władzy faszystowskiej (Włochy) czy faszyzującej (pierwszy etap rządów Franco w Hiszpanii).

Czy uważa Pan faszyzm za fenomen polityczny sprzężony z konkretnymi uwarunkowaniami historycznymi, z realiami zamkniętej już dawno epoki, czy może jest to uniwersalne zjawisko polityczne, podobnie jak konserwatyzm, liberalizm albo socjalizm?

Obydwie odpowiedzi są słuszne. Faszyzm to myśl o wielkiej syntezie prawicy i lewicy. Faszyści twierdzą, że oś prawica – centrum – lewica jest fałszywa, bowiem sceny politycznej nie należy opisywać jako linii prostej. Oni uważają, że scena polityczna jest kulista i skrajna lewica może się zetknąć ze skrajną prawicą – i to jest właśnie faszyzm. Z prawicy zaczerpnięta jest idea suwerennego państwa, autorytetu, władzy, także prawicowo pojmowany nacjonalizm. Z lewicy zaś socjalna demagogia i etatyzm, totalizm. Pokazują tę syntezę wszyscy badacze – od Zeeva Sternhella po Ernsta Noltego – choć inaczej oceniają jej motywy. Dla badacza izraelskiego faszyści to socjaliści, którym znudził się internacjonalizm, podczas gdy Nolte uważa, że to stateczni mieszczanie, przerażeni przez bolszewizm, którzy sięgnęli po frazeologię socjalną i rewolucyjne metody walki politycznej. Taka synteza jest możliwa zawsze i wszędzie, więc faszyzm jest ruchem uniwersalnym pod względem czasowym. Twierdzenie to o tyle jest niesłuszne, że nie każdy czas i miejsce sprzyja popularności takiej wizji. Nie wystarczą ideolodzy, musi jeszcze być tzw. baza społeczna. W okresie międzywojennym prawica, pod wpływem Wielkiego Kryzysu, przestała wierzyć w wolny rynek; lewica, pod wpływem przerażenia leninizmem, przestała hołdować wierze w internacjonalistyczną rewolucją, a w okopach I wojny uwierzyła w naród. Dlatego obydwie strony mogły dokonać wielkiej syntezy socjalizmu z nacjonalizmem, a miliony ludzi chwyciły się tego programu, bowiem byli w panice ekonomicznej (pauperyzacja, bezrobocie) i politycznej (wizja milionowych rzezi czynionych przez bolszewików).

Wobec tego czy Pańskim zdaniem możliwy jest renesans faszyzmu w naszych czasach, którym od lat starają się straszyć nas „Gazeta Wyborcza” itp. media?

To zależy od tego, czy Europa Zachodnia zbankrutuje w wyniku kryzysu zadłużenia. Ideolodzy znajdą się, istnienie bazy społecznej zależy od tegoż bankructwa. Skorzystają na tym ruchy skrajnie lewackie i faszystowskie, które – być może – stoczą walkę o władzę na gruzach demoliberalnego społeczeństwa. Jeśli Europa Zachodnia nie zbankrutuje, to Adam Michnik może czuć się bezpieczny. Jego gazetka straszyła faszyzmem od zawsze, nawet wtedy, gdy Europa miała boom gospodarczy. To raczej forma mobilizacji własnych zwolenników niż realne zagrożenie dla kogokolwiek. Polskę, póki co, kryzys mija bokiem, więc faszyzm nie ma tu (w tej chwili) perspektyw.

Czy jako politolog dostrzega Pan współcześnie zjawiska polityczne, dające się uznać za faszystowskie lub nawiązujące do faszyzmu? Może w Polsce?

Faszystów w Polsce jest 5 do 15 osób.

Skąd źródło do takiej akurat liczby? Kto się za nią kryje? A co z tymi wszystkimi młodymi ludźmi o łysych głowach, w para-wojskowych strojach, których setki widzieliśmy na przykład 11 listopada na ulicach Wrocławia? To nie są faszyści? Media i obiegowa opinia tak właśnie ich identyfikują.

Podając tę liczbę myślałem o faszystach świadomych własnych idei, którzy z pełnym zrozumieniem tego co robią dokonują syntezy nacjonalizmu i socjalizmu, czy raczej jakiejś formy nacjonalizmu i socjalizmu. Sami wychodzą ze środowiska prawicy, ale bratają się ze skrajną antysystemową lewicą aby połączyć wspólnie siły przeciwko liberalnej demokracji, dokonując syntezy prawicowo-lewicowej, której bynajmniej nie stanowi polityczne centrum. Im chodzi nie o centrum ale połączenie ekstremów (bowiem linia podziałów ideowych miałaby się stykać, skoro jest kulista). Jest w Polsce takie środowisko – i myślę, że dobrze wie Pan o kim mówię – a jego liczebność nie jest większa niż owe 5-15 osób. To, że ktoś przyjdzie w „glanach” na manifestację, wygolony na łyso i krzyczy „precz z Żydami!” nie czyni z niego faszysty, a jedynie ewentualną bazę społeczną ruchu. Ci „wygoleni” sami żadnej ideologii faszystowskiej nie są zdolni stworzyć, a co najwyżej splagiatować emblematy NSDAP.

Czy według Pana możliwa jest synteza pierwiastków konserwatywnych i tradycjonalistycznych z faszystowskimi w ramach jednej doktryny?

Nie, to nie jest możliwe. Tradycjonalizm jest ruchem wstecznym, konserwatywnym, katolickim, hierarchicznym, szanującym prawo i świat zastany. Tymczasem faszyzm to rewolucyjny i dynamiczny ruch biegnący myślami do przodu. Faszyści i tradycjonaliści taktycznie mogą współdziałać przeciwko rządzącym demoliberałom, ale nie są zdolni wypracować wspólnego programu pozytywnego. Karliści i falangiści w Hiszpanii nienawidzili się wzajemnie; w Portugalii to konserwatywny rząd Salazara zdelegalizował partię faszystowską. U podłoża problemu jest kwestia religijna: faszyści są ludźmi areligijnymi, wierzą w naród, państwo, w mity nacjonalistyczne, ale nie w Boga. Oni klękają przed bóstwem narodu, a nie przed Bogiem chrześcijan. Faszyści chcą rewolucji, podczas gdy tradycjonaliści kontrrewolucji.

Jaki jest Pana stosunek do rozmaitych organizacji „Trzeciej Pozycji/Drogi” jak włoskie CasaPound, hiszpański Movimiento Social Republicano, flandryjski Nieuw-Solidaristisch, Narodowe Odrodzenie Polski etc.? Czy można tu mówić o „faszyzmie XXI wieku” i jeśli tak, to na czym polega ciągłość ideowa z oryginałem międzywojennym? Czy próby działania po za schematami lewica-prawica, mają Pańskim zdaniem sens?

W sumie odpowiedziałem na to pytanie w punkcie 3. Póki Europa nie zbankrutowała, póty dla faszyzmu nie ma tu miejsca. Jeśli zbankrutuje i na jej gruzach dojdzie do eschatologicznej bitwy uczniów Mussoliniego z uczniami Lenina, to wtedy będzie trzeba poprzeć tych pierwszych. Jacques Bainville, kolega Charlesa Maurrasa, ładnie to kiedyś napisał: „Gdy chłopi na Sycylii rozdają sobie medaliki ze św. Leninem rozdającym chłopom ziemię, to trzeba poprzeć cokolwiek, nawet faszyzm”. Jakkolwiek mam do faszyzmu stosunek bardzo krytyczny, to wiem z historii, że są sytuacje, gdy to faszyzm stanowi ostatni bastion walki z rewolucją komunistyczną. Nie jest przypadkiem, że Carl Schmitt pod koniec II wojny zobaczył w Adolfie Hitlerze „katechona”, który powstrzyma sowieckie czołgi przed marszem na Berlin. Gdyby lewicowy ekstremista miał zostać w Polsce dyktatorem, to wolałbym przewrót faszystowski. Panowanie faszyzmu byłoby siermiężne, żenujące i karykaturalne, ale własność prywatna będzie chroniona a właściciele nie zostaną postawieni pod murem i rozstrzelani.

Stosunkowo nieznany w Polsce jest okres rządów kanclerzy Engelberta Dollfußa i Kurta von Schuschnigga w Austrii, zwany przez niektórych badaczy faszystowskim lub klerofaszystowskim. Czy w bliższej lub dalszej przyszłości zamierza Pan podjąć jakieś badania nad tym okresem w historii Austrii?

Nie, nie planuję, a to dlatego, że zajmuję się czymś innym. Właśnie skończyłem książkę o myśli politycznej Średniowiecza i biorę się za monografię o Kontrreformacji, którą mam ukończoną w połowie.

Dziękuję Panu za rozmowę.

Prof. Adam Wielomski (ur. 1972) – historyk idei, publicysta polityczny, prezes Klubu Zachowawczo-Monarchistycznego. Autor m.in. książek: Od grzechu do apokatastasis. Historiozofia Josepha de Maistre’a (1999), Filozofia polityczna francuskiego tradycjonalizmu (2003), Hiszpania Franco. Źródła i istota doktryny politycznej (2006), Nacjonalizm francuski 1886-1940. Geneza, przemiany i istota filozofii politycznej (2007), Konserwatyzm. Główne idee, nurty i postacie (2007), Konserwatyzm – między Atenami a Jerozolimą (2009), Kościół w cieniu gilotyny. Katolicyzm francuski wobec Rewolucji francuskiej (2009).

Uczelnie produkują matołów

whorejp • 2013-12-08, 23:18
97
Były rektor uniwersytetu we Wrocławiu, profesor Leszek Pacholski, opublikował w „Gazecie Wyborczej” list, w którym opisuje upadek kształcenia wyższego, dokonujący się obecnie w Polsce. Oto najważniejsze fragmenty listu:

Od kilku lat zmniejsza się liczba kandydatów na studia. Kolejne roczniki są coraz mniej liczne i nie ma już starszych osób, które chciałyby studiować, ale wcześniej tego z różnych powodów zrobić nie mogły.


(…)

Niemal wszystkie szkoły wyższe walczą więc o studentów. Biorą każdego, kto nie ucieknie. Większość uczelni, nawet tych najlepszych, informuje, że aby zostać studentem, także studiów dziennych, wystarczy zdana matura. Nie ma żadnych dodatkowych ograniczeń. Matematykę może studiować nawet ten, kto uzyskał 30 proc. punktów na egzaminie maturalnym z matematyki podstawowej, która w zasadzie sprawdza tylko znajomość matematyki w stopniu niezbędnym do funkcjonowania w społeczeństwie, a zdecydowanie nie wystarczałaby dawniej do studiowania na politechnice. Podobnie jest z polonistyką, fizyką, chemią. Każde wolne miejsce na studiach musi być wypełnione. Potem też są problemy. Wykładowcy na ogół dostosowują poziom wykładów do poziomu słuchaczy, a egzaminy są często fikcją. Zdaje każdy, bo inaczej zabraknie studentów.

(…)

Obecni absolwenci, którzy nie znajdują uznania w oczach pracodawców, zaczynali studia na początku kryzysu demograficznego. Ci, którzy zaczynają teraz, nie będą lepsi, bo kilka lat temu była jeszcze jakaś szczątkowa selekcja. Dodatkowo mało kto wysoko ceni studia i przykłada się do pracy. Większość za studia nie płaci, a na studia się bardzo łatwo dostać. Ktoś, kto z trudem dostanie się na obleganą prestiżową uczelnię, będzie się starał dobrze wykorzystać otrzymaną szansę. Ktoś, kto studiuje z łapanki i wie, że uczelni zależy na tym, żeby go utrzymać, raczej nie będzie przykładał się do pracy. Jest jeszcze drugi problem. Na prawie każdy kierunek zapisuje się grupa zdolnej i zmotywowanej młodzieży. Będą jednak studiowali razem z osobami, które mają mniejsze możliwości intelektualne i nie mają zapału do pracy. A wykładowcy zapewne raczej nie „oleją” tych słabszych i obniżą poziom poniżej oczekiwań nie tylko tych najlepszych, ale nawet tych dobrych. Wobec tego ci najlepsi wejdą na rynek pracy przygotowani gorzej od osób o porównywalnym potencjale, które studiowały kilka lat temu. Nie da się dobrze kształcić w jednej grupie laureatów przedmiotowych olimpiad i osób, które z trudem zdały maturę, podobnie jak nie produkuje się trabantów i bmw w jednej fabryce.














Prof. dr hab. Leszek Pacholski (ur. 1945) jest matematykiem i informatykiem. W latach 2005-2008 był rektorem Uniwersytetu Wrocławskiego.

Źródło: GównoWyborcze


Komentarz Redakcji Xportal: Drastyczne obniżenie poziomu kształcenia wyższego w Polsce jest skutkiem dwóch błędnych decyzji: a) przyznaniem tzw. uczelniom prywatnym uprawnień do nadawania niższych stopni naukowych na równi z uczelniami państwowymi; b) ścisłym uzależnieniem puli pieniędzy, które otrzymuje każda uczelnia państwowa na dany rok budżetowy od aktualnej liczby studentów. W efekcie nastąpiło pełne „urynkowienie” wszystkich wyższych uczelni, także państwowych (zmniejszenie liczby studentów powoduje zmniejszenie budżetu uczelni, czyli konieczność wyrzucania pracowników, czego każda z nich chce uniknąć). W warunkach zmniejszania się ogólnej liczby kandydatów na studia (m.in. wskutek osławionego niżu demograficznego) prowadzi to do sytuacji, w której kadra uczelni gotowa jest dosłownie błagać na kolanach każdego młodego człowieka, żeby studiował u nich, a nie u konkurencji – choćby był skończonym matołem. Aby utrzymać jak największą liczbę studentów, świadomie rezygnuje się nie tylko z selekcji kandydatów na studia, ale również z weryfikacji efektów ich pracy podczas studiów: student jest przepuszczany z roku na rok, a w końcu otrzymuje dyplom, choćby był skończonym matołem, leniem czy nieukiem i wcale się z tym nie krył. Studenci, nawet jeśli nie są inteligentni, szybko orientują się, jakie znaczenie mają dla uczelni i coraz bezwzględniej je wykorzystują – w ostatnich latach zdarzały się już przypadki wymuszania zmiany programu nauczania i/lub zmiany wykładowców przez studentów, którzy grozili władzom uczelni, że w razie odmowy odejdą ze studiów gdzie indziej (bo program był „za trudny” albo wykładowca „za dużo” wymagał). Z tego błędnego koła jest tylko jedno wyjście: przywrócenie merytorycznej selekcji przy naborze na studia i w ich trakcie, co nie jest możliwe bez uniezależnienia budżetów uczelni publicznych od liczby studentów. Jeżeli poziom kształcenia wyższego w Polsce ma przestać spadać, musi nastąpić zmiana finansowania uczelni państwowych, np. przywrócenie stałych budżetów uniwersytetom lub uzależnienie ich wysokości od liczby, skali i rangi realizowanych przez nie przedsięwzięć naukowo-badawczych. (A.D.)


mare30ks • 2013-12-08, 23:27  Najlepszy komentarz Najlepszy komentarz (33 piw)
Ten upadek szkolnictwa wyzszego ma miejsce nie tylko w polsce ale i na calym swiecie, chociaz u nas mamy do czynienia z absurdalna patologia. Ludzi z wyzszym wyksztalceniem. Takich prawdziwych inzynierow ktorzy cos robia starczy jakby bylo 5-10% ludzi, do wykonania pozostalych 90-95% prac starczy spokojnie wyksztalcenie srednie. Tylko zj***ny swiat w imie ch*j wie czego oczekuje ze sekretarka, czlowiek na sluchawce w calcenter itp bedzie miala wyzsze, a najlepiej doktorat.

Gábor Vona: Islam

whorejp • 2013-12-06, 02:36
9
Od Tłumacza: Ze względu na barierę językową i powielane w środkach masowego przekazu publicystyczne klisze, zagadnienia koncepcji polityki zagranicznej i koncepcji tożsamości międzynarodowej Węgier rozwijanej przez Jobbik nie są szerzej w Polsce znane.

Dodatkowe zamieszanie wprowadzają związki węgierskich narodowych radykałów z polskim Ruchem Narodowym, prezentującym stanowisko rusofobiczne i islamofobiczne, oraz mającym w swoim kierownictwie „chrześcijańskich syjonistów” (Artur Zawisza) i proamerykańskich republikanów (Krzysztof Bosak). Z przyjaznych kontaktów Jobbiku i RN można by wnioskować, że ten pierwszy prezentuje poglądy na politykę międzynarodową podobne do tego drugiego. Tekst Gábora Vony, przywódcy Ruchu na rzecz Lepszych Węgier, falsyfikuje taką tezę.

Lider węgierskich narodowych radykałów, który spotkał się niedawno z rosyjskim ideologiem eurazjatyzmu, Aleksandrem Duginem, wskazuje w nim na tradycjonalizm integralny jako na filozoficzny punkt wyjścia dla swoich poglądów politycznych. Charakterystyczne dla tego nurtu przekonanie o transcendentnej jedności religii i o wspólnych metafizycznych źródłach wielkich światowych kultur, prowadzi Gábora Vonę do pozytywnego ustosunkowania się do wojującego antymodernizmu świata islamskiego i do szukania związków Węgier ze światem turańskim (1) oraz z Rosją (2).

Prezentowany artykuł, choć pochodzi z 2010 roku, wskazując na filozoficzne i metafizyczne źródła poglądów Vony, pozwala zrozumieć, bez tego mogące być odbieranymi jako paradoksalne i wewnętrznie sprzeczne, koncepcje polityki międzynarodowej przywódcy węgierskich nacjonalistów.


Islam

Prasa i większość opinii publicznej myśli o narodowych radykałach jako o grupie homofobicznej, ksenofobicznej, która jest całkowicie nieczuła wobec innych ras. By być uczciwym, muszę przyznać że tego rodzaju myślenie jest obecne w umysłach niektórych spośród naszych zwolenników, ale dodać też muszę natychmiast, że odsetek tych ludzi nie jest większy niż wśród wyborców FIDESZ-u (Związku Młodych Demokratów) lub MSZP (Węgierskiej Partii Socjalistycznej). Odzwierciedla to jedynie typowe uwarstwienie społeczne, które nie wynika z bycia zwolennikiem Jobbiku (Ruchu na rzecz Lepszych Węgier), ale jest zjawiskiem społecznym występującym niezależnie od czasu i miejsca. Faktem jest jednak, że wielu ludzi myśli o nas jako o grupie rasistowskiej i przeciwnej imigracji. Właśnie dlatego wszyscy są zaskoczeni, gdy okazuje się że nie ma to nic wspólnego z prawdą. Na Węgrzech, jedynie Jobbik reprezentuje koncepcję polityki zagranicznej zakładającą otwarcie na Wschód, w ramach której domagamy się rozwiązań poprawiających stosunki z Rosją, Chinami, Indiami, Azją Centralną i światem muzułmańskim. (nasze propozycje były aż dotychczas wołaniem na puszczy, MSZP i LMP (Polityka może być Inna) nie wiedzą nawet o czym mówimy a FIDESZ wiedząc że mamy rację, drepce jedynie w miejscu).

Często pojawiają się pytania w związku z kwestią stosunku Jobbiku, w tym także mnie samego, do świata muzułmańskiego, wobec którego wiele razy wyrażaliśmy sympatię. Jeszcze w roku 2002, zanim ukończyłem studia, po zmianie rządu, wystąpiłem z prelekcją na wystawie palestyńskiej w Vác, następnie wziąłem udział w konferencji młodzieżowej w Jemenie, oraz w wielu propalestyńskich demonstracjach. Wiele nieporozumień tyczących się moich poglądów istnieje nawet wśród naszych zwolenników. Lewicowe i prawicowo-liberalne środki masowego przekazu rozwiązanie tej kwestii znajdują oczywiście bardzo łatwo, gdyż wierzą że – co jest prawdą jedynie w ich pojęciu – jest to jedynie kolejny dowód mojego antysemityzmu. Ponieważ Arabowie (muszę tu dodać, że wielu ludzi utożsamia świat arabski z islamem, czego bezmyślność nie jest nawet warta, by o niej wspominać) walczą z Żydami, zaś ja nie lubię Żydów, myślą że wrogiem mojego wroga musi być islam. Ale nie o to bynajmniej chodzi. Tak więc o co chodzi? By na to odpowiedzieć, muszę bardziej zagłębić się w temat.

Moja koncepcja społeczeństwa i ludu powstała i rozwinęła się pod wpływem takich wielkich myślicieli jak Schopenhauer, Nietzsche, Mircea Eliade, Rüdiger Safranski, Konrad Lorenz i zawsze dla mnie najważniejszy Mistrz Eckhart. Jeśli jednak miałbym zdefiniować kategorię w której mieści się mój sposób myślenia i światopogląd, byliby to wymienieni poniżej tradycjonaliści. Wspomnieć tu muszę Bélę Hamvasa, Juliusa Evolę i René Guenona. Ich światopogląd – a także mój, który przejąłem od nich – scharakteryzować można jako przekonanie o istnieniu pradawnej, fundamentalnej wiedzy, która wraz z upływem czasu była coraz to mniej i mniej rozumiana przez ludzkość, i dziś, w czasach nowożytnych, nasze życie – znane nam jako zglobalizowane, neoliberalne, konsumpcyjne – zatonęło w antytradycjonalizmie.

Najpewniej Średniowiecze było ostatnią epoką, która podtrzymywała światło pradawnej tradycji, nawet jeśli było to światło zamglone. Ale proces rozpoczęty przez Renesans i Reformację, kontynuowany przez Oświecenie i rewolucję przemysłową, zamroczył wszystko. Pisma jedynie z zakresu ekonomii politycznej nie przywiązują takiej uwagi jak ja do subtelnych, intelektualnych pasm, z których utkana jest historia. Stany Zjednoczone Ameryki zostały założone jako państwo bez tradycji. Utożsamiły się one ze zniekształconą koncepcją wolności i wydawało im się, że ich nadzwyczajna potęga wynika z ich światowego posłannictwa. Co nie oznacza nic innego, niż eksport w świat swoich „wartości”, niezależnie czy jest to potrzebne, czy nie. Ponieważ zazwyczaj nikt się tego nie domagał, jako środek pozostawała jedynie przemoc ukryta w przebraniu takich ładnie brzmiących słów jak światowy pokój, demokracja, liberalizm.

Zorganizowane na sposób tradycyjny państwa Europy – Monarchia Austro-Węgierska, Niemcy – przegrały I Wojnę Światową na rzecz tych, którzy walczyli pod sztandarem liberalizmu, i po krótkiej przerwie jaką była II wojna światowa, przyszłość Europy została ostatecznie przesądzona. Jednocześnie, liberalizm zaniepokoił wielkie państwa Azji. Wydaje się że Rosja, Japonia, Chiny i Indie pozostały przy swoich tradycjonalizmach, ale jest to tylko światło błyszczące na powierzchni, w głębi pod którą czerw neoliberalizmu powoduje gnicie społeczeństw. Objawy wewnętrznego rozkładu są wyraźne i jest tylko kwestią czasu, gdy wrzody staną się jednoznacznie widoczne. Patrząc z tej perspektywy, Afryka nie przedstawia sobą żadnej siły; Australia i Ameryka Południowa cierpią z powodu swojej niejednolitej tożsamości, związanej ze złożonością tamtejszych społeczeństw. Mając to wszystko na uwadze, zostaje tylko jedna kultura dążąca do obrony swoich tradycji: świat islamski. Oczywiście nie popieram zamachowców-samobójców i wojen toczonych bez pardonu ale zarazem zastrzegam, że ostatnimi utrzymanymi do dziś przez ludzkość bastionami tradycyjnej kultury – gdzie ludzie doświadczają transcendencji w życiu codziennym – jest świat islamski. Piszę to jako rzymski katolik. Jej sukces lub porażka, w układzie świata islamskiego i Ameryki/Izraela, istotna jest dla mnie w odniesieniu do ludzkości. Jeśli islam przegra, zgasną ostatnie światła. Globalizm nie będzie już miał żadnego przeciwnika. Wówczas historia naprawdę dobiegnie końca i nie będzie to koniec szczęśliwy…

Gábor Vona

(opublikowano w Barikád, 9 grudnia 2010 r.)

(z języka angielskiego tłumaczył: Ronald Lasecki)

Przypisy tłumacza:

1. Zob. http://xportal.pl/?p=3319 (dostęp: 9.11.2013)

2. Zob. http://www.nacjonalista.pl/2013/06/07/gabor-vona-europie-potrzebna-jest-rosja/ (dostęp: 9.11.2013)