Byłam niedawno w Indyjach: dosłownie kilka sekund po pierwszym wyjsciu z hotelu (lotnisko → Ojo (taki Uber) → hotel → zrzucenie bagażu → wyjście) jestem na małej uliczce przed hotelem. Jak to mawiał Tytus de Zoo: "patrz na lewo, patrz na prawo, nic nie jedzie ruszaj żwawo" patrzę patrzę nic nie widzę to ruszam. I natychmiast gwarantowany motoseksualista. Byłam uważna tak więc nie mam pojęcia skąd on mógł wyjechać (tzn. wiadomo skąd, i wiadomo też że z ciemnej... ale jakiej???). Jakimś cudem udało mi się uskoczyć i nie trafić na główną, ale utwardzenie w opinii pozostaje.
Tak więc motur na horyzoncie → pełna uwaga, patrzysz na niego, i myślisz jak uskoczyć jak mu coś odpie**oli. Zaś motur znikąd → test twojej umiejętności uskoków ekstremalnych.
Przedwczoraj taka sytuacja: jade autem ze 40 na godzine bo pada to mokre białe gówno. Na skrzyżowaniu puszczam typa na scigaczu. Już ch*j że zimą jezdzi motorem, to debil miał skarpetki stópki i spodnie typu jogger czy jaktam te hajdawery dla debili sie nazywają.
Takich moto p*zdek nigdy mi nie szkoda, bardziej współczuję temu kierowcy, w którego przyj***ł. Czy odzyska jakąś kasę na naprawę własnego samochodu i czy nie będzie miał jakiś głupich problemów psychicznych po takim wypadku.