To się nazywa mieć pecha. Na zdjęciu poniżej widzmy 19-letnia Cornelie van Baalen-Bosch, członkinie holenderskiego ruchu oporu, zginęła rozstrzelana przez Niemców na godzinę (!) przed wyzwoleniem miasta przez aliantów, Holandia, kwiecień 1945.
Cornelia wraz z kilkoma innymi członkami ruchu oporu ukrywała się w ruinach fabryki w holenderskim mieście Deventer, które w tym momencie było już częściowo wyzwolone przez Kanadyjczyków. Młodzi Holendrzy mieli jednak pecha, do fabryki weszła grupa niemieckich żołnierzy, znalazła ich i wyprowadziła na zewnątrz. Oficer dowodzący grupy rozkazał ich rozstrzelać. Zgodnie z relacją świadków jeden z niemieckich żołnierzy (upamiętnijmy go, nazywał się Ernst Gräwe) odmówił wykonania rozkazu argumentując, że Kanadyjczycy są tuż tuż, więc jest on bezsensowny i przynosi niepotrzebną śmierć. W odpowiedzi oficer zastrzelił żołnierza natychmiast, a następnie Holendrów rozstrzelano.
W mniej niż godzinę całe Deventer zostało zajęte przez Kanadyjczyków.
Mówił o niepotrzebnej śmierci? Śmieszne jego upamiętnienie. A miliony ludzi przez kilka lat poprzednich to już sensowna śmierć. Niemieckie k***y.
Z jego punktu widzenia miało sens. Była członkiem ruchu oporu więc jakby nie patrzeć - brała udział w zabijaniu niemieckich żołnierzy. Jednak z chwilą kiedy miasto i tak było stracone nie miało sensu zabijać kogoś kto i tak wygrał i nie będzie już bezpośrednio zagrażał niemcom. Nie próbuję usprawiedliwić rozstrzeliwań i całego hitlerowskiego zła, ale uważa, że jego postawa jest warta zapamiętania.