@coby, po prostu istnieją okresy w dziejach Ziemii zwane glacjałami i interglacjałami. Ten pierwszy: robi się bardzo bardzo zimno, ziemie pokrywa warstwa lodu, bla bla, po prostu lodowce są wszędzie. Po paru milionach lat klimat się ociepla i Ziemia wchodzi w okres zwany interglacjałem w którym obecnie żyjemy. Temperatura rośnie aż do pewnego punktu a potem spada ponownie przechodząc w glacjał. Ot takie naturalne oczyszczenie planety z różnych pasożytów.
Z moich super tajnych obliczeń wynika, że jak na Atarktydzie panuje temperatura -50 stopni, to jej skok temperatury na świecie o 20 stopni nic nie zmieni, bo nadal tam będzie -30 stopni, a my tu mówimy o ociepleniu jednego, dwóch stopni w skali kilkunastu lat.
Kopnijcie mnie fizycy z dyplomem, jeżeli się mylę, ale jak na mój gust, kluczowa jest tu zasada zachowania energii. Nie można "wytworzyć" energii, można ją co najwyżej "uchwycić", czyli przetworzyć tak, aby była do wykorzystania na sposób jaki chcemy.
Przykład: Wybieramy ropę, rafinujemy i mamy paliwo. Wlewamy do silnika i jedziemy - pewien zasób energii, jaki miała ropa, przetwarzamy na moc która porusza pojazd, ale i na ciepło silnika. Spaliny mają też swoją temperaturę. Oddajemy do środowiska ciepło, czyli wciąż energię, która była wydobyta w innej, nieco zimniejszej postaci.
Mimo wszystko, zasób energii jest stały, więc wszystko co pobraliśmy z ziemi wyląduje w atmosferze. Może część z niej ucieknie, ale jeszcze mamy słońce, które nam tą energię uzupełni.
Do czego zmierzam? Zanim człowiek wkroczył w erę przemysłową, mieliśmy wybuchy wulkanów itp itd, więc energia tak czy owak się przemieszczała, zmieniała swoją postać. Czasem tej cieplnej było więcej, czasem mniej, mieliśmy susze, mieliśmy epoki lodowcowe.
Wniosek jest taki, że czego byśmy nie zrobili, to nie będziemy w stanie wytworzyć więcej energii niż mamy w zasobach naturalnych, a z regulacją takich jakoś od milionów lat nasza planeta sobie radzi. Nie wygrzejemy bezkarnie atmosfery, kiedyś osiągniemy punkt graniczny i będzie się robić zimniej.
Żeby trwale zaburzyć ilość energii w układzie, musiałoby powstać dodatkowe jej źródło spoza układu, a więc np. dodatkowe słońce a na to się na razie nie zanosi.
1. Po emisji CO2 przez wulkany SPADA poziom CO2. Efekt ten doprowadził do stworzenie teorii aerozoli i ich wpływu na poziom CO2. Na razie nie wiadomo co z tego wyniknie.
2. Wulkany odpowiadają za około 240 mln ton CO2 na rok. Ludzie emitują 29 MILIARDÓW ton CO2, czyli 100 razy więcej. A jednak to właśnie po wybuchu wulkanów następuje spadek temperatury na kilka lat, który objawił się brakiem plonów, deszczami, wylaniem rzek - jak w 1816 roku po wybuchu Tambora i uważa się, że deregulacja klimatu była w dużej mierze przez nie spowodowana.
3. CO2 odpowiada za zatrzymywanie promieniowania podczerwonego w górnej części atmosfery - czyli im więcej CO2, tym jest ZIMNIEJ. I tak wynika również z badań rdzeni lodowych. Co zatem podgrzewa ziemię? Paradoksalnie - metan. I to w większości ten, który uwalnia się z lodu na Antarktydzie.
4. Oceany odpowiadają za 94% wchłaniania CO2 z atmosfery. I teraz okazuje się, że coś się stało z tym wchłanianiem. Przewiduje się, że nadwyżka wchłonięta przez ocean zostanie wkrótce uwolniona. Ale ... znowu nikt tego nie wie na pewno.
... i tak można byłoby wymieniać dalej, ale co z tego? To, że było cieplej w średniowieczu wiemy od dawna - zielona Grenlandia, winorośla pod Zieloną Górą i było równie ciepło jak ... w XX wieku A jeszcze wcześniej było znowu zimniej, przez co wybuchła wędrówka ludów. A potem też było zimniej i zamarzał Bałtyk. Czy mamy taki wpływ, jak nam się wydaje? NIKT TEGO NIE WIE.
Tak w ogóle, to bardzo dziwne, że jeszcze parę lat temu proeko straszyli, że będzie ciepło od tego efektu cieplarnianego (chociażby film "Niewygodna prawda"), a od jakiegoś czasu straszą, że ma się zrobić zimno.