Ojciec miał kiedyś takiego malucha, jak go sprzedawał to kupujący koleś prawie się zesrał z radości.
Ojciec miał go pięć lat od nowości, potem zmienił na innego Fiata (Uno) też z salonu.
@edyta
Nie będę wskazywał palcami ale kiedyś na malucha trzeba było czekać. Dziadek na niego chwilę czasu czekał, ale potem stwierdził że da go ojcu.
Miałem dwa takie pie**olce, jednego z "małym licznikiem" i "FL-kę", służyły dzielnie i do dziś je miło wspominam. Części były tanie, paliło toto niewiele, miejsce do parkowania zawsze się znalazło, do miasta w sam raz.
Miałem kumpla. Jakieś 9-10 lat temu skupował kaszle za 50zł. Umowa, pięknie-ładnie. Poprzednim właścicielom chodziło właśnie o umowę sprzedaży. Dlatego za grosze. Bo kaszle stały, a OC itd trzeba bulić. Kumpel natomiast miał w to wylane. Nawet nie przerejestrowywał. Tłumaczyłem mu, że jak Fundusz Gwarancyjny mu dojebie za nieopłacanie kilku OC, to się posra z radości. Ale jakoś nic takiego nie nastąpiło, przynajmniej póki był w Polsce. Wszystkie malce na chodzie. Kumpel kupował je, katował ile wlezie po polach i lasach, a jak już klękały, rozbierał na złom i sprzedawał na Al, Cu, Fe - na każdym dostawał ponad 300zł. I kupował następnego. To były czasy Rajdy malczanem... Chyba go w końcu fiskus albo FG próbował dopaść, bo wyj***ł z Polski jakoś 6 lat temu i pojęcia nie mam, gdzie jest. Zerwał wszelkie kontakty, jego matka zmarła, to nikt z rodziny nie mógł go namierzyć, żeby zawiadomić o pogrzebie. Amba. Tak chyba kończy się pogrywanie z fiskusem i urzędami. Smutna historia. I jego, i skatowanych malczanów kończących jako żyletki.
Po oglądnięciu tego materiału odżyły we mnie wspomnienia Mój dziadek miał maluszka rocznik 1981.
Super maszyna.Palił nawet w największe mrozy.Nigdy się nie popsuł.Była to wersja eksportowa, kolor piasek pustyni.Miał ogrzewanie tylnej szyby,uchylne tylne szyby,regulator prędkości pracy wycieraczek oraz obowiązkowo radio SAFARI 5 marki unitra. Niestety już dawno sprzedany Pamiętam jak raz dziadek przewoził nim barany sąsiada i jeden się w nim zesrał a sąsiad dziadka złapał to gówno w ręce by nie pobrudziło tapicerki i trzymał to gówno przez całą jazdę.To były czasy.Za materiał zasłużone piwko.
Też pamiętam "rozrusznik" w postaci linki nawijanej na przystawkę od wału. Nie było mocnych, padnięty aku a nigdy 'od pycha'
Dokładnie trzeba było tak robić jak aku padło.Ci co mieli malucha a w nim rozrusznik ur*chamiany dzwignią na tunelu środkowym znają jeszcze jeden patent na odpalenie.Jak linka się urwała albo wyciągnęła trzeba było wziąć kija od szczotki i nacisnąć nim dzwignię na rozruszniku Jak kij był odpowiednio cienki to wystawał spod tylnej klapy i nie trzeba było jej otwierać by uruchomić silnik
Miałem paskudztwo. Jak siadł wsteczny to nie naprawiałem bo po co? Skoro kaszlaczora można było ręcznie do tyłu wyciągnąć, bez kłopotu. A że obciach przy ludziach na parkingu pod sklepem, łi tam! W latach 90tych ubiegłego wieku nie takie rzeczy się robiło.