Nie zapomnę jak koreańce ( z seulu, nie phoengjangu ) przywieźli do polski na robotę swoje alko, w kontenerach na narzedzia i części. Nazywało sie to to "sodżiu" - znaczy tak to wymawiali, jebaństwo miało może z 5%, trzymali to to w takich małych, zielonych, plastikowych buteleczkach podejżanie przypominających te nasze butelki na toluen. Klepać to to nie klepało wcale, ale bolało po tym wszystko na drugi dzień. Łeb, kości w stawach, żołądek, kichy, wszystko k***a, nawet gałki oczne mnie swędziały. Za kilka dni w ramach rewanżu i wymiany kulturowej zabraliśmy żółtego na flachę. 4 kielony polskiej czterdziestki i sk***iela trzeba było do hotelu taszczyć.