18+
Ta strona może zawierać treści nieodpowiednie dla osób niepełnoletnich.
Zapamiętaj mój wybór i zastosuj na pozostałych stronach
topic

Historia Polskiej mafii

Emiliev • 2013-06-01, 12:10
Polska pruszkowska Mafia wybuchła w Polsce 15 lat temu. Skąd się wzięła? Z zapyziałego pruszkowskiego Żbikowa, z podwarszawskich Ząbek, z ulicy Żabiej w Szczecinie, z miasteczka Zawidów pod Zgorzelcem. Wychynęła z mrocznych zaułkówod początku brutalna, żarłoczna i żądna krwi. To o niej ta cykliczna opowieść.

Piotr PytlakowskiRok 1990 - pierwsze głośne strzały. Najpierw 29 maja na szosie katowickiej w miejscowości Siestrzeń z pędzącego samochodu wyrzucono ciała dwóch zastrzelonych mężczyzn. Tak skończyli Lulek i Słoń. Szóstego lipca w motelu George przy tej samej szosie policja zorganizowała zasadzkę na sześciu pruszkowiaków, którzy próbowali wymusić okup za auto ukradzione pewnemu Polakowi z niemieckim paszportem. Towarzyszył mu policjant w cywilnych ciuchach, udający ochroniarza. Gangsterzy zaatakowali policjanta nunczakiem. Ten sięgnął po broń i wystrzelił. Tak zginął Szarak.

Lulek, Słoń i Szarak odeszli na samym początku, nie zdążyli zyskać mołojeckiej sławy. Ale to dzięki nim nazwa Pruszków weszła do obiegu jako symbol polskiej mafii. Politycy jeszcze długo upierali się, że to nieprawda, to zaledwie raczkująca forma przestępczości zorganizowanej. Prawdziwa mafia to Sycylia, no, może jeszcze jej amerykańska odmiana. Spory o nazewnictwo spowodowały, że trochę zbagatelizowano rolę grup przestępczych. Dopiero kiedy ministrem spraw wewnętrznych został w rządzie Jerzego Buzka Marek Biernacki, uznano, że zagrożenie jest realne - w Polsce mafia istnieje.

W strzelaninie w motelu George ranę odniósł niejaki Parasol. Wcześniej świat go nie znał. Ale wystarczyło, że policjant trafił Parasola pociskiem (złośliwi mówili potem, że to był wstydliwy postrzał, bo poniżej pleców), aby anonimowy przedstawiciel grupy pruszkowskiej zyskał rozgłos.

Parasol wyrósł na jednego z przywódców organizacji pod nazwą Pruszków. Obok niego w pierwszym szeregu: Ali, Budzik, Kiełbasa, Pershing, Wańka, Malizna, Kajtek, Krzysiek, Słowik, Bolo. Tylko ten pierwszy uniknął kryminału, bo postanowił odejść z grupy i żyć nie łamiąc prawa, a przynajmniej na niczym go dotychczas nie przyłapano. Kiełbasa i Pershing zginęli zastrzeleni. Pozostali siedzą.

Najpierw banda, potem gang

Styl pruszkowski narzucił bandyta Barabasz (albo Barabas), postrach Żbikowa. Kradł i napadał już w latach 70. Przewodził bandzie, w której - jak wspomina Andrzej Wielondek, były naczelnik wydziału kryminalnego Milicji Obywatelskiej w Pruszkowie - przestępczego fachu uczyli się Dziki, Parasol, Kajtek, Krzysiek, Grzyb, Śledź i Ali. Później dołączyli młodzi, czyli Kiełbasa, Masa i Szarak. Dopiero po latach te pseudonimy stały się sławne. Do tego stopnia weszły do obiegu publicznego, że nazwiska gangsterów nic nikomu nie mówiły, ale ich ksywki kojarzono natychmiast. Media niektóre trochę poprzerabiały i tak zamiast Dzikusa pojawił się Dziki, a zamiast Kiełbachy Kiełbasa. Często pseudonimy nadawali przestępcom policjanci, bo łatwiej rozpracowywało się Bola niż Zygmunta R. Dziad do dzisiaj twierdzi, że nadano mu pseudonim należący do jego brata, nazywanego tak we wczesnej młodości, a dopiero później ochrzczonego Wariatem. Najczęściej pseudonim bandyty miał związek z jego nazwiskiem, czasem z charakterem albo wyglądem (Masa był mężczyzną wielkiej postury).


Barabasz (od biblijnego zabójcy) był prymitywnym i bezwzględnym człowiekiem, ale jedno trzeba mu przyznać - trzymał się grypserskich zasad, zgodnie z którymi w ferajnie obowiązywała swoista lojalność i sprawiedliwość. Główna zasada brzmiała: kto kapuje, ten nie żyje. Banda Barabasza żyła przede wszystkim z włamań. Łupy dość regularnie przepijano w restauracji Urocza w centrum Pruszkowa. - Czasem, kiedy już wyprztykali się z gotówki, płacili biżuterią - wspomina bywalec knajpy. - Na własne oczy widziałem, jak Barabasz za rachunek zapłacił kawałkiem złotej obrączki. Po prostu klapcążkami odciął część, bo wyliczył, że to wystarczy.


W Uroczej bandyci Barabasza zajmowali połowę sali, drugą okupowali milicjanci po służbie. - W Pruszkowie nie było dużego wyboru lokali - wspomina Andrzej Wielondek. Początkowo obie grupy trzymały się oddzielnie, jak na weselu, kiedy rodziny pana młodego i panny młodej zachowują dystans. Ale po kilku półlitrówkach dochodziło do ogólnego zbratania, stoliki łączono i pito wspólnie. - To tłumaczy, dlaczego tak wielu pruszkowskich milicjantów było na "ty" z lokalnymi bandytami - wyjaśnia Wielondek.

Barabasz zginął tragicznie pod koniec lat 80. Pędził swoją Ładą z Pruszkowa do Komorowa, nie wyrobił się na zakręcie i wpadł na drzewo. Pozostawił żonę i syna. Banda, pozbawiona przywództwa, na chwilę przycichła. W Polsce właśnie zmienił się system, krajem rządził pierwszy niekomunistyczny premier, w Ministerstwie Spraw Wewnętrznych trwały weryfikacje. I w takim gorącym politycznie okresie nagle i niespodziewanie dawna banda Barabasza odrodziła się w postaci nowoczesnego gangu.

Jak to się stało, że lokalnej grupie przestępczej z Pruszkowa pozwolono stworzyć tak rozgałęzioną strukturę, z zarządem, księgowymi i żołnierzami od czarnej roboty? - Może trochę ich zlekceważyliśmy - przyznają policjanci. - A może trafili na podatny grunt?

Jak narodziły się polskie mafie

Grunt dla gangów był podatny, bo trafiły na czas chaosu. Milicja zmieniona w policję dopiero uczyła się nowych obowiązków. Wszelkimi siłami odcinano się od PRL, przy okazji spuszczając ze smyczy tzw. osobowe źródła informacji, czyli agentów milicji i SB w świecie przestępczym. Wielu znanych w latach 90. gangsterów w poprzedniej dekadzie zajmowało się cinkciarstwem (uliczny handel walutami). Wśród waluciarzy SB miała mocną agenturę. Większość esbeków zweryfikowano negatywnie i role się odwróciły, teraz oni stali się agenturą świata przestępczego. Gangsterzy wykorzystywali ich kontakty i znajomości z milicjantami przemianowanymi na policjantów, z prokuratorami, a nawet z sędziami.

Być może głoszona przez niektórych teza, że polską mafię stworzyła Służba Bezpieczeństwa, jest za bardzo spiskowa, ale coś jednak jest na rzeczy. Otóż dzisiejsi gangsterzy w latach 80. dziwnie łatwo wyjeżdżali do Niemiec na wielomiesięczne pobyty. Bez problemów dostawali paszporty w czasach, kiedy nie było to wcale takie proste. Niemiecką mekką dla polskich złodziei były wtedy Hamburg i inne miasta nadmorskie. Bywali tam Nikoś, Wariat, Oczko, Słowik, Kiełbasa i Masa. W tymże Hamburgu już w latach 70. w ramach nadzorowanej przez Służbę Bezpieczeństwa akcji o kryptonimie "Żelazo" dokonywano napadów rabunkowych. Zyski z przestępstw zasilały nielegalną kasę MSW. Dziad w swojej książce ("Świat według Dziada") pisze zagadkowo o tajnej wiedzy swojego brata Wariata na temat afery "Żelazo". Nie podaje szczegółów, ale sugestia jest jasna: Wariat mógł brać udział w akcjach sterowanych przez oficerów SB.


- Istniał dyskretny nadzór ze strony SB nad pruszkowską bandą Barabasza - twierdzi jeden z byłych policjantów z Komendy Rejonowej w Pruszkowie. - To była swego rodzaju opieka. Za czyny, jakie ludzie Barabasza popełniali w latach 80., można było trafić do ciupy na bardzo długo. A oni nie trafiali.


Ulubionym miejscem spotkań chłopców od Barabasza był wspomniany już motel George. Warto wiedzieć, że w jednym z pokoi tegoż motelu stale urzędowali funkcjonariusze SB, mieli tu swój tajny lokal. Jedni o drugich musieli wiedzieć.

Początek lat 90. przyniósł zmiany w kodeksie karnym. - Przestał obowiązywać artykuł, który mówił o zorganizowanej działalności godzącej w interes państwa, i drugi - o niegospodarności w zarządzaniu mieniem społecznym - mówi Marian Duda, emerytowany policjant, były naczelnik wydziału kryminalnego na Pradze Południe. - To stworzyło próżnię, w którą natychmiast weszły gangi.

Na początku lat 90. w Polsce odbyła się międzynarodowa narada przedstawicieli resortów spraw wewnętrznych i sprawiedliwości. Delegaci z Europy Zachodniej pytali, dlaczego Polska nie wprowadza sprawdzonych na świecie narzędzi do zwalczania procederu prania brudnych pieniędzy: prowokacji policyjnej i przesyłki kontrolowanej. Strona polska wyjaśniała, że w społeczeństwie, które właśnie uwolniło się z systemu totalitarnego, takie metody byłyby źle przyjęte. Na dobrą sprawę nie wiadomo, czy taka interpretacja była tylko naiwnością ówczesnych decydentów, czy też stanowiła parawan dla tych, którzy korzystali z braku odpowiednich narzędzi prawnych. Wprowadzono je (a także instytucję świadka koronnego) dopiero w 1997 r. Do tego czasu Polska była potężną pralnią nielegalnej forsy.

Na przełomie lat 80. i 90. uchylono furtkę, dzięki której legalnie sprowadzono do Polski miliony litrów spirytusu z zachodniej Europy. Powstały ogromne fortuny. Zjawisko nazwano aferą alkoholową. I chociaż furtkę zamknięto, transporty wypełnione alkoholem nadal przekraczały granice, teraz już jako kontrabanda. Dla gangów przemyt spirytusu i wprowadzanie go do obrotu w postaci fałszywej wódki stały się złotą żyłą. Gang z Pruszkowa jako pierwszy opatentował własny wynalazek. Po co ryzykować wpadkę na granicy, bezpieczniej po prostu okradać przemytników. Zaczęto na masową skalę napadać na należące do różnych szemranych biznesmenów tiry z nielegalnym spirytusem.

Styl pruszkowski szybko podchwycili gangsterzy z innych części Polski. Przez prawie 10 lat trwała hossa świata przestępczego. Inaczej niż za PRL, przestępcy trafiali teraz na czołówki największych gazet, sponsorowali imprezy, bawili się w vipowskich salach najlepszych klubów, zamieszkiwali w najdroższych apartamentowcach, obok polityków, znanych aktorów i biznesmenów, odpoczywali na egzotycznych wysepkach, weszli do kultury masowej. Mit twardych, bezlitosnych facetów, którzy się niczego nie boją, stał się atrakcyjny w wielu zaniedbanych społecznie środowiskach. Bycie gangsterem wręcz nobilitowało, wydawało się świetnym sposobem na łatwe, choć często krótkie życie. W czasie, kiedy status materialny stał się najistotniejszym wyznacznikiem sukcesu, wielkie pieniądze mafiosów przemawiały do wyobraźni.


Po czym poznać mafiosa


Styl pruszkowski stał się - dosłownie i w przenośni - modny. Dosłownie, bo każdy początkujący bandyta nosił się, jak kazała moda: dresik, adidasik, złote ozdoby. Dopiero po latach dresy zastąpiły skórzane kurtki, a nawet garnitury. Standardowe wyposażenie gangstera początku lat 90. to BMW albo Mercedes, koniecznie z przyciemnianymi szybami. Obowiązkowym atrybutem mafiosa była też broń. Dostęp do niej okazał się powszechny. Towar w postaci pistoletów, karabinów, a nawet granatów oferowano na każdym bazarze. Ceny niewygórowane. Bazarowy arsenał pochodził głównie z przemytu i z magazynów stacjonujących w Polsce jednostek armii radzieckiej. Sołdaci postradzieccy w szaleńczym tempie wyprzedawali wszystko, co mieli na stanie, kiedy było już pewne, że niedługo opuszczą Polskę. Wojsko wyjechało, karabiny przejęły gangi.

Niejaki Kapiszon z Targówka, który za zastrzelenie na początku lat 90. dwóch praskich bandytów (Szajby i Leona) trafił do kryminału, mówi, że kupił sobie pistolet makarow na straganie przy Stadionie Dziesięciolecia. - Dałem Ruskiemu 600 dolarów - twierdzi.

O Szajbie, Leonie i Kapiszonie szybko zapomniano, bo to nie byli gangsterzy z top-listy, ale zaledwie podoficerowie w armii świata przestępczego. Przez kroniki kryminalne lat 90. przewinęło się tysiące takich funkcjonariuszy mafijnych średniego szczebla. Jedni w roli sprawców, inni jako ofiary. Ginęli jak muchy i to przeważnie z ręki własnych kumpli, bo we wzajemnych sporach po broń sięgano równie szybko jak na Dzikim Zachodzie. Policja z ukrytych kamer filmowała ich pogrzeby. Kobiety lamentowały, mężczyźni dyskretnie ronili łzy. Ta rozpacz nie była udawana, podczas pogrzebów silni ludzie przeżywali prawdziwe chwile refleksji. Ale poza murami cmentarza wzruszenie szybko mijało, wszystko wracało do normy. I znów chwytano za broń i naciskano spusty.

Dziad, uważany za przywódcę grupy wołomińskiej, który wśród swoich rozlicznych biznesów miał też zakład kamieniarski, wyliczył kiedyś, że na zmarłych kamratach dorobił się niezłej sumki, bo postawił bodajże siedemdziesiąt nagrobków. Mawiał, że wojna gangsterska w Warszawie to był mały Wietnam.

Wojna na śmierć i życie

Grupy przestępcze swoje nazwy wzięły od miast okalających Warszawę. Lokalni złodzieje z przedmieść stolicy nagle przemienili się w gangsterów działających w związkach mafijnych nazywanych swojsko: Otwock, Żyrardów, Wyszków. Na tej samej zasadzie ochrzczono Pruszków i Wołomin - dwie największe organizacje przestępcze - które początkowo zgodnie ze sobą współpracowały. Niejaki Ceber, który wspólnie z Dziadem prowadził kantor i lombard w Ząbkach, jednocześnie pracował dla grupy pruszkowskiej. Inny wspólnik Dziada Lutek aż do dnia swojej śmierci w 1999 r. (zastrzelony w barze Gama na warszawskiej Woli) krążył między Wołominem a Pruszkowem. Sam Dziad też miał wspólne interesy z pruszkowiakami. W 1992 r. został nawet aresztowany razem ze Słowikiem i Oczkiem - przyłapano ich wraz z transportem nielegalnego spirytusu. Aż nagle w 1993 r. zgoda się skończyła i wybuchła krwawa wojna. Powód? Jak zawsze pieniądze.


Stroną atakującą był przeważnie Wołomin, a właściwie Ząbki. W tym czasie bowiem gangi z prawej strony Wisły podzieliły się na mniejsze struktury. Wołominem rządzili Lutek i Klepak, osobno hasała grupa Kikira, a osobno ludzie Dziada. Do dzisiaj trwają spory, kto tak naprawdę rządził mafią: Dziad czy jego starszy brat, słynny Wariat. To Wariat próbował porwać pruszkowskiego bossa Wańkę i zastrzelić Pershinga. Ksywkę Wariat nadano mu właśnie z powodu gwałtownego charakteru - decyzje podejmował raptownie i bez specjalnego namysłu. Kiedy zamiast Pershinga postrzelił jego kierowcę i ochroniarza Florka, miarka się przebrała.


Pruszków szukał odwetu. Dopadli Wariata dopiero w 1998 r. - zginął od kul na ul. Płowieckiej, pod sklepem nocnym. Zanim do tego doszło, przez Warszawę przetoczyła się fala wybuchów bomb podkładanych pod auta i knajpy, w ulicznych strzelaninach śmierć poniosło kilkadziesiąt osób. Dziad, który odsiaduje w więzieniu w Piotrkowie Trybunalskim siedmioletni wyrok, z jednej strony narzeka, że to kara za niewinność, ale refleksyjnie zauważa przy okazji, że być może dzięki pobytowi w kryminale uratował życie.

Tego szczęścia nie mieli bohaterowie Pruszkowa: Kiełbasa, Pershing, Dreszowie (ojciec i syn), Junior, Ksiądz, Kciuk, Klajniak, Zwierzak i dziesiątki innych. Ginęli przeważnie z ręki własnych kamratów, tak ostro walczono o władzę. W Pruszkowie było zresztą o co walczyć, bo ta grupa podporządkowała sobie większość przestępczej Polski. Nie bez powodu Jarosław S., ps. Masa, dzisiaj świadek koronny, nazywa gangsterską mapę kraju Polską pruszkowską.

Młodzi w miejsce starych

Mafia rozpełzła się po kraju. Małe lokalne grupy przestępcze kolejno przystępowały do większych struktur. Bossowie Pruszkowa mieli w zwyczaju wspólne wyprawy do innych miast. Wystarczyło, że pokazali się w Szczecinie, Zgorzelcu, Suwałkach czy Lublinie, a już miejscowi gangsterzy na wyścigi deklarowali poddaństwo. Za Pruszkowem szła bowiem legenda. - Bardzo pomogli nam dziennikarze - przyznaje Jarosław S., ps. Masa. - Pisali, jacy jesteśmy groźni, jacy krwawi.

Z Pruszkowem współpracowały m.in.: szczecińska grupa Oczki, lubelska Dziuńka, katowickie Simona i Krakowiaka, Sandokan z Częstochowy, część gangów z Gdańska (poza Nikosiem, który trzymał z wołomińskim Wariatem). Ustalił się następujący podział: Pruszków rządził terenami na zachód, północ i południe od Warszawy; Wołomin nadzorował granicę wschodnią.

Tej mapy już nie ma. Starzy pruszkowscy, jak nazywany jest skazany niedawno prawomocnym wyrokiem zarząd gangu, siedzą, większość starych wołomińskich już w grobach (Lutek, Klepakowie, Kikir, Wariat). Zginęli Simon i Nikoś. Dziad w kryminale. Trwają procesy Oczki (w jednym już został skazany na 13 lat), Krakowiaka, Dziuńka. Natura nie znosi jednak próżni, miejsce starych zajmują młodzi, ale ich kariery nie są tak błyskotliwe. Szybko zaczynają i szybko kończą. Giną w wymianie ognia z innymi młodymi bandziorami albo trafiają za kraty, bo policja już nauczyła się skutecznie z nimi walczyć.

Jedynym z czołówki polskich mafiosów, który ma szansę uniknąć kary, jest słynny Carrington, zwany też królem przemytu. Działał w rejonie Zgorzelca. Nadal tam mieszka.

djoshin

2013-06-01, 17:27
na szczęście większość tych sk***ysynów jest w glebie robaki ścierwo wpie**oliła a smród ziemia wchłonęła mordercy złodzieje stręczyciele a wy przy tych pojebach trzepiecie gruchę

Kukła

2013-06-01, 17:29
Dobry tekst... Masz może jakieś materiały na ten temat oprócz już tych wymienionych wyżej???

majorbień

2013-06-01, 17:33
tak się narodziła polska mafia:

SharpSe

2013-06-01, 17:36
sb teraz wsi ludzie za zielona kurtyna, ch*j o nich wiesz jak ja

Pańcio

2013-06-01, 17:37
Hmm wg mnie i wielu ludzi, te wszystkie mafie to był pikuś przy łódzkiej ośmiorniczce, która wpływała na wszystko w tamtych czasach. Sam fakt, że boss ośmiorniczki, wyszedł podczas rozprawy do ubikacji i wyszedł głównym wejściem nie zatrzymywany o tym świadczy.
Bardzo mało informacji na temat tej mafii również świadczy, że coś było na rzeczy. Prawdziwi gangsterzy nie chadzają do klubów ani nie udzielają wywiadów ( ;

ul...........rt

2013-06-01, 17:39
konwas88 napisał/a:

polecam książkę pt. "Świat według Dziada"



Do tego jeszcze książkę Andrzeja Zielińskiego ps.Słowik pt.
Skarżyłem się grobowi ;)

djoshin napisał/a:

na szczęście większość tych sk***ysynów jest w glebie robaki ścierwo wpie**oliła a smród ziemia wchłonęła mordercy złodzieje stręczyciele a wy przy tych pojebach trzepiecie gruchę



Wiesz,wolałbym jednak ich niż całe to pie**olone ścierwo z naszego rządu ;)

tr...........ke

2013-06-01, 17:48
karolina91 napisał/a:

Artur Chmieliński "Chmielin" z Mokotowa uciekł za granicę i ukrywa się w Chicago. Wiem bo dymałem jedną z matek jego córek.



Ty jesteś kobietą sadistica? :mrgreen:

orzech1991

2013-06-01, 17:51
-Jeżeli nadal będzie pan krył Pawła Sikorę, nie zostanie pan świadkiem koronnym. Oczekujemy 100% prawdy, 100%...
-Proszę pana, na temat Pawła Sikory nie ma do dodania nic ponad to, co już powiedziałem. Jeśli mi nie wierzycie to jest wasz problem, róbcie co chcecie, ale beze mnie nie dostaniecie ani Mnicha ani Ptaśka, ani całej reszty... I ch*j.

las84500

2013-06-01, 17:52
Pracowałem kiedyś w Pruszkowie z byłą pruszkowską złotówą. Jeździł beczką 200d, która była tak zjechana, że miała dorobiony rozruch na 24v i nie miała siły jechać szybciej niż 80km/h. Opowiadał, że jak woził Masę, to nie raz i nie dwa zarobił zdrowego liścia w potylice bo napruty masa chciał jechać szybciej. A z innej beczki podobno Pershing to był bardzo kulturalny i grzeczny gość. Info w sumie z dwóch niezależnych źródeł. U znajomej mojej mamy, która była kierowniczką pensjonatu w Zakopanem zostawiał na parkingu zimą swój samochód bo nie mógł już do siebie dojechać i zawsze na koniec zimy przynosił za to niezłą flachę.

marmar

2013-06-01, 17:57
Zaj***łem ze strony Gazety Lubuskiej taki artykuł o Carringtonie:

Carrington, czyli smutny koniec Króla Spirytusu

Wprawdzie kojarzony był głównie z Dolnym Śląskiem Carrington, jeden z najbardziej znanych polskich gangsterów, zasługuje na miejsce w galerii lubuskich przestępców. Jest bowiem autorem jednego z najbardziej znanych przemytów i stawał przed sądami w Krośnie Odrz. i Zielonej Górze.

Wrzesień 1998 roku. Dziennikarze otrzymali pierwsze, szczątkowe informacje, że "coś" się dzieje w Sękowicach. Wówczas końca dobiegała budowa nowego mostu i terminalu granicznego w Sękowicach. Podobno właśnie z niego skorzystać mieli przemytnicy.

- Już od dawna mówimy policjantom i wopkom (funkcjonariusze straży granicznej - przyp. aut), że po nocy wielkie ciężarówki jeżdżą i jest jakieś zamieszanie - opowiadał wówczas "GL" jeden z mieszkańców Gubinka. Wtedy jednak okazało się, że to podwójne życie nie dotyczy budowanego mostu, a przeprawy technicznej, która służyła tylko podczas prac...
Podwójne życie mostu

26 września policjanci i pogranicznicy uderzyli. Nie było żadnego przypadku, właśnie odbywał się kolejny transport - przez Sękowice przejeżdżało kilka tirów wypełnionych spirytusem. I przejechały. Okazało się, że druga strona także była doskonale przygotowana, chociaż zgubiła ją pewność siebie. Z grupą współpracowali stróże pilnujący terenu przejścia oraz pięciu pograniczników.

Dzięki tym ostatnim przemytnicy znali wszystkie ruchy gangsterów. W zamian otrzymali od nich ponad 130 tys. zł. W dzień wielkiej wsypy twierdzili, że zostali przez przemytników... napadnięci. Grupa była doskonale zorganizowana - obstawa, ludzie podsłuch*jący niemieckie i polskie służby graniczne. obserwatorzy na okolicznych wzgórzach, kierowcy, ludzie zajmujący się legalizacją alkoholu, praniem brudnych pieniędzy i... nielegalnymi zgonami.

Podczas tej obławy zatrzymano także Carringtona (pseudonim Zbigniewa M.). Niewiele brakowało, a i tym razem uniknąłby wpadki. Oto jeden z patroli zatrzymał jego samochód, gdy wraz ze wspólnikami konwojował przerzut. Odpytywany przez patrol udawał wielkie zaskoczenie całym zamieszaniem. I nagle odezwała się leżąca na tylnym siedzeniu krótkofalówka i rozległ się głos wspólnika informujący, że wszystko idzie zgodnie z planem...

Został aresztowany na trzy miesiące. Według ustaleń śledztwa Carrington zorganizował ponad 80 transportów z co najmniej 2 mln litrów spirytusu. "Procenty" pochodziły z Francji i Włoch. Transport to kilkaset tysięcy złotych do kieszeni gangu, gdyż spirytus w nielegalnych rozlewniach stawał się wódką. Zdaniem fiskusa skarb państwa stracił na działalności tej grupy co najmniej 155 mln zł.
Wojna zgorzelecka

W świecie przestępczym ten 32-letni wówczas absolwent zasadniczej szkoły zawodowej był już gwiazdą. A zaczynał od przemytu papierosów. Szybko jednak przekonał się, że alkohol jest znacznie bardziej dochodowy. Zasłynął pomysłowością i kreatywnością. Uważany był za lubuskiego i dolnośląskiego rezydenta siejącej wówczas postrach mafii pruszkowskiej, miał kontakty z "Wołominem" i słynnym Nikosiem. Nawiązując do postaci znanego wówczas tasiemcowego serialu zyskał miano Carrington (Carry), ale bardziej odpowiednio brzmiał inny pseudonim - "Król Spirytusu". W tym czasie oficjalnie był właścicielem kilku firm transportowych specjalizującej się w przewozach mebli. I... głównym celem zamachów.

W 1997 roku dwukrotnie do niego strzelano, a w sierpniu 1998 roku przed budynkiem, w którym mieszkał w Zawidowie, eksplodowała bomba. Gangster opłacił to wydarzenie bliznami na twarzy i... brakiem zaufania do otoczenia. Uzasadnionym. Wówczas też wybuchła krwawa wojna (tzw. wojna zgorzelecka), gdzie swoich ludzi do boju wiedli dwaj dawni wspólnicy - Carrington i Lelek. W 1998 roku zginęło kilkanaście osób.

O co ta strzelanina? Oczywiście o pieniądze i kanały przemytniczego przemytu. Sękowicki most techniczny odkrył rok wcześniej dla przemytniczych celów człowiek Lelka o pseudonimie Plomyk (wcześniej szmuglował samochody). Gdy próbował poza układem przerzucić jednego tira uszkodził dźwig i wówczas służby graniczne zaczęły przyglądać się baczniej mostowi. Sprawa przyschła, ale Carrington postanowił Plomyka wyrzucić, za tym ujął się Lelek...

W tej konfrontacji Carrington nie pozostawał dłużny. Wynajęci przez niego ludzie ostrzelali auto Lelka. W zasadzce zginął Płomyk z trzema kompanami. I tak wet za wet. Ostatnim akordem wojny była jatka w okolicy Leśnej, gdzie przypadkowo zginęło pięciu Białorusinów, którzy przyjechali do Polski kupić samochody, a wzięto ich za killerów.
Taki dziwny wypadek

I pewnie gdyby nie aresztowanie na granicy wojna trwałaby jeszcze długo. Nawiasem mówiąc obława była wynikiem informacji od kogoś "życzliwego". Wraz z Carringtonem zarzuty prokuratorskie usłyszało 27 osób. Gangster najpierw szedł w zaparte, ale gdy okazało się, że inni mówią dużo i raczej chętnie, postanowił wpadkę wykorzystać - wykończyć rywali i krwawe czasy spędzić w więzieniu. Zaczął opowiadać o szczegółach działalności.

Proces był pokazowy, zielonogórski sąd był chroniony jak Fort Knox, a oskarżonych trzeba było wozić autobusami. Gangsterzy z reguły przyznawali się do winy i otrzymywali niskie wyroki. Jednak sam Carrington, to był popis kruczków prawnych, nie odpowiadał. W 2000 roku opuścił areszt po wpłaceniu kaucji 200 tys. zł i... zniknął. Niestety dla niego nie dość starannie. Rok później miał przykry wypadek na rowerze (jazda na rowerze była jego pasją) - podobno jechał bez kasku... Jak mówi jednak mniej oficjalna wersja to był kij bejsbolowy, którym uderzył go ktoś z przejeżdżającego obok auta. Lekarze mówili o uszkodzeniu mózgu, stracił mowę, stał się inwalidą i... został ubezwłasnowolniony. Jego proces już się nie odbędzie.

- Niedawno widziałem Carringtona na ulicy w Zielonej Górze, ma tutaj rodzinę - opowiada jedna z osób śledzących dzieje Króla Spirytusu. - Wygląda strasznie...
Dziś mieszka z matką w Zgorzelcu, podobno jest w stanie wypowiedzieć tylko kilka prostych słów. Choć i tak są tacy, którzy uważają, że to jedna wielka mistyfikacja.
Wracał jak bumerang

Sprawa Carringtona wracała do nas jeszcze kilkakrotnie. Chociażby przy okazji wpadki grupy Arkadiusza K., Gargamela. Łupem przestępców padł wówczas towar wart ponad 1,2 mln zł, m.in. pieluchy, maszynki do golenia i kuchenki mikrofalowe. Posługując się podrobionymi dokumentami, członkowie gangu okradali hurtownie na Dolnym Śląsku, w Wielkopolsce i Warszawie. Przyjeżdżali tirami na fałszywych numerach, naczepy wypełniali towarem, a potem odjeżdżali i ślad się za nimi się urywał. Grupa fingowała także napady na ciężarówki. Policjanci wpadli na trop gangu gdy pod Świebodzinem upozorowali napad na tira z maszynkami do golenia. Znaczna część grupy pracowała wcześniej dla Zbigniewa M. Carringtona.

Wcześniej głośna była sprawa aresztowania zielonogórskiego mecenasa Edwarda R., któremu nadano nawet miano adwokata polskich mafiozów. Bronił m.in. Grubego Janka, Schwarzenegera, Azję (mlodszy brat Carringtona), Dzikiego i samego Carringtona. Ale to już całkiem inna historia.

DiesIrae

2013-06-01, 17:59
Stary ten artykuł bo Dziad się dobre kilka lat temu przekręcił pod celą.
P.S. Za głowę ''Masy" jest podobno nagroda, dziwne że nikt go jeszcze nie odj***ł bo nie jest szczytem trudności znaleźć namiar na niego. Podpowiem Wam że na nazwisko ma Sokołowski, reszty poszukajcie sobie na TOR-ze

SuchyOver

2013-06-01, 18:01
Masa teraz jest świadkiem koronnym.

MIhau_

2013-06-01, 18:37
Carrington mieszka sobie spokojnie, czasami widuję go jak idzie na spacer, ale nigdy sam. Ma cos z glowa, albo udaje, ale w wersje z wypadkiem na rowerze to nikt nie wierzy. Mozliwe jest, ze dostal bejsbolem z przejezdzajacego auta i na swoje szczescie/nieszczescie przezyl. I albo wpadl na pomysl udawania niepoczytalnego, albo naprawde sie takim stal.

Suka_Blyat

2013-06-01, 18:51
W Polsce nie było, nie ma i nie będzie mafii

DuckDodgers

2013-06-01, 18:58
Wołek napisał/a:

W Polsce nie było, nie ma i nie będzie mafii



Zgadza się to są zwykli zorganizowani bandyci i nijak mają się do mafii która kontrolowała w USA kilka sporych gałęzi przemysłu takich jak budownictwo czy przemysł tekstylny.