Poprzedniej zimy miałem farta na drodze. W drodze do pracy by uniknąć korków opuszczam miasto, jadę przez wiochy i z powrotem do miasta. Wiadomo, droga bezpieczniejsza bo mniej aut, trasa delikatnie dłuższa, ale czasowo to samo. Więc jest 6 rano, teren miasta, drogi posypane solą, wjeżdżam na gminną drogę po chwili zwalniam przed czekającym mnie dosyć łagodnym łukiem. No i k***a zonk. W momencie w którym nacisnąłem hamulec wyj***ło mnie z zakrętu. (Mam EPS i ABS). Z naprzeciwka nadjeżdżało inne auto. Wydawało mi się, że jest daleko i zdążę skontrować by wrócić na swój pas. Nic z tego, facet zapie**alał i przy próbie hamowanie też go wyrzuciło. No to zaczęła się walka o przetrwanie. Mocniej wcisnąłem hamulec, żeby złagodzić skutki i tak już pewnej kolizji. Autem zaczęło kręcić jak na karuzeli. Gość z naprzeciwka to samo - piruety. Jakby ktoś to zobaczył z góry to by pomyślał, że jakieś brejkdensery j***ne. W pewnym momencie się minęliśmy. O dziwo, żadnego dzwięku tłuczonego szkła ani gniecionej blachy. Nie wysiadając z aut popatrzyliśmy się na siebie z ulgą. On pojechał w kierunku miasta, ja w kierunku wschodzącego słońca.