18+
Ta strona może zawierać treści nieodpowiednie dla osób niepełnoletnich.
Zapamiętaj mój wybór i zastosuj na pozostałych stronach
topic

Eksperyment

Vof • 2013-09-20, 19:44
Sprawdziliśmy, jak żyje się za 5 złotych dziennie :shock:

2 miliony Polaków żyją poniżej granicy minimum egzystencji. Na jedzenie wydają grosze. Nasza reporterka sprawdziła, jak to jest.
Według Instytutu Pracy i Polityki Społecznej minimum egzystencji, czyli niezbędne, by przeżyć, wydatki na żywność, to 206 zł miesięcznie (6,60 zł dziennie). Emerytowi musi wystarczyć ok. 5,70 zł, czyli 177 zł miesięcznie.

Oficjalne statystyki mówią jednak, że poniżej tego poziomu żyje 6,7 proc. Polaków. To jakieś 2 miliony ludzi. Wydają na jedzenie ok. 5 zł dziennie - 35 zł tygodniowo. Na taki zasiłek żywnościowy z pomocy społecznej mogą też liczyć osoby bez dochodów. Czy za taką kwotę rzeczywiście można przeżyć? I jak to zrobić? Uczestnicy ruchu Live Below the Line (Życie pod Kreską) próbują przeżyć za sumy poniżej minimum egzystencji, by w ten sposób zwrócić uwagę na problem ubóstwa na świecie.
Ja też postanawiam spróbować, jak to jest.


Mój obiad: ziemniaki, pomidor, jajko sadzone, kefir.

Niedziela

Pierwsze oszczędne zakupy robię w Biedronce. Do koszyka wkładam jajka (10 sztuk za 4,79 zł), paczkę kaszy gryczanej (2,99 zł, za cztery woreczki), pomidory - mam szczęście, bo to ostatni dzień promocji i zamiast 3 zł za kilo płacę tylko 1,49. Zastanawiam się, czy nie wziąć więcej, na zapas, ale to chyba bez sensu, bo się zepsują. Dorzucam herbatniki czy raczej herbatniczki (0,99 zł), na pewno będę miała ochotę na coś słodkiego, a to najtańsza opcja. Żeby urozmaicić jadłospis, decyduję się kupić kiełbasę żywiecką z indyka (2,99 zł).

Wydałam 13,25 zł, więc do końca tygodnia zostało mi 21.75 zł.

Poniedziałek

Tydzień zaczynam od planowania. Z kartką i długopisem w ręce rozpisuję co, kiedy i ile mogę zjeść. Mąż od razu zaznacza, że o żadnych oszustwach, podjadaniu z jego talerza, nie ma mowy. Jak eksperyment to eksperyment. Ma być realistycznie.
Pierwsza sprzeczka wybucha już przy śniadaniu. W chlebaku zostało pół bułki, mogę ją zjeść, ale limit kiełbasy to jeden plasterek. - Chcę dwa - awanturuję się, ale mąż jest nieugięty.

- Nie, bo ci nie starczy na cały tydzień i przekroczysz budżet.

Do pracy biorę woreczek kaszy gryczanej i jajko. To będzie mój dzisiejszy obiad.
Po "obfitym" śniadaniu w południe już zaczyna mi burczeć w brzuchu. Ale to za wcześnie, zjem teraz, będę głodna wieczorem. Poczekam ze dwie godzinki.

Wieczorem odwiedziny mamy. Przyniosła bułki, więc odpadł mi jeden z wydatków i zaoferowała, że zrobi kolację.

Wtorek

Nauczona wczorajszym doświadczeniem jem porządne śniadanie: omlet z jednego jajka, pomidor i kajzerka, w sumie ok. 85 groszy. Jak dla mnie, porcja w sam raz.

Całe szczęście, że poprzedniego dnia mąż zrobił dla mnie zakupy: makaron (1,99 zł za 600 gramów, czyli całkiem niezła cena), twaróg (2,29 zł), tuńczyk (luksus za 3,79 zł) i koncentrat pomidorowy (1,49 zł). W sumie wydał 9,56 zł, do końca tygodnia zostało więc 12,19 zł).

Przed wyjściem do pracy muszę zrobić sobie obiad. A nie cierpię gotować. Ale o jedzeniu na mieście nie ma nawet mowy. To, co wcześniej wydawałam na jeden posiłek, teraz musi mi starczyć na pół tygodnia.

Gotuję więc 100 gramów makaronu, dodaję odrobinę przecieru pomidorowego i tuńczyka. Biję się z myślami, czy wrzucić całą puszkę czy pół? Całą, czy pół? Całą, pół? W końcu zostawiam trochę tuńczyka na później.

Nie chodzę głodna. Ale też to, co jem, to nie dania kuchni Magdy Gessler. Raczej nie mogę sobie pozwolić na warzywa, owoce - latem są tanie, więc jeszcze pół biedy. Ale czym żywiłabym się w zimie? Nie stać mnie na słodycze, na sok. O mięsie też praktycznie mogę zapomnieć. Nie licząc czterech plasterków kiełbasy, które zjadam na kolację, do tego kajzerka i pomidor. Idę spać, zanim zdążę zgłodnieć.

Środa

Dzisiejszy dzień jest do bani. Choć zaczął się nieźle. Na śniadanie bułka z twarogiem i tuńczykiem, który został z wczoraj. W pracy poczęstunek: batonik i gruszka. Ale później jest już tylko gorzej.

Koleżanka zamówiła gołąbki, które pachną na pół redakcji i które uwielbiam. W ogóle zaczyna mnie drażnić, jak ktoś przy mnie je. To nietakt, kiedy ja nie mogę. Okropne uczucie.

Mój makaron z twarogiem, cały się posklejał i jest niezjadliwy.

Tymczasem koleżanki krytykują moje zakupy: - Nie jesz mięsa? Bo sobie tego wszystkiego nie przemyślałaś. Trzeba chodzić po sklepach, śledzić promocje. Skrzydełka kupisz za 2 złote. Albo porcję rosołową za złotówkę. Dodasz makaron, marchewkę, cebulę i masz zupę na kilka dni.

Skończyły mi się bułki, więc idę do sklepu. Najtańszych już nie ma, kupuję dwie po 0,39 zł. Do tego mleko (2,09 zł) i płatki, z tych najtańszych (2,29 zł). W sumie 5,16 zł.

Czwartek

Postanawiam zaszaleć. Jadę do Ikei, bo mam wielką ochotę zjeść coś "na mieście". Do końca tygodnia zostało mi 7,03 zł. Biorę więc zupę szefa kuchni za 1 zł (dziś brokułowa), kawę i herbatę mogę pić bez ograniczeń. Super!
Zauważam, ile jedzenia ludzie marnują. Na talerzykach niedojedzone frytki, kuleczki wieprzowe i czekoladowe mufinki. Rozmyślam, ile osób mogłoby się tym najeść.

Nie jestem rzecz jasna na tyle zdesperowana, by dojadać z cudzych talerzy. Ale - jak twierdzi znany polityk - w Polsce nikt przecież nie głoduje, bo nikt nie je mirabelek i szczawiu z nasypu.

Koleżanka w redakcji na wieść o tym, że byłam w Ikei, nie kryje zgorszenia. - Biedni ludzie nie pojadą tak daleko i nie zapłacą 2,50 za bilet, żeby zjeść zupę za złotówkę - argumentuje.

Wieczorem robię zakupy w osiedlowym sklepie. Niestety, skrzydełka z kurczaka już się skończyły. Skrawki z wędlin po 12,50 zł za kilo też już wyszły. Biorę ziemniaki (0,87 zł), kefir (0,79 zł) i trzy kajzerki (po 0,19 zł).
Zostało mi 3,80 zł.

Piątek

Zerwałam się rano, żeby ugotować ziemniaki. Obiad zapowiada się nieźle. Ziemniaki omaściłam masłem, dołożyłam trzy plasterki kiełbasy z indyka. Do tego jajko sadzone, pomidor i kefir. Super!

Po południu idę do jadłodajni MOPS. Nie jest to najwytworniejsze miejsce, w jakim byłam, mówiąc łagodnie. Nie wiem, co zmusiłoby mnie, aby ustawić się tu w kolejce po obiad. Widać nie doświadczyłam jeszcze głodu.

Tak czy siak, żeby tu zjeść, trzeba mieć bloczek i odhaczyć się na liście. Za to menu wygląda iście królewsko. W poniedziałek np. była zupa pomidorowa z makaronem, zrazy w sosie, ziemniaki i surówka z kapusty pekińskiej. We wtorek grochówka i makaron z sosem bolońskim. I pomyśleć, że przez cały tydzień jadłam kaszę i makaron!

- Tragedia tu jest, tragedia - narzeka jeden z bywalców. - Porcje jak dla dziecka. Dorosły mężczyzna, to nawet nie poczuje, że był na obiedzie. Ale zawsze można iść do kilku jadłodajni, ja tak robię. W Krakowie jest ich tyle, że człowiek tego nie przeje.

Sobota

Zaczął się weekend i sąsiedzi mają najwidoczniej więcej czasu, bo wzięli się za gotowanie. Pachnie na klatce, zapachy wlatują przez okno. Chyba jakieś leczo. Hmmm... Zjadłabym leczo. I kebab. No ale nic z tego, bo zostało mi 3,80 zł. Na śniadanie zjadam kajzerkę maczaną w jajku i podpiekaną na patelni (nie była już zbyt świeża), z przecierem pomidorowym, do tego kubek herbaty. Mam jeszcze trochę zapasów: makaron, kaszę, jajko, pomidora i parę plasterków kiełbasy. Tylko że mam dość gotowania i postanawiam zaszaleć. Kupuję sobie fasolkę po bretońsku za 3,49 zł.

Niedziela

Ostatni dzień. Zaoszczędziłam 0,31 zł! Ale gdybym doliczyła zapasy, które miałam w domu: olej, kawę, herbatę, masło - dawno przekroczyłabym budżet. Na śniadanie płatki z mlekiem. Obiad też zabezpieczony: są dwa ziemniaki i jajko - będzie jak znalazł na placki ziemniaczane. Na kolację ostatnia kajzerka i resztka kiełbasy z indyka. Zostało trochę kaszy i makaronu, ale nie mam ich z czym zjeść.

To już koniec. Jestem zmęczona ciągłym planowaniem i sfrustrowana. Nigdy nie zastanawiałam się nad tym, co jem, a teraz myślę o tym cały czas. Mam ochotę na coś smacznego, co sprawi mi przyjemność z jedzenia. Bez wyrzutów sumienia, czy nie zjadłam za dużo, czy starczy mi pieniędzy do końca tygodnia.

Ale mimo wszystko, mam cały czas komfort psychiczny. Wiem, że jeśli nie dopnę budżetu, najwyżej parę złotych dołożę. I że w moim przypadku to kwestia wyboru, a ten eksperyment niedługo się skończy.

źródło: http://www.gazetakrakowska.pl/artykul/996744,sprawdzilismy-jak-zyje-sie-za-5-zlotych-dziennie,id,t.html

atha

2013-09-21, 12:30
Wiem że 1200 zł miesięcznie to jest o wiele za mało na godne życie, wielu ludzi tyle zarabia i narzeka na zły rząd pracodawców itp. I ja ich rozumiem bo jest ch*jowo z której się strony nie spojrzy jest ch*jnia. Za harówkę od świtu do nocy dostaje się śmieszne pieniądze. Ale k***a większość z tych ludzi mimo że czasem ma rodzinę nie pożałuje sobie co dziennie na paczce fajek i czteropaku (12zł fajki +10zł czteropak to jest 22 zł) co dziennie czyli 660zł miesięcznie. k***a kupuje taki najtańszą mielonkę i bochenek chleba ale fajki i piwo muszą być a często też wódeczka. I nie pie**olcie że to wyjątki bo to nie są wyjątki tylko norma. Oczywiście nie mówię że wszyscy tak robią ale większość "mietków" których znam zarabiających +/- 1500 miesięcznie tak robi.

St...........ke

2013-09-21, 14:37
Poszłaby do Dino, to by miała 30 jajek za 11zł :P

voidinfinity

2013-09-21, 14:39
atha napisał/a:

Ale k***a większość z tych ludzi mimo że czasem ma rodzinę nie pożałuje sobie co dziennie na paczce fajek i czteropaku (12zł fajki +10zł czteropak to jest 22 zł) co dziennie czyli 660zł miesięcznie.



Coś nie bardzo te wyliczenia, bo wynika z nich że ktoś utrzymuje mieszkanie za mniej niż 500zł miesięcznie (czynsz+opłaty)...no jakoś nie bardzo mi się to "dodaje" :-P

A jedzenie gdzie? A sraj taśma gdzie? Podstawowa chemia? Telefon? Ubranie? Podręczniki do szkoły?

Jak już - to fajki robione, albo z przemytu. Alko najtańsze...ale i tak nie sądzę by ktoś kto zarabia 1200zl na rękę wydawał więcej niż 300zł na używki - jeżeli nie jest to patologia.

A to że piją i palą...to akurat najtańsze rozrywki jakie człowiek biedny ma. Piwko w łapę, cigaret i meczyk w TV. Do kina albo na shopping-spree przecież nie pójdzie.

Szczypior69

2013-09-21, 14:44
k***a, ja na studiach tez po piątce na dzień a da się na lajcie przeżyć. kupuje się makaron w biedronce. 1 kg za 3 zł do tego sos i jest żarcia na dwa dni. w ten sposób można melanżować ze 3 razy w tygodniu i nie umrzeć z głodu ;)

Tomasz23

2013-09-21, 14:55
Trochę takie pie**olenie. Wystarczy przejść się pod najbliższy MOPS w dzień kiedy wydają te wszystkie darowizny. Nie ma gdzie auta postawić. Ba, w moim mieście bezrobotni dostają też bony na artykuły żywnościowe np. kawę, i co robią? Idą do sklepu wymieniają bon na drogą kawę, stoją przed sklepem sprzedają kawę taniej i idą zakupić sobie alko. Nic nie jest do końca czarne lub białe ;)

3m

2013-09-21, 14:56
Najbardziej przygnębiający artykuł. A darmozjady w więzieniach dostają żarcia jakby robili w polu cały dzień.

SamSobieBogiem

2013-09-21, 14:57
remi1982 napisał/a:

Czasu pewnego, nie posiadając stałego zatrudnienie, zwróciłem się z prośbą do Miejskiego Ośrodka Pomocy Społecznej o zasiłek, jakież było moje zdziwienie kiedy takowy otrzymałem w kwocie 250zł. Teraz posiadając dobrze płatną pracę, zastanawiam się, jak k***a człowiek może przeżyć za te grosze które serwuje nam państwo. Pracuję i płacę podatki, więc dlaczego ludzie którzy są bez środków do życia, dostają jakieś ochłapy ? Ja i tysiące osób płacimy podatki, więc dlaczego, ktoś biedny dostaje zasiłku 100 czy 200zł a nie 500 ?




epicnick

2013-09-21, 15:06
Widać na pierwszy rzut oka, że babsko nie potrafi rozplanowywać budżetu. Dodatkowo śmieszny jest fakt, że zakupy robi na początku tygodnia, zamiast codziennie. Prawda jest taka, że im więcej mamy w lodówce, tym częściej zdarza nam się podjadać.
W zeszłym roku na studiach żyłem za piątkę dziennie i muszę przyznać, że czasem bywa ciężko - kupienie margaryny czy oleju jest wtedy dużym wydatkiem. Niemniej jednak nie kupuje się ich codziennie. Ważne jest planowanie zakupów z wyprzedzeniem - jednego dnia kupuję bochenek chleba, który starcza na dwa dni, drugiego dnia kupuję coś innego, co też wystarczy na dłużej. Do tego kilka plastrów szynki, jakiś serek, ziemniaki czy inne warzywka - jak człowiek pomyśli i się dobrze zakręci, to można pojeść, pozwolić sobie na coś dodatkowego (jak np. jogurt, paluszki, lody czy słodycze), a nawet czasem odłożyć złotówkę albo dwie na następny dzień. Wszystko jest do ogarnięcia, trzeba się tylko odpowiednio starać. W tym roku będę żył tak samo.
Nie zmienia to faktu, że życie za taką kasę na co dzień potrafi zdołować. Czasem bywa tak, że czegoś trzeba sobie odmówić, czasem na coś zabraknie trochę grosza, czasem przekroczy się budżet i trzeba kombinować. Warto jednak obcykać sobie miejsca w mieście, gdzie można dostać coś taniej, być na bieżąco z promocjami i tak dalej. Ja osobiście kupuję w Biedrze, Lewiatanie i Carrefourze i korzystam z różnych obniżek.
Skoro Pani jest z Krakowa, to zapraszam na Miasteczko Studenckie AGH na korepetycje. Jestem pewien, że oprócz mnie znajdzie się niejedna osoba, która ją podszkoli.

P.S. Uprzedzając pytania - nie palę. Piję okazyjnie, ale jak już jest okazja, to w zdecydowanych ilościach.

patolele

2013-09-21, 15:07
Pomoc socjalna to wielka kpina. Na studiach miałem gościa który mniej więcej 1000zł (!!!) dostawał dofinansowania miesięcznie z uczelni (dodatek socjalny + mieszkaniowy + żywieniowy). Wykazywał dochody rzędu 200zł na miesiąc na osobę bo rolnik i mało pola. A w domu? Samochód osobowy za 30-40k, dostawczak, wózki widłowe itp itd. Wszystko przez mentalność, że jak dają to trzeba brać i przez to jesteśmy w takiej dupie. Gdyby tacy ludzie nie brali zasiłków to np starczyło by dla drugiego kolegi który wychowywany był wyłącznie przez mamę i zabrakło mu do stypendium socjalnego kilku złotych. Niezapowiedziane kontrole przez jakieś jednostki z pomocy socjalnej i nakładanie mega kar szybko utemperowało zapędy łapczywych. Ot takie moje zdanie.

piteryo

2013-09-21, 15:17
O, problem z ubóstwem? Zycie poniżej minimum egzystencji? Czekajcie! Mam pomysł! ZAPIE*DALAĆ DO ROBOTY!

bonus254

2013-09-21, 15:22
i coo da sie ? da sie :)

Leouch

2013-09-21, 15:34
takie poerdolenie. gdy nam sie mieszkanie spalilo nie mielismy kasy to moja mama za 5zl na dzien karmila 5 osobowa rodzine i psa... (rok 2004) a ta za tyle sama je i jest glodna....

NiedźwiedźPustynny

2013-09-21, 16:13
Kiedyś w uwadze tej TVNowskiej był program o tym, czy można przeżyć za minimum. Wybrali dwóch polityków? i miesiąc luty-był najkrótszy. Ani jeden, ani drugi nie zmieścili się w przeznaczonych funduszach.

El Caudillo

2013-09-21, 16:15
Fajnie się to czyta po domowym schabowym na pół talerza prosto z patelni :-P Ten eksperyment pokazuje pewną prawidłowość:

-osób żyjących za tą kwotę jest mniej niż oficjalnie się mówi (bo nie słyszy się o zmarłych z głodu)
-jakbym miał tak funkconować to zacząłbym:
a) robić na czarno, zbierać puszki złom whatever
b) kłusować w lesie (mam fory bo mam łuk myśliwski z USA)
c) poszedłbym do Legii na przykład, zaciągnął się do Assada nie wiem, nie mając nic ch*j by mnie trzymał gdziekolwiek więc mógłbym robić wszystko jestem zdrowy, sprawny i znam języki, więc

problem ten wydaję się być dość teoretycznym

PS jutro na obiad stejki a la Burneika ;-)

ku...........pa

2013-09-21, 16:30
patolele napisał/a:

Pomoc socjalna to wielka kpina. Na studiach miałem gościa który mniej więcej 1000zł (!!!) dostawał dofinansowania miesięcznie z uczelni (dodatek socjalny + mieszkaniowy + żywieniowy). Wykazywał dochody rzędu 200zł na miesiąc na osobę bo rolnik i mało pola. A w domu? Samochód osobowy za 30-40k, dostawczak, wózki widłowe itp itd. Wszystko przez mentalność, że jak dają to trzeba brać i przez to jesteśmy w takiej dupie. Gdyby tacy ludzie nie brali zasiłków to np starczyło by dla drugiego kolegi który wychowywany był wyłącznie przez mamę i zabrakło mu do stypendium socjalnego kilku złotych. Niezapowiedziane kontrole przez jakieś jednostki z pomocy socjalnej i nakładanie mega kar szybko utemperowało zapędy łapczywych. Ot takie moje zdanie.



Mam podobne odczucia. Nie uważam się za biednego ale też nie jestem jakiś kasiasty i strasznie mnie wk***iało gdy nie dostawałem akadmika bo musiał dostać koleżka z mieszkaniem na mieście (własnośiowym o!o!o!) albo samochodem za kilkadziesiąt tysia. A w papierach bieda aż piszczy! 50 zł dochodu na osobę w rodzinie na miesiąc. I te ch*je pobierały sobie zasiłki (żeby nie było: mi się nie należy i nie zazdroszę, ale wiem że są tacy którzy mają naprawdę ciężko) a dla inncy nie starczyło.