18+
Ta strona może zawierać treści nieodpowiednie dla osób niepełnoletnich.
Zapamiętaj mój wybór i zastosuj na pozostałych stronach

„Efekt Motyla” czyli o stacjach kontroli pojazdów

Zlorf • 2014-01-31, 19:38
„Efekt Motyla” czyli o stacjach kontroli pojazdów z nieco innej perspektywy


Wszelkie podobieństwa do prawdziwych postaci lub wydarzeń są całkowicie przypadkowe. Wszelkie imiona, miejsca i daty są dziełem fikcji literackiej i kilku butelek piwa typu porter. Brak odmiany słowa „ów” jest zamierzony. Felieton był testowany na zwierzętach.
Nie podobał im się.

6 stycznia 2014, godzina 9:43, okolice Żywca
Gdy granatowy Opel Astra pojawił się w ciemnym garażu, całe pomieszczenie niemal natychmiast wypełniło się zapachem oleju i gotującego się na elementach wydechu płynu chłodniczego. Wyposażony w wąsy i granatowy polar samozwańczy specjalista-inżynier imieniem Andrzej z westchnieniem podciągnął wysłużone niebieskie spodnie, po czym podrapawszy się po rowie wsiadł do samochodu i wjechał na rolki służące do pomiaru siły hamowania. Uruchomił dwudziestoletnie urządzenie najprawdopodobniej radzieckiej produkcji po czym zabrał się za przeprowadzanie niezwykle szczegółowych badań technicznych.
Koła zakręciły się popiskując radośnie zapieczonymi łożyskami po czym zablokowały się i wóz zsunął się z piskiem wyząbkowanych opon w prawo, wprost na wyłożoną brudnymi płytkami posadzkę.
Na częściowo wypalonym wyświetlaczu pojawiły się czerwone cyfry, które Andrzej zignorował zaaferowany wyraźnie poszukiwaniem pod nogami pokrętła ogrzewania, które właśnie odpadło z deski rozdzielczej. Granatowy Opel podjechał do przodu i badanie zaczęło się od nowa – tym razem Andrzej z gracją doświadczonego onanisty szarpnął za wajchę ręcznego – ta jednak okazała się nie połączona w żaden sposób z tylnymi kołami gdyż samochód nawet się nie poruszył. Mogła być jednak powiązana w jakiś sposób z instalacją elektryczną gdyż w tym samym momencie zgasło podświetlenie zegarów.
Panie, ja już mam nową linkę kupioną – w domu leży ino muszę do szwagra na kanał pojechać – zagaił nieśmiało doświadczony życiem i tanim winem właściciel perwersyjnie granatowej ruchomości.
Andrzej westchnął od niechcenia po czym postanowiwszy darować sobie dalsze, bezcelowe w jego ocenie próby sprawności układu hamulcowego przejechał na kolejne stanowisko służące do sprawdzania luzów zawieszenia. Po chwili, gdy silnik się rozgrzał do zapachu oleju, tanich papierosów i płynu chłodniczego dołączył aromat gazu wydobywającego się ze spękanych węży instalacji LPG.
Atmosfera stawała się coraz bardziej surrealistyczna. Zegar wiszący na ścianie niespiesznie odmierzał kolejne sekundy, powietrze przybrało siwo-błękitny kolor, a falujące obroty sprawiały, że stary Opel pobrzdękując zaworami zdawał się wygrywać jakąś tantryczną melodię rodem z dalekiego wschodu.
We mgle, niczym leśna nimfa przechadzał się tymczasem drapiący się tu i ówdzie tajemniczy, wąsaty łowca-inżynier.
Po chwili ów specjalista wyposażony jedynie w zabrudzoną lampę warsztatową i własną odwagę zapuścił się w kazamaty brudnego kanału serwisowego w poszukiwaniu luzów zawiezienia i złowrogiej korozji. Z użyciem profesjonalnego, wysoce specjalistycznego narzędzia znanego prostym ludziom jako łyżka do opon, powyginał nieco wytłuczone wahacze i naznaczone rdzą zwrotnice.
Gdy upewnił się już, że wybite sworznie wytrzymają jeszcze trochę nim z samochodu odpadną przednie koła, wygramolił się z kanału i rozpoczął swą przemowę słowami "panie, ja to k***a panu podbije bo ch*j nie jestem ale tam masz pan totalnie wszystko wyj***ne".
Następnie podszedł w stronę zalanego zaschniętą kawą biurka i schował do kieszeni sto złotych, które pojawiły się na nim w bliżej nieokreślonych okolicznościach. Wbił odpowiednią pieczątkę po czym dodał z troską w głosie: "i weź zaklastruj pan czymś te dziury w progach bo jak Pana jebną to jeszcze ja będę miał kłopoty".
Już w kilka chwil później wyraźnie uradowany pan kierowca wyposażony w świeżutką pieczątkę i dowód rejestracyjny opuścił zadymiony garaż i ruszył w kierunku swojego oddalonego o kilka kilometrów mieszkania. Cieszyła go myśl, że przez kolejny rok nie będzie musiał oglądać żadnej stacji kontroli ani warsztatu.

8 stycznia 2014, godzina 15:25, Bielsko-Biała
Stare BMW zaparkowało przed wysoką bramą w oczekiwaniu na swoją kolej. Płatki śniegu spadały na rozgrzaną szybę zmieniając się błyskawicznie w niewielkie, połyskujące w świetle krople. Panującą we wnętrzu ciszę przerywał tylko dźwięk pracujących cyklicznie wycieraczek uśmiercających co chwila to śnieżne widowisko. Gdy brama się otwarła samochód niespiesznie wjechał do tonącego w świetle halogenów, wysokiego pomieszczenia.
Po chwili miejsce na fotelu kierowcy zajął ubrany w niebieski uniform diagnosta imieniem Grzegorz, który bez zbędnych ceregieli zabrał się za sprawdzanie kolejnych podzespołów. Kiedy samochód wjechał na pokryte szorstką powłoką rolki, wcisnął z całej siły pedał hamulca i wóz z impetem wyskoczył z prowadnic na świeżo umytą posadzkę. Po chwili diagnosta Grzegorz ponowił badanie.
Z przeszklonego gabinetu wyszła w tym czasie uśmiechnięta kobieta o dziwnej fryzurze z zapytaniem czy właściciel samochodu nie chciałby przypadkiem usiąść i napić się kawy. Po tym jak grzecznie podziękował wróciła za swoje podejrzanie czyste biurko i zajęła się znów przeglądaniem w internecie zdjęć ze śmiesznymi kotami.
Diagnosta Grzegorz zbadał w tym czasie hamulce tylnej osi, sprawność amortyzatorów oraz świateł, nie wyłączając reflektorów przeciwmgielnych zamontowanych w przednim zderzaku oraz wyjątkowo irytującego klaksonu. Następnie otworzył maskę, obszedł samochód dookoła w poszukiwaniu wgnieceń i pęknięć w zderzakach po czym zabrał się za sprawdzanie bukietu spalin za pomocą wsadzonego w wydech węża.
Dziwne urządzenie rodem z serialu "Na dobre i na złe" zapikało radośnie i wyświetliło na ekranie niezrozumiałe dla zwykłego śmiertelnika kolorowe cyferki.
Grzegorz diagnosta skinął z aprobatą głową po czym z uchwytu znajdującego się przy urządzeniu siostry Basen wyjął pejcz służący najwyraźniej do poszukiwania złóż gazu.
Przez dobre kilka minut lustrował nim uważnie komorę silnika śledząc każdy wężyk z uporem rosyjskiego agenta wywiadu. W końcu, upewniwszy się, że instalator wiedział do czego służą opaski ślimakowe sprawdził numery nadwozia i obejrzał silnik w poszukiwaniu ewentualnych wycieków.
Od chwili gdy stare BMW wjechało do garażu minęło już dobre 20 minut i właściciel zaczynał powoli żałować, że nie zdecydował się jednak na lurowatą kawę z taniego ekspresu. Zaczął zastanawiać się czy może wybrać się w tej sprawie do spoglądającej zza przeszklenia dziwnowłosej. W chwili kiedy rozważał w myślach to skomplikowane zagadnienie BMW znalazło się na podnośniku, a system hydraulicznych szarpaków próbował z całych sił oderwać od niego przednie koła. Grzegorz diagnosta kotłował się tymczasem dookoła ze swoją bajerancką latarką LED w dłoni i podśpiewywał radośnie piosenki, których nikt kto nie posiadał gramofonu nie byłby w stanie zidentyfikować.
Po sprawdzeniu tylnego zawieszenia i opon wyszedł spod samochodu i obudził śpiącego na jakiejś przypadkowej maszynie właściciela. Zrobiwszy najpoważniejszą i najbardziej profesjonalną minę na jaką było go stać powiedział: "wszystko super, warto by przyjrzeć się tylko prawej końcówce stabilizatora bo chyba jest lekko luźna. No i te koła tak na styk się mieszczą w obrysie – mógłby Pan pomyśleć nad jakimś naciągnięciem nadkoli jak chce Pan tak jeździć" – dodał po chwili. Potem odwrócił się na pięcie i ruszył w kierunku maszyny, która jakieś pół godziny wcześniej wypluła z siebie stertę zadrukowanych różnymi hieroglifami kartek formatu A4.
"Świetnie utrzymane pan ma to autko, naprawdę" - rzucił jeszcze jakby od niechcenia, a właściciel wyraźnie uradowany tą niespodziewaną pochwałą zaczerwienił się niczym chińskie truskawki pod foliową plandeką.
Na koniec tego doniosłego wydarzenia Grzegorz diagnosta wręczył rozpromienionemu właścicielowi stertę wydruków po czym udał się do oglądającej koty kobiety z prośbą o wpisanie do komputera kilku nudnych rzeczy, których ta najwyraźniej i tak nie rozumiała.
O godzinie 15:52 stare BMW opuściło stację diagnostyczną ze świeżą pieczątką oraz plikiem wydruków, którymi rozradowany właściciel będzie mógł zanudzać swoją wyraźnie niezainteresowaną tym tematem partnerkę.

12 stycznia, godzina 17:32, Wilkowice, droga krajowa numer 69
Granatowy Opel Astra zatrzymany do rutynowej kontroli drogowej stał na poboczu podczas gdy wyraźnie znudzony swą ziemską egzystencją policjant sprawdzał w radiowozie wszystkie otrzymane od kierowcy dokumenty. Czekając na potwierdzenie z komendy spojrzał jeszcze przez szybę na stojący na poboczu samochód.
Wyglądał całkiem normalnie. Niewidzialna Astra jakich setki mija go każdego dnia. Uwagę przykuwały jedynie mocno sfatygowane kołpaki, lekko wgnieciony błotnik i pofalowana linia progu. "To pewnie błoto pośniegowe" – pomyślał po czym wrócił do oglądania wymiętoszonego dowodu rejestracyjnego. W dokumencie widniała świeża pieczątka badania technicznego, również kwitek ubezpieczenia wydawał się bez zarzutu. Kiedy w radiostacji zaszumiał głos dyspozytora stwierdzającego, że z samochodem i kierowcą wszystko jest ok, policjant westchnął z rezygnacją po czym założył swoją zdecydowanie zbyt ciasną czapkę i niespiesznie poczłapał w kierunku granatowego Opla po drodze poprawiając jeszcze przynajmniej o rozmiar za duże spodnie.
W głębi duszy liczył na to, że trafi w końcu na samochód z bogatą przeszłością albo chociaż kierowcę-recydywistę, który w bagażniku wozi pewnie jakiś kradziony sprzęt budowlany.
Tymczasem niemal słyszał łopot skrzydeł odlatującej premii.
Spojrzał jescze raz na okropnie brudnego Opla, a w jego głowie wszystkie puzzle ułożyły się w tym czasie w jedną, spójną całość. Samochodem kierował 50 letni właściciel posiadający prawo jazdy od ponad trzydziestu lat. Samochód nie był zbyt stary, a do tego nie posiadał żadnych tuningowych dodatków. Do tego zupełnie niedawno przeszedł przecież badanie techniczne.
"Panie kierowco, wszystko jest ok. Proszę dokumenty i szerokiej drogi życzę." wycedził z wyraźnie wymuszoną grzecznością po czym odwrócił się i spokojnym krokiem ruszył w stronę ukrytego za przechylonym płotem radiowozu.
W chwili gdy granatowy Opel opuszczał żwirowe pobocze, z drugiej strony nadjeżdżało właśnie BMW o dziwnie przysadzistej sylwetce. Policjant natychmiast się ożywił – niewiele myśląc doskoczył do krawędzi drogi i za pomocą dopracowywanego latami ruchu odblaskiem zamachnął się niczym Agnieszka Radwańska nakazując kierowcy BMW zatrzymanie się tuż przy radiowozie.
Wyraźnie rozochocony popędził szybkim krokiem w kierunku zatrzymującego się samochodu po czym przywitał kierującego monologiem kładącym wyraźny akcent na słowa "starszy aspirant" oraz "kontrola".
Otrzymawszy dokumenty samochodu starszy aspirant natychmiast sprawdził ważność polisy OC i pieczątkę badania technicznego. Było przeprowadzane niedawno ale przecież nie z nim takie numery – już on wie jak się załatwia przeglądy na takie wynalazki.
"Powinni w końcu dobrać się do dupy tym pieprzonym stacjom diagnostycznym" pomyślał z taką złością, że aż na czole wyskoczyła mu wielka, pulsująca żyła.
Przekazał dokumenty czekającemu w radiowozie partnerowi po czym przystąpił do procedury oględzin samochodu, która po niedługim czasie ujawniła tak rażące uchybienia jak obniżone zawieszenie, siedemnastocalowe koła i podwójną końcówkę fabrycznego układu wydechowego. Czujnemu oku starszego aspiranta nie umknęła także sportowa kierownica oraz "te wszystkie głupie spoilery" poza żargonem policyjnym znane także jako fabryczny m-pakiet.
Po mniej więcej godzinnej kontroli stanu technicznego obejmującej nawet sprawdzene ciśnienia powietrza w oponach oraz weryfikację homologacji trójkąta ostrzegawczego, starszy aspirant postanowił zatrzymać dowód rejestracyjny gdyż w jego ocenie samochód stanowił ogromne niebezpieczeństwo dla innych uczestników ruchu – głównie za sprawą sportowej, skórzanej kierownicy z homologacją oraz mieszczących się w nadkolach seryjnych kół.

EPILOG
W chwili gdy policjant negocjował z kierowcą odstąpienie od zatrzymania dokumentów, kilkanaście kilometrów dalej granatowy Opel Astra z nieznanych jak dotąd przyczyn zjechał na przeciwległy pas ruchu po czym uderzył czołowo w jadącego prawidłowo Forda Mondeo.
Trzyosobowa rodzina i kierujący Oplem Astra zginęli na miejscu.

http://prentki-blog.pl/efekt-motyla-czyli-o-stacjach-kontroli-pojazdow-z-nieco-innej-perspektywy/

obersturmbannführer

2014-01-31, 19:51
spytam wprost... jak myślisz, ilu sadoli to przeczyta?? ja nie przeczytałem ale w ciemno stawiam piwo bo dużo tekstu i wnioskuję że materiał własny...

tomaszszczepan

2014-01-31, 20:11
Heh smutna prawda o pączkożernych, niebieskich spaślakach zwanych potocznie "miśkami", którzy sami już zapomnieli jak to w latach swej młodości "poprawiali i dopieszczali" swoje auta.

Zlorf

2014-01-31, 20:18
@obersturmbannführer
T nie mój tekst, ukradzione z prentki-blog.pl
Polecam też www.blogomotive.pl/

rinspeedzazen

2014-01-31, 20:34
Coś w tym jest ale troche przerysowane obie wersje, BMW pewnie by miało w rzeczywistości zbyt głośny wydech a opel zaplacilby 162,5 za badanie techniczne z LPG a nie 100 :) Ogólnie bardziej bajka dla gimbazy niż prawdopodobna historia :) ale ciekawie sie czyta ,polecam

herbalix

2014-01-31, 20:51
@rinspeedzazen,

może instalacja lpg nie była wbita w dowód

domage

2014-01-31, 22:57
Ja przeczytałem i zrozumiałem, ale widać nie wszyscy: stówa to nie opłata za przegląd tylko darowizna dla diagnosty.
Btw za prentkiego zawsze piwo. Ciekaw jestem kiedy ja swoją E36 w końcu wyjadę z garażu, kupiłem ją z dopiskiemi "nieopłacalna naprawa".

wojtek95do

2014-01-31, 23:03
Jednym słowem zajebiste :P

patroy

2014-01-31, 23:09
Świetny styl pisania, na prawdę warto przeczytać

Katan

2014-01-31, 23:09
Jakie to prawdziwe, można by rzec, że z życia wzięte.

" opel zaplacilby 162,5 za badanie techniczne z LPG a nie 100" Niedawno robiłem badanie z LPG zapłaciłem 100...

kenzol

2014-01-31, 23:14
@Katan

Ja robiłem przegląd w grudniu to też dokładnie 162,5 zł zapłaciłem. Wcześniej też około 160 zł.

Achelus

2014-01-31, 23:14
Byłby to świetny, ironiczny, satyryczny tekst - gdyby nie smutny fakt że takie są polskie realia.

I nie chodzi mi o podejście policjanta, a o codzienny "wrak race" na naszych drogach.
Choć trochę (tylko trochę) się wzięli za stacje diagnostyczne ostatnimi czasy, to stan pojazdów poruszających się w Polsce jest żałosny.

Jeżdżą takie, klilkunasto/kilkudziesięcio letnie samochody o które nikt na co dzień nie dbał, z ledwo trzymającymi się elementami.
Kierowcy o mentalności "dam stówę", żeby tylko przejść przegląd, nie myśląc o stwarzanym zagrożeniu.

Tekst który wywołuje przygnębienie

Sołtys

2014-01-31, 23:47
Najgorsi policjanci pod tym względem jakich znam są w Mońkach - wiosce szwagrów. Już dwa razy mi dowód jebnęli. Jak poprosiłem za drugim spotkaniem jakiś pomiar to policjant tak się wk***ił, że chciał lawete wzywać i zabrać mi samochód.
Co do tekstu to fajnie napisane. Co do przeglądu to zawsze ok. 160 zł jeśli pojazd ma LPG.

pkh

2014-02-01, 00:06
A dam ci piwko, ale tylko dlatego że jeżdżę Oplem Astrą z 93r. który pali olej i płyn chłodniczy, bo mi poszła uszczelka pod głowicą a jej wymiana to 50% wartości auta. Jeżdżę tym gratem aż się rozpadnie. Jak prawdziwe glany, które nosi się aż pękną na nogach.

Jak jest mniej niż +10 stopni to zapala na 3 cylindry, a przy np -10 stopniach to nawet na dwa i muszę przygazować do 5tyś rpm żeby załapała reszta.

Jezu ale to jest trup.. ale od nowości w rodzinie, ma u nas dożywocie :P

Najbardziej to bym się cieszył gdyby ktoś spowodował wypadek i mi ją skasował. Z ubezpieczenia to można nie raz więcej zgarnąć niż jest samochód wart.

Na szczęście, dzięki temu że od nowości autko w rodzinie, reszta samochodu działa bez zarzutu:P

no, tylko się podsufitka odkleiła.

Mindfuck

2014-02-01, 00:09
Mam swój autohandel, skupuje używane auta. Po prostu, gość dzwoni, przyjeżdża, oglądam, jak coś z tego będzie to kupuję.

Ale to, czym taki statystyczny Stanisław potrafi podjechać zadziwi każdego. Widziałem już złomy z zaklepanymi przewodami, tarczami tak krzywymi ze napie**alały i trzęsły autem przy 20km/h i delikatnej próbie hamowania, spawane ze sobą elementy zawieszenia, dętki i kawałki opon pod stabilizatorem/belką/wahaczem/amortyzatorem/czymkolwiek, co napie**ala.

Część z przyjeżdzających aut, to właśnie takie padła od j***nego debila, często gęsto grzyba po 60tce.
"No wiesz Staszek, kontrolujo tera, nie przejdzie teraz wiesz, nie mogę..." ch*j, w tym roku opcjusz z przeglądem za stówkę nie przejdzie, układ się skończył i trzeba pogonić auto, no ale nie na złom, przecież to jest jeszcze pełnowartościowy samochód, sam Staszek widział na internetach, pieńć tysieńcuw stojo z tych roków. Stachu mi dzwoni, mówi ze dobre, ze ino leje i jeździ i Paaaaanie ja nic nie naprawiał przy nim (!!!) i jeździ. Debila odsyłam na najbliższy autozłom, to zazwyczaj się zagotuje że jego auto obrażam i za darmo bym chciał.

Rzecz w tym, że to jest REALNA OPCJA, są debile dla których to nadal jest normalny samochód, i pie**oli to ze mu coś napie**ala, stuka, szura, biją tarcze, pierdzi, leje etc. Jedzie przed siebie to jedzie i jest gitara.