Leciałem kiedyś do NY. Podróż długa, dzieci się nudzą. Zaczęło się niewinnie, dzieci czymś się zajęły na podłodze, ale to było im za mało. Zaczęły się gonić dookoła środkowych rzędów i drzeć mordy. Facet siedzący koło mnie wytrzymał to mniej więcej minutę. Pierwszemu pędzącemu podstawił nogę i reszta wpadła na niego. Piękny widok porozbijanych kinoli. Jeszcze przez kilka minut się darły i płakały. Potem nastąpił błogi spokój.
Pewnie wymyślone, albo z filmu, ale miło się czyta.