Pany policjanty są bardzo mili, gdy poprosisz o coś do picia po jakimś czasie siedzenia na dołku i czekanie na rozstrzygnięcie sprawy naleją ci wrzątku do plastikowego kubeczka, a obok miłego pana kompocik ze śliweczek, który powinien trafić do więzionych, no ale...kto by dbał o takie k***y mojego pokroju.
Nawet jeśli wiezie 30 kilo trawy, to nie papciowatą Toyotą w hybrydzie, którą jeździ się do klienta zresetować router , bo mu internet nie działa, albo zawieźć dziecko do przedszkola. Kupuje się sportową furę 250KM+, która po wdepnięciu gazu w podłogę zostawia radiowóz daleko w tyle. Albo bierze się taką Toyotę, robi swapa, albo modernizuje silnik tak, by wycisnąć z niego jak najwięcej. Wiecie, kto był prekursorem tuningu samochodowego? Nie sportowcy, czy dzieci lubiące zapie**alać, czy poupalać kapora. Tuning seryjnych samochodów sięga Ameryki z lat '20 XX wieku, a konkretniej lat prohibicji. Brano wtedy pickupy, którymi szmuglowano alkohol z Kanady, robiono swapy silników z mocniejszych aut, albo modernizowano silnik tak, by wycisnąć z niego ile się da. A wszystko po to, by móc sprawniej sp***alać z towarem przed psiarskimi.
Sportowa to był skrót myślowy. Chodziło mi o mocniejsze auto niż przeciętne. Jaki procent samochodów osobowych codziennie mijanych na ulicy ma więcej jak 200KM? 10%? 15%? Mieszczuchy mają 60-90 koni, średniej klasy kombi / sedan 90-130 koni. Dopiero przy klasie średniej / wyższej zaczynają się większe moce. A poza tym pragnę Ci ruda fujaro Donalda D. oznajmić, że samochód sportowy może mieć silnik słabszy niż w samobieżnej kosiarce. Przykładowo Lotus Seven zaczynał w latach '50 z silnikiem 1.2 40KM, a skończył z silnikiem 1.6 130KM. Aston Martin DB4 ma silnik 3.6 litra o mocy 220KM. Sportowe auto to nie tylko Bugatti Veyron albo Chiron z pierdyliardem turbin i mocą taką, jaką miały myśliwce w czasie IIWŚ.