Jeszcze za czasów technikum, pewien emerytowany nauczyciel ( opie**ala w szkole książki bo teraz prowadzi 'księgarnie') opowiedział nam historię pewnego kolesia sprzed parenastu lat. Mianowicie (obok szkoły znajduje się centrum, gdzie są praktyki) podczas zajęć ziomek pracował na bodajże jakiejś szlifierce... Jak to każdy wie, nie zawsze słucha się zaleceń prowadzącego i robi się co do głowy wpadnie (wiem z własnego doświadczenia, bo sam niekiedy wpie**oliłem rękę miedzy dwa siłowniki). Skończyło się na tym, że ziomek uj***ł sobie palec u dłoni, po czym zamiast zgłosić to do prowadzącego skurczybyk wyrzucił go za stojącą na sali metalową szafę z narzędziami i udał, że nic się nie stało. Sytuacja ujrzała światło dzienne dopiero po jakimś tygodniu, kiedy pracownicy chcieli przestawić szafę w inne miejsce...
A co wy byście zrobili, po znalezieniu takiej znajdzki??