Nowy Jork. Brooklyn. Przychodzi facet do antykwariatu: - Poprosze jakiś stary obraz. Oooo, może być ten, z tym ładnym koteczkiem. - Ale certyfikat autentyczności jest w sejfie - mówi sprzedawca. - Odbierze pan, jak wróci szef. - OK. Gosciu wziął obraz i wyszedł. Nagle patrzy, że idzie za nim wataha kotów. Wszędzie stada kotów. - k***a, pewnie idą za obrazem tej kocicy - pomyślał. Po czym jebnął obrazek do morza, a koty za nim. I się potopiły biedactwa. Gosciu wrócił do antykwariatu. - Jeśli w sprawie certyfikatu to szefa jeszcze nie ma! - mówi subiekt. - Nie, nie o certyfikat... Nie ma pan przypadkiem portretu Martina Lutera Kinga?