18+
Ta strona może zawierać treści nieodpowiednie dla osób niepełnoletnich.
Zapamiętaj mój wybór i zastosuj na pozostałych stronach

#opowiadanie

57
Dziś wiersza nie będzie za to inny pseudo-utwór. :amused:


Kocham swoją pracę, wstaję koło ósmej rano, myję się, ubieram - normalka. Do pracy idę na kilka godzin o różnych porach dnia - niby ta niestabilność może być minusem ale mi odpowiada. Umowa na czas nieokreślony, pełen pakiet ubezpieczeń, bonusy i premie. Pieniądz jest nie-najgorszy jak na te czasy, a co najważniejsze - co wieczór mam jakąś dupeczkę do wyr*chania.
Uwielbiam ten moment nadchodzi późny wieczór, na dworze już ciemno, większość ludzi już śpi lub myśli o dniu jutrzejszym, a ja?
Cóż, dobieram się do majteczek kolejnej dupci po zaprawieniu jej w alkoholu. O wiek nawet nie pytam. W dzisiejszych czasach ciężko być pewnym o pełnoletność, ale mnie to nie rusza, a i one też nie płaczą.
No więc jak już mówiłem kolejną laskę posuwam jak opętany, miętosząc jej cyce spuszczam się w niej niczym w zlewie na spermę, mając wyj***ne czy zajdzie w ciążę.
Kumple wybałuszają gały gdy o tym mówię, patrzą z niedowierzaniem a na ich twarzach maluje się zazdrość albo zgorszenie, hmm...może dlatego nie kontaktują się od pół roku. Nieważne, j***ć zazdrosnych ch*jków, ja przynajmniej r*cham.
spoiler


:szczerbaty:

Pan Marian

M@rio • 2016-01-19, 14:43
137
25.08.2007, Ostów, Wesele Kasi W.(31) i Tomka R.(40)
Pan Marian K. stary kawaler po 60-ce był wujkiem dla całej rodziny tylko z tego powodu że od zawsze był przyjacielem rodziny W. Mieszkał sam, 3 domy od nich, musiał sprzedać gospodarstwo po tym jak byk zabił mu brata. Od jakichś 12 lat utrzymywał się więc tylko ze skromnej renty, lecz dużo oszczędzał korzystając z zasady ”na krzywy ryj”. Był stałym bywalcem sklepu wiejskiego prowadzonego przez rodziców Kasi. Kiedyś, grubo po godzinie 22, gdzie sklep zawsze był czynny do 20 nachalny pan Marian nie chciał opuścić swojego ”drugiego domu”, jak sam go określał. Tata Kasi właśnie sporządzał dzienny raport ze sprzedaży gdy nagle Pan Marian narzygał do otwartej kasy sklepowej i stanowczo oznajmił całej wsi: ”Mój jest ten kawałek podłogi!!!”
Przejdźmy do rzeczy. Godzina ok 0:30. Przysłowiowe ”oczepiny”. Konkurencja, w której to za hajs można zatańczyć z Panem młodym lub młodą. Schludnie ubrany pan Marian, nie jak wszyscy pod krawatem, lecz w lekko przetartych jeansach, szmacianej, czerwonej koszuli w kratę i granatowych halówkach z targu od rumunów, z lewej tylnej kieszeni wygrzebując ostatnie pisiont groszy po raz 4 próbuje dostać się do panny młodej. Kasia, niczego sobie, szczupła blondynka słynęła z tego że nigdy nie była głodna na zabawach, ale następnego dnia rano zawsze bolało ją gardło. Jak sama mówiła chce wyjść za mąż po 30-ce tylko dlatego że chce poczuć smaki młodości. Pan Marian ochoczo uśmiechał się do Kasi a ta odwzajemniając swój s z c z e r y uśmiech dawała mu znać ze coś jest na rzeczy. Marian nabierał co raz większej ochoty na bliskie spotkanie z Kasią i wiedząc że to ich ostatni taniec, w końcu czule wyszeptał jej do ucha: ”co trzeba zrobić aby przelecieć pannę młodą?”. Kasia, z której dawno wyrosło już kopulowanie na maskach starych bmw i golfów 2, grzecznie odpowiedziała staremu wujkowi: ”Ożeń się sk***ielu!”

~by M.

Fejsbukowa tragedia

zły_skurwiel • 2016-01-14, 00:13
207
Uprzedzając komentarze. Jeśli czyjeś inwalidztwo umysłowe przytłoczy długość tekstu to szczerzę współczuję.
Czytając kolejną fejsbukową tragedię postanowiłem ją trochę zmienić...


Jak każdej soboty, byłem na zakupach w ogromnym centrum handlowym, kiedy zobaczyłem małego chłopca, który mógł mieć może 5 czy 6 lat rozmawiającego z kasjerem.
Kasjer powiedział: "Przykro mi, ale nie masz wystarczająco dużo pieniędzy, aby kupić tę lalkę. Wtedy chłopiec zwrócił się do kasjera i zapytał: czy jesteś pewien, że nie mam wystarczająco dużo pieniędzy?'' Kasjer przeliczył pieniądze ponownie i odpowiedział:'' Wiesz, naprawdę nie masz wystarczająco dużo pieniędzy, aby kupić tę lalkę, mały'' chłopczyk wciąż trzymał w ręku lalkę..
W końcu podszedłem do niego i zapytałem, komu chce kupić tę lalkę. "To jest lalka, o której marzyła moja siostra. Chciałem kupić jej ją na prezent urodzinowy.
Muszę dać lalkę mojej mamusi, by mogła przekazać ją mojej siostrze kiedy odejdzie. "Jego oczy były tak smutne gdy to mówił.. "Moja siostra odeszła do Bozi.. Tata mówi, że mama też tam niedługo pójdzie, więc pomyślałem, że może wziąć lalkę ze sobą by dać ją mojej ukochanej siostrze...''
Moje serce zamarło. Chłopiec spojrzał na mnie swymi błękitnymi wielkimi oczyma i powiedział...

spoiler

Opowiadanie

maciuch2 • 2015-09-30, 10:20 IGNORUJ TEMATY Z DZIAŁU "INNE CZARNOŚCI"  
382
Wrzucam jeszcze jedno opowiadanko znalezione gdzieś na fb

>ogólnie to spotykasz się z loszką już kilka dobrych miesięcy
>6/10, ale nadrabia fantazją w łóżku
>weekend, rodzice gdzieś wyjechali więc zapraszasz ją do siebie
>klimacik się rozkręca
>figle migle i inne gówna
>w końcu dochodzi do tych fizyczności
>powoli zabierasz się już do tłoczenia su,ki
>ona nagle ci wyskakuje, że chce, żebyś na nią nasz,czał
>co się tu odk***ia
>wyznaje ci, że nigdy wcześniej tego nie robiła, ale to chyba ją kręci
>w sumie to co masz do stracenia
>następnego dnia sytuacja się powtarza
>szczasz jej do ryja, a potem tłoczonko
>nagle locha ci oznajmia
>"anon, twój mocz jest jakiś taki wyjątkowy, ma taki słodki posmak"
>to chyba był jakieś komplement hehe
>czekaj czekaj
>w głowie analizujesz co ona właśnie do ciebie powiedziała
>mówisz do niej cały wk***iony
>"skąd wiesz jaki posmak powinny mieć szczyny szmato?"
>już wiesz, że twoja locha to ku,rwa
>ona wpada w płacz i przyznaje się, że już wcześniej to robiła
>z wieloma facetami
>tak, do tej mordy, którą ci opie**alała gałę szczały jak do pisuaru całe osiedla
>zrywasz z lochą i tracisz z nią kontakt
>byliście już razem trochę czasu i serduszko boli
>dzwonisz do swojego najlepszego kumpla
>postanawiacie jeszcze dziś iść na jakąś alkoholizację
>ziomuś ambitny, student kur,wa medycyny
>przy wódeczce opowiadasz mu, o tym jak loszka, która miała fetysz na szczochy złamała ci serduszko
>kończysz tekstem, że przynajmniej już wiesz, że masz słodki mocz
>twój kumpel medyk po tym co właśnie mu powiedziałeś zaczyna klnąc pod nosem
>pakuje ciebie do samochodu i wiezie jak najszybciej do szpitala
>w szpitalu na badaniu moczu wyszło, że masz cukrzycę
>dlaczego życie jest taką k***ą...
Goliard • 2015-09-30, 11:29  Najlepszy komentarz Najlepszy komentarz (66 piw)
hahaha :D

'suki', 'szmato', 'lochą'

a potem

'serduszko boli' :D

...co za chwast :)

Karabin Mauser 1898

Anonymous • 2015-08-20, 23:24
20
Witam sadole :) Ciekawy materiał opisujący czterotaktowy karabin Mauser 98 który zrewolucjonizował ówczesną armię i stał się hitem eksportowym na miarę ak 47.Koleś profesjonalnie i z pasją robi filmiki o militariach itp. Polecam jego kanał bo warto :)



83
Nie sadystyczne w czystej formie opowiadanie, lecz mogące rozbawić. Gorąco polecam.

Gmerając wczoraj w jednym ze śmietników znalazłem świeżą gazetę, a w niej ogłoszenie:

„Firma XY zatrudni zamiatacza podwórza. Listy motywacyjne i CV nadsyłać do końca bm.”

Gały mi z lekka wyszły i uśmiałem się szczerze. To już nawet dla tak „eksponowanych” stanowisk konieczne są te wszystkie bzdurne procedury papierowe, cała ta mitręga urzędnicza? Świat zidiociał do reszty. Jednak ponieważ etat to etat, sporządziłem naprędce dwa dokumenty i wysłałem gdzie trzeba.

„List motywacyjny. Szanowni Państwo. Moim jedynym motywem by pracować u Was na stanowisku zamiatacz podwórza, jest uzyskanie stałej pracy, a więc i stałego wynagrodzenia. Dość mam już bowiem siedemnastoletniego grzebania po śmietnikach, liczenia na to co tam znajdę, ciągłej niepewności egzystencjalnej. Z poważaniem.”

I dokument drugi.

„Curriculum vitae. Szanowni Państwo. Sądząc, mając pewność, iż nie ma na świecie czynności mniej skomplikowanych niż te, jakie musi wykonywać etatowy zamiatacz podwórza, nie rozpisuję się zbyt szeroko o mojej przeszłości zawodowej ― uważam to za bezcelowe Mam sprawne ręce, nogi, oraz chęć do natychmiastowego, od teraz, wykonywania powierzonych mi czynności. Miotła jakaś też się znajdzie. Z poważaniem.”

Nie spodziewałem się żadnej reakcji ― ot, nie chciałem pominąć żadnej szansy na zarobek, a przecież większość firm umieszcza w prasie takie ogłoszenia tylko dlatego, żeby spełnić wymogi formalne. Wakaty i tak są od dawna obsadzone przez pociotków i znajomków. A jednak…

Błyskawicznie, bo tydzień później, otrzymałem z XY pisemko.

„Szanowny Panie. Doceniamy Pańską ironię i zwięzłość, jednak jeśli naprawdę zależy Panu na stałej posadzie, powinien Pan zmienić ton nadsyłanych do nas, proceduralnie przecież koniecznych pism, dostosowując się do wszelkich wymogów obowiązującego w naszej Firmie rozporządzenia RW489/4309/13 z dnia: 03―27―2012, opublikowanego w Dz. U. Nr: 13/8478/ER poz. 34/A z dnia: 03―29―2012, wydanego przez nasze Ministerstwo Resortowe. Radzę więc sporządzić nowe dokumenty i wysłać je do nas ponownie przed upływem terminu komisyjnego otwarcia ofert konkursowych, czyli do dnia: 06―30―2013 r., do godz: 12:00. O wynikach powiadomimy Pana oddzielnym pismem. Z poważaniem: Koordynator Kadrowy ds. naboru konkursowego na st. „zamiatacz podwórza”, Przewodniczący Komisji Konkursowej – Mgr Jerzy Kopuła ― Ćwirz.”

Cholerka ― pomyślałem. ― To nie byle co.

Przygotowałem więc ponownie dwie czyste kartki, jeszcze lepiej naostrzyłem ołówek kopiowy i strzeliłem następne teksty:

„List motywacyjny. Szanowni Państwo. Szczęśliwie nie przeoczyłem w prasie lokalnej tak ważnego, umieszczonego przez Was ogłoszenia. Oto otworzyła się przede mną niepowtarzalna szansa życiowa na istotny w mym marnym życiu rozwój zawodowy, krok milowy kariery pracowniczej. Stać się etatowym członkiem wspaniałej załogi XY na stanowisku zamiatacz podwórza ― oto moje marzenie, tak wyraźnie, z taką mocą uświadomione dopiero teraz. Żyłem dotąd w grzechu ciemności i godnej potępienia niewiedzy, co z okropnym bólem i wstydem pojąłem w tym jednym przebłysku zrozumienia. Proszę więc o łaskawe wybaczenie. Nadrobię z nawiązką te zmarnowane tak głupio lata poza XY. Nie jestem obciążony rodziną i każdą wolną chwilę mojego marnego życia poświęcę na doskonalenie się w tym wspaniałym fachu. Mimo znacznego doświadczenia, rozglądam się już intensywnie za literaturą przedmiotu ― chcę być wstępnie przynajmniej przygotowany do objęcia wymarzonego wakatu. W onieśmieleniu swem, liczę na przychylność Wysokiej Komisji. Z poważaniem.”

I następne pismo.

„Curriculum vitae. Ukończyłem z wyróżnieniem studia politechniczne na wydziale mechanicznym, uzyskując dyplom mgr inż. mechanika, w specjalności kriomechanika. Bezpośrednio potem zostałem zatrudniony w Instytucie Problemów Technicznych, gdzie przez dwadzieścia lat doskonaliłem się zawodowo. Jako czynny naukowiec, pracownik renomowanej placówki badawczej, podróżowałem często służbowo, uczestnicząc w przeróżnych sympozjach, spotkaniach naukowych. Publikowałem sporo w specjalistycznej prasie światowej ― wyniki moich prac cytowane są przez wszelkie sławy i autorytety branżowe. Osiemnaście lat temu, zaraz po moim szczęśliwym doktoryzowaniu się, w uznaniu dorobku zostałem szefem placówki, uzyskując jednocześnie ministerialny, unikatowy certyfikat specjalisty kriomechaniki w zakresie tytanowych przegubów skrętnych posuwiście zwrotnych, ze specjalnym uwzględnieniem pracy w kwaśnym środowisku niskotemperaturowym. Niestety ― w rok potem Instytut rozwiązano z powodów niejasnych, a ja, wraz z całą kadrą badawczą, staliśmy się strukturalnie bezrobotnymi i bez prawa do zasiłku. Od tej pory imam się przeróżnych zajęć dorywczych, a w celu prozaicznego przeżycia buszuję po śmietnikach. Niemniej, jestem właścicielem pięćdziesięciu trzech patentów i niezliczonej ilości wzorów użytkowych. Znam perfekcyjnie, w mowie i piśmie, siedem języków żywych i dwa martwe ― łacina, sumeryjski. Z wyglądu zupełnie nikt ― wzrost średni, lekko tylko łysiejący świński blondyn. Wzrok jeszcze dobry, grupa krwi AB Rh minus, rozmiar buta słuszny ― 49, co ma znaczenie w zachowaniu tak istotnej tu i ówdzie stabilności wertykalnej. Nie piję, nie palę, nie seplenię. W rozmowie kontaktowy, wyrażam się jasno, zwięźle. Stolec regularny. Mając nadzieję na spełnienie Waszych wymagań i kryteriów stawianych kandydatom na etat zamiatacza podwórkowego, pozostaję w radosnej nadziei na szczęśliwe, przedmiotowe zatrudnienie. Z poważaniem.”

Puściłem ponownie poprawione pisma na tydzień przed terminem, i łażąc teraz bez celu po okolicy, cały w nerwach, czekam na reakcję. I oto nareszcie jest.

„Szanowny Panie. Zobligowany naszymi procedurami, z przykrością informuję, iż niestety odpadł Pan z listy kandydatów na wakat zamiatacz podwórza, z powodu zakwalifikowania się do dalszego etapu szczęśliwszego niż Pan konkurenta, a mianowicie prof. dr hab. Jerzego Gnoma ― uznanej sławy światowej w dziedzinie ekonomii wirtualnej, również władającego biegle siedmioma językami żywymi, ale za to aż trzema martwymi ― łaciną, suahili oraz celtyckim. Dla porządku dodam, iż w przyszłym roku, z powodu wieku emerytalnego naszego wieloletniego pracownika stołówki zakładowej, planujemy konkurs na równie intratne stanowisko ― wyrzucasz odpadów kuchennych. Jeżeli do tego czasu podciągnie się Pan zawodowo, to uprzejmie prosimy o ponowne zgłoszenie. Szczerze współczujący: Koordynator Kadrowy ds. naboru konkursowego na st. „zamiatacz podwórza”, Przewodniczący Komisji Konkursowej – Mgr Jerzy Kopuła ― Ćwirz.”

Zdruzgotany wewnętrznie, pełen rozpaczy, zapłakałem nad sobą nie mniej, niż nad umęczoną, totalnie i beznadziejnie zbiurokratyzowaną Ojczyzną. Następnie podarłem pismo na drobne strzępy, po czym zżarłem je metodycznie ― kawałek po kawałku, popijając łykiem żółtej kranówy z municypalnego ujęcia. Nie takie rzeczy trawiłem z powodzeniem.

Jutro zdefekuję wszystko oczyszczająco.

KONIEC

Autorstwo: Leszek Gortat

Zajumane z:
http://wolnemedia.net/opowiadania/curriculum-vitae/

opowiadanie sucharów

peliniusz • 2015-06-13, 15:24
677
Piłkarze kadry zostali uraczeni soczystymi sucharami przez jakiegoś typa...
Vuko • 2015-06-13, 16:39  Najlepszy komentarz Najlepszy komentarz (61 piw)
Ten żart z książką i Legią powinni młodemu Koseckiemu opowiedzieć to by mu się jajniki ścięły :szydera:
160
Tym razem coś lżejszego :)


Rzecz działa się w maju 2013 roku. W dniu, w którym na Politechnice Lubelskiej rozpoczynały się Juwenalia. Na zdjęciach kobieta nie wyglądała źle. Czarne włosy, ciemna cera, szeroki uśmiech, do tego artystka. Rozmowa na czacie układała się dość fajnie, więc z umówieniem spotkania nie było problemu.
Czekałem na nią pod Bramą Krakowską w charakterystycznej czarnej bluzce z napisem „Vodka connecting people” :) Spóźniała się tak długo, że zamierzałem ją olać. Jednak zjawiła się po 20 minutach. Nieco niższa ale wciąż dość ładna na tyle, by ten wieczór mógł minąć w miarę przyjemnie.
Poszliśmy do rockowej knajpy. Po tym, jak postawiłem jej drugie piwo powiedziała:
- Nie obraź się, ale nic z tego nie będzie.
Uśmiechnąłem się i w zasadzie puściłem to mimo uszu. Powinienem ją opieprzyć za to i wyjść, ale należał się jej szacunek za szczerość. Nie dopytywałem o co chodzi. Zapytała jeszcze, czy nadal mam ochotę iść na te koncerty. Uznałem, że tak, w końcu nie ma powodu, by psuć sobie wieczór przez głupie nieporozumienie.
Pod akademikami Politechniki Lubelskiej spotkaliśmy jej znajomych. Popiliśmy trochę, pośmialiśmy się, a po wejściu na teren, gdzie był koncert Luxtorpedy stwierdziła, że nie lubi takich imprez, bo za dużo ludzi. (Tak wiem, trochę dziwna laska). Doszliśmy do wniosku, że możemy iść do najbardziej znanego rockowego klubu w Lublinie, gdzie nigdy nie byłem. A, że lubię odwiedzać nowe miejsca (tak, jestem odkrywcą ;) ) to zgodziłem się od razu.

I to było najgorszy błąd tamtego wieczoru..
Na miejscu weszliśmy do klubowej szatni. Oddaliśmy swoje rzeczy i to, co działo się potem przerosło moje najśmielsze wyobrażenia o fatalnej randce…
Jej koleżanka szła na górę, ja ruszyłem za nią, a tamta kobieta z tyłu.
Koleżanka czarnej miała butelkę z wodą, której ochroniarz wnieść nie pozwolił.
W sumie logiczne. „Kawa” (tak ją nazywali znajomi), z którą byłem, rzuciła tekst w stylu „przecież to tylko woda, jak chcesz to spróbuj”.
Facet na to:
- Przepraszam bardzo, ale my nie jesteśmy na ty.
Powiedział to z poważną miną, ale z wyraźnym żartem w głosie.
- To sp***alaj – odparła i ruszyła za nami.
Facet ją zatrzymał a ona zaczęła się szarpać i wrzeszczeć. Wariatka. Wszystko działo się tak szybko, szczególnie pod wpływem alkoholu, że nie zdążyłem zareagować.
Odwróciłem się i widziałem jak „Kawa” trzyma się rękami futryny. Dwójka potężnych bramkarzy ciągnie ją za nogi, a ta drze mordę jak kot, który wpadł do studni i się topi. Te dwa odgłosy to najgorsze dźwięki jakie w życiu słyszałem :) Moja kotka w studni i ta kobieta. Teraz gdy o tym myślę, to obie sytuacja były w pewien pokręcony sposób bardzo podobne :D
Kretyni, którzy mieli pilnować porządku nie potrafili uspokoić jednej drobnej (163 cm) kobiety i któryś psiknął jej w twarz gazem pieprzowym. Jeśli używacie dezodorantu lub perfum to wiecie, że przy aplikowaniu z bliska to się strasznie skrapla. Więc jak pryskali jej tym po oczach, to w zasadzie samą cieczą, co jest niewyobrażalnie palące. Próbowałem ją stamtąd ściągnąć jakoś po schodach na zewnątrz, a ta debilka ławki się trzymała i darła się wniebogłosy.
Wyła, krzyczała z bólu, żalu i nienawiści jednocześnie. Chyba z tego ostatniego najbardziej :P
Próbowałem ją zabrać i jeden z tych kolesi ściągał ją ze schodów razem ze mną. Nie wiedziałem co robić. Za to wytrzeźwiałem bardzo szybko :)
Zadzwoniłem po karetkę. Jeszcze jakiś koleś, który przechodził chodnikiem pokazał fontannę ukrytą w krzakach, w której mogła przemyć sobie twarz. (Chwała mu za to) Ratownicy przemyli twarz mydłem z wodą i pojechali.
Laska nie miała jak wracać do domu, bo nie mieszkała w Lublinie więc co? Do mnie. Ale nie pojedzie MPK, bo niby jak? Tylko taksówką hehe

Coś tam mruknęła, że zapłaci. Dobrze, że miałem jeszcze jakąś kasę, której i tak nie odzyskałem. Dotarliśmy do mnie. Wyciągnąłem z lodówki dwa browary na czarną godzinę (Ironia, czyż nie?). Wciągnęła niemal od razu oba, ja może pociągnąłem ze swojego dwa łyczki.

Gadała mi o różnych rzeczach (głownie o tym co ona zrobi z tymi facetami z klubu), a zdecydowała się usnąć tuż przed wschodem słońca. Nawet chciała ze mną spać, ale nie miałem specjalnej ochoty na to. Musiałem ją przytulać, pocieszać i takie tam. Tylko, że potem miałem na twarzy, na ubraniu i na ciele ślady tego pieprzonego gazu… Położyłem się na karimacie rozłożonej na podłodze, ona na łóżku. Zdenerwowany ale i zmęczony wydarzeniami feralnego wieczoru, położyłem głowę na poduszce i wiecie co? Po minucie dosłownie zaczęła głośniej chrapać niż żubr w reklamie piwa. Wtedy doszedłem do wniosku, że wszystko co może mnie najgorszego spotkać na randce, mam już za sobą.

Rano wycieczka na komisariat i potem, na szczęście, nasze drogi się rozeszły.

W sumie wieczór był kompletnie do dupy. Kobieta była beznadziejna, ale za jedną rzecz jestem jej dozgonnie wdzięczny. Żadna inna kobieta, z którą spotkałem się wcześniej lub później nie potrafiła się zdobyć na taką szczerość. Fajna nauka na przyszłość ale rady dla Was żadnej nie mam :) nawet najgorsze doświadczenia prędzej czy później jakoś się w życiu przydadzą. Choćby po to, by mieć co opowiadać. Pozdro :)
Ptoon • 2015-02-23, 22:24  Najlepszy komentarz Najlepszy komentarz (409 piw)
No jak już przeczytałem tą ckliwą historie, to skomentuję... Wiesz dlaczego nic z tego nie było? Bo chodzisz w ch*jowych t-shirtach, jak p*zda czekasz 20 minut na laskę żeby ja olać zamiast zadzwonić po 3 minutach zapytać się gdzie jest. Bierzesz laskę do rockowej knajpy, a w Lublinie to musi być straszna nora z długowłosymi brudasami. Puszczasz mimo uszu to, że laska mówi ci, że na pewno nie da ci dupy, a tak naprawdę to język ci ugrzązł w gębie i nie wiedziałeś co powiedzieć. Jak szmaciarz chodzisz za nią cały wieczór jak ona poszła do swoich znajomych, kiedy założę się, że pierwsze co powiedziała na ucho koleżance, to to że się do niej przyczepiłeś i nie wie co z tym zrobić. No i na sam koniec jak wszystko to mogłaby olać, warunki się zupełnie odwróciły ze względu na nietypową sytuacje, z nieba otrzymałeś nowy zestaw kart z samymi asami, ty żydzisz na takse, dozujesz/żydzisz jej piwo, nie dajesz jej się umyć i porządnie wysiąkać po tym gazie(stąd pewnie chrapanie) i kładziesz się jak pies na karimacie.
41
Hej. Macie tu kolejną część moich wymysłów. Zamieszczam ją głównie dlatego, żeby tych kilku entuzjastów odesłać na swojego bloga- www@writersnotdead@wordpress@com (jako świeżak nie mogę dodawać linków), gdzie będe regularnie publikował resztę części, a oprócz tego inne swoje wypociny (może nie tylko swoje). Pozdro :)

Warszawa, rok 2035, lipiec.

Cześć, jestem Gareth. Mam 18 lat i jeden cholernie wielki problem. Od kilku lat nawet na krok nie opuszcza mnie uczucie, że świat na którym żyję jest kompletnie do dupy, wszystko stoi na głowie, a sam jestem w miejscu, do którego ani trochę nie pasuję, i w którym być nie powinienem. To uczucie jest jak mój cień – ja i ono zawsze razem. Do tego, jest raczej niezwykłe, nie da się go porównać do tych, towarzyszących ludziom na co dzień, jak np. gniew, zazdrość, duma czy pycha. To co czułem było ze mną o wiele częściej niż cokolwiek innego. Fakt, miało przestoje. Momenty zawieszenia, jakby na chwilę przysypiało, wycofywało się. Robiło to jednak tylko po to, żeby za moment uderzyć ze zdwojoną siłą. Wierciło nie kończące się dziury w moim żołądku, mózgu i sercu. Było jak ludzkie wyobrażenie piekła – niekończące się cierpienie. I miało jeszcze jeden, potworny minus – było jedyną rzeczą, której nienawidziłem bardziej od mojej siostry. O tak, o niej też Wam opowiem. W zasadzie w ogóle nie zasłużyła na to, żeby mówić o niej cokolwiek, chciałbym jednak żebyście zrozumieli moją nienawiść.

Elise była typową przedstawicielką swojej klasy i płci, elementarnym przykładem córki dyrektorów i/lub współwłaścicieli jednej z korporacji najwyższego szczebla. Zawsze dumna i wyniosła, nigdy nie spuszczała wzroku, trzymała wysoko podniesioną głowę i nie patrzyła pod nogi. W stosunkach ze wszystkimi ludźmi poza ojcem nie przestawała być oziębła i oficjalna, garde trzymała wysoko. Czubek własnego nosa był jedyną rzeczą, na której skupiała uwagę, i na której jej zależało. Gardziła wszystkimi, którzy byli niżej postawieni od naszej rodziny, czyli jakimś 99,8% populacji ziemi, wszystkich równych nam traktowała jako konkurentów i wrogów, natomiast z zazdrością patrzyła na nielicznych, którzy na drabince o nazwie „bogactwo i władza” znajdowali się wyżej. Z fanatyzmem chłonęła przekazywane nam ojcowskie nauki, dotyczące kontynuowania rodowych tradycji – ambitnego, konsekwentnego i bezwzględnego dążenia do zdobycia tego, co tylko do zdobycia było. Zdeterminowana by budować rodzinną potęgę, skupiona na swoim najważniejszym celu – awansie rodu do The Greatest – grupy najbardziej wpływowych ludzi tego gównianego świata. Miała w sobie wszystko, czego nienawidziłem w ludziach, z którymi miałem do czynienia od dziecka.

Pamiętnego dnia towarzyszyłem ojcu w delegacji. Moim, postawionym przez rodziciela zadaniem było obserwowanie jego pracy z bliska, tym samym zdobywanie doświadczenia i uczenie się przyszłych obowiązków. Nie to żebym tego chciał, o nie. Po prostu nie miałem wyboru. Dzięki wczesnodziecięcym latom nieposłuszeństwa w stosunku do ojca, musiałem albo poddać się jego woli i robić co kazał, albo też stać się doskonałym aktorem. Wybrałem ,rzecz jasna, to drugie.

Ojciec prowadził zebranie dyrektorów generalnych europejskich oddziałów, będącej w jego rękach korporacji. Siedziałem w pomieszczeniu obok sali konferencyjnej, w której to wygłaszał doniosłą, pełną wielkich słów, mającą motywować i, jak dla mnie -cholernie nudną przemowę. Na 70--cio calowym telewizorze, wbudowanym w ścianę przede mną miałem oglądać i uważnie słuchać jego wypocin, które sam zwykł nazywać „świętymi”.

Był akurat w swoim ulubionym momencie, w którym to mówił o wielkości i potędze firmy zbudowanej przez jego przodków i o potrzebie stawiania firmy na pierwszym miejscu w życiu. Rzygać mi się chciało, słuchałem tego po raz nie wiem już który. Na szczęście, w pokoju „podglądaczy” byłem sam, bez większych obaw mogłem więc go olać. Wstałem i podszedłem do okna, spełniającego jednocześnie funkcję ściany. Znajdowałem się na najwyższym, 105-tym piętrze biurowca należącego do korporacji ICBC, której nienawidziłem niemal tak jak siostry, jednak widok rozpościerający się pode mną zapierał dech w piersiach. No, przynajmniej za pierwszym razem. Demony w ludzkich skórach, zajmujące pomieszczanie na tym oraz kilku niższych piętrach rozkoszowały się nim niejednokrotnie. Wyobrażałem sobie ich, stojących w miejscu, w którym stałem teraz i z dumą oraz pogardą patrzących na ludzi harujących w pocie czoła 400m poniżej, przypominających stąd stado mrówek. Wiem, że większość tych na dole marzyła o dotarciu do miejsca, w którym byłem teraz. Marzyli o bogactwie i władzy, o nieskończonej ilości zer na wirtualnych kontach i o dobrach materialnych. O podwyższeniu statusu społecznego i przedarciu się w szeregi elit. Poświęcali na to całe życie nie wiedząc, że nikt stąd, takiej szansy im nie da. Tracili swoje życie dlatego, że żmiję zza ściany tego chciały. Wyobrażałem sobie, jak niewidzialne nitki łączące ręce tych obok z mózgami tych na dole poruszają się w myśl jednostek pokroju mojego ojca. Wyobrażałem sobie i pałałem do nich szczerą nienawiścią, gardziłem nimi, a tym na dole – zwyczajnie współczułem.

W telewizorze za sobą usłyszałem słowa: „musicie zawsze pamiętać, że dobro korporacji jest najważniejsze”, które u ojca były nieodłącznym elementem zakończenia każdego „wystąpienia”. Dla mnie oznaczały czas powrotu na miejsce, gdyż za niecałe dwie minuty miał tu wparować i sprawdzić jak wiele wyniosłem z jego dekalogu. Westchnąłem, przekląłem go w myśli, obróciłem się od okna i pokornie zająłem jedyny fotel znajdujący się w pokoju.

Debiut literacki.

alveanerleo2 • 2015-01-24, 21:24
2
Witam. Z racji tego, że nudzi mi się niemiłosiernie postanowiłem coś porobić. A że na mojej wiosce nie ma ni ch*ja nic do roboty - napisałem mały fragment opowiadania. Jest to moja pierwsza styczność z pisarstwem i liczę, że sadole będą łaskawi (jakkolwiek konstruktywna krytyka jest zawsze mile widziana).

My, Ludzkość, idziemy z dumnie podniesioną głową… Krocząc ku własnej zagładzie.
Rozdział 0
I
W naszym mieście nie było żadnych magazynów broni, fabryk ani innych strategicznych obiektów militarnych. Pewnie dlatego zrzucili na nas tylko jeden pocisk.
Efekt bombardowania nie pasował jednak do znanej mi koncepcji wybuchu atomowego. Nie było oślepiającego blasku ani chmury w kształcie grzyba. Nie było nawet fali uderzeniowej. Był tylko huk, a potem wszyscy umarli. Tak po prostu.
Eksplozja, jeśli można ją tak nazwać, nie wyrządziła żadnych szkód w infrastrukturze. Wszystkie budynki stoją jak stały a jedynymi szkodami były straty w ludziach. Straty ogromne, niewyobrażalne wręcz. Przeżyć udało się tylko tym, którzy w chwili ataku znajdowali się pod ziemią. Ocalałych była garstka.
Wiele z tych, którym udało się ocalić życie, po zdaniu sobie sprawy z ogromu zniszczeń, postradało zmysły. Niektórzy popełnili samobójstwo, innym strach odebrał władzę umysłową.
Cała reszta uległa najsilniejszemu i najbardziej zakorzenionemu w naturze człowieka instynktowi. „Przeżyć”.
II
Zapasy żywności prezentowały się gorzej niż skromnie. Przy dobrych wiatrach wody starczy na trzy, najwyżej cztery dni.
Splądrowałam już wszystko w bloku służącym za moją kryjówkę. W mieszkaniach nie zostało mi już nic, co pomogłoby mi przetrwać do czasu kiedy przestanie padać.
Deszcz… W świecie, w którym przyszło nam żyć, nawet to z pozoru zwyczajne zjawisko atmosferyczne może przyprawić człowieka o chorobę popromienną i śmierć w niewyobrażalnych męczarniach.
Pada od tygodnia.
Czekam więc. Nic innego mi nie pozostało.
Wyczekuję końca opadów wsłuch*jąc się w szum przenośnego radyjka na baterie.
Zdaję sobie sprawę, że czynność ta jest absolutnie bezsensowna, albowiem wszystkie radiostacje na świecie zamilkły kilka miesięcy temu. Jednakże szum wydawany przez to urządzenie sprawia mi przyjemność. Uspokaja mnie i po kilku minutach pozwala mi zasnąć.
III
Głośny pisk rozlegający się z radioodbiornika obudził śpiącą w rogu pomieszczenia dziewczynę, która wyrzuciła rękę w kierunku urządzenia z zamiarem wyłączenia go. W ostatniej chwili jednak zmieniła zamiary. Z przenośnego radia wydobywały się coraz to inne odgłosy. Po jakimś czasie przysłuch*jąca się osoba mogła wyłowić z nawałnicy dźwięków kobiecy głos.

-Raz, Dwa, Raz. Ekhm. Uwaga! Uwaga! Do wszystkich ocalałych! Rozbiliśmy obóz na terenie Nowego Targu. Mamy agregaty prądotwórcze, filtrowaną wodę oraz produkujemy własną żywność. Jedyne czego nam potrze…-kobieta przerwała na chwile czytanie - To chyba nie działa –dodała zrezygnowanym głosem.
- Jak może nie działać? – odezwał się milczący dotąd mężczyzna.
- Normalnie. Lampka się nie świeci. Podaj mi lutownicę.
- Biegałem po mieście przez dwa tygodnie jak idiota i szukałem dla ciebie części. I to tylko po to żebyś powiedziała mi, że radiostacja nie działa. – człowiek ten bynajmniej nie był zdenerwowany. W jego głosie wyczuć można było nutkę wesołości. – ja to zaraz naprawię.
Z odbiornika wydobył się krótki pisk a zaraz potem audycja została wznowiona.
- A widzisz? Teraz się świeci! Po prostu maszynka potrzebowała trochę twardej miłości. A teraz nadawaj dalej. Ja idę na przechadzkę.
- Uwaga! Uwaga! Do wszystkich ocalałych! Tworzymy obóz na terenie szpitala miejskiego w Nowym Targu. Jesteśmy w posiadaniu czystej, filtrowanej wody, oraz agregatów prądotwórczych. Potrzebujemy rąk do pracy i przyjmiemy każdego, kto wyrazi chęć dołączenia do nas. Zapewnimy wyżywienie oraz bezpieczeństwo.
Ogłoszenie zostało prawdopodobnie nagrane gdyż co pięć minut wiadomość była nadawana ponownie.
Po trzech pełnych cyklach do umysłu dziewczyny zaczęły docierać strzępy informacji. Pierwszą myślą jaka przeszła jej przez głowę była „ pułapka”.
To musi być pułapka -myślała intensywnie- Nie jest możliwym aby ktoś podawał miejsce swojej kryjówki wszystkim znajdującym się w okolicy ludziom. Szczególnie w świecie, w którym przemoc jest na porządku dziennym i każdy tylko czeka na okazję aby kogoś zabić i okraść.
Jeżeli jednak wiadomość ta nie była przynętą mającą ściągnąć naiwniaków, których można by było obrabować i przerobić na niewolników lub nawet zjeść, to ludzie mieszkający w budynku szpitala musieli być naprawdę odważni. Albo bardzo głupi. Na jedno wychodzi.
Dziewczyna rozmyślała oceniając jednocześnie swe szanse na przetrwanie w samotności. Patrzyła na zapleśniałe ściany i zabite deskami okno, na podłogę po której co chwilę przebiegał jakiś gryzoń. Spojrzała na ostatnią, do połowy pustą butelkę wody i zadecydowała, że nie ma wyboru, musi się stąd wynieść. Byle szybciej i byle dalej.
Przez zabite dyktą okiennice przedzierało się coraz mniej światła. Czas pozostały do zapadnięcia zmroku wykorzystany został na obliczenie najszybszej trasy prowadzącej do nowotarskiego szpitala i przygotowanie się do drogi. W gruncie rzeczy wystarczył tylko iść wzdłuż ulicy Szaflarskiej, przez rynek miejski aż do ulicy Szpitalnej.
Postanowiła, że wyruszy od razu gdy słońce schowa się za horyzont. Droga do celu wolnym marszem nie powinna zająć więcej niż półtora godziny, trzeba jednak zostawić rezerwę na wypadek nieprzewidzianych okoliczności, w których musiałaby pozostać na zewnątrz dłużej niż sobie założyła. Po prostu musiała dotrzeć do punktu przeznaczenia przed jutrzenką.
Przygotowała więc plecak, do którego wrzuciła butelkę z pozostałością wody oraz trzy konserwy mięsne. Zabrała ze sobą również radio oraz, zgodnie z zaleceniem kobiety nadającej ogłoszenie, flarę znalezioną dawno temu w apteczce samochodowej.
Po spakowaniu całego swojego dobytku uklęknęła na ziemi i zaczęła szeptać.
Modląc się prosiła o pomoc w bezpiecznym dotarciu do celu.
IV
Wyszła z budynku. Rozejrzała się na wszystkie te szare bloki, które widzi prawdopodobnie ostatni raz w życiu, po czym ruszyła w drogę.
Po przejściu przez ogrodzenie otaczające osiedle zaczęła biec. Wiedziała, że im szybciej dotrze do celu tym mniejsza będzie szansa, że coś złego ją spotka.
Złe rzeczy czaiły się praktycznie wszędzie. Mógł zaskoczyć ją deszcz padający z radioaktywnych chmur przywianych przez wiatr, ale wtedy wystarczy znaleźć jakieś schronienie, choćby przystanek autobusowy. Gorzej było by jeśli na jej drodze staną jakieś zwierzęta. Przed sforą wygłodniałych psów nie da się obronić, nie da się też uciec. Najgorsi jednak są ludzie. Przed deszczem można się uchronić a zwierzęta zwykle od razu skaczą do gardła i zabijają bez zbytecznego okrucieństwa. Ludzie są inni, bardziej okrutni. Po prostu straszniejsi.
Nie zatrzymała się ani nawet nie zwolniła biegu aż dotarła do rynku, gdzie pozwoliła sobie na pięciominutowy postój w jednej z bocznych uliczek, przy której znajdowało się miejskie kino. Po chwili wznowiła bieg. Minęła dom handlowy „Gorce” po czym skierowała się w dół uliczki.
Zorientowała się, że coś jest nie tak już na ziemi. Kątem oka zobaczyła cień wylatujący z bramy i zbliżający się w jej stronę. Nie miała jednak czasu na jakąkolwiek reakcję. Gdy była na czworakach silny kopniak w bok zwalił ją z powrotem na ziemię.

Ból był oszałamiający. Pod powiekami mieniły jej się plamy we wszystkich kolorach tęczy a wszystkie dźwięki jakie rejestrowała były przytłumione.
-No i widzicie panowie? Mówiłem żeby rozwinąć linkę w bocznej uliczce a nie w głównej.-Głos bez wątpienia należał do człowieka który ją kopnął.-Teraz mamy jedzonko na tydzień. A jakby się dobrze przyjrzeć to i podupczyć coś by się znalazło-zarechotał.
Ogłuszona dziewczyna nie mogła odzyskać władzy w piekącym żywym ogniem ciele, po usłyszeniu słów napastnika strach sparaliżował ją już dogłębnie. Zaczęła modlić się w myślach o pomoc. Lub chociaż zawał, śmierć która pozwoli jej zachować cnotę i resztkę godności.
-Pochamuj się, młody. Nie będziemy niczego dupczyć, mały zboczeńcu.-powiedział jeden z dwóch wyłaniających się z bramy cieni.-Mięso będzie wtedy niedobre.
-Po pierwsze nie nazywaj mnie młodym! Po drugie to ja zaproponowałem rozstawienie pułapki tutaj. Ja zorganizowałem linkę i ją rozłożyłem. W końcu ja stałem trzy godziny na j***nych czatach!-Chłopak młodym każde słowo wypowiadał głośniej, na końcu już prawie krzycząc.-Więc chyba mam prawo decydować co zrobimy ze swoją zdobyczą.-Odwrócił się do tego trzeciego - Co nie Tato?
Tata pozostał milczący.
Dziewczyna bezsilnie przysłuchiwała się kłótni jej oprawców. Nie miała złudzeń. To już był koniec. Ucieczka nie wchodziła w grę, walka tym bardziej. Leżała więc i słuchała.
Kątem oka dostrzegła ruch w oknie budynku, z którego wyszli trzej twórcy pułapki. Z początku myślała, że to ptak lub kot. Jednak ciemność gęstniejąca w okiennicy na pierwszym piętrze była zbyt duża jak na małe zwierzę. To z pewnością musiał być człowiek. Człowiek który wyskoczył z okna i wylądował na ziem nie wywołując najmniejszego szumu. Po prostu żadnego dźwięku.
-Nie krzycz, synu.-Przemówił do tej pory milczący ojciec.- Najpierw zabierzemy ją do naszej kryjówki. Tam zadecydujemy. Nie chcę zostawać tutaj ani chwili dłużej.
-Dlaczego to niby? Czyżby naszego weterana obleciał strach?-Cień o ludzkim kształcie zbliżał się bezgłośnie. Zatrzymał się około dwa metry od dziewczyny i kucnął. Z jego strony nie dało się usłyszeć żadnego szelestu ani nawet oddechu. Nic.
-Po prostu nie chcę tutaj być. Znasz plotki. Podobno chodzi tędy ten sadysta z mieczem, który zabił Adama.
-To tylko pogłoski. A poza tym ty masz pistolet a ja i Andrzej maczety. Nikt nie da rady pokonać trzech uzbrojonych mężczyzn. Co nie?
Cień powstał a w miejscu, gdzie powinna znajdować się jego głowa, zarysował się wyraźny, złożony z mlecznobiałych zębów uśmiech.
-Obserwuj…- Odpowiedział człowiek kryjący się w ciemności człowiek. [CDN]