18+
Ta strona może zawierać treści nieodpowiednie dla osób niepełnoletnich.
Zapamiętaj mój wybór i zastosuj na pozostałych stronach
Planowana przerwa techniczna - sobota 23:00 (ok. 2h) info

#morderstwa

108
Villisca





10 czerwca 1912 roku, między godziną 12:00 am a 5:00 am, miał miejsce ciąg przerażających morderstw w domu B. Moore J. w małym mieście Villisca, Iowa. Wkrótce potem, fakt ten został uznany jako najbardziej brutalne masowe zabójstwo w historii Iowa. Zostało zamordowanych ośmioro ludzi; Josiah B. Moore (43lata), jego żona Sara Moore (39lat), ich dzieci Herman (age 11), Katherine (10lat), Boyd (7lat) i Paul (5lat) oraz dwaj goście, Lena Stillinger (11lat) i Stillinger Ina (8lat). Broń morderstwa została szybko znaleziona przez Policję, była to duża siekiera, która należała do Josiah Moore. Siekiera została znaleziona w małej sypialni na dole, podparta o ściane obok zwłok Lena i Stillinger Ina. Było wiele osób podejrzanych o te straszne morderstwa, ale sprawa pozostaje niewyjaśniona po dziś dzień.

Dom B. Moore J., aktualnie niezamieszkały, jest znany jako siedlisko paranormalnej działalności. Aktualny właściciel przywrócił dom do takiego samego stanu w jakim znajdował się on w 1912 roku, a dla małej opłaty, wynajmuje dom dla kogoś, kto ośmieli się spędzić w nim noc.

Dom brutalnych morderstw siekierą w Villisca został zbadany przez wielu łowców duchów oraz dochodzeniowe zespoły zajmujace się badaniem zjawisk paranormalnych. Spędzili wiele nocy nad badaniem domu i zjawisk w nim zachodzących, trochę tych doświadczeń zawiera uczucie ciężkości doniesionej dookoła głównego szybu schodowego domu i dziwnych zmian zachodzących na pierwszym piętrze. Wideo rejestrowało liczne, elektroniczne audio zjawiska (EVP)

Prawdziwa jazda dreszczyku emocji w Domu Villisca zaczyna się około godziny 2:00 nad ranem. To jest w tym czasie, kiedy pociąg przejeżdża przez miasto Villisca. Sądzi się, że gwizd lokomotywy ma wywoływać pozostałe zdarzenia morderstwa, które miały miejsce 10 czerwca 1912 roku. Bardzo prawdopodobne jest to iż zabójca użył dźwięku lokomotywy do maskowania, by podkraść się przez dom i zamordować wszystkich jego mieszkańców pojedyńczo. Wielu oficerów śledczych zauważyło zamglone światło, które napełniało się w sypialni, kiedy dochodzi gwizd pociągu. Mgła porusza się od pokoju do pokoju, gdy się ulatnia, ciągnie za sobą dźwięk odsączania krwi.

Dom B. Moore J. został dodany do Narodowego Historycznego Rejestru w 1997 roku.



Oryginał EVP

EVP x5 (dodanie N.R i zwolniony o 25%)

EVP x5 (zmniejszenie zakłóceń)

Ten EVP został zarejestrowany na nagrywarce kasety przez oficera śledczego PRISM Dan Christianson podczas 11/19/04 śledztwa domu Villisca. EVP został zwolniony używając Adobe Audition.


Sporo filmów z tego domu znajduje się na youtube,
polecam sprawdzić. Tutaj upload filmów odmówił współpracy.


Zdjęcia:



Powstał film oparty na wydarzeniach z Villisca ,,Haunting Villisca''
http://www.hauntingvillisca.com/
124
Ostatnio ktoś wspaniałomyślnie wrzucił artykuł o "jakże wykształconych i wspaniałych" braciach czarnych. Wśród nich był również Nelson Mandela...

Nie mam nic przeciwko murzynom; generalnie. Wielu już się dawno ucywilizowało; jednak nie wszyscy. W momencie dojścia Mandeli do władzy w RPA powszechną stała się akcja afirmatywna. Jest to jednak tylko wierzchołek góry lodowej, jeśli chodzi o rasizm czarnych wobec białych.

Ataki na farmy w RPA (afrikaans Plaasmoorde, dosł. "mordy na farmach") — nasilające się po 1994 roku ataki na farmy w Republice Południowej Afryki, o podłożu rasistowskim, w wyniku czego śmierć poniosło ponad 3770 białych farmerów (stan na styczeń 2011). Mordercy famerów wywodzą się z ludności murzyńskiej.
Społeczność farmerów w Republice Południowej Afryki narażona jest na ataki od wielu lat[1]. Większość ofiar stanowią biali farmerzy (głównie Afrykanerzy). Według ostrożnych szacunków mediów południowoafrykańskich i międzynarodowych, po 1994 roku zamordowano ponad 3770 farmerów - w tym kobiety i dzieci - co stanowi około 10% z niewiele ponad 40-tysięcznej społeczności farmerów. Biorąc pod uwagę łączną liczbę wszystkich zamordowanych w RPA Afrykanerów (którzy w więszości mieszkają w miastach) to od 1994 wyniosła ona 68 tys. osób[2].
*
Kobiety w większości przypadków były przed zamordowaniem gwałcone (często na oczach swoich mężów). Farmerzy byli poddawani wielogodzinnym, wymyślnym torturom, m.in. przypaleniu gorącym żelazkiem, wlewaniu gorącej wody do gardła, a nawet paleniu żywcem. Odnotowano również przypadki obdzierania małych dzieci ze skóry[3][4].
Farmerzy i opozycja oskarżają rząd Afrykańskiego Kongresu Narodowego o bezczynność i obojętność; niektórzy zarzucają nawet rządowi i rządzącej partii ciche popieranie ataków. Część organizacji broniących praw człowieka postrzega ataki na farmy jako zaplanowaną czystkę etniczną, a nawet ludobójstwo. Rząd pod kierunkiem Afrykańskiego Kongresu Narodowego zakazał działalności i nakazał (powołując się na walkę z pozostałościami apartheidu) w 2003 rozbrojenie prywatnych firm chroniących farmerów.

6 kwietnia 2012 roku dopisano kolejne tragiczne wydarzenie do długiej listy. Na farmie Naauwhoek w okolicach miasta Griekwastad znaleziono ciała Deona Steenkampa (44 lata), jego żony Christelle (43 lata) oraz ich córki Marthelli (14 lat). Makabrycznego odkrycia dokonał 16-letni syn zamordowanych Don. Siostra Dona żyła jeszcze przez chwilę, jednak zmarła w jego ramionach.

Świat milczy lub udaje, iż nie widzi ludobójstwa dokonywanego na Burach. Brutalny czarny rasizm w Południowej Afryce nie jest medialny i nie wpisuje się w narrację apostołów „tolerancji” hołubiących terrorystów mordujących zarówno białych, jak i czarnych mieszkańców kraju. Obojętność rządzącego Afrykańskiego Kongresu Narodowego oraz popularność wśród jego zwolenników haseł „zabij farmera – zabij Bura” dodatkowo pogarsza sytuację Afrykanerów.

Ostatnio, w mediach głośny stał się przypadek Brandona Huntleya, Afrykanera, który nie wytrzymując rasistowskich szykan i fizycznej przemocy, wyjechał do Kanady, uzyskując status uchodźcy.

Podobnych przypadków jest znacznie więcej: afrykanerska dziennikarka, mieszkająca obecnie w Holandii, wspomina: “To, co się dzieje w tym kraju, to prawdziwy horror. Biali są atakowani na każdym kroku, niezależnie od tego, czy mówią po afrykanersku, angielsku czy polsku. Są lżeni, bici, poniżani, a czasami nawet mordowani przez czarnych. (…) Podobnie podczas nocnych napaści na domy. Napastnicy katują domowników, gwałcą córki lub młode żony i uciekają bez żadnych łupów.”

Ci z Afrykanerów, którzy zdecydowali się zostać, wydają olbrzymie sumy na środki bezpieczeństwa, zamieniając swe domy w twierdze.

Władze RPA na rasistowskie zachowania czarnoskórych obywateli tego kraju reagują … oskarżeniem o rasizm, tym, którzy ośmielą się poruszyć ten temat. Tamtejsze MSZ oświadczyło: “Wszyscy nasi obywatele są równi i mogą liczyć na pomoc oraz opiekę państwa. Nasza policja ściga sprawców napaści, nie zwracając uwagi na kolor skóry ich ofiar.”

Biorąc pod uwagę, z jaką łatwością można paść ofiarą afykańskich rzezimieszków nawet w strzeżonych hotelach, zasadnym wydaje się pytanie o szczerość powyższego oświadczenia.

Cytat:

Patrick Petrus Radebe (24 l.) był ogrodnikiem w domu państwa Viana w Johannesburgu w Republice Południowej Afryki. Przycinając krzewy, patrzył na znienawidzoną portugalską rodzinę. Pewnego dnia stwierdził, że najlepiej byłoby ich wszystkich pozabijać, a potem okraść. W tym celu dogadał się ze służącym Vianów, Sipho Mbele (21 l.). Dołączył do nich ich wspólny znajomy David Motaung (20 l.). Pierwszy zaatakował Radebe. Ojciec, Tony Viana (†53 l.), został skatowany kijem golfowym. W tym czasie Mbele gwałcił jego żonę Geraldine (†42 l.). Potem zastrzelili oboje i rzucili się na 12-letniego Amaro, syna Portugalczyków. Związali mu ręce i nogi, wrzucili chłopca do wanny z gotującą się wodą. Patolodzy wciąż nie mogą ustalić, czy dziecko ugotowało się, czy raczej utopiło. Mordercy okradli dom i uciekli. Przed sądem bestie tylko szydzą z cierpienia ofiar. Wyrok zapadnie 6 września.



Jeśli materiał zainteresuje sadoli, wrzucę więcej, ale już na harda z konkretniejszymi materiałami.

Pozdrawiam wszystkich afroentuzjastów.



teksty spisane z: wiki, http://violenceagainstwhites.wordpress.com, http://www.se.pl/wydarzenia/swiat/ugotowali-dziecko-zywcem_270891.html, http://afrykanerzy.din.org.pl/artykuly
Pater patriae • 2012-11-21, 15:31  Najlepszy komentarz Najlepszy komentarz (17 piw)
rockface123 napisał/a:

murzyn ma jedno prawo, ma prawo zdychać!



Chyba robić na moim polu bawełny. :amused:

Tak na serio, to jest właśnie efekt upadku supremacji kultury europejskiej, gdziekolwiek arabowie, murzyni, czy pedały uzyskują jakiś wpływ na rządy państwa lub też je obejmują, od razu dochodzi do zwiększania się ich praw, kosztem białych, czy ludzi normalnych.

A jeżeli ci się przeciwstawiają, chcąc bronić swoich praw, od razu są nazywani faszystami, homofobami, antysemitami itd. przez "postępowe" media..
140
Oto 10 zagadek kryminalnych, które do dziś rozpalają wyobraźnię czytelników i policjantów. Bo jak to możliwe, że zbrodnia pozostała nierozwiązana przez dziesięciolecia?

Zbrodnia nr 1: Mała miss, 1996



Ktoś, kto uważnie śledził rozpalającą Polskę przed paroma tygodniami aferę małej Madzi z Sosnowca, w historii JonBenet Ramsey odnajdzie znajome szczegóły - rzekome porwanie i śmierć dziecka, nieporadność policji, współczucie dla rodziców przemieszane z medialnym sądem i powszechną chęcią zlinczowania matki dziewczynki. Na tym jednak podobieństwa się kończą. Przypadek polski rozwiązany był po kilku dniach, historia z amerykańskiego Boulder w stanie Kolorado do dziś stanowi tajemnicę, choć minęło już 16 lat.

Wszystko zaczęło się w Boże Narodzenie 1996 r., kiedy rodzice 6-letniej JonBenet Ramsey, ślicznej jak laleczka wielokrotnej uczestniczki dziecięcych konkursów piękności, zgłosili policji, że ich córka została porwana - w kuchni odnaleziono nieco kuriozalny list z żądaniem okupu w wysokości 118 tys. dol. Jeszcze tego samego dnia okazało się jednak, że w piwnicy ich domu leżą zwłoki dziewczynki, uduszonej i z obrażeniami głowy.

Od tej chwili niemal przez cały czas uwaga policji, mediów i społeczeństwa skoncentrowała się na państwu Ramseyach. Trudno zresztą było z nimi sympatyzować - nadanie dziecku wyjątkowo pretensjonalnego imienia (wielka litera w środku, WTF?!) i nakładanie mu tapety na twarz, żeby podbudować własne ego w konkursach małej miss to zbrodnie niemal dorównujące dzieciobójstwu.
Ale akurat na ich udział w morderstwie nie było dowodów. Zaś John i Patsy Ramseyowie twardo i niezmiennie obstawali przy swojej wersji - dziewczynkę zabił intruz, który chciał ją porwać, albo dla okupu, albo by wykorzystać ją seksualnie. Mieli pieniądze (John był jednym z czołowych przedsiębiorców w Boulder), więc pracowali dla nich świetni prawnicy, a także detektywi. Dopiero po dwunastu latach jednak prokurator okręgowy wystawił im oficjalny glejt, zgodnie z którym ani John, ani Patsy, ani nawet ich syn Burke nie są już uważani za podejrzanych. Koniec sprawy? Nic z tego, wszak do dziś nie wiadomo, co właściwie stało się tej świątecznej nocy w Kolorado. Zaś jeśli przyjrzeć się dyskusjom internautów pod artykułami o tej sprawie, głosy dzielą się mniej więcej po połowie. Jedni wyrażają oburzenie, że policja nie potrafiła znaleźć tajemniczego pedofila-zabójcy, inni domagają się, by powiesić matkę. Choć Patsy, ofiara raka jajników, sama nie żyje już od sześciu lat...


[ Komentarz dodany przez: Nostrełe: 2012-07-07, 16:41 ]
reszta w komentarzach
~Faper Noster • 2012-07-07, 16:40  Najlepszy komentarz Najlepszy komentarz (27 piw)
reszta:

Zbrodnia nr 2: Ścigany i zaszczuty, 1954

Jeśli rzeczywiście Ramseyowie byli niewinni, to media z policją urządziły im prawdziwy czyściec. Ale skoro sięgamy już po dantejskie metafory, to życie doktora Sama Shepparda stało się - dzięki prasie i wymiarowi sprawiedliwości - zupełnym piekłem. O ile, oczywiście, wierzymy w jego niewinność.

Dziś trudno sądzić inaczej. W 1966 r. sąd uniewinnił Shepparda od zarzutu zabójstwa własnej żony, a w 1993 r. Harrison Ford tak przekonująco zagrał w "Ściganym" postać wzorowaną na lekarzu z Ohio, że nie sposób już podejrzewać go o ten okrutny, krwawy mord. Ale blisko 60 lat temu trzeba było naprawdę niezależnych poglądów, by wyłamać się z powszechnego przekonania o lekarzu zbrodniarzu. O jego winie przekonane były nie tylko gazety i policjanci. Sędzia w jego procesie jeszcze przed jego rozpoczęciem był łaskaw powiedzieć jednej z dziennikarek, że jego zdaniem Sheppard "jest winny jak jasna cholera".

Nikt nie wierzył opowieści doktora, że pewnej lipcowej nocy 1954 r. zbudził go hałas dobiegający z sypialni na piętrze, w której spała jego żona (sam lekarz miał drzemać na kozetce przy schodach). Kiedy tam dotarł, dostał w łeb i stracił przytomność. Ocknął się po chwili, zobaczył swoją żonę leżącą w kałuży krwi i znów usłyszał hałas, tym razem z dołu. Ruszył w pogoń za "kudłatym" bandytą za dom. W pobliżu jeziora Erie (willa stała na bogatym przedmieściu Cleveland) wdał się z napastnikiem w kolejną walkę i znów stracił przytomność. Kiedy znów się zbudził, żona była już martwa. Od tej chwili jego życie toczyło się już po równi pochyłej.

Sąd skazał go na dożywocie. Miesiąc później matka popełniła samobójstwo, a ojciec zmarł na raka. Po 10 latach sąd zgodził się na wznowienie procesu i tym razem uznano, że nie ma dowodów jego winy. Sheppard był wolny, ale jako wrak człowieka. Pił coraz więcej, kariera medyczna się załamała, występował więc jako zapaśnik wolnoamerykanki. Zmarł zaledwie cztery lata po uwolnieniu, nie dożywszy nawet pięćdziesiątki. Jego syn, także o imieniu Sam, do dziś walczy o całkowite oczyszczenie imienia ojca. A kudłacz pozostaje tajemniczy jak ???, choć najbardziej prawdopodobnym podejrzanym jest niejaki Richard Eberling, złota rączka i czyściciel szyb zatrudniany kilkakrotnie przez Sheppardów.



Zbrodnia nr 3: Lizzie z toporkiem, 1892

Lizzie swą matkę, jak głoszą wieści,

dziabnęła toporkiem razy czterdzieści.

Potem zaś tatę, kiedy spał,

dziabnęła razy czterdzieści dwa.

Ten wierszyk jest najlepszym dowodem na to, że dziecięcym rymowankom nie należy wierzyć. Po pierwsze, Abby Borden nie była matką Lizzie, ale jej macochą. Po drugie, uderzono ją ostrym narzędziem nie czterdzieści, a "zaledwie" dziewiętnaście razy. Ojciec Lizzie Andrew Borden otrzymał jedenaście ciosów, nie czterdzieści dwa. Przede wszystkim zaś - do dziś nie da się z całą pewnością stwierdzić, czy to jego córka trzymała toporek.

To jedna z najsłynniejszych spraw kryminalnych w dziejach. Uważni czytelnicy powieści Agathy Christie nieraz trafiają na odniesienia do tej afery. Christie nie miała wątpliwości co do winy Lizzie Borden, podobnie jak większość jej współczesnych. Pikanterii dodawano sprawie, przedstawiając Lizzie jako małą dziewczynkę, choć w chwili zbrodni miała ona 32 lata. Zaś całą aferę unieśmiertelnił sąd w New Bedford w stanie Massachusetts, wydając wyrok uniewinniający.

Lizzie była wolna, w dodatku z połową majątku swego bogatego ojca (drugą połowę wzięła jej siostra Emma) - to właśnie ten spadek miał być głównym motywem zbrodni, bo Andrew Borden miał rzekomo zapisać całość żonie Abby, dając córkom jedynie marne zachowki. Wolna, ale poddana ostracyzmowi, bo społeczność Nowej Anglii nie wierzyła sądowi. Zmarła samotnie w 1927 r.

Ale jej historia żyje do dziś. Wydano dziesiątki książek poświęconych sprawie, kręcono o niej filmy, wystawiano sztuki, a nawet spektakle baletowe. I przerzucano hipotezami: że to Emma zabiła rodziców, że zrobiła to służąca Bridget, a nawet nieślubny syn Andrew - William Borden. Jedną z najnowszych książek wydano już w 2000 r., choć zdawałoby się, że nic nowego w tej sprawie nie da się powiedzieć.


Zbrodnia nr 4: Bohdan, syn Bolesława, 1957

Jeśli się przez chwilę nad tym zastanowić, to zdumienie człowieka ogarnia, że jeszcze nikt nie nakręcił o tym filmu. Bo w tej historii jest wszystko, czego potrzeba - jest wielka polityka, jest jedna z najbardziej kontrowersyjnych postaci Polski XX w., być może zemsta prześladowanych podczas okupacji, pogłoski o operacji Mossadu albo udziale sowieckich tajnych służb, jest wreszcie akcja jak z najlepszej kinowej sensacji.

Ofiarą w tej opowieści jest Bohdan Piasecki, uczeń warszawskiego liceum porwany z ulicy 22 stycznia 1957 r. Ale prawdziwym bohaterem - jego ojciec Bolesław, polski faszysta i antysemita, po wojnie ochoczy współpracownik komunistycznych władz i twórca katolickiego stowarzyszenia PAX. Porywacze nie kryli nawet, że uprowadzili chłopaka, by odegrać się na ojcu, nigdy jednak nie sprecyzowali, za co. Domagali się tylko okupu w wysokości 4 tys. dolarów i 100 tys. złotych (później zwiększyli żądaną kwotę o kolejnych 100 tys. zł). Piasecki był gotów zapłacić, ale porywacze nigdy nie podjęli pieniędzy. Wysyłali tylko ojca na coraz bardziej upokarzające "misje" po mieście - kazali mu m.in. paradować po Warszawie bez czapki (był środek zimy), za to z jelenim porożem w ręku. Wreszcie zupełnie zerwali kontakt. Zwłoki chłopaka z nożem wbitym w serce znaleziono przypadkiem dwa lata później, w nieużywanej piwnicy naprzeciwko budynku sądów w stolicy.

Jedyną osobą powiązaną ze zbrodnią był Ignacy Ekerling, kierowca taksówki, do której wsiedli porywacze z młodym Piaseckim. Ponieważ Ekerling był Żydem, najbardziej prawdopodobna hipoteza nasuwała się sama - porwanie miało być zemstą środowisk żydowskich za zachowanie Piaseckiego przed wojną i podczas niej (partyzanci założonej przez Piaseckiego Konfederacji Narodu mordowali Żydów podczas okupacji). Jakich dokładnie środowisk?

nierozwiązana zagadka kryminalnaWersje są różne - według jednych chodziło o pracowników polskiej SB, inni obarczali odpowiedzialnością Mossad. Jeszcze inni są zdania, że "wątek żydowski" to tylko zasłona dymna, a rozkaz likwidacji przyszedł z Moskwy. Tak naprawdę nie ma twardych dowodów na żydowski ślad, a Ekerlingowi nawet nie sposób udowodnić z całą pewnością współpracę z porywaczami (choć wiele na nią wskazuje). Zagadka śmierci Bohdana Piaseckiego pozostaje jedną z największych tajemnic PRL

Zbrodnia nr 5: Śmierć w kapsułce, 1982

Nawet na tle innych opisywanych tu zagadek, sprawa "tylenolowych morderstw" jest jedną z najbardziej tajemniczych. Nie tylko nie znamy ich sprawcy, ale morderca jest postacią niemal bezcielesną, bez kształtu, płci i jakichkolwiek cech szczególnych. A także bez choćby szczątkowego sumienia.

Bo czy można podejrzewać o sumienie kogoś, kto morduje siedem całkowicie przypadkowych osób (w tym dzieci), dosypując do kapsułek z popularnym środkiem przeciwbólowym (tylenol to USA odpowiednik naszego paracetamolu) cyjanku potasu i podrzucając tak spreparowane leki w aptekach w Chicago i okolicach? Każda buteleczka zawierała 10 tysięcy razy więcej cyjanku niż wynosi dawka niezbędna do zabicia dorosłego człowieka. Producent medykamentu wpadł w panikę i rozpoczął wycofywanie produktu ze sklepów w całym kraju. Jeszcze większa histeria ogarnęła zwykłych Amerykanów. Do szpitali dzwonili ludzie z prośbą o ratunek, bo rzekomo zauważyli u siebie objawy zatrucia. Ta zbiorowa panika spowodowała, że szef jednego z centrów toksykologicznych wydał specjalny komunikat, w którym wyjaśnił mieszkańcom swojego stanu - jeśli naprawdę połkniecie cyjanek, będziecie martwi, zanim podniesiecie słuchawkę. nierozwiązana zagadka kryminalnaOperacja wycofania tylenolu z rynku kosztowała 125 milionów dolarów (chodziło o 31 mln buteleczek). Ale na szali była reputacja i przyszłość firmy Johnson & Johnson.

Sytuację udało się opanować - więcej ofiar nie było, a nauczone doświadczeniem firmy farmaceutyczne rozpoczęły pakowanie swoich produktów do odpowiednio zabezpieczonych butelek. Media chwaliły J&J za wzorowo przeprowadzoną akcję. Tyle że nadal nikt nie wiedział, kto stoi za zatruciem tabletek. Jednym z podejrzanych był facet, który napisał do J&J list z żądaniem okupu, ale samego czynu nie udało mu się udowodnić - został skazany tylko za wymuszenie. W ostatnich latach pojawiły się informacje, że FBI podejrzewa o "tylenolowe morderstwa" Teda Kaczynskiego, znanego lepiej jako Unabomber.

Zbrodnia nr 6: Tajemniczy kwiat, 1947

Zdarza się czasem tak, że jakieś miasto w jakiejś konkretnej epoce nabiera szczególnego kolorytu i klimatu. Staje się zupełnie wyjątkowe i przez dziesięciolecia inspiruje pisarzy, filmowców i artystów. A popełnione w tym czasie mordy fascynują miłośników krwawych historii.

Tak było z wiktoriańskim Londynem i zagadką Kuby Rozpruwacza. Do dziś kręci się filmy o Chicago z czasów prohibicji i przestępstwach Ala Capone. Zaś Los Angeles lat 40. XX w. znamy nawet z gier komputerowych - ręka w górę, kto nie grał w "LA Noire" i nie słyszał o Czarnej Dalii. Albo nie, ręce w dół, do tego przyznawać się nie wypada.

Media ochrzciły ją Czarną Dalią, ale znamy jej nazwisko. Zwłoki Elizabeth Short, bezrobotnej kelnerki, znaleziono na pustej działce przy Norton Avenue w Los Angeles. Urodziwa Betty swoje krótkie życie spędziła, szukając kariery, szczęścia i miłości. Kariery nie zrobiła, Hollywood wypluło ją jak miliony innych nieszczęśników i wpędziło w nędzę. Szczęście znalazła tylko na chwilę, u boku pewnego pilota, który miał się z nią ożenić, ale zginął na wojnie z Japończykami. Miłości nie dał jej żaden z setek mężczyzn, z którymi szalała od tej pory po nocnych klubach LA. Jeden z nich za to zatłukł ją na śmierć, być może przez tydzień gwałcił i torturował, rozciął jej usta jak Jokerowi z Batmana, wreszcie przepołowił zwłoki w pasie, jakby nieudolnie bawił się w scenicznego magika. Betty miała wtedy 23 lata.

Potem morderca bawił się z mediami, wysyłając do gazet jej dokumenty i rzeczy osobiste. Po czym zamilkł na wieki (OK, na razie na 55 lat). Do dziś nie wiemy, kto zabił Czarną Dalię, choć teorii było mnóstwo. Co ciekawe, wyjątkowo dużo ludzi twierdziło, że to ich tatuś.



Zaś tajemnica wciąż kusi scenarzystów. Brian De Palma nakręcił film "Czarna Dalia", który luźno podchodzi do historii Betty. W "LA Noire", jednej z najlepszych gier ostatnich lat, nie rozwiązujemy tajemnicy tego morderstwa, ale odniesienia do niego pojawiają się nieustannie.

Zbrodnia nr 7: Gdzie jest Jimmy Hoffa, 1975

Jeśli przyjrzeć się uważnie amerykańskim i polskim działaczom związkowym, widać wyraźnie jedną różnicę - ci pierwsi lubią przede wszystkim towarzystwo mafiosów, ci drudzy wolą bratać się z politykami. Na wszelkie pytania odpowiadam od razu: nie, ja w gruncie rzeczy też nie dostrzegam tej różnicy.

Jimmy Hoffa był działaczem wzorcowym. Twardą ręką rządził Teamsters, jednym z największych związków zawodowych w USA - syndykatem kierowców ciężarówek, który dziś jeszcze liczy prawie półtora miliona członków. No i ci przyjaciele... Do jego towarzystwa należał m.in. Anthony Provenzano, zwany Tony Pro, który swoich przeciwników zaznajamiał z budową rozdrabniarki do drewna. Od środka. Inny kolega, Anthony Giacalone, czyli Tony Jack, pierwszy raz przed sądem stanął w wieku 35 lat, choć wcześniej 14 razy zatrzymywany był pod zarzutami rozboju, gwałtu i nielegalnego hazardu. Równie utalentowany był Anthony Corallo, zwany Tony Ducks, bo z łatwością unikał wymiaru sprawiedliwości (ang. to duck - uchylać się). Za pieniądze z funduszu emerytalnego związkowców Morris "Moe" Dalitz, żydowski gangster z Detroit, współtworzył potęgę Las Vegas.

Dobra passa Hoffy skończyła się, kiedy prokurator generalny Bobby Kennedy postawił sobie za punkt honoru skończyć z tym mafijnym rajem. W 1967 r. związkowiec trafił do więzienia za łapówkarstwo i defreaudację. Odsiedział trzy lata i postanowił wrócić na szczyt.

Były tylko dwa problemy. Po pierwsze, zgodnie z prawem Hoffę - jako skazańca - obowiązywała jeszcze pięcioletnia karencja w ubieganiu się o stanowisko związkowe. Ale Jimmy był gotów czekać. Większy kłopot polegał na tym, że na tym szczycie już umościł się niejaki Frankie Fitzsimmons, który ze związku zawodowego kierowców uczynił spółkę córkę koncernu Cosa Nostra SA. Mafiosi lubili Fitzsimmonsa. Mafiosi nie lubili już Hoffy. Kiedy więc Hoffa dał do zrozumienia, że będzie ubiegał się o szefowanie związkowi, mafiosi postanowili Hoffę zniknąć.



I jak postanowili, tak zrobili. Na tyle skutecznie, że do dziś nikt nie wie, gdzie są zwłoki związkowego magnata. A hipotez jest mnóstwo: skarmiono nimi aligatory na Florydzie, przerobiono w zakładzie przetwarzania odpadów przy rzeźni, zakopano pod basenem, parkingiem wielopoziomowym albo lądowiskiem dla helikopterów. Mnie jednak najbardziej przemawia do wyobraźni plotka o tym, że szczątki Hoffy spoczywają pod murawą futbolowego stadionu zdobywców ostatniego SuperBowl - New York Giants. Touchdown!

Jeśli zaś dziś wejdziecie na stronę www Teamsters, powita was tam uśmiechnięta twarz i uniesiony w górę kciuk aktualnego prezesa związku - Jamesa P. Hoffy, juniora.

Zbrodnia nr 8: Znikający lord, 1974

Trafiłem kiedyś z przyjacielem do pubu The Plumbers Arms przy Lower Belgravia Street w Londynie. Usiedliśmy na stołkach przy centralnej kolumnie, na której wisiały pożółkłe ze starości wycinki gazet.

Wczytałem się w nie, ze zdumieniem odkrywając, że knajpa, w której siedzę, była sceną jednej z najbardziej niesamowitych historii kryminalnych w Anglii. 7 listopada 1974 r. do pubu wbiegła mieszkająca naprzeciwko Veronica hrabina Lucan. - On chciał mnie zamordować, ratujcie moje dzieci - krzyknęła zakrwawiona kobieta. Klienci zachowali się, jak przystało na prawdziwych Anglików, czyli powrócili do swoich piw. Tylko barman zadzwonił po policję.

Policjanci odkryli, że dzieci mają się dobrze, czego nie dało się powiedzieć o ich niani. Ta leżała z rozbitą czaszką w piwnicy Lucanów. Lady Lucan zeznała, że sprawcą był jej mąż, z którym od jakiegoś czasu pozostawała w separacji i który mieszkał parę ulic dalej. Małżeństwo rozpadło się, bo hrabina po kolejnych porodach wpadła w depresję i miała czarne myśli. Hrabia wprawdzie stawiał na czarne, ale przy stołach do ruletki. Trwał proces o opiekę nad dziećmi i podział majątku. Lady Veronica podejrzewała, że małżonek chciał ją zamordować i przez pomyłkę zdzielił w głowę gazrurką nianię, która w czwartki zwykle miała wychodne. Kiedy zauważył swój błąd, zamierzał go naprawić i zabić żonę, ale ta wymknęła mu się i uciekła do pubu.

Kiedy policja przesłuchiwała lady Lucan, jej mąż ukrywał się u przyjaciółki. Dzwonił po znajomych i wszystkim opowiadał historię, która brzmiała równie wiarygodnie, jak "kolega przewrócił się plecami na nóż, szesnaście razy". Otóż lord przypadkiem przechodził akurat obok domu swojej żony i przypadkiem zauważył, że walczy ona z niezidentyfikowanym napastnikiem. Przypadkiem odstraszył zbrodniarza i przypadkiem uratował małżonkę. Potem jednak przeraził się, że policjanci mają problem z przyswajaniem takich bajek. I tu zaczyna się najciekawsza część tej opowieści. - Muszę uciekać - oświadczył Lucan przyjaciołom. Wsiadł do samochodu i zniknął. Jak kamfora. Jak kamień w wodę. Auto znalazło się później na południowym wybrzeżu Anglii. Lorda Lucana do dziś nie odnaleziono, choć co jakiś czas do prasy zgłaszają się ludzie, którzy rzekomo widzieli hrabiego we Francji, w Zimbabwe czy Brazylii. Dopiero po 25 latach oficjalnie uznano go za zmarłego, jego syn (miał 7 lat w czasie zbrodni) wciąż jednak nie może przejąć po ojcu miejsca w Izbie Lordów.

Zbrodnia nr 9: Skoczek z okupem, 1971

Stojąc w koszmarnych kolejkach do kontroli bezpieczeństwa na lotniskach, niejeden pasażer myśli pewnie, że ten żmudny obowiązek zawdzięcza muzułmańskim terrorystom. Nic bardziej błędnego.

Obyczaj sprawdzania bagaży wprowadzono po niebywałym wyczynie pewnego tajemniczego mężczyzny przed 41 laty. Tajemniczego, bo do dziś nie wiemy, kim właściwie był. A co chyba najbardziej niesamowite, nikt nie zna odpowiedzi na pytanie: rozbił bank czy tylko łeb?

Znamy go pod nazwiskiem D.B. Cooper, choć nigdy tak się nie przedstawił. Kiedy w wigilię Święta Dziękczynienia 1971 r. podszedł do okienka linii Northwest Orient na lotnisku w Portlandzie, podał nazwisko Dan Cooper (inicjały D.B. to późniejsze przekłamanie prasy). Kupił bilet na lot do Seattle i wszedł na pokład z neseserem w ręku. Krótko po starcie samolotu przekazał stewardessie karteczkę z żądaniem okupu. - Jeśli nie spełnicie moich żądań, moja walizeczka eksploduje razem z całym samolotem - wyjaśnił grzecznie, bo przez cały czas był ponoć ujmująco uprzejmy.

Od tej chwili wszystko potoczyło się wyjątkowo sprawnie, bo i plan Coopera był perfekcyjny. W Seattle przygotowano 200 tys. dolarów (na dzisiejsze około miliona). Maszyna wylądowała, porywacz wypuścił wszystkich pasażerów, zatrzymując tylko pilotów i jedną stewardessę. Na pokład dostarczono mu okup (10 kg banknotów) i kilka spadochronów. Samolot zatankowano do pełna i polecieli w kierunku Reno w Nevadzie. Krótko po starcie Cooper zamknął załogę w kabinie, otworzył tylne drzwi i przepadł bez śladu. Nie wiadomo, kiedy i gdzie dokładnie wyskoczył. Nie wiadomo, czy przeżył. Nie wiadomo, co stało się z pieniędzmi. Nie wiadomo, kim był. Nie wiadomo niczego.



Część okupu znaleziono w 1980 r. na brzegu rzeki Columbia. Ponieważ pozostałe banknoty nigdy nie pokazały się na rynku (FBI spisało ich numery), agenci uważają, że Cooper rozchlastał się o skały w dziczy. Ale miłośnicy filmowych historii wolą myśleć, że autor skoku doskonałego (pamiętajmy, że nikomu nie zrobił krzywdy) dożywa swoich dni na którejś z karaibskich wysp. Np. w towarzystwie Lorda Lucana.

Zbrodnia nr 10: Strzał do premiera, 1986

W Polsce, gdzie służbowa limuzyna z kierowcą i kogutem przysługuje nawet wicedyrektorowi Wydziału Flądry Departamentu Rybołówstwa w Ministerstwie Rolnictwa, to, żeby premier państwa poszedł z żoną na piechotę do kina, nie mieści się w głowie. Zwłaszcza że nie chodzi o premiera Wysp Dziewiczych, ale Szwecji.

W Skandynawii jednak posłowie jeżdżą do pracy na rowerach, więc widok Olofa Palmego, który 28 lutego 1986 r. spacerował z żoną po ulicach Sztokholmu, nikogo nie zdumiał. Ten i ów był tylko lekko zaskoczony, że premierowska para porusza się bez ochrony.

Chwilę po godz. 23 Olof i Lisbet Palme wyszli z kina, w którym oglądali nieco absurdalną szwedzką komedię "Bracia Mozart". Postali chwilę na ulicy, pogadali z synem i synową, po czym pożegnali się z nimi i spokojnym krokiem ruszyli w stronę metra. Kiedy byli 100 m od wejścia do stacji Hötorget, ktoś podszedł do nich od tyłu i oddał dwa strzały z przyłożenia - jeden w plecy premiera, drugim ranił jego żonę. Morderca ruszył w stronę schodów na ulicy Tunnelgata i zapadł się pod ziemię.

Premier zmarł jeszcze tej samej nocy w szpitalu, a szwedzka policja rozpoczęła jedno z najdłużej trwających i najdroższych śledztw w historii - pięć lat temu oszacowano je na 45 mln dol. W jego trakcie sprawdzono tyle teorii i spiskowych hipotez, że smoleńska chmura helu, babuszka z Dallas i ewakuacja Żydów z World Trade Center wydają się przy tym całkiem przytomnymi domysłami. Wszystko na próżno, ślepymi uliczkami okazały się wątki: jugosłowiański, neofaszystowski, południowoafrykański, indyjski, chilijski i niemiecki. Faktem jest, że Palme był politykiem wyrazistym/oszołomem (niepotrzebne skreślić) i w czasie swojej kariery zdołał sobie narobić wrogów na całym świecie.
Za to morderstwo skazano niejakiego Christera Petterssona, drobnego przestępcę, ćpuna, alkoholika i po prostu świra. Tyle że sąd wyższej instancji uniewinnił go z braku przekonujących dowodów. Przez następnych 18 lat Pettersson bawił się z całą Szwecją w kotka i myszkę, w kolejnych wywiadach i występach telewizyjnych to przyznając się do winy, to odwołując te zeznania. Zmarł w 2004 r., zabierając swoją tajemnicę do grobu. Jeśli to rzeczywiście on zabił Palmego, pozostaje pytanie: dlaczego? Najbardziej prawdopodobna odpowiedź brzmi niestety: bo tak.
2 zdjęć więcej, kliknij tutaj aby je zobaczyć...

Drabina Dionizosa

mrrr... rrrr... rrrr... • 2011-10-01, 13:25
1


Cytat:

Koniec XIX wieku. Wielka europejska metropolia, miasto przemysłu i postępu, ale też dekadencji i grzechu. W ponurej dzielnicy na peryferiach grasuje tajemniczy morderca, budzący powszechną grozę. Kim jest człowiek, który włamuje się do willi bogatych przemysłowców i podczas osobliwych, krwawych i makabrycznych misteriów zabija ich żony, zostawiając na ciałach kobiet enigmatyczne symbole swej zemsty? I czy na pewno jest człowiekiem?

Jego tropem rusza młody inspektor policji, Milton Germinal, nie spodziewając się, że trafi do świata, który wydaje się rodem z sennego koszmaru lub narkotycznych wizji. Spotka tam kalekiego doktora Noverre, budzącego lęk dyrektora Instytutu Upośledzeń, Scirona, właściciela cyrku osobliwości, chemika Stigle’a, a także piękną tancerkę Ignés, zwaną Królową Mgieł.

W dusznej atmosferze grozy i zmysłowości zarazem, Luca di Fulvio szczebel po szczeblu prowadzi czytelnika na szczyt drabiny Dionizosa, przyglądającego się z góry nadejściu nowego wieku, w którym objawią się wszystkie choroby ludzkich dusz.

"Drabina Dionizosa" to mroczny, stylowy kryminał, w którym makabra, metafizyka i miłość tworzą niezwykłą mieszankę, odurzającą niczym absynt.



Kilka naturalistycznych opisów jakie mnie zniszczyły to np. Chleb z wodami płodowymi i pępowiną. Polecam!
100
Trailer najnowszej produkcji studia Ubisoft. Multiplayer, zabójstwa :) Coś miłego dla oka, świetnie zmontowane.
(lepsza jakość na YT)





WUBWUBWUBWUBWUBWUBWUBWU
BWUBWUBWUBWUBWUBWUBWUBWU
BWUBWUBWUBWUBWUBWUBWUBWUBW
UBWUBWUBWUBWUBWUB
.:. • 2011-09-22, 21:05  Najlepszy komentarz Najlepszy komentarz (15 piw)
Prozac napisał/a:

co mozna powiedziec o Dead Space?



To fajna gierka, np. motyw z okiem w dwójce. :amused:

jak mi się zachce to wstawię scenkę

Dobra, w niskiej jakości, bo tak.

Punisher

XMATE • 2010-02-15, 18:47
67
Mam dla was do zaoferowania grę The Punisher. Każdy sadysta zapewne grał by w nią z wielkim zadowoleniem. A oto kilka scenek dostępnych morderstw które może zachęca was do zagrania. :karabin: