18+
Ta strona może zawierać treści nieodpowiednie dla osób niepełnoletnich.
Zapamiętaj mój wybór i zastosuj na pozostałych stronach

#miliony

Skladamy sie na Rydzyka

sandal007 • 2016-01-28, 15:15
3
20 mln zł dla szkoły ojca Rydzyka. Poprawka przeszła głosami PiS



Komisja Finansów Publicznych przegłosowała poprawkę PiS dotyczącą przyznania Wyższej Szkole Kultury Społecznej i Medialnej w Toruniu 20 milionów złotych z budżetu państwa. Poprawka przeszła głosami posłów PiS. Wieczorem Sejm zagłosuje nad przyjęciem poprawki do projektu budżetu.


Link:
http://www.tvn24.pl/20-mln-zl-dla-szkoly-ojca-rydzyka-pis-zglasza-poprawke-do-budzetu,614492,s.html




A wiec wszyscy teraz dzieki pisowi finansujemy emeryture Rydzyka :)

Kuriozalna inwestycja w Łodzi

adorin • 2015-05-19, 16:20
138
Wróciłem sobie z uczelni, a tu taka perełka...

Łódź wydała 700 milionów złotych. Komunikacja zyska... pół sekundy.

Łódzki magistrat wydał 700 milionów złotych na przebudowę trasy WZ, która przyspieszy przejazd komunikacją miejską o… 0,5 sekundy. By ratować twarz, urzędnicy wymyślili wiadukt za kolejnych 100 milionów, który też nie rozładowałby korków. Tym razem mieszkańcy powiedzieli "dość".

Trasa WZ to arteria łącząca wschód i zachód Łodzi. Przecina centrum miasta, w tym ulicę Piotrkowską. Są tu tramwaje, a do niedawna były też po trzy pasy ruchu w każdą stronę. Były, bo od dwóch lat ciągnie się przebudowa, która paraliżuje śródmieście. Gdy magistrat decydował się na tę gigantyczną inwestycję, mieszkańców przekonywano, że przyspieszy ona przejazd i usprawni ruch.

Przy okazji dyskusji o pomyśle budowy wiszącego mostu nad skrzyżowaniem marszałków okazało się, że warta 700 milionów złotych inwestycja skróci przejazd tylko o 5,5 sekundy. Podróż komunikacją miejską skróci się natomiast o… pół sekundy. Takie wyliczenia zawarli sami urzędnicy, we wniosku o unijne dofinansowanie (którego wartość to ponad 300 mln złotych).

źródło: SREFAŁEN

Wyj***ć 700 milionów na kilka sekund, to tylko w Polsce takie rzeczy... :roll:

Niezwykła wygrana lotto

Mateush444 • 2015-05-19, 15:32
91
Cytat:

Myśleli, że wygrali miliony. Obdzwonili znajomych. Znaleziony kupon okazał się fałszywy

Przez 48 godzin czuli się bogaczami. Byli przekonani, że wygrali w Lotto 14 mln złotych, o czym zdążyli już poinformować swoich znajomych. Kiedy jednak chcieli odebrać wygraną, okazało się, że kupon jest fałszywy.

Ogromne rozczarowanie przeżyła rodzina z katowickich Szopienic. Zanim jednak domownicy dowiedzieli się, że padli ofiarą oszusta, cieszyli się z wygranej. - Przez 48 godzin rodzina czuła się milionerami. Uradowani, zdążyli obdzwonić rodzinę i znajomych informując, że są bogaczami - informuje katowicka policja.

Wszystko zaczęło się w minioną sobotę, kiedy 49-letnia kobieta znalazła w Katowicach na ławce gazetę. - Jej 21-letnia córka odkryła w niej kupon Lotto, a syn z ciekawości sprawdził skreślone numery. Wtedy zapanowała wielka radość. Okazało się, że to zwycięski kupon na 14 mln złotych - relacjonuje komisarz Jacek Pytel z policji w Katowicach.

Jeszcze tego samego dnia uradowana rodzina poszła do punktu Lotto, żeby sprawdzić kupon. Kiedy ten trafił do maszyny, okazało się, że wygrana nie padła. Pracująca tam kobieta poradziła więc, by kupon zweryfikować w głównej siedzibie totalizatora.

- Wczoraj 49-latka i jej dzieci przyjechali na ulice Ligocką. Tam okazało się, że kupon jest fałszywy - podaje rzecznik katowickiej policji.

"Żartownisiowi", który sfałszował kupon, grozi nawet do 5 lat więzienia.

Ofiarą oszusta padła rodzina z Szopienic.


Historia jak z "Dlaczego ja", ale w sumie dobry fake jeśli to prawda :mrgreen: Wątpliwość może budzić to, że poszli tego samego dnia, a bogaczami czuli się przez 48h, ale ch*j ich wie :D

Źródło: tvn24
rodzynek • 2015-05-19, 15:41  Najlepszy komentarz Najlepszy komentarz (24 piw)
'' "Żartownisiowi", który sfałszował kupon, grozi nawet do 5 lat więzienia.'' A kto powiedział, że ten kupon jest prawdziwy?

Basen za 2mln dolców

PanBóg • 2014-08-17, 16:05
338


Teraz już wiem, na co mogę wydać hajs :D
rafiki • 2014-08-17, 16:28  Najlepszy komentarz Najlepszy komentarz (40 piw)
Kolejny skretyniały program z cyklu: łowcy śmieci, poszukiwacze kupy, chatka na drzewie itd (można by wymieniać w nieskończoność) Wszystko wyreżyserowane aż oczy bolą.

Ten sam scenariusz. Programy z których kompletnie nic się nie nauczysz, zwykły złodziej czasu, odmużdżacz.

Przykre, że praktycznie wszystkie programy tematyczne typu NG, Discovery itp puszczają już praktycznie sam syf oparty na jednej formule. Widać jest popyt na takie pomyje. Piwa nie dam bo mogę włączyć tv mając pewność, że na którymś kanale będzie leciała taka kupa.

Ja to mam szczęście...

desert666 • 2014-02-19, 00:17
152
Znając moje szczęście, gdybym poprosił złotą rybkę o to, żebym zarabiał miliony, to pewnie hiperinflacja znowu zawitałaby w Polsce.

Rząd szykuje kolejny absurdalny...

Mr.Drwalu • 2013-12-29, 17:11
1


Rząd szykuje kolejny absurdalny przepis.
Czy oni chcą zniszczyć następną gałąź polskiej gospodarki?

Ministerstwo Ochrony Środowiska wpadło na pomysł, aby producenci ryb w stawach hodowlanych w Polsce płacili dodatkowe opłaty za... wykorzystywanie wody z rzek (sic!). Związek Producentów Ryb w Polsce alarmuje: wprowadzenie takiej opłaty zagraża nie tylko produkcji karpia, ale również zagraża egzystencji całej gospodarki rybnej w kraju.

"Jest to projekt bardzo szkodliwy, zarówno dla rybactwa jak i strategicznych interesów naszej polskiej gospodarki i polskiego środowiska przyrodniczego" - czytamy w oficjalnym stanowisku ZPR. Jakby tego było mało ze środowisk "ekologicznych" wychodzą postulaty, aby karp był dostarczany do sklepów w gotowych płatach na tackach, a nie jak teraz żywy. Krzysztof Karoń, prezes ZPR nie ma wątpliwości: "Jeśli do tego dojdzie, to skończy się to dostawami karpia czarterowymi samolotami z Chin i ruiną krajowego rybactwa".

Czytaj więcej - kliknij tutaj

84 miliony obywateli UE żyje...

Mr.Drwalu • 2013-12-15, 18:17
1


84 miliony obywateli UE żyje poniżej progu ubóstwa!


Żyjemy obecnie w dziwnym świecie, w którym całkowicie już kapitalistyczne Chiny nazywane są komunistycznymi, a coraz bardziej upodabniające się do komunizmu system z centralnym planowaniem, funkcjonujący w Europie uznawany jest za kapitalistyczny. Jak się okazuje semantyki nie da się oszukać, bo Chińczycy się bogacą a Europejczycy biednieją na potęgę.

Od kilku lat Europa przeżywa głęboki kryzys społeczno gospodarczy, który chciałoby się powiedzieć jest po prostu rezultatem rządów tej samej od wielu lat grupy ludzi podejrzanie ciągnących kraje członkowskie w kierunku kontynentalnej dyktatury. Podbój Europy odbywa się jednak w inny sposób, ekonomiczny. Są kraje, które radzą sobie całkiem nieźle, jak Niemcy czy Wielka Brytania i jest cała reszta, która jest na różnym poziomie upadku powodowanego głównie bankructwem w wyniku księżycowej ekonomii i próbie utopijnej redystrybucji dochodu do potrzebujących.

Jak wynika z danych Eurostatu redystrybucja jest nieskuteczna, bo stale rośnie liczba biednych. Obecnie według oficjalnych statystyk 84 miliony osób w Unii Europejskiej żyje poniżej progu ubóstwa. Jak podaje Komisja Europejska 26 milionów osób pozostaje bezrobotnymi w UE. Rośnie też rozwarstwienie społeczne i według statystyk z organizacji Oxfarm 10% najbogatszych w Unii Europejskiej jest w posiadaniu 24 procent całego majątku z kolei najbiedniejszych 10% jest w posiadaniu 3% majątku ogółu. Ci, którzy pamiętają jeszcze PRL wiedzą, że to już było, a to, co obserwujemy na poziomie europejskim jest niczym więcej jak nową próbą wprowadzenia realnego socjalizmu.

Ludzie mogliby się wydobywać ze swojej biedy pracą, ale jak to uczynić skoro jest ona opodatkowana niczym dobro luksusowe i gdy tylko ktoś zarabia od razu pojawia się haracz w postaci podatku dochodowego a po takim gangsterskim złodziejstwie pazerne państwo zabiera na VATy i rozmaite inne ukryte parapodatki. Skutek jest taki, że na powierzchni pływa znacznie mniej osób niż mogłoby w normalnym kraju i tym sposobem państwo produkuje biedę. Trudno się zresztą dziwić, bo przecież wiele osób wierzy w to, że państwo ma tworzyć miejsca pracy, no to tworzy, likwidując je w normalnej gospodarce transferuje się pracowników do sfery publicznej, która rośnie w zastraszającym tempie.

Rozmaite urzędy zatrudniają ogromne ilości pracowników biurowych będących beneficjentami naszych podatków. To nie przypadek, że w naszym państwie rośnie wciąż ilość urzędników i ich średnia pensja. Pauperyzujące się społeczeństwa europejskie poprzez rozbudowane państwo opiekuńcze oduczają się pracy i trudno się dziwić, że człowiek, który może dostać z rządu zasiłek czy pomoc społeczną w określonej wielkości woli nic nie robić i na przykład pić piwo pod sklepem. Wiedza, że mu się należy jest dla niektórych obezwładniająca. Zresztą przez fakt nadmiernego opodatkowania pracy nie zarobiłby na rynku więcej niż dostaje od państwa i koło się zamyka a bieda się utrwala na lata. Z drugiej jednak strony mamy obecnie erę robotyzacji i automatyki przemysłowej, która powoduje, że pracy będzie raczej coraz mniej i trzeba być może wymyślić jakiś nowy model gospodarczy.

Niektórzy proponują obligatoryjny dla każdego dochód podstawowy bez względu na to czy się pracuje czy nie, jeśli ktoś chce więcej podejmuje pracę. Problem z takimi pomysłami polega jednak na tym, że trzeba komuś zabrać żeby dać innemu, a jak się za dużo zabiera to się zniechęca do inicjatywy i dane społeczeństwo się nie bogaci tak jak mogłoby w normalnym systemie gospodarczym. Skutkiem tego jest pogłębiająca się bieda, która prędzej czy później może doprowadzić do powstawania rewolucyjnych nastrojów.

Źródło

Rząd w Polsce rabuje oszczędności swoim....

Mr.Drwalu • 2013-12-09, 11:21
0


Rząd w Polsce rabuje oszczędności swoim obywatelom. Rząd w Islandii umarza długi swoich obywateli. Taka różnica.

Jaka jest różnica pomiędzy rządem Polski a Islandii? Otóż ten pierwszy postanowił właśnie zrabować oszczędności swoich obywateli zgromadzone w OFE, ponieważ brakuje mu pieniędzy na spłatę długów wobec zagranicznych wierzycieli. Ten drugi postanowił wprowadzić prawo, które pozwoli na umorzenie bankowych długów hipotecznych swoich obywateli nawet do 24,6 tys. euro na jedno gospodarstwo domowe.

Przypomnijmy - w ostatni piątek w Sejmie, głosami PO-PSL, przeszło prawo, zgodnie z którym do ZUS trafią miliardy złotych oszczędności Polaków zgromadzone w otwartych funduszach emerytalnych. Dzięki temu rząd nie będzie musiał przekazywać z budżetu państwa wysokich dotacji do ZUS na wypłatę bieżących emerytur, przez co będzie miał pieniądze na spłatę długów wobec zagranicznych wierzycieli. Tymczasem rząd Islandii przedstawił plan umorzenia bankowych długów hipotecznych swoich obywateli. Islandczykom darowane zostanie nawet 24,6 tys. euro na gospodarstwo domowe. Premier Islandii Sigmundur David Gunnlaugsson stwierdził: - "Plan umorzenia bankowych długów hipotecznych bezpośrednio będzie dotyczył ok. 80 proc. gospodarstw domowych, jednak wszystkie islandzkie rodziny na tym skorzystają, między innymi dzięki pobudzeniu wzrostu gospodarczego i wzrostowi siły nabywczej".

Źródło

Naczelna zasada kolonializmu...

Mr.Drwalu • 2013-10-28, 14:59
0


Naczelna zasada kolonializmu XXI wieku: drenować ile się da kapitał państw podległych.

Według szacunkowych wyliczeń w 2012 roku wytransferowano z Polski do zagranicznych państw rekordowe 70 mld zł. To niestety najbardziej odczuwalny efekt dotykającego nasz kraj neokolonializmu ekonomicznego.

W Polsce przeciętne wynagrodzenie brutto wynosi ok. 3,6 tys. zł, czyli ponad 2,5 tys. na rękę. Ale większość Polaków może o takich pieniądzach tylko pomarzyć. Blisko 65 proc. z nas zarabia poniżej średniej. W przemyśle, gdzie wynagrodzenia są relatywnie wyższe, zarabiamy średnio (brutto) 2,5 razy mniej niż Hiszpanie, 3 razy mniej niż Brytyjczycy i 3,8 razy mniej niż Niemcy, nie mówiąc już o Duńczykach, których płace ponad 5-krotnie przewyższają polskie. Nasz poziom płac jest w przybliżeniu taki jak w Estonii. Z nowych krajów UE wyprzedzają nas pod tym względem Chorwaci i Czesi.

Dlaczego jesteśmy tak nisko wynagradzani, skoro wytwarzany przez nas PKB rośnie, wydajność pracy przekroczyła w ubiegłym roku 72,2 proc. unijnej średniej, a ceny są zbliżone do cen w starej Unii?

„Duszenie” wynagrodzeń sprawiło, że koszty pracy w Polsce należą dziś do najniższych w Europie. Jak przypomina prof. Jerzy Żyżyński z Wydziału Zarządzania UW, poseł PiS, godzina pracy w przemyśle kosztuje polskiego pracodawcę, według Eurostatu, 7,4 euro, z czego 6,2 euro stanowi płaca (brutto), a 1,2 euro – tzw. koszty pozapłacowe (16,2 proc.). Dla porównania, w Niemczech każda godzina zatrudnienia pracownika wymaga od pracodawcy wydatkowania 30,4 euro (z czego płaca pochłania 23,7 euro na godzinę).

W Szwecji koszty są jeszcze wyższe – 39 euro na godzinę. W postkomunistycznej części Europy wyższe od nas koszty zatrudnienia ma sześć krajów: Czechy, Chorwacja, Estonia, Słowenia, Słowacja i Węgry. Za nami uplasowały się: Łotwa, Litwa, Rumunia i Bułgaria, cztery kraje o najniższych kosztach pracy. W Bułgarii koszt zatrudnienia wynosi zaledwie 3,7 euro na godzinę, z czego 3,1 euro to stawka brutto za godzinę pracy w przemyśle.

Mimo bardzo niskiej ceny pracownika w Polsce organizacje pracodawców naciskają na dalsze obniżanie kosztów pracy. Forsują elastyczne formy zatrudnienia, elastyczne sposoby rozliczania czasu pracy i twierdzą, że dzięki temu spadnie bezrobocie. Nasuwa się jednak pytanie: gdzie skutek, a gdzie przyczyna? Przecież niskie zarobki tłamszą popyt, co osłabia koniunkturę i wzrost i powiększa, a nie zmniejsza bezrobocie. Zdaniem prof. Żyżyńskiego, przyjęty przez reprezentantów pracodawców tok rozumowania jest wyrazem niezrozumienia procesów ekonomicznych.

– Koszty pracy wracają do gospodarki w formie wydatków gospodarstw domowych i płaconych przez nie podatków, stając się przychodem przedsiębiorców – przypomina profesor.

W gospodarce istnieje naturalna sprzeczność pomiędzy interesem pojedynczego przedsiębiorstwa a interesem gospodarki jako całości. O ile pojedynczy przedsiębiorca jest zainteresowany jak najniższymi kosztami pracy, to nadmierne ich zaniżenie przez wszystkich przedsiębiorców prowadzi do redukcji popytu na rynku wewnętrznym i generuje finansowe problemy w sektorze publicznym – tłumaczy ekonomista. Z taką sytuacją mamy właśnie do czynienia teraz, a opinię tę podziela wielu ekspertów.

– Rozsądna polityka państwa powinna polegać na utrzymywaniu równowagi pomiędzy interesami w skali mikro i makro – podkreśla prof. Jerzy Żyżyński. Niestety, obecny rząd nie respektuje zasady złotego środka. Cech*je go odporność na argumenty związków zawodowych i uległość wobec postulatów pracodawców.

Głodowe wynagrodzenia i niestabilne warunki pracy wypchnęły na margines lub na emigrację całe rzesze młodych Polaków. Ale kij ma dwa końce, i ten drugi uderzył w pracodawców i finanse państwa. Marazm, jaki zapanował w gospodarce wskutek spadku popytu wewnętrznego, jak również kryzys w finansach publicznych, systemie emerytalnym i zdrowotnym, to w dużej mierze pokłosie wieloletniej polityki duszenia płac.

Koszty zatrudnienia generują dobrobyt

Jednym z mierników oceny realnego poziomu życia w kraju jest udział kosztów związanych z zatrudnieniem w produkcie krajowym brutto (PKB). Wskaźnik ten pokazuje, jaka część wytworzonego PKB została przeznaczona na potrzeby ludzi w formie wynagrodzeń za pracę, składek emerytalno-rentowych i zdrowotnych oraz podatków na sfinansowanie tzw. konsumpcji zbiorowej, np. szkolnictwa i transportu publicznego, przychodni i szpitali etc. Im wyższy jest udział kosztów związanych z zatrudnieniem, tym wyższy dobrobyt. Pozostała część PKB trafia w ręce właścicieli kapitału i to oni decydują, co z nią zrobić.

W bogatej Szwajcarii do fiskusa i pracowniczych kieszeni trafia prawie 60 proc. PKB, w liberalnych Stanach Zjednoczonych – ponad 55 proc., w Niemczech i większości państw Europy Zachodniej od 42 do 55 procent.

– Polska w minionych latach stopniowo schodziła pod względem tego wskaźnika coraz niżej – twierdzi prof. Żyżyński. W 1997 r. udział kosztów związanych z zatrudnieniem w PKB wynosił 44,2 proc. i utrzymywał się na tym poziomie jeszcze w 2000 roku. Potem zaczął stopniowo spadać i w 2008 r. wynosił już tylko 37,1 proc., a w ciągu kolejnych trzech lat, do 2011 r., obniżył się do 36 procent. Tak niski poziom wskaźnika, który daje Polsce przedostatnią pozycję wśród państw europejskich, oznacza, że lwia część owoców wzrostu polskiej gospodarki jest przejmowana przez właścicieli kapitału. Za nami jest tylko Grecja ze wskaźnikiem 34,2 proc. PKB.

Transfer PKB za granicę

Niski wskaźnik kosztów związanych z zatrudnieniem w PKB wyjaśnia, dlaczego Polacy, żyjący głównie z pracy, a nie z kapitału, na ogół nie odczuwają korzyści ze wzrostu PKB. Brak zachowania zdrowych proporcji w podziale PKB jest dla Polski szczególnie niekorzystny, ponieważ nasz majątek produkcyjny znajduje się w rękach zagranicznych i środki, które trafiają do właścicieli kapitału – w ogromnej części wypływają z kraju, zamiast pracować na naszym rynku. Tak naprawdę dzielimy między siebie tylko to, co nam zostaje z wypracowanego przez nas PKB, po odliczeniu zagranicznych transferów, które płyną ze sprywatyzowanych zakładów produkcyjnych, banków, firm telekomunikacyjnych, przedsiębiorstw ciepłowniczych itd. Ta pozostająca w kraju część PKB nosi nazwę produktu narodowego brutto (PNB).

Od 2004 roku, tj. od wejścia Polski do UE, coraz większa część naszego PKB wypływa za granicę. Wcześniej transferowano rocznie 6-12 mld złotych. Od czasu akcesji transfery gwałtownie wzrosły do ponad 40 mld rocznie, w 2010 – przekroczyły 54 mld zł, w 2011 – 63 mld zł, a w ubiegłym roku doszły do 70 mld zł w jednym roku.

– Skumulowany strumień transferów zagranicznych, zdyskontowany stopą kredytu refinansowego, sięga niemal jednej trzeciej wartości obecnego PKB. Innymi słowy, gdyby nie te transfery, bylibyśmy teraz o jedną trzecią bogatsi, bo te pieniądze pracowałyby w polskiej gospodarce – wyjaśnia prof. Jerzy Żyżyński. – To cena, jaką płacimy, za przekazanie znacznej części majątku produkcyjnego podmiotom zagranicznym.

Źródło
18
Cz. 1


Cz.2



Dla Czesława Śliwy - rzeszowianina urodzonego w 1932 roku, życie w Polsce Ludowej musiało być zdecydowanie zbyt nudne. W wieku 18 lat rozpoczął pracę jako krojczy w zakładzie krawieckim, jednak szybko zaczął odczuwać, iż został stworzony do rzeczy większych. Nigdy nie udało mu się zdać matury, ale za to odkrył w sobie zdolności, jakich nie można nabyć w żadnej ze szkół. Talent aktorski połączony z ogromną fantazją i zamiłowaniem do mistyfikacji miał mu wkrótce przynieść miliony, ale też zaprowadzić do więzienia.

Pierwszy zatarg z prawem wydawał się być niewinny – Śliwa na własnym ślubie nielegalnie wystąpił w mundurze inżyniera górnika. Sytuacja ta wzbudziła zainteresowanie śledczych. Bardzo szybko wyszło na jaw, że nasz bohater od kilku lat pracuje w charakterze górniczego eksperta, posługując się własnoręcznie sfałszowanymi dokumentami, zaświadczającymi o posiadaniu przez niego tytułu inżyniera. Wyrok, jaki zapadł w tej sprawie, pozbawił go nie tylko 7 lat wolności, ale również żony, która wniosła o rozwód.

Pobyt w więzieniu nauczył Śliwę jedynie tego, by na przyszłość zachowywać większą ostrożność. Miejsca zamieszkania zmieniał równie często co tożsamości i zawody – był nie tylko ekspertem górniczym, ale też producentem odzieży i inżynierem racjonalizatorem. Niezbędne dokumenty produkował własnoręcznie, dzięki idealnie podrobionym pieczęciom i drukom. We wszystkich zakładach, w których się pojawiał miał opinię bardzo solidnego, profesjonalnego i rzetelnego pracownika. Pierwsze podejrzenia pojawiały się dopiero w dniu, w którym znikał bez wieści, a wraz z nim pieniądze oszukanych przez niego osób.

W roku 1966 wymiar sprawiedliwości po raz kolejny upomniał się o Czesława Śliwę. Wolność ujrzał dopiero w 1969, kiedy to warunkowo zwolniono go z więzienia. Jak niemal każdy oszust-recydywista, miał już wtedy ułożony plan kolejnej mistyfikacji – tym razem bijącej na głowę wszystkie poprzednie.

Stworzenie prywatnego konsulatu wymagało nie tylko ogromnej wyobraźni, ale tez nie lada odwagi. Fikcyjna austriacka placówka rozpoczęła swoją działalność we Wrocławiu w 1969 roku. W rolę konsula wcielił się nie kto inny jak Czesław Śliwa, posługujący się wówczas dużo bardziej światowym nazwiskiem – Jacek Ben Silberstein.

Fortel był bardzo prosty: Śliwa vel Silberstein miał być Żydem polskiego pochodzenia, który po wojennej zawierusze zamieszkał w Austrii. Tam piął się po szczeblach biurokratycznej kariery, aż do roku 1969 kiedy to szef rządu powierzył mu misję stworzenia w Polsce placówki dyplomatycznej.

Ponieważ było to zadanie jednoosobowe, jego realizacja w początkowym etapie miała opierać się na przysługach, pożyczkach i zaufaniu, które w odpowiednim czasie zostałyby sowicie wynagrodzone przez austriacki rząd. Długi konsulatu z dnia na dzień stawały się coraz większe, jednak wizja zapłaty w dewizach czyniła wierzycieli bardzo cierpliwymi.

Fikcyjny konsul w każdym aspekcie swojej działalności zachowywał się tak, jak na prawdziwego dyplomatę przystało. Złożył nawet wyprodukowane przez siebie listy uwierzytelniające w siedzibie Rady Państwa. Wizytował również Urząd Rady Ministrów, gdzie przyjmowano go ze wszelkimi honorami. Wystawne bankiety, rauty i przyjęcia stały się codziennością Silbersteina. Wszystko naturalnie na koszt Republiki Austrii, która długi swojego konsula miała uregulować w bliżej nieokreślonej przyszłości.

Postać konsula Silbersteina była rolą iście oscarową. Szarmancki, niezwykle uprzejmy Żyd, posługujący się mieszanką języka niemieckiego i polskiego bez trudu podbijał serca ludzi. Przychodziło mu to tym łatwiej, że niemal przy każdej okazji, bardzo hojnie rozdawał dolary i honorowe tytuły.

Śliwa zawsze chętnie raczył swoich gości opowieściami o życiu za żelazną kurtyną. Pomimo, iż nigdy nie opuścił Polski, swoją wiedzę o świecie czerpał z filmów i książek, a tam, gdzie brakowało mu wiedzy, otwierało się pole dla jego ogromnej wyobraźni. Jak sam kiedyś stwierdził, by zostać dyplomatą potrzeba przede wszystkim fantazji, bo to ona była kluczem do ludzkich serc i portfeli.

Fałszywy konsulat był przedsięwzięciem bardzo intratnym – różne źródła podają, że łupem Silbersteina mogło paść nawet 100 milionów złotych. Jego przestępcza działalność nie ograniczała się jedynie do zapewnienia sobie luksusowego życia. Śliwa opracował również plan, dzięki któremu mógłby odłożyć sporo funduszy na przyszłość.

Zastosowany przez niego mechanizm był bardzo prosty, a wykorzystywał zwykłą, ludzką chciwość. Konsul Silberstein pojawiał się w różnych częściach kraju, gdzie aranżował "przypadkowe" spotkania z wcześniej wytypowanymi ofiarami. Scenariusz niemal zawsze był taki sam. Śliwa przedstawiał się jako konsul cudem uratowany przed holokaustem przez daną osobę. Jako wyraz wdzięczności obiecywał przekazać konto, na którym miało znajdować się od kilku do kilkudziesięciu tysięcy dolarów. Na jakiś czas zamieszkiwał ze swoją ofiarą, pod różnymi pretekstami, wyłudzając od niej raz mniejsze raz większe kwoty, które naturalnie miały być spłacone tuż po załatwieniu formalności związanych z darowizną.

Milicji dopiero po kilku miesiącach udało się powiązać sprawę fałszywego konsulatu z krążącym po kraju mistyfikatorem. Liczba osób oszukanych przez Silbersteina jest trudna do ustalenia. Wielu bardzo długo oczekiwało na bankowe dokumenty, potwierdzające datek od tajemniczego Austriaka. Niektórzy wstydzili się, że tak łatwo dali się oszukać, inni z kolei nie wierzyli, że postać o której czytali w gazetach była "ich" konsulem.

W trakcie procesu osoby zeznające przeciwko niemu zdawały się nie mieć do niego żalu. Historię wyłudzenia opowiadali śmiejąc się i traktując ją bardziej jako ciekawą anegdotkę niż życiową traumę. Sam Śliwa przyznał się do wszystkich zarzutów, ale nigdy nie żałował. Jak stwierdził, winnym całej sytuacji był system, czyniący ludzi podatnymi na tego typu sytuacje. Siedząc na ławie oskarżonych oznajmił: "Oni dawali mi pieniądze, a ja w zamian dawałem im fikcję, namiastkę lepszego życia, którego wszyscy pragnęli".

Zaczerpnięte z Onet.pl