18+
Ta strona może zawierać treści nieodpowiednie dla osób niepełnoletnich.
Zapamiętaj mój wybór i zastosuj na pozostałych stronach

#kazimierz

Kazia Pułaska był mężczyzną!

Anonymous • 2019-04-06, 00:30
7
Dzisiaj robiąc poranny obchód po newsowniach, w oczy mi się rzuciły jakieś banialuki, że przebadali szczątki generała Pułaskiego i wyszło że był kobietą. Z politowaniem pokręciłem głową i poszedłem dalej.

Wiadomo że polskie centrum propagandy zareagować na takie rewelacje musi i wieczorem trafiłem na dość solidny artykuł dokładnie wyjaśniający w jaki sposób badano, kto płacił za badania, co badano itd. Generalnie polecam lekturę każdemu z uczuleniem na genderowe zaklinanie rzeczywistości.

Cytat:

Badania, wedle których bohater konfederacji barskiej i rewolucji amerykańskiej był biologiczną kobietą, nie wyglądają na solidne i poważne. A wyjaśnienia naukowców budzą podejrzenia, że chodzi nie o ustalenie faktów, ale o ideologię.

Najłatwiej byłoby stwierdzić, że Juliusz Machulski został przed paroma dniami największym polskim reżyserem wszechczasów. Przez polski internet przelały się tysiące wpisów „Kopernik też była kobietą”. Co wywołało taki masowy atak wspomnień filmu „Seksmisja”?

Uczyniły to wyniki badań antropologów z Georgia Southern University w malowniczo położonym porcie Savannah. To miasto – pierwsza stolica kolonii Georgia – szczególnie zapisane w historii USA, amerykańskiej rewolucji i wojny secesyjnej. To tu, w 1779 roku podczas oblężenia miasta zajętego przez Anglików przez wojska amerykańskie i francuskie zginął od wielokrotnych ran Kazimierz Pułaski, bohater dwóch narodów.

„Miednica” w wyszukiwarce

Wedle wersji obowiązującej aż do 1852 r. generał Pułaski został zoperowany na polu bitwy, a następnie przeniesiony do francuskiego szpitala. Wobec wdania się gangreny przetransportowano go dalej na pobliską plantację Greenwich nad rzeką Willmington, skąd na statku wypłynął na Ocean Atlantycki w kierunku Charleston w celu dalszego leczenia. Niestety, Pułaski zmarł na statku 11 października 1779 r., a zwłoki pochowano, wrzucając je do oceanu. Po przybyciu statku do Charleston, 21 października odbyła się symboliczna ceremonia pogrzebowa.

Ale jest też inna wersja wydarzeń. Generał Pułaski miał umrzeć, zanim statek wyruszył w portu. Pochowano go w Greenwich. W 1852 r. dokonano ekshumacji zwłok i w nowej metalowej trumnie z napisem „Brigadier General Casimir Pulaski” złożono w Savannah, przed cokołem budowanego tam pomnika generała. Nikt jednak nie zbadał zwłok.

Badania podjął dopiero latach 70. XX w. amerykański dziennikarz polskiego pochodzenia Edward Pinkowski, później kontynuował je jego syn Jack. Obaj Pinkowscy byli zwolennikami wersji mówiącej o śmierci i pogrzebie Kazimierza Pułaskiego na lądzie. W 1996 r. podczas remontu pomnika generała zawiązał się Komitet ds. Identyfikacji Szczątków Pułaskiego. Prace antropologiczne i genetyczne trwały 9 lat i zakończyły się uroczystym pogrzebem w 2005 r.

W pachnącym migdałowcami i wiatrem od morza Savannah, gdzie w okolicy piętrzy się Fort Pulaski i stoi monument skrywający u swej podstawy uroczyście pochowane szczątki bohatera, obecnie lokalny uniwersytet poświęca ponownie uwagę poszukiwaniu odpowiedzi na pytanie, czego o Kazimierzu Pułaskim możemy się dowiedzieć z jego doczesnych szczątków – zwłaszcza, gdyby udało nam się bezsprzecznie najpierw stwierdzić, że to są w istocie jego szczątki.

Zanim zatem zaczniemy się ekscytować „informacyjnym” cyklonem wywołanym przez jeden tekst z brytyjskiego „Daily Mail” czy też o dzień wcześniejszym tekstem z „Chicago Tribune” przyjrzyjmy się faktom. Inaczej z całego tego wydarzenia medialnego, gdy szum i pył opadną za chwilę, zostanie nam stwierdzone przez liczniki Google drastyczne zwiększenie użycia w polskim internecie słowa „miednica” we wszystkich przypadkach, co łaskaw był dowcipnie ująć w mediach społecznościowych Wojciech Stanisławski.

O jaką miednicę zatem chodzi i czy w ogóle powinno o nią chodzić?

Kryptoreklama serialu

Znane dotąd fakty są następujące:

Publikacja naukowa, która ma stwierdzać, że Kazimierz Pułaski niekoniecznie był biologicznym mężczyzną na razie nie istnieje. Praca przygotowana na podstawie wyników grupy antropologów z Georgii pod kierunkiem dr Virginii Hutton Estabrook została wysłana do druku w „Journal of Forensic Anthropology” i nie wiadomo, co z niej zostawią recenzenci. Czy w ogóle będzie wydrukowana i kiedy. Tekst pracy nie jest dostępny na żadnym serwerze pre-printowym, czyli takim, gdzie naukowcy umieszczają, jeszcze przed drukiem, szczególnie ważne dla środowiska naukowego publikacje.

Cały medialny jazz jest w zasadzie kryptoreklamą odcinka poświęconego Pułaskiemu w serialu produkowanym przez Smithsonian Channel zatytułowanym „America's Hidden Stories”, czyli „Ukryte Historie Ameryki”. Tam podobno ma się pojawić seria dowodów na twierdzenie, które zbulwersowało lud nad Wisłą, że „Pułaski była kobietą”. To Smithsonian Channel – i nie jest to żadna ukryta historia – zapłacił za kosztowne badania DNA, które, jak twierdzą w wypowiedziach prasowych naukowcy, wykonano.

Jak poinformowała Tygodnik TVP dr Estabrook, badanie genetyczne zostało wykonane w Lakehead University Paleo-DNA Laboratory przez Stephena Fratpietro, naukowca doświadczonego w pracy ze starym i zdegradowanym materiałem kostnym. Udało się tam wyizolować DNA z domniemanych szczątków Pułaskiego z Savannah oraz ze szczątków jego zmarłej przed laty krewnej p. Witkowskiej (do czego jeszcze wrócimy). Wynik analizy porównawczej mitochondrialnego DNA wskazuje, że uzyskana sekwencja jest rzadka, a prawdopodobieństwo, że analizowane szczątki należą do osób spokrewnionych wynosi 99,98%. Do sposobu uzyskania tego wyniku jednak za chwilę wrócimy.

Zęby nieboszczki

Wiemy nieco o badaniach, które przeprowadzono w roku 1998, czyli lat temu 20. Jedyną dostępną wtedy techniką było badanie mitochondrialnego DNA, cząsteczki służącej dziś (gdy technologia analizy DNA w celach genealogicznych jest o 20 lat nowocześniejsza) raczej do wykluczenia pokrewieństwa niż jej potwierdzania. Ta cząsteczka jest bowiem bardzo niewielka, niezdolna mocno różnicować ludzi, a jednocześnie dziedziczy się ją głównie po matce, która wedle rzymskiej zasady – jest zawsze pewna – co w wypadku badań identyfikacyjnych nie jest bez znaczenia.

Badania z 1998 r. przeprowadzono na DNA ze szczątków dwóch osób i z materiału pobranego od jednej osoby żyjącej. Były to domniemane szczątki Kazimierza Pułaskiego oraz szczątki Teresy z Brochockich Witkowskiej, pochowanej w 1861 r. na cmentarzu katolickim w miejscowości Promna w ziemi czerskiej (południowe Mazowsze). Stąd pobrano do dalszych testów zęby nieboszczki.

Teresa była córką Antoniego Brochockiego i Józefy Walewskiej, zaś Józefa pochodziła z drugiego małżeństwa szambelana Atanazego Walewskiego i Joanny Pułaskiej – rodzonej siostry generała Kazimierza. Na marginesie można dodać, że trzecią żoną Atanazego była Maria Łączyńska, która przeszła do historii jako „pani Walewska”, kochanka cesarza Napoleona.

Trzecim obiektem badań były próbki śliny pobrane od mieszkającej w Krakowie działaczki katolickiej, która – podobnie jak Teresa z Brochockich – jest potomkinią jednej z sióstr generała Pułaskiego.

Całą trójkę łączył zaś fakt, iż są to potomkowie w linii prostej żeńskiej mazowieckiej szlachcianki Marianny Świnka-Zielińskiej, która 1 sierpnia 1736 r. w Warszawie, w kościele Św. Krzyża, wyszła za Józefa Pułaskiego (rodzice generała). Stąd dla trzech próbek mitochondrialny DNA powinien być zgodny.

O badaniach sprzed 20 lat wiadomo tyle, że wówczas zęby Witkowskiej nie pasowały genetycznie do zwłok pochowanych pod pomnikiem w Savannah. Z artykułu Wiktora Młynarza „To nie żart, tylko badania amerykańskich naukowców” na portalu stefczyk.info na podstawie przedpremierowego pokazu filmu ze Smithsonian Channel dowiadujemy się, iż: „Pierwszym zadaniem, jakie postawił sobie zespół naukowców, było potwierdzenie tego, czy kości faktycznie należą do Pułaskiego. Postanowiono porównać próbkę DNA z kości z próbką DNA prasiostrzenicy generała. Badanie przeprowadzone przez jeden z kanadyjskich instytutów wykazało, że nie są spokrewnieni. Wykazało jednak także, że oboje pochodzą z Azji. Wiedząc, że to nieprawda, naukowcy doszli do wniosku, że próbki DNA musiały zostać przypadkowo zanieczyszczone. Powtórzono więc badanie, wykorzystując inne [próbki] i tym razem udało się uzyskać potwierdzenie pokrewieństwa”.

Zabijcie mnie, to nie on!

Jeśli te informacje znajdą potwierdzenie, to nasuwają się dwa pytania. Dlaczego pochodzenie z Azji miałoby być nieprawdziwe? Wszak badanie dotyczy mtDNA, czyli prostej linii żeńskiej, i w dodatku materiału genetycznego niepodlegającemu częstym mutacjom. O Mariannie Zielińskiej – matce generała wiemy tyle, że była córką Anny Radzimińskiej, wnuczką Teresy Rudzińskiej, prawnuczką Marianny Grabianki, praprawnuczką Anny Glinieckiej, prapraprawnuczką Małgorzaty Klembowskiej... Pozostajemy więc w kręgu szlachty mazowieckiej, dochodzimy do połowy XVI w. – i dalej nie wiadomo, kogo i gdzie szukać. Wedle genealogicznej bazy Marka Minakowskiego dla współcześnie żyjących Polek ze środowiska okołoszlacheckiego można w nielicznych przypadkach maksymalnie wykazać 20 pokoleń wstecz w prostej linii żeńskiej. Przy czym owe dalekie antenatki okazują się być bliżej nierozpoznanymi żonami kniaziów rusko-litewskich, a zatem mogą być to kobiety z elit mołdawskich, bułgarskich czy tatarskich.

I pytanie drugie: gdzie jest próbka śliny żyjącej krewnej z Krakowa? Dlaczego w obecnych badaniach nie została uwzględniona?

Antropolodzy i biegli sądowi już w roku 1996, gdy po raz pierwszy dokonano ekshumacji owych szczątków w celach naukowych, skupili się na analizie dostępnego szkieletu i tej nieszczęsnej miednicy. Jak opisuje artykuł „Daily Mail”, już wtedy antropolog sądowy miał stwierdzić: „Zabijcie mnie, to nie on. To są szczątki kobiety”. Istotnie, kościec kobiet i mężczyzn jest odmienny co do masywności i cech anatomicznych niektórych kości, zwłaszcza szczęki i miednicy. Ich bowiem rozrost jest uwarunkowany hormonalnie i należy do drugo- i trzeciorzędowych cech płciowych.

Dziś badacze z Georgii dodają – tyle wiemy z ich niezmiernie oszczędnych cytowanych w mediach wypowiedzi – że owa miednica i kręgi wskazują, iż właściciel owego szkieletu był wzrostu zbliżonego do znanego z opisów generała, za życia sporo jeździł konno (cóż, kobiety wtedy sporo jeździły konno) oraz miał ranę postrzałową, którą Pułaski miał mieć. Tylko że na wojnie nie trudno o rany, a w Savannah nie trudno było o wojny. To ciągle za mało do identyfikacji.

Autorka badań w odpowiedzi na nasze pytanie sama przyznała, że „Chociaż te cechy szkieletu były niewątpliwie kobiece oraz nosiły znamiona zgodne z opisami Pułaskiego, bez potwierdzenia genetycznego, żadna z tych cech nie była na tyle unikalna, aby jednoznacznie potwierdzić tę identyfikację. Pierwotny Komitet Identyfikacji Pułaskiego zakończył swój raport w 2006 r. stwierdzeniem, że ta kwestia jest nadal nierozwiązana, chociaż podjęli wszelkie możliwe kroki w tym zakresie. Aspekty tego raportu pojawiły się w różnych źródłach na temat Pułaskiego napisanych po 2005 r. jedynie jako interesujące hipotezy, natomiast utrwaliły dominujący w historii pogląd o pogrzebaniu Pułaskiego na morzu.”

Stronił od pijaństwa i kobiet

Artykuły w „Chicago Tribune” autorstwa Nara Shoenberg i „Daily Mail” napisany przez Emily Crane – jedyne dotąd powszechnie dostępne źródła w tej sprawie – nie są ze sobą zgodne w opisaniu, „z jakim skandalem mamy do czynienia” (być może z żadnym). Pierwsza z gazet bowiem twierdzi, że Pułaski był „interseksualny, dawniej zwany hermafrodytą” bez żadnego dalszego wgłębienia się w temat. Druga zaś dowodzi, że był on kobietą i dodaje (źródłem tego przekonania ma być fabularyzowany dokument nakręcony i promowany właśnie przez Smithsonian Chanel), iż cierpiał on na wrodzony przerost nadnerczy.

Zatrzymajmy się na chwilę, by zrozumieć, czym jest wrodzony przerost nadnerczy. Otóż jest jedną z uwarunkowanych genetycznie (wynika z mutacji w konkretnym genie), a więc wrodzonych patologii rozwojowych człowieka. To choroba, którą się leczy. Nie dlatego, że cierpiąca na nią osoba ma problemy z identyfikacja płciową, tylko dlatego, że ma poważne problemy z gospodarka jonową. A jak się jest workiem złożonym w 70 proc. z wody z „solami mineralnymi”, to gospodarka jonowa jest podstawą przeżycia.

Na schorzenie to zapadają zarówno osobniki o kariotypie determinującym płeć męską (44+XY), jak i żeńską (44+XX), ale ma ona u nich inny przebieg. Jeśli założymy, że rację ma „Daily Mail”, to szczątki z Savannah mają kariotyp 44+XX i mutację warunkującą schorzenie. Osoby chore będą miały poważne problemy z hormonami. Nawet dzisiaj, gdy dostępne jest leczenie – to po prostu widać.

Nie tylko dlatego, że dziewczynki urodzone z tym syndromem mogą mieć genitalia przypominające bardziej penisa niż łechtaczkę, czyli dochodzi u nich do androgenizacji. Nadmierne wydzielanie androgenów nadnerczowych połączone z niedoborem kortyzolu skutkuje wieloma innymi bardzo poważnymi chorobowymi objawami, których w XVII wieku nie umiano leczyć. Życiorys Pułaskiego nigdzie nie wskazuje, aby on kiedykolwiek na nie cierpiał.

Pułaski przeszedł do historii jako bohater o cechach awanturnika i brawurowego kawalerzysty. Ksiądz Jędrzej Kitowicz (1728-1804), uczestnik konfederacji barskiej znał osobiście generała. Tak go opisał w „Pamiętnikach”: „Był wielce wstrzemięźliwy tak od pijaństwa, jak od kobiet. Zabawy jako najmilsze były w czasie od nieprzyjaciela wolnym, ćwiczenie się w strzelaniu z ręcznej broni, passować się z kim tęgim, na koniu różnych sztuk dokazywać, a w karty grać po całych nocach. Był statury niskiej, chuderlawy, szczupły w sobie, mowy prędkiej i chodu takiegoż. W potyczkach zapominał o wszystkiem i sam się najpierwiej w największe niebezpieczeństwo narażał”.

Jedna z możliwych diagnoz

Pułaski był czwartym znanym dzieckiem Józefa, starosty wareckiego i Marianny z Zielińskich. Urodził się w Warszawie, niecałe 8 lat po ślubie swych rodziców. Wiadomo, że przed nim przyszły na świat siostry Anna (1740), Joanna, przyszła Walewska (1742) i brat Franciszek (1743). Z ksiąg metrykalnych parafii Św. Krzyża w Warszawie wynika, iż z powodu swej słabości po narodzeniu został ochrzczony w domu „z wody” 6.03.1745 r., a ceremonialne, ze chrzestnymi w kościele dopiero po 8 dniach.

Chrzestnymi i asystentami przy chrzcie były osoby z ówczesnych pierwszych stron gazet: Stanisław Poniatowski, wojewoda mazowiecki (ojciec przyszłego króla, tego samego, którego porwanie miał zorganizować Puławski!), Maria Zofia z Sieniawskich, księżna Czartoryska, wojewodzina ruska, Kazimierz Rudziński, kasztelan czerski oraz Eleonora z Waldsteinów księżna Czartoryska, podkanclerzyna litewska.

W obiegu naukowym krążą informacje o jeszcze dwóch innych metrykach chrztu z lat 1746 i 1747, te jednak są tylko kolejnymi odpisami zdarzeń z 1745 roku.

To. co najważniejsze: dla nikogo wówczas nie było wątpliwości, iż na świat przyszło dziecko płci męskiej.

Oczywiście, jak w każdym schorzeniu i tu istnieją, niezmiernie rzadko – formy bezobjawowe. No, ale czytajmy ze zrozumieniem: bezobjawowy to znaczy bez żadnych objawów, czyli także bez androgenizacji kobiety. Ponadto, skoro już mamy to DNA wielkim kosztem wydobyte i zanalizowane metodami genealogii genetycznej, jaki problem wziąć i zrobić dosłownie kilka niemal bezkosztowych analiz wykrywających owe mutacje warunkujące wrodzony przerost nadnerczy? I nie będzie wątpliwości i nie trzeba będzie oglądać żadnych kości (choć oczywiście oglądać je warto, bo problemy z mineralizacją wynikłe z domniemanego schorzenia powinno się dać na nich odnotować).

Ponadto dr. Estabrook odpowiadając na nasze pytania, przyznała, że „wraz z dwiema współpracowniczkami [Megan Moore, specjalistką od biologii szkieletu, paleopatologii, morfologii funkcjonalnej, biometryki, bioarcheologii i praw człowieka i doktorantką Estabrook, Melissą Powell – przyp. red.] we trzy składały w całość dokumentację zachowaną z poprzednich badań po nieżyjącej już wtedy Karen Burns, antropolog sądowej pracującej dla poprzedniej komisji identyfikacyjnej. Przeczesywały też bieżącą literaturę medyczną dotyczącą rozmaitych zespołów powodujących zaburzenia płci w poszukiwaniu informacji dotyczących ich wpływu na szkielet.”

Czyli w prostych żołnierskich słowach: nie było w tym zespole badawczym ani genetyka czy endokrynologa, ani historyka medycyny. Co jednak dziwi mniej, gdy dr Estabrook wyjaśniła nam, że: „warunki umowy, z klauzulą poufności, zawarte ze Smithsonian Channel ograniczały interakcje naszego maleńkiego zespołu badawczego z innymi naukowcami w tej sprawie”.

Ponadto, jak informuje dr Estabrook, zaproponowana w pracy „diagnoza” Pułaskiego jako człowieka cierpiącego na wrodzony rozrost nadnerczy „jest jedynie jedną z możliwych, które mogłyby wyjaśnić zespół zaobserwowanych przez badaczy cech. Obecnie nie wiadomo dokładnie, z którą z diagnoz mielibyśmy tu do czynienia”. Dr Eastbrook nie posiada też żadnych danych, które wskazywałyby na ten właśnie zespół chorobowy.

Wygląda jak szkielet kobiety

Sama dr Virginia Hutton Estabrook jest antropologiem specjalizującym się w analizie szczątków ludzkich, specjalistką, jak wynika z jej uprzednich 6 publikacji, od bioarcheologii czy paleopatologii oraz zmian w szczątkach ludzkich wynikłych z traum związanych z walką. Pułaski jest jej „najmłodszym” obiektem badawczym. Poprzednie jej badania oscylowały głównie wokół zagadnień sprzed dobrych 3 tys. lat co najmniej.

Nie ma wśród jej publikacji żadnej, gdzie analizowane są zagadnienia patomorfologii wynikłej ze schorzeń endokrynologicznych czy dysfunkcji związanych z chromosomami płciowymi. W żadnej też nie pojawia się identyfikowanie zwłok za pomocą metod genealogii genetycznej ani w ogóle żadne wykorzystanie genetyki molekularnej. Nic w tym złego, aczkolwiek dla sprawy niewiele też dobrego.

Która z biegaczek okaże się „mężczyzną”? Wchodzą w życie nowe zasady stwierdzania „kobiecości” w sporcie
Płeć – choć ideologia gender podważa jej biologiczne istnienie – w jednym obszarze trzyma się mocno: w sporcie.

zobacz więcej
Tak zwanej szerokiej publiczności nie pozostaje nic innego, niż czekać na film na Smithsonian Chanel za kilka dni. Nam – czekać na publikację sygnowaną przez Virginię Hutton Estabrook. Zwłaszcza na analizę patomorfologiczną i genetyczną opisaną, miejmy nadzieję, szczegółowo w artykule naukowym.

Czy „Pułaski była kobietą”? Niewykluczone. Jednak, jak wskazałam powyżej, to mało prawdopodobne. Nauka zaś posługuje się metodami, które pozwalają ustalić, jak naprawdę prawdopodobne jest coś nieprawdopodobnego, a nie fabularyzowanym dokumentem i jego parciem na szkło.

Czy wyniki badań antropologów z Georgii oznaczają, że niebawem Pulaski Day Parade w Chicago będzie manifestacją LGBT? Czy oznaczają, jak sugerowało kilku śmieszków, że powinniśmy mówić odtąd o pani Kazimierze albo zastanawiać nieco obleśnie, co tam się dziać musiało podczas porwania Stanisława Augusta?

W pierwszej kolejności należy postulować nieco szacunku dla ludzi, którzy cierpią na wrodzona hiperplazję nadnerczy (to jedna na 15 tys. kobiet). Jeśli to szczątki Pułaskiego, to jakie ma znaczenie, czy miał chromosomy XX, a nie XY, skoro był i czuł się mężczyzną? Skoro myślał, mówił i czuł jak mężczyzna, co wynika z wielu świadectw historycznych.

Zadaliśmy dr Estabrook pytanie o cel jej badań. Odpowiedziała, że było nim podważenie wcześniejszych ustaleń. „My, Amerykanie dopiero zaczynamy niuansować różnice pomiędzy pojęciem płci biologicznej i oddzielonego od niej konceptu gender. […] Nawet na polu antropologii biologicznej, brak jest porównawczych kolekcji szkieletów pozyskanych od osobników charakteryzujących się konkretnymi zespołami genetycznymi czy hormonalnymi warunkującymi zaburzenia determinacji płci. […] I tak w przypadku Pułaskiego, szkielet nie jest jakąś formą pośrednią, ale wygląda jak szkielet kobiety. Zdecydowałyśmy więc, iż nawet bez potwierdzenia ze strony DNA, ta historia zasługuje na rozpowszechnienie i że mamy dość danych, by przekonać odbiorców” – stwierdziła.

Reprezentant interseksualny

Na koniec, dr Estabrook dodała:

„Kazimierz Pułaski zasłynął jako bohater rewolucji amerykańskiej dlatego, że jego losy w cudowny sposób łączyły się z losami różnych środowisk w różnych czasach. Nasze odkrycie kontynuuje tę tradycję. Pułaski staje się ważny w naszych czasach dla nowego środowiska. Najpierw celebrowano go jako męczennika, który oddał swoje życie za amerykański ideał wolności. Później jako polski bohater, który służył jako symbol odwagi katolickich imigrantów z Europy Środkowej, których amerykańskość była w XIX wieku podważana.
Tygodnik TVPPolub nas

Dziś, w XXI wieku, Pułaski może być jedną z naprawdę nielicznych interseksualnych osób o znanej biografii (nawet jeśli aż jedna na tysiąc żyjących osób znajduje się w podobnej do niego sytuacji). Może on zatem w sposób niezwykły reprezentować to środowisko w historii jako prawdziwie heroiczny bezinteresowny i zręczny przywódca, uczestnik procesu narodzin Stanów Zjednoczonych”.

I o to chodzi, i o to chodzi.

– Magdalena Kawalec-Segond, doktor nauk medycznych, biolog molekularny, mikrobiolog, współautorka „Słownika bakterii”

– Adam A. Pszczółkowski,
ekonomista, historyk, doktorant na Uniwersytecie w Białymstoku, konsultant genealogiczny Związku Szlachty Polskiej



źródło

Lot rajdowy na Bliski Wschód-1928 rok

Salieri16000 • 2019-01-22, 01:50
4
W 1925 r. por.pil. Kazimierza Kalina, oraz por.pil.obs. Kazimierz Szałas złożyli propozycję wykonania przelotu przez Atlantyk na samolocie Breguet XIX. Jednakże ówczesne polskie władze lotnicze, uznały przelot przez Atlantyk na jednosilnikowej maszynie za zbyt ryzykowny. Było to powodem odrzucenia realizacji pomysłu.

W tej sytuacji w 1927 r., płk Ludomił Rayski zdecydował się na zamówienie jednego egzemplarza popularnego samolotu komunikacyjnego Fokker F-VIIb/3m. W wytwórni dokonano zmian pod kątem wykonania lotu rajdowego. Brano pod uwagę, że na tej maszynie będzie wykonywany przelot przez Atlantyk. Przebudowano m.in. stanowisko nawigatora, oraz zamontowano dodatkową ręczną pompę paliwową.

Fokker F-VIIb/3m



Fokker F-VIIb/3m, P-PAAA, schemat malowania i oznakowania:



Fokker F-VIIb/3m, P-PAAA, inny proponowany schemat malowania i oznakowania:



Podczas prac wykonywanych w holenderskiej wytwórni Fokker, wspomniani wyżej polscy piloci byli obecni podczas realizacji zamówionych poprawek.

Fokker F-VIIb 3m, widok na oznakowaną część grzbietową kadłuba:



Próby odbiorcze wraz ze szkoleniem odbyły się w Amsterdamie w dniach 28.kwiecień - 19.maj 1928 r.. Po odbyciu prób odbiorczych - 28.maja 1928 r. polska załoga sprowadziła do Polski lotem (via Niemcy) przygotowany samolot z rejestracją P-PAAA.

W ramach przygotowania do odbycia rajdu atlantyckiego, skompletowana załoga w składzie: por.Kalina, por.Szałas, st.sierż.Kłosinek - odbyła dwa rajdy przygotowawcze. Pierwszy lot przygotowawczy wykonano 04.czerwca 1928 r. w czasie 18 godzin i 20-minut. Drugi 32-godzinny lot nad Polską wykonano w dniach 09-11.czerwca 1928 r.

Załoga rajdowa i Fokker F-VIIb/3m P-PAAA, por.pil.Kazimierz Kalina, por.pil.obs.Kazimierz Szałas, st.sierż.mech.Stefan Kłosinek:



Jeszcze przed 20.czerwca 1929 r. cała załoga została wezwana do Departamentu Lotnictwa. Z braku jakiejkolwiek odpowiedzi dla trasy proponowanej przez załogę Fokkera, zaproponowano opracowanie przelotu na Bliski Wschód.

Po tych zmianach, załoga Kalina / Szałas / Kłosinek miała wykonać przelot po trasie :

- Dęblin
- Bagdad
- Kair
- Warszawa

Całkowita długość trasy wynosiła 8000 km. Szacowany czas lotu miał wynosić 52 godziny.

30.lipca 1928 r. o godz. 05:45 wystartowano z dęblińskiego lotniska (wg. notatek płk Kaliny była to 05:14). Start przeciążoną maszyną przy silnym wietrze był obarczony ryzykiem. Poza tym, nad Polską występowały silne turbulencje. Poza granicami kraju lot przebiegał poprawnie. Aż do Konstacy (Rumunia) załoga leciała z pomocnym wiatrem od strony ogona.

Nad Rumunią okazało się, że nie działa skrzydłowa wiatraczkowa pompa paliwowa. Załoga przełączyła pompowanie paliwa na pompę ręczną.

Około 01:00 w nocy, polski samolot dotarł nad Bagdad. Docelowe lotnisko cywilne nie było oświetlone. Dodatkowe lotnisko wojskowe, także nie było przygotowane na podjęcie przylatującej załogi.

Dopiero po godzinie krążenia nad miastem zapalono część oświetlenia na lotnisku cywilnym. Przy pierwszym podejściu do lądowania, obsługa lotniska wystrzeliła czerwoną ostrzegawczą rakietę. W tej sytuacji załoga zdecydowała się na podejście z innego kierunku.

Podczas drugiego podejścia zaczepiono podwoziem o nieoznakowany wał od strony rzeki Tygrys, co spowodowało kapotaż. Po wypadku, jako pierwszy z załogi ocknął się por.Kalina. Oswobodził się z pasów i zdążył wyciągnąć mechanika st.sierż Kłosinka oraz nawigatora por.Szałasa.

Por.Szałas zmarł trzy godziny później w szpitalu. Przyczyną było złamanie podstawy czaszki. Pozostali członkowie załogi odnieśli tylko lekkie obrażenia.

Podczas dochodzenia, okazało się iż do Bagdadu nie dotarł telegram zawiadamiający o przylocie polskiej załogi. Było to powodem późniejszego zamieszania na bagdadzkim lotnisku. Po przesłuchaniu obsługi lotniskowej, okazało się że omyłkowo odpalono czerwoną rakietę zamiast planowanej białej (oświetlającej). Spowodowało to podjęcie decyzji przez załogę, o podejściu do lądowania z innego kierunku.

Dodatkowo nie zapalono jednej lampy na znaku lądowania "T", oraz nie ustawiono także lamp na wale przy rzece Tygrys.

Uszkodzony samolot pozostawiono w Bagdadzie, z racji dużych kosztów ewentualnego transportu.

Źródła:

- Adam JOŃCA, "Barwa w lotnictwie polskim", tom II, WKiŁ Warszawa 1985.
- Janusz KĘDZIERSKI, "Zapomniane rekordy", WMON, Warszawa 1983.
- Andrzej GLASS, Wiesław BĄCZKOWSKI "Barwa w lotnictwie polskim. Samoloty słynnych przelotów 1925-32", WKiŁ Warszawa 1990.

Kazimierz Nóżka. Spotkanie z Niedźwiedziami 2

Gdzio90 • 2018-02-16, 12:25
231
Kazimierz Nóżka, słynny leśniczy, który pracuje w północno-zachodniej części Bieszczad

Znowu spotyka rodzinę niedźwiedzi która nie zapadła w zimowy sen. Tym razem wilków nie ma, alę Niedźwiedzica zapamiętała lekcję z ostatniego spotkania.


link do poprzedniego spotkania:
https://www.sadistic.pl/wataha-wilkow-atakuje-niedzwiedzice-z-mlodymi-vt464430.htm
Gdzio90 • 2018-02-16, 15:44  Najlepszy komentarz Najlepszy komentarz (25 piw)
Swoją drogą całkiem on podobny do rysopisu :D

spojler

nowynick • 2018-01-19, 09:24
137
jak ktoś ogląda to mu zepsuje niespodziankę :diabel:
Halman • 2018-01-19, 09:43  Najlepszy komentarz Najlepszy komentarz (49 piw)
Velture napisał/a:


Pokaż mi k***a kwit, że zapłaciłeś kiedykolwiek abonament rtv :wyj***ne:


Tak każdy pie**oli o tym abonamencie i co z nim tvp robi na swoich 12 kanałach ale nikt z was nie płaci tego abonamentu :roll:



wychodzi na to że tylko ja mam monopol na komentowanie poziomu TVP:

U lekarza

Sp3cto • 2013-08-14, 18:38
170
- Wydaje mi się, ze już pan u mnie był - mówi lekarz przyglądając się
bacznie starszemu gościowi, który właśnie wszedł do gabinetu:

- Jak pana nazwisko?
- Kowalski.
- A pamiętam.... Prostata?
- Nie. Kazimierz.

Ksiądz wcale nie taki straszny jak go malują

pattros • 2013-05-31, 19:55
15
ks. KAZIMIERZ PIŃCIUREK - pierwszy proboszcz w Momotach Górnych

Przybył do Momot w 1970 r. mając czterdzieści pięć lat. Nie podejrzewał wówczas, że zostanie w tej wiosce do końca swych dni. Zastał tam ludzi biednych, ciężko doświadczonych w ostatniej wojnie, ziemię piaszczystą, brak szosy i kaplicę w bardzo złym stanie.
Już w pierwszym okresie pobytu w Momotach dał się poznać jako człowiek pracowity i zaradny. Na jałowej ziemi, mimo że nie znał się na ogrodnictwie, eksperymentował: nawadniał, nawoził, wykorzystując do tego dary lasu - trociny, korę, ściółkę. Po roku ugór wokół plebani zazielenił się i poletko doświadczalne kwitło, więc proboszcz planował, że zarazi do takich sposobów gospodarowania tutejszych mieszkańców. Nawet czytelnię rolniczych poradników urządził na plebani. Nie tego oczekiwano od księdza.
Rozbudowa świątyni stała się wkrótce dla niego zadaniem kluczowym, dyktowanym autentyczną potrzebą - choć na owe czasy i warunki prawie nierealnym... Bez zezwoleń, planów, fachowców, funduszy - nie znając się ani na budownictwie, ani na ciesielce - rozpoczął prace w listopadzie 1972 r. Przy wydatnej pomocy parafian podwyższył i powiększył prezbiterium. W kolejnym etapie inwestycji, realizowanej w pośpiechu i ciągłej obawie przed władzami poszerzył nawę główną, dach i fronton.
Podjęte środki ostrożności dla utajnienia robót - zwłaszcza praca pod osłoną nocy - nie uchroniły go od nieprzyjemności ze strony władz. Nie bał się, ani donosicieli, ani prokuratora, który groził sądem za dziką budowę. Ludziom w nie najbogatszej wsi Momoty należał się prawdziwy kościół. Ostatecznie władze wycofały swoje zastrzeżenia.
Surowe wnętrze kościoła wymagało teraz kosztownych prac zdobniczych. Pełen pomysłów i zaangażowania proboszcz podjął osobiście to wyzwanie. Niewprawnymi rękami, prostym nożykiem rzeźbił w drewnie elementy dekora­cyjne. Poprawiał swoje prace, szu­kając coraz doskonalszych form piękna. Spod jego rąk wyszły płaskorzeźby przedstawiające Ostatnią Wieczerzę, postać Matki Boskiej, Drogę Krzyżową, a także bogato rzeźbione sklepienia, ambona, konfesjonał, chrzcielnica, ławki. Wykonał też unikalne witraże w których ołów zastąpił drewnem. W miarę upływu lat rezultat jego wysiłków stawał się coraz lepszy, w czym pomagało nabyte doświadczenie i przysłane przez rodaków z USA dłutka rzeźbiarskie.
Wszelako przeciwności losu i w tym przedsięwzięciu nie brakowało. W związku z opinią Komisji Kurii Biskupiej w Lublinie, podkreślającej raczej ułomności jego prac artystycznych, zdecydował się zatrudnić rzeźbiarzy. Ocena jednego z nich przesądziła jednak inaczej. W liście do księdza jeden z nich pisał:
„Wspólnie z kolegą doszliśmy do przekonania, ze roboty związane z wystrojem plastycznym (rzeźbiarskim i stolarskim) idą w bardzo dobrym kierunku to znaczy, ze są poważne nadzieje, że kościółek będzie jednolity zwarty w swoim wyrazie to jest autentyczny a swoim klimatem oryginalny. Jest to jakby pomnik księdza i nie wolno nam „podpowiadać" krytykować, ewentualnie zmieniać ogólną koncepcję, która jest właściwie prawie ze na ukończeniu. Cały wystrój wnętrza, jego klimat wyraźnie ksiądz ma w duszy swojej i tak dalej należy powoli, dokładnie, sumiennie i z cała miłością do tego Bożego Domu realizować..."
Podtrzymany na duchu, kontynuował dzieło.
Jego wierni postanowili podziękować Księdzu kupując mu nowe szaty liturgiczne, gdyż stare miał już bardzo zużyte. Ksiądz za nic nie chciał ich przyjąć, więc wierni wymyślili aby zanieść je do Kurii i dopiero tak przesłała je w "prezencie" do ks.Kazimierza
Inicjatywę wykazywał nie tylko przy budowie kościoła i w pracach plastycznych. Utrwalał wciąż żywe w pamięci mieszkańców ślady historii. Znakami tych zabiegów są Fontanna Płacząca ze św. Wojciechem, Grota Zniewolenia i Grota Wyzwolenia oraz tablica upamiętniająca pomordowanych w czasie II wojny światowej. Podkreślając walory tego zakątka, dobry mikroklimat, proboszcz zapoczątkował i rozpropagował agroturystykę. Był także zielarzem, muzykiem, fotografem, organizatorem wielu dziecięcych i młodzieżowych imprez: obozów językowych, zawodów sportowych, dyskotek. Ministrantom, którzy go kochali i pomagali chętnie, zakupił instrumenty muzyczne, sprzęt sportowy.
We wszystkim, co robił, miał wzgląd na dobro swych parafian. Nie obciążał skromnie żyjących kosztami rozbudowy i wystroju kościoła. Nigdy nie pobierał od nich opłat za chrzty, pogrzeby, komunie, śluby. Swoją pensję katechety w połowie zostawiał w szkolnej kasie na potrzeby biednych dzieci.
Postawą swoją zjednał ich serca. W prezencie jubileuszowym sprezentowali mu malucha. Wdzięczność wiernych symbolizowały na samochodzie numery rejestracyjne: TBC 7125 (Tak Bóg Chciał, 71 - rok rozpoczęcia pracy proboszcza i 25-lat pracy w parafii). Przy plebani, adaptując budynki gospodarcze, ks. Kazimierz utworzył Ośrodek Rekolekcyjno-Formacyjny dla dzieci i młodzieży. Znajduje się tutaj schronisko na 40 miejsc. Składa się z pokoi sypialnych, dużej sali spotkań oraz jadalni. Obok na gruncie parafialnym zostało wykonane obozowisko dla harcerzy, boisko do piłki nożnej, siatkówki, jak również pole namiotowe dla rodzin.
Pewnego dnia, gdy spacerował po placu przy kościele, znalazł balon, który spadł nieopodal świątyni. Po jego otworzeniu okazało się, że nowożeńcy z Niemiec w dniu swojego ślubu po wyjściu z kościoła, na pamiątkę wyrzucili ten balon prosząc, aby ten kto go znajdzie skontaktował się z nimi. Ksiądz napisał do nich, zaprzyjaźnili się, a po roku małżeństwo odwiedziło go w Momotach. Tak zatem ośrodek stał się mostem łączącym Momoty ze światem.
Gdy zakończyły się prace przy kościele ks. Kazimierz zaprojektował kaplicę w pobliskim Ujściu. Architekt naniósł tylko małe zmiany. Budowla posiada niespotykaną konstrukcję sklepienia, przypominającą gwiazdę.
29 kwietnia 1997 r. za swoją pracę ks. Kazimierz Pińciurek został odznaczony przez Ministra Kultury i Sztuki.
Momoty Górne, mała wioska w Lasach Janowskich, stała się miejscem zacisznego azylu, do którego chętnie przyjeżdżają ludzie z całej Polski.
Ksiądz Kazimierz Pińciurek zmarł 21 marca 1999 r. Pozostawił po sobie wielkie dzieło, które będzie każdemu przypominało osobowość i delikatną posturę tego kapłana. Warto dodać że po śmierci nie chciał (chcieli tego parafianie) leżeć pod deskami świątyni, lecz postanowił że chce leżeć wśród swoich wiernych - na cmentarzu parafialnym.



Ks.Kazimierz przy swoim dziele. Wszystko co widać w tle było robione jego ręką.

źródło:http://www.momoty.sandomierz.opoka.org.pl/galeria/alb_34.htm

Kazimierz Ratoń - Poeta wyklęty

Bituminiorz • 2013-05-23, 17:16
19
Witam.
Widzę że pojawiło się sporo wpisów o polskich poetach dlatego chciałbym przybliżyć nieco jednego z najbardziej niedocenianych współczesnych poetów.

Czasie mego życia i czasie mej śmierci. Słońce, słońce, ubóstwiam cię bardziej niż ciemności, choć znam twe iluzje i twą nędzę. O pustynie, na które uciekałem, by zginąć lub skonać. I nie umrzeć przy tym. Oto ucieczka w wolność straszliwą i złowieszczą. Potem nieubłagane powroty, ciężar czasu i nowych podróży. Życie, życie, które jesteś nieustającą, potworną agonią i płomiennymi urodzinami. Ten wielki , długi szok, wstręt i zachwyt, który stawal się moim grobem, krzyżem i nadzieją...Czyż wszelkie nadzieje bywają tylko złudzeniem i są daremne?... Nie! nie! Trwam dzieki nim i miłościom. O serce moje, które zmienne jesteś ; tak różne jak moich kilka twarzy. Mam dla was czułość i nienawiść palącą jak ogień. O istoty ludzkie, mogę was znieść, lecz trudno mi czasami znieść wasze życie. O poezjo i sztuko, które ocalacie byt i nadajecie mu sens. Święta naiwności... Osiągałem pustkę, aby stawać się później po stokroć pełniejszym. O poezjo i sztuko, mój drogi okręcie, mój orle szalony. I ty mój losie trwożliwy, przeklinany tylekroć , nieubłagany. Floro, fauno, wszystkie zwierzęta- wzywam was oto- otoczcie moje wiary, zwątpienia i wszelkie cmentarze boskim natchnieniem. Lecz może Stwórca...
Dość!... Dość! Nie sięgam dziś nieba, by je obalać lub utrwalać. Stałem się zbyt smutnym, o jakże okropnym dla siebie nawet. Więc dość!...Spokój i cisza opanowują ziemię. By potem!...lecz dość! Zbyt wiele potu, rozpaczy, łez i krwi.




Kazmierz Ratoń (1942-1983) urodził sie w Sosnowcu. Jego poezja jest dość hermetyczna i nieprzenikalna, nie do zrozumienia dla ludzi młodych i zdrowych, dla których ból i cierpienie są rzeczami abstrakcyjnymi znanymi jedynie z literatury czy filmów. Ratoń chorował na gruźlicę mózgu, najcięższą postać gruźlicy pozapłucnej, która nieleczona lub niedostatecznie wcześnie wykryta powoduje nieodwracalne uszkodzenia neurologiczne, psychiczne i charakterologiczne. Załatwiano mu szpitale, sanatoria, lecz ten nie potrafił poddać się reżimom szpitalnej terapii, zwłaszcza, że chciano go wyleczyć później także z alkoholizmu.

Zacząłem kochać tylko siebie
I tylko siebie nienawidzieć.
Żyłem już tylko sobą -
I tak zacząłem umierać.


Za życia wydał jeden tomik Gdziekolwiek pójdę, doceniony zresztą i nagrodzony w roku 1974 nagrodą Roberta Gravesa przyznaną przez Zarząd Główny Polskiego Pen-Clubu. Kazimierz Ratoń nazywany jest „poetą cierpienia prawdziwego” gdyż doskonale wiedział, czym jest prawdziwe cierpienie i obłęd spowodowany wyniszczającą chorobą. Chory od jedenastego roku życia najpierw na gruźlicę płuc, a później na gruźlicę kości i mózgu – najcięższą odmianę gruźlicy pozapłucnej umierał żywcem, bez znieczulenia. Całe jego życie było codzienną walką z cierpieniem, walką ze spoglądaniem na swoje ciało, które uważał za rozpadająca się padlinę toczoną przez robactwo.

Chory
Z wyjętymi wnętrznościami
Z wyjętym sercem
Z wyjętym mózgiem
Gnijący szkielet
Gnijące mięso
Gnijący grób
Zmurszały krzyż


Trudno wyobrazić sobie żeby miłość była dostępna dla człowieka tak zniszczonego cierpieniami fizycznymi połączonymi z cierpieniami duszy. Z wypowiedzi ludzi, którzy znali Ratonia wynika, że poeta nie poznał nigdy kobiet, a równocześnie sprawiły mu one wielki ból. Jan Marx przytacza cytat, który doskonale obrazuje gorycz niespełnienia w miłości, cytat ten pochodzi z dziennika poety: „Kobiety nie będą mnie sądzić”. Mimo wszystko poeta często przytacza w swojej twórczości obraz dam, nie jest to jednak obraz zbyt piękny i z całą pewnością niewiast Ratoń nie ubóstwia, często jest to wizerunek kobiety gwałconej lub rozpustnicy:

Kobieta
części ciała zespolone stawami
wnętrzności wzmocnione biodrami
serce oddychające sutkami

Kobieta
strzępy mięsa uformowane w rzeźby
gładkie i wilgotne w zakończeniach
rzeźby miękkie i cuchnące


Poeta sprowadza do poziomu rynsztoka zarówno miłość jak i jej symbol- kobietę. Bulwersuje przekonaniem, że wszystkie są k***ami, a ich mężczyźni jedynie klientami: na tym polega – zdaniem poety- miłość. To bardziej wysublimowane, lepsze i spełnione uczucie, może pojawić się jedynie w śnie. Kobieta z krwi i kości utożsamiona zostaje z rozczarowaniem i destrukcją, fizjologią i marzeniem – dającym złudną nadzieję i codzienne umieranie nadziei : ” Kobieta/ brzuch i uda rozdzielone kroczem/ kroczem o oddechu agonii/ Kobieta jest śmiercią/ długą i bolesną śmiercią” ( “Nie ruszaj się” )..



Kazimierz Ratoń w tym czasie żył już tylko samym sobą i umieraniem. Nie zdecydował się- jak inni “poeci przeklęci- na samobójstwo, bo wciąż “żył z kobietami, które nie istnieją i nie żył z kobietami innymi”. Czuł obrzydzenie do trywialnej rzeczywistości lecz nie ulegał mirażom rezygnacji i apatii. Tylko marzenia na jawie i w śnie pozwalały mu dalej trwać. Tylko tęsknota.

Jego wiersze są może obsesyjne, ale wolne od stylizacji, pisane ze środka cierpienia, swoista "agonia oddychającego jeszcze mięsa". Ratoń umierał żywcem, bez znieczulenia, przez wiele lat. Snuł się po Warszawie coraz bardziej umarły, widmowy, odrażający fizycznie. Oglądał świat przez pryzmat śmierci. Sam był personifikacją umierania, stał się człowiekiem widmem, żywym trupem odczuwającym rzeczywistość jak cmentarzysko. Choroba wyniszczała jego organizm, tak jak leki psychotropowe popijane denaturatem lub wodą brzozową, bowiem na piwo czy wódkę nie było go stać. Był nędzarzem, jednak nie dało mu się w żaden sposób pomóc, należał do tego typu ludzi, wobec których bezsilna jest jakakolwiek filantropia czy pomoc społeczna. Nieszczęśliwy człowiek pokrzywdzony przez los i życie.

Lecz oto żyjesz jeszcze nie żyjąc
Błazeński grymas wstrząsa twoim ciałem
Jest jedynym objawem istnienia

Lecz oto żyjesz jeszcze udając życie
Bełkotliwe strugi modlitw i przekleństw
Pozostawiasz za umęczonym ciałem

Lecz oto żyjesz jeszcze w ostatnich godzinach
Z twego ciała wypływa niemy jęk
Jęk zabijanego zwierzęcia

Dlaczego nie przestaniesz żyć


"Umarł w styczniu 1983 roku. Trudno jednak dokładnie określić dzień śmierci. Podaje się, iż stało się to 14 stycznia, ale równie dobrze mogła nastapić trzy lub dwa dni wcześniej. Niektórzy mówią nawet o grudniu. Umierał samotnie, w samym centrum Warszawy, wśród butelek po wodzie brzozowej, odoru denaturatu, na posłanym szmatami tapczaniku. Poeta Kazimierz Ratoń." (B. Bocheński "Kloszard z Emilii Plater", Nowa Trybuna Opolska 1994 nr 12 s 11)

Pochowała go opieka społeczna na dalekim Żoliborzu, w Wólce Węglowej.


Muzyczna interpretacja jednego z Jego wierszy wykonana przez Black Metalowy zespół "Non Opus Dei"

Mycie rąk za pińdzisiąt groszy

ggwas • 2013-05-15, 13:12
401
Gimnazjalista na wycieczce w Kazimierzu Dolnym i zachowanie nieustępliwego pana
solight • 2013-05-15, 15:05  Najlepszy komentarz Najlepszy komentarz (98 piw)
Shalom!

Być jak Kazimierz Deyna - zwiastun

TomdeX • 2013-02-07, 14:11
844
Będąc w kinie zobaczyłem ten oto zwiastun polskiej komedii, po prostu rozłożył mnie na łopatki... Czyżby powrót polskich dobrych komedii?

bartw • 2013-02-07, 15:11  Najlepszy komentarz Najlepszy komentarz (42 piw)
1:02 hehehe :)
nareszcie jakiś film w którym nie grają te oklepane ryje "celebrytów"