18+
Ta strona może zawierać treści nieodpowiednie dla osób niepełnoletnich.
Zapamiętaj mój wybór i zastosuj na pozostałych stronach

#iiwś

258
Do założenia tego tematu zainspirował mnie jeden z użytkowników Sadistica, który stwierdził, że nie powstają już dobre gry z akcją umiejscowioną w okresie IIWŚ. Jako że lubię ten okres historyczny i jestem już bite 20 lat graczem, postanowiłem skompletować w jednym temacie wszystkie gry drugowojenne powstałe od 2008 roku, wyłączywszy strategie (bo jest ich kilkaset) i gry Free2Play (bo cholerstwa nie lubię).

Cytat:

Mam prośbę do moderacji aby nie dawała tematu do Sucharów bo sporo się przy jego tworzeniu napracowałem (szukanie filmików, ściąganie ich na dysk, wgrywanie na serwer). Ponad półtorej godziny siedzenia przy kompie tylko w tym celu.



Jak nad trailerem jest ikonka HD to znaczy że można obejrzeć bez straty jakości na pełnym ekranie.

Jedziemy.
:-)




Brothers In Arms: Hell's Highway (2008)

Taktyczny FPS nawiązujący klimatem do serialu "Kompania Braci".

Świetny trailer.







The Saboteur (2009)

Skrzyżowanie GTA z Assassins Creed w okupowanym przez nazistów Paryżu. Są cycki.

HD

HD






Wings of Prey (2009)

Gra gości od "War Thundera". Pomimo pięciu lat na karku, wygląda porównywalnie dobrze do WT na najwyższych ( i sporo lepiej od Sturmovików).




Reszta po pierwszym komentarzu.
581
Cześć i chwała.



ps i wielki ch*j w dupę Anglikom za potraktowanie żołnierza polskiego jak śmiecia po wojnie.
SteinarBjorgvinsson • 2013-12-29, 01:30  Najlepszy komentarz Najlepszy komentarz (108 piw)
Cześć i chwała ,pamięć na zawsze Bohaterom!

P.S Do Anglików do dziś czuję niechęć za to ,że zostawili nas po wojnie sowieckim szponom, zdrajcy i tchórze! ch*j Ci w dupę Anglio za tą zdradę! Nasi bronili Londynu przed Sztukasami (Ju 87) a oni oddali nas w ręce drugiego tyrana! Ale... Ale... Historia lubi się mścić na tchórzach!! Teraz toń k***o! Toń w ciapackiej fali!!!

Mój warszawski szał - Druga strona Powstania

true_ziemniak • 2013-12-09, 20:24
27
Wspomnienia sapera - Mathiasa Schenka

Moj warszawski szal. Druga strona Powstania

W Warszawie stoczylem 19 walk na noze i bagnety. W piwnicach. Piwnice to byla druga Warszawa. Kiedy walczysz w piwnicy, jest cicho, nic nie widzisz Bylem szybszy. Zabilem tego Polaka. Warszawa to moje najstraszniejsze przezycia.


Lato 1944. W gospodzie jedza zupe fasolowa, Mathi Schenk z Peterem, kolega z wojska. Obaj w mundurach Wehrmachtu. Urwali sie z koszar na miasto. Gadaja o tym durniu Felsie i ze wczoraj jakims chlopakom znowu udalo sie zwiac z wojska. Mathi nie moze uciekac, bo gestapo zagrozilo, ze wezma jego ojca na front wschodni. Jest najmlodszy w 46. Brygadzie Szturmowej, wolaja na niego Bubi. Niedawno skonczyl 18 lat. Stacjonuja pod Bonn. Do brygady wzieli ich podstepem. Najpierw szukali chetnych do SS, potem ochotnikow do nowej brygady szturmowej. Nikt sie nie zglosil. To oglosili, ze potrzebuja szoferow ciezarowek. Chlopacy sie pchali. Kazdy chcial pojezdzic. Mathi byl szczesliwy, ze sie dostal. Dali im nowe mundury, okulary ochronne i przywiezli pod Bonn. Tu przywital ich porucznik Fels: - Bezczelne swinie, co sie tak wystroiliscie jak cyrkowcy, zdjac te okulary!

O ciezarowkach nie bylo juz mowy.
Oberzysta podkreca radio. Mowia o Führerze, ze byl zamach, ze chyba nie zyje. W gospodzie robi sie cicho. Po ulicy jezdza zolnierze na motocyklach. Slychac rozkazy. Nagle sala pustoszeje. Jedzenie zostaje. Nikt nie placi. Oberzysta chowa sie za lade. Mathi z kumplem uciekaja tylnymi drzwiami.
W koszarach zamieszanie, wyja syreny. - Czy Hitler nie zyje? - pyta jakis zolnierz
- Zamknac mordy! Nawet jesli zostalismy calkiem sami, pozostaniemy wierni naszemu Führerowi. Kto sie zawaha, bedzie rozstrzelany! - wrzeszczy Fels. Ustawia warty wokol koszar, a zolnierze sie podsmiewaja, ze przeciez jeszcze broni nie maja.
Karabiny i granaty dostali po kilku dniach. Gotowosc. Grala orkiestra. Pomaszerowali na dworzec. Byli pewni, ze jada do Francji. Cieszyli sie, bo tam latwiej zwiac. Prowiant na dwa dni i pelno czerwonego wina w 20-litrowych kanach. Wagony otwarte, na podlodze siano. Wygodnie. Pija, spiewaja. Graja w karty. Ludzie na polach machaja. Na postoju poslali Bubiego na tyl pociagu, zeby zalatwil nastepne 20 l wina. Pociag byl dlugi, kiedy ruszyl, Bubi nie zdazyl do swojego wagonu. Noc przesiedzial na schodku miedzy wagonami. Dlatego, jak o swicie wjechali miedzy male wioski, tylko on byl trzezwy. Od razu pomyslal, ze to Polska, bo plasko, chaty pod strzecha. Znow zaczelo sie picie. Bylo goraco, 1 sierpnia. Lezeli na sianie i wsluchiwali sie w stukot kol. Nagle zobaczyl, jak drewno z desek wagonu dziwnie odpryskuje. Krzyki, krew. - Ktos do nas strzela! Pociag zaczal sie cofac. Ranni umierali, pijani sie budzili. - Cholera, na ruski front nas wywiezli. Nawet dowodca kompanii sie zataczal; byl niezdolny do walki. Jakies dzieci prosily o chleb. Przez pola biegl zolnierz; mial podarty mundur, twarz umazana krwia. - W Warszawie wybuchlo powstanie! - krzyczal.

W "Bakowie"

Lato 2004. 1200 km z Warszawy do Büllingen, malej belgijskiej wioski przy granicy z Niemcami [po jednej stronie ulicy knajpa belgijska, po drugiej niemiecka]. Okolica malownicza, wiatraki-elektrownie. Mathias Schenk mieszka w chatce po przodkach z zona i najmlodszym synem. Chata kryta strzecha. Dziadkowie nazwali to miejsce "Bakowem" od roju bakow, ktore gniezdzily sie w starym debie.
Nad kominkiem Matka Boska Czestochowska. Dar od polskich chlopow z Ochodzy, ktorzy w 1945 roku uratowali Mathiasowi zycie.
Pojechalismy do "Bakowa", zeby wysluchac relacji z Powstania Warszawskiego. Relacji drugiej strony.
Opowiada 78-letni Belg Mathias Schenk, wtedy 18-letni Sturmpionier, [saper szturmowy - torowal droge SS-manom]. Jego pociag byl ostatnim, ktory 1 sierpnia wjechal do powstanczej Warszawy.
Tego sie nie da tak opowiedziec... - krzywi sie staruszek. - Jak sie pali ciala, to one sie poruszaja. Slychac odglosy, jakby jeki. Wtedy myslalem, ze oni naprawde jeszcze zyja. I te muchy, robaki. Ilu ludzi zostalo zabitych w Warszawie? Chyba ze 350 tys. Tak?

Ordynans kapitana

- Od dziecka chcialem zostac weterynarzem. Mielismy gospodarstwo. Kiedy w 1940 roku niemieckie wojsko pojawilo sie w naszej wiosce, mialem 14 lat. [Region Eupen-Malmedy to dzisiaj Belgia niemieckojezyczna. Jako teren przygraniczny przechodzil z rak do rak, w 1919 roku zostal przyznany Belgii traktatem wersalskim. Hitler po zajeciu Belgii traktowal te tereny jak czesc Rzeszy]. Niektorzy sasiedzi zaczeli sie witac "Heil Hitler!". U nas mowilo sie po staremu "Guten Tag". Patrzyli na nas jak na zdrajcow, bo nie wywiesilismy w oknach swastyk. Nazisci pytali ojca, dlaczego nie jestem w Hitlerjugend. Przesluchiwali rodzicow, bo dwaj moi bracia uciekli w glab Belgii. Bylo gestapo, mnie tez pytali o braci. Trzeci brat ukrywal sie w okolicy. Zlapali go. Wrocil z frontu rosyjskiego ciezko ranny.
Najlepszym moim przyjacielem byl kuzyn Daniel, uzdolniony majsterkowicz Zrobil nawet potajemnie radio. Skrzynka odbierala tylko BBC. Na sluchaniu audycji przylapali nas ojcowie. Dali lanie i rozbili skrzynke.
Daniela powolali do Wehrmachtu. Zostal radiotelegrafista; polegl na Krymie.
Od dziecka znalem droge przez zielona granice. Pomagalismy uciekac do Belgii Zydom z Niemiec, szmuglowalismy jedzenie. Ostatni raz szedlem przez nia na Wielkanoc 1944, juz w niemieckim mundurze. Zlapali mnie, ale mialem szczescie, bo sluzbe pelnil pan Furt, szewc z Losheim. Przed wojna szyl nam buty. Pozwolil uciec.
Wezwanie do obowiazkowej pracy dla Rzeszy dostalem w pazdzierniku 1943 roku. Pierwsze Boze Narodzenie poza domem. Przepustek nie bylo. W dwudziestu przeskoczylismy plot i poszlismy na pasterke. Za kare musielismy oprozniac latryny, biegac po kupie gnoju i spiewac koledy.
Pol roku pozniej wzieli mnie do wojska specjalnosc saper. Czesc chlopakow zwiala. Ja nie moglem, bo moja rodzina byla juz na cenzurowanym i grozili, ze wysla ojca na front wschodni. Na szkoleniu saperskim nie cierpialem cwiczen wodniackich. Plywac sie nie nauczylem, bo kapitan wzial mnie na ordynansa.
Kombinowalem jak moglem, zeby wyrwac sie na pare dni do domu. Kiedy szef kompanii zapytal, kto ma w domu dosc kur, zeby przywiezc sto jaj na sniadanie wielkanocne, sklamalem i dostalem cztery dni urlopu. Zbieralem jaja po sasiadach. W wiosce zlapali akurat rosyjskiego jenca, ktory uciekl z obozu. Pedzili go bosego ulica, ludzie go okladali. Wtedy obowiazywala juz instrukcja, jak traktowac podludzi. Moja mama dala nieszczesnikowi pare butow i maslo. Sasiedzi doniesli i nie dostalismy kartek na buty i maslo.
Kiedy wracalem do wojska, matka dala mi rozaniec z czarnych paciorkow.

Gdzie byliscie, swinie?!

- Wkraczalismy do Warszawy po kocich lbach. Polacy strzelali, ale nie bylo ich widac. Na domach biale flagi. Skoczylem przez wybite okno. Na schodach lezeli mezczyzna i kobieta zabici strzalem w czolo.
Szturmowalismy kolejne domy, wszedzie cywile, kobiety, dzieci. Wszyscy z dziura w glowie. Dotarlismy do koszar SS. Druga kompania, ktora przyjechala ciezarowkami, zle skrecila i trafila wprost pod polskie pozycje. Kilka ciezarowek plonelo, zolnierze uciekali. Wielu bieglo pod lufy Polakow. Sierzant upadl kilka metrow ode mnie.
Nastepnego dnia mielismy zdobyc jakas droge. Szlismy przez ogrodki dzialkowe. Nasz dowodca porucznik Fels gnal nas na przod. Trzeba bylo wysadzic drzwi domu, z ktorego strzelali najbardziej. Wrzucilismy granaty i wskoczylismy do srodka. Otoczyli nas Polacy, krotka walka na noze i ucieczka w krzaki. Czterech z naszego wagonu zginelo. Fels znowu gnal nas do ataku, ale Polacy siedzieli dobrze ukryci. Nie moglismy sie wycofac, bo z tylu tez strzelali. Cala noc siedzielismy w ogrodkach jak sploszone zwierzeta. Chcialo mi sie pic. Znalazlem pomidory. Polacy ciagle nas ostrzeliwali. Nastepnego dnia pod wieczor przyszla na pomoc piechota, ale nie posunelismy sie naprzod. Potem nadciagnal oddzial SS. Dziwnie wygladali, nie nosili dystynkcji, cuchneli wodka. Zaatakowali z marszu, "Hurraa!" i gineli tuzinami. Ich dowodca w czarnym skorzanym plaszczu szalal z tylu, pedzac nastepnych do ataku.

[... wielki SS-man w czarnym skorzanym plaszczu... Oskar Dirlewanger]

Przyjechal czolg. Pobieglismy za nim z esesmanami. Kilka metrow przed budynkami czolg zostal trafiony. Wybuchl, czapka zolnierza poleciala wysoko w powietrze. Znowu ucieklismy. Drugi czolg wahal sie. My oslanialismy przod, a esesmani wypedzali z okolicznych domow cywilow i obstawiali nimi czolg, kazali siadac na pancerzu. Pierwszy raz widzialem cos takiego. Pedzili Polke w dlugim plaszczu; tulila mala dziewczynke. Ludzie scisnieci na czolgu pomagali jej wejsc. Ktos wzial dziewczynke. Kiedy oddawal ja matce, czolg ruszyl. Mala wysunela sie matce z rak. Spadla pod gasienice. Kobieta krzyczala. Jeden z esesmanow skrzywil sie i strzelil jej w glowe. Pojechali dalej. Tych, co probowali uciekac, esesmani zabijali.
Atak sie udal. Polacy cofali sie. Bieglismy za nimi. Za nami z piwnic wychodzili ludzie z podniesionymi rekami. "Nis partizani!" [nie jestesmy partyzantami], krzyczeli. Nie widzialem, co sie tam dzieje, bo ostrzeliwalismy sie z Polakami, ale slyszalem, jak ten esesman w skorzanym plaszczu krzyczal do swoich ludzi, zeby zabijali wszystkich. Kobiety i dzieci tez.
Wpadlismy za Polakami do jakiegos domu. Bylo nas trzech. My na parterze, Polacy atakowali z pieter i piwnicy. Cala noc palilismy w pokoju rozne sprzety, zeby troche widziec. Co chwila walczylismy na bagnety. O swicie zobaczylem, ze zostalismy we dwoch, trzeci kolega lezal z poderznietym gardlem. W kazdym pokoju byly ciala. Z dachu domu naprzeciwko strzelal snajper. Trafilismy go, zwalil sie i zahaczyl noga o belki. Wisial z glowa w dol. Zyl jeszcze dlugo.
Kiedy wracalismy, na ulicach lezaly ciala Polakow. Nie bylo miejsca, trzeba bylo isc po zwlokach; w tej goraczce szybko sie rozkladaly. Slonce zaslanial kurz i gesty dym. Mnostwo robakow i much. Bylismy usmarowani krwia, mundury sie lepily. Przywital nas porucznik Fels, glupi fanatyk: "Gdzie byliscie, bezczelne swinie?!". Chwalil SS za dobra robote. Nic nie moglem zjesc, wymiotowalismy.

Mowilismy o nim "rzeznik"

W koszarach Bubi uslyszal, ze ten wielki SS-man w czarnym plaszczu to Oskar Dirlewanger, a jego ludzie to kryminalisci wyciagnieci z wiezien. Wiecej o "towarzyszach broni" dowiedzial sie dopiero po wojnie. [...]
- Wtedy w piwnicach Warszawy mowilismy o nim "rzeznik". Ale po cichu, bo u Dirlewangera droga na sznur byla krotka. Mial zwyczaj wieszania co czwartek, Polakow albo swoich, za byle co. Czesto sam odkopywal wieszanym stolki.
W restauracji stary Schenk siada w kacie, zawsze plecami do sciany.
- Glupi zwyczaj - usmiecha sie - tez pamiatka z Powstania.
- Po paru dniach walk zostalismy przydzieleni do Dirlewangera, po trzech saperow szturmowych na kazdy pluton SS. Mielismy torowac esesmanom droge, wysadzac przeszkody i drzwi. Wskakiwalismy do domow i wypedzalismy z nich ludzi. Podlegalismy Felsowi, ale w walce wykonywalismy rozkazy dirlewangerowcow.
Zawsze na przodzie. Podbiec, zalozyc ladunek i po detonacji wskoczyc do budynku. Za nami szla horda Dirlewangera. Wygladali jak lumpy; mundury brudne, podarte, nie wszyscy mieli bron, brali zabitym. Rano dostawali wodke. My, saperzy, tez. Pilo sie na pusty zoladek, przed atakiem sie nie je. Jak trafia w pusty brzuch, to sie moze wylizesz, jak w pelny, to zdychasz w bolach.
Dirlewanger szedl z tylu, czasem jechal w czolgu, zawsze dobrze oslaniany. Pedzil swoich. Tym, ktorzy sie ociagali, strzelal w plecy.

Pielegniarka z mala biala flaga

- Do zwyklych drzwi od kamienic i domow wystarczyl duzy lom. Pod te mocniejsze podkladalismy ladunek wybuchowy albo wiazanke z trzech granatow. Ciezkie podwojne drzwi Palacu Biskupiego wylecialy w dwie strony. W srodku wszystko bylo purpurowe. W jadalni stalo jedzenie na stole. Jeszcze cieple. Nie sprobowalismy, balismy sie, ze zatrute.
Trzeba wiedziec, gdzie podlozyc ladunek. Z boku, na srodku. To zalezy od tego, w ktora strone maja wyleciec drzwi. I wszystko jak najciszej, bo Polacy za drzwiami sluchali i strzelali. Wiec jak sie zakladalo ladunek z lewej albo na srodku, to sie najpierw skrobalo drzwi z prawej strony, zeby zmylic Polakow.
Podkladalem ladunek pod duze drzwi, gdzies na Starym Miescie. Uslyszelismy ze srodka: "Nicht schießen! Nicht schießen!" [Nie strzelac]. W drzwiach stanela pielegniarka z mala biala flaga. Weszlismy do srodka z nastawionymi bagnetami. Ogromna hala z lozkami i materacami na podlodze. Wszedzie ranni. Oprocz Polakow lezeli tam ciezko ranni Niemcy. Prosili, zeby nie zabijac Polakow. Polski oficer, lekarz i 15 polskich siostr Czerwonego Krzyza oddalo nam lazaret. Ale za nami biegli juz dirlewangerowcy. Zdazylem wepchnac jedna z siostr za drzwi i zakluczyc. Slyszalem po wojnie, ze przezyla. Esesmani rozstrzelali wszystkich rannych. Rozwalali im glowy kolbami. Niemieccy ranni krzyczeli i plakali. Potem dirlewangerowcy rzucili sie na siostry, zdzierali z nich ubrania. Nas wypedzili na warte. Slychac bylo krzyki kobiet. Wieczorem na Adolf Hitler Platz [plac Pilsudskiego] byl wrzask jak na walkach bokserskich. Wdrapalismy sie z kolega po gruzach, zeby zobaczyc, co sie dzieje. Zolnierze wszystkich formacji: Wehrmacht, SS, kozacy od Kaminskiego, chlopcy z Hitlerjugend; gwizdy, nawolywania. Dirlewanger stal ze swoimi ludzmi i sie smial. Przez plac pedzili pielegniarki z tego lazaretu, nagie, z rekami na glowie. Po nogach ciekla im krew. Za nimi ciagneli lekarza z petla na szyi. Mial na sobie kawalek szmaty, czerwonej, moze od krwi, i kolczasta korone na glowie. Szli pod szubienice, na ktorej kolysalo sie juz kilka cial. Kiedy wieszali jedna z siostr, Dirlewanger odkopnal jej cegly spod nog. Nie moglem na to patrzec. Pobieglismy z kolega do kwatery, ale na ulicach kozacy Kaminskiego pedzili cywilow. Mowilismy na nich Hiwis - od Hilfswillige [ochotnicy, chetni do pomocy]. Obok upadla Polka w ciazy. Jeden z Hiwis zawrocil i zdzielil ja pejczem. Probowala uciekac na czworaka. Stratowali ja konmi.

Polacy spiewali cos skocznego

- Spalismy w piwnicach. Na kwaterze miedzy kolejnymi szturmami pilo sie duzo wodki, gadalo. "Moze jutro mnie postrzela - mowilismy - i wroce do domu".
Mielismy koszmary, krzyczalem przez sen. Wtedy towarzysze cucili mnie zimna woda. "Bubi, du hast den Warschaukoller" [Bubi, masz warszawski szal] - mowili.
Spalismy w ubraniach, ciagle alarmy; "Raus! Raus!" - wrzeszczal Fels. Nieraz gdzies przez sciane slychac bylo Polakow. Raz nawet spiewali cos skocznego. Czasem sobie poplakalem. Bo jak szturmujesz, to strachu nie ma, ale na kwaterze sie trzesiesz Pilismy.

Komando wniebowstapienia

- Wysadzilismy mur, ktory zaslanial duze podworze. SS chcialo szturmowac budynki naprzeciwko. Kiedy kolega walil lomem w drzwi, zobaczylem po lewej Polaka. Pociagnalem kolegow w dziure w scianie, ale obaj juz dostali. Jeden caly magazynek, drugi w pluco, kula odbila sie od niesmiertelnika. Kiedy oddychal, z ust wyplywala krew. Dziure w plucach zatkalem mu ziemia. Lezalem z martwym i rannym, przycisnalem sie do muru, modlilem sie. Kolega zajeczal, Polacy rzucili granaty. Jeden odrzucilem, drugi poturlal sie za daleko. Bylem czerwony od krwi i kawalkow miesa. Po poludniu czterech z Wehrmachtu przybieglo z noszami. Udalo nam sie przejsc, ale ranny kolega dostal trzy strzaly i zmarl. Nie moglem wydobyc z siebie slowa, mialem dreszcze i ciagle wymiotowalem. Major dal mi dzien odpoczynku, wiec widzialem, jak grzebali kolegow. Sciagneli im buty, wrzucili do wykopu z innymi zabitymi. Posypali wapnem. Polscy cywile musieli robic to wszystko.

Koledzy gineli, przydzielali mi nowych. Mialem glupie szczescie, moze przez to, ze kiedy Fels gnal mnie do akcji, zyczyl, zebym "zdechl jak pies" [Schenk sie smieje]. Chyba mnie nie lubil. Nasza grupe saperow szturmowych nazywalismy wtedy Himmelfahrtskommando [komando wniebowstapienia], bo zawsze szlismy na przodzie, a Polacy nie wiadomo gdzie, nie wiadomo, skad strzela. Kulka swisnie i lecisz do nieba. Szybko sie jednak uczylismy od sprytnych Polakow, jak sie kryc. Potrafili strzelac spod lekko uniesionej dachowki. Wielu walczylo w niemieckich mundurach i bardzo dobrze mowilo po niemiecku. Nie moglismy nosic naszych stalowych helmow, bo Polacy je nosili. Balismy sie, ze zaczniemy strzelac do swoich.
Na poczatku kiepsko strzelalem. Karali mnie za brak celnosci. Nie umialem przymknac lewego oka. Podejrzewali, ze symuluje. Wyslali do lekarza. Kazal strzelac z drugiej strony. Zostalem strzelcem lewoocznym. Odwrotna pozycja przydawala sie w walkach ulicznych.
Kiedys w walce wrecz Polak wyszarpnal nowemu koledze karabin. Przybiegl Fels z esesmanami, kazal chlopakowi go odzyskac. Ten drzal jak osika. Ale Fels chwycil pistolet i pognal chlopaka za Polakami. Chlopak zaraz wrocil bardzo poraniony nozem; krwawil i krzyczal.
Znow zostalem sam. Moi towarzysze z grupy uderzeniowej byli ciezko ranni od noza i bagnetu. Byl 6 sierpnia. Od tego momentu daty mi sie zacieraja. Tylko najciezsze walki moge podac w jakiejs kolejnosci, ale bez dat. Pamietam, ze 14 sierpnia dostalem kartke od pastora z Manderfeld, ostatnia wiadomosc z domu. 15 wrzesnia patrzylem na drugi brzeg Wisly. Zobaczylem rosyjski czolg. Potem drugi, trzeci. Podjechaly do brzegu. U nas wybuchla panika. Rosjanie musieli doskonale widziec nasze pozycje, nie strzelali. Czolgi znikly miedzy domami.

Cos goracego

Lezalem w pokoju na trzecim pietrze. Oficer SS rozkazal nam utrzymac dom. Cale mieszkanie bylo wysypane gruba warstwa piasku. Dobry pomysl, podziwialem mieszkancow. Tez bym tak zrobil. Musieli sie napracowac. Piach chronil je przed ogniem. "Po wojnie tylko go usuna", myslalem. Przez okno rzucalem w kierunku sasiedniego kina zapalajace butelki z benzyna. Dom obrzucony takimi butelkami stawal zwykle w plomieniach. Myslalem, ze wykurzylismy Polakow, ale oni ciagle strzelali i rzucali granaty. W kurzu kolejnego wybuchu zaczalem zbiegac po schodach. Kiedy mijalem okno na klatce, poczulem bol jak od uderzenia pejczem i cos goracego. Twarz i rece we krwi. Czulem, ze jestem ciezko ranny. Koledzy tez. Zdarli mi spodnie i zaczeli kulac ze smiechu. Na posladku mialem mala szrame. Kula trafila w manierke z kawa.

Gefreiter Bubi w gazecie

Chyba jakos wtedy awansowali Bubiego na Gefreitera [kaprala]. Awans byl automatyczny po 15 walkach wrecz Kazda walke wpisywali do ksiazeczki wojskowej. Nawet Fels baknal cos o dzielnosci Schenka. Tym bardziej ze we frontowym "Das Weichselblatt" ["Wislanej Gazecie"] napisali, ze Gefreiter Schenk uwolnil niemieckich jencow.
- To byl czysty przypadek. Po prostu wysadzalem kolejne drzwi. Zakladam ladunek i slysze: "Nicht schießen!". Biala flaga w oknie. Drzwi sie otworzyly i wyszlo 30 niemieckich zolnierzy. Plakali z radosci, wycalowali mnie. Mowili, ze Polacy, ktorzy wzieli ich do niewoli, traktowali ich dobrze.
Za Warszawe Bubi dostal Krzyz Zelazny drugiej klasy.

Zona spi dlugo, ja probuje ich policzyc

- Czasem pokazuja na filmach jakies sceny z Powstania, ale tam nie ma nic, co ja widzialem. Nikomu jeszcze tak dokladnie nie opowiadalem. Tak o wszystko pytacie. Macie prawo. Ale wszystko sie znowu budzi. Wtedy nie mielismy pojecia, ze ci zabici nigdy nie umra, ze beda zawsze obok. Wszystko dzialo sie tak szybko. Krzyki, strzaly. Pojedyncze twarze. Jakos bardzo mocno sie uczepily mojej pamieci.
[Schenk chowa twarz w dloniach].
- Wysadzilismy drzwi, chyba do szkoly. Dzieci staly w holu i na schodach. Duzo dzieci. Raczki w gorze. Patrzylismy na nie kilka chwil, zanim wpadl Dirlewanger. Kazal zabic. Rozstrzelali je, a potem po nich chodzili i rozbijali glowki kolbami. Krew ciekla po tych schodach. Tam w poblizu jest teraz tablica, ze zginelo 350 dzieci. Mysle, ze bylo ich wiecej, z 500.
Albo ta Polka [Schenk nie pamieta, jaka to byla akcja]. Za kazdym razem, kiedy szturmowalismy piwnice, a byly w niej kobiety, dirlewangerowcy je gwalcili. Czesto kilku ta sama, szybko, nie wypuszczajac broni z rak. Wtedy, po jakiejs walce wrecz, trzaslem sie pod sciana, nie moglem sie uspokoic; wpadli ludzie Dirlewangera. Jeden wzial kobiete. Byla ladna, mloda. Nie krzyczala. Gwalcil ja, przyciskajac mocno jej glowe do stolu. W drugiej rece mial bagnet. Najpierw rozcial jej bluzke. Potem jedno ciecie, od brzucha po szyje. Krew chlusnela. Czy wiecie, jak szybko zastyga krew w sierpniu...?
Jest tez to male dziecko w rekach Dirlewangera. Wyrwal je kobiecie, ktora stala w tlumie na ulicy. Podniosl wysoko i wrzucil do ognia. Potem zastrzelil matke.
A tamta dziewuszka, ktora wyszla nagle z piwnicy, byla chuda i niewysoka, jakies 12 lat. Ubranko podarte, wlosy rozczochrane. Z jednej strony my, z drugiej Polacy. Stala pod sciana, nie wiedziala, gdzie uciec. Podniosla raczki, powiedziala: "Nis partizani". Machnalem do niej, zeby sie nie bala, zeby podeszla. Szla z raczkami do gory. W jednej cos sciskala. Byla juz blisko, padl strzal, glowka jej odskoczyla. Z reki wypadl kawalek chleba. Wieczorem podszedl do mnie plutonowy, byl z Berlina. "Czyz to nie byl mistrzowski strzal?" - usmiechnal sie z duma.
Czesto przychodzily do nas dzieci. Nie mogly znalezc rodzicow. Chcialy chleba. Maly Polak przynosil nam jedzenie na warte. Chyba nie byl jencem. Nie wiem. Mialem wtedy warte w fabryce tekstyliow w piwnicy. Nie mowil po niemiecku, ale potrafilismy porozumiewac sie gestami. Jak mialem, dawalem mu papierosy. Przechodzil esesman. Kiwnal na niego, maly poszedl za nim. Uslyszalem strzal. Pobieglem, chlopiec lezal martwy na schodach. Esesman skierowal pistolet na mnie. Patrzyl dlugo, ale odszedl. Tak bylo w Warszawie.
Nasza maskotka byl kaleki chlopiec, tez ze 12 lat. Stracil noge, ale potrafil bardzo szybko skakac na drugiej. Byl z tego bardzo dumny. Zawsze skakal wokol zolnierzy, w ta i z powrotem. Mowilismy, ze to na szczescie. Troche pomagal. Ktoregos dnia zawolali go esesmani. Skoczyl do nich chetnie. Smiali sie, kazali mu skakac w strone drzew. Widzialem z daleka, jak wsuwaja mu dwa granaty do torby. Nie zauwazyl. Skakal, a oni sie smiali: "Schneller, schneller!" [szybciej, szybciej]. Wylecial w powietrze.
Zwykle budze sie bardzo wczesnie, moja zona spi dlugo. Czasem w polsnie widze przed soba zabitych. Czasem probuje liczyc tych, ktorych sam zabilem. Nie moge policzyc.

Kara za niebieskie gatki

- Wody w Warszawie bylo bardzo malo. W punkcie opatrunkowym stala wanna, do ktorej dolewano swiezej wody. Kiedys do niej wskoczylem. Wielu tam wskakiwalo. Znajomy sanitariusz powiedzial, ze w opuszczonej piwnicy jest duzo bielizny. Byla niebieska, nieregulaminowa. Swoje wojskowe lumpy wyrzucilem. Potem za te niebieskie cywilne gatki dostalem od sierzanta tydzien kompanii karnej. Musialem nosic miny nad Wisla.
Druga karna warte dostalem za ksiedza. Wysadzalismy tylne drzwi do klasztoru - bardzo ciezkie, prowadzily do piwnicy. Klasztor, ogromny budynek niedaleko Starego Miasta, byl juz bardzo uszkodzony przez bomby i granaty. Wskoczylismy we dwoch do srodka. Przed nami stal ksiadz Trzymal oplatek i kielich. Moze to byl odruch, nie wiem, ukleklismy, dal oplatek. Wpadl trzeci z naszej grupy, tez dostal oplatek. Wlecieli esesmani, jak zwykle strzaly, krzyki, jeki. Siostry byly w habitach. Kilka godzin pozniej zobaczylem tego ksiedza w rekach dirlewangerowcow. Pili wino z kielicha, hostia lezala polamana. Obsikiwali krzyz oparty o mur. Dreczyli ksiedza mial zakrwawiona twarz, rozerwana sutanne. Zabralismy im tego ksiedza, to byl jakis odruch. Esesmani byli zdumieni, ale tak pijani, ze nie wiedzieli, co sie dzieje. Nastepnego dnia tez niczego nie pamietali. Ksiedza oddalismy do naszego batalionu, wiecej nic o nim nie slyszalem, ale po drodze natknelismy sie na Felsa. Dostalem za ksiedza samotna warte na moscie, chyba Kierbedzia. Mosty na Wisle byly juz wysadzone, ale czesc przesel stala. Rosjanie mieli stanowisko karabinu maszynowego po swojej stronie, my po naszej. Mialem w polowie mostu dzien i noc trzymac straz wywiadowcza. Ukrywalem sie za stalowymi dzwigarami. Noc byla spokojna. Od czasu do czasu oba karabiny sie ostrzeliwaly, raczej tak na wiwat, bo byly za daleko. W dzien Rosjanie poruszali sie dosc beztrosko. Na zapleczu jezdzily male samochody, przywiozly kuchnie polowa. Oficerowie z szerokimi pagonami obserwowali przez lornetki nasza czesc Warszawy. Zolnierze sie opalali.
Na innej karnej warcie ukryty w belach z materialami w jakiejs fabryce tekstyliow obserwowalem Polakow. W razie ataku mialem wystrzelic czerwona race i uciekac. Bylo ich ze 40. Dowodzil oficer w mundurze. Wygladali nedznie. Wielu rannych. Widzialem kobiety z bronia, cywilow, dzieci. Bron mieli kiepska. Wieczorem wrocilem z meldunkiem, rano szturmowalismy kryjowke powstancow.
Juz nie pamietam, ktorego dnia postanowilismy zabic te swinie Felsa. Zeby przezyc, bo gnal nas ciagle naprzod. W siedmiu czy osmiu losowalismy karabiny. Dwa byly nabite. Jak tylko Fels znalazl sie z przodu, wypalilismy mu w plecy. Padl, a my ucieklismy. Nowy dowodca byl bardziej ludzki.

Portki ciezkie od zlota

- Dzis juz nie wiem, czy wtedy wysadzalismy Panstwowa Wytwornie Papierow Wartosciowych, czy raczej Bank Polski. W kazdym razie gdzies w centrum. Nie moglismy dlugo tego zdobyc. Kazali nam zrobic podkop. Kopalismy we dwoch, tylko w slipach. Zmienialismy sie na przodku. Kiedy bylem na przodzie, poczulem dziwny zapach, potem kolega przestal odbierac ziemie. Podczolgalem sie, lezal martwy. Podkop wychodzil na piwnice. Uslyszalem Polakow. Pewnie odbili piwnice. W nocy sie wyczolgalem i piwnicami doszedlem do swoich. Nie moglem rozpoznac wartownika. Kazal mi polozyc sie na ziemi. Wykrzyczalem swoje nazwisko i haslo: "Heidekrug" [Dzban wrzosu]. Pytal, dlaczego jestem w majtkach. W koncu uwierzyl.
Nastepnego dnia przywiezli goliata. Cywile musieli torowac mu droge, bo Polacy nauczyli sie wysadzac goliaty jeszcze przy naszej linii i duzo zolnierzy ginelo. Goliat wywalil dziure w murze. Cala noc gonilismy sie z Polakami po piwnicach i pietrach. Rano przyjechal czolg i budynek zostal zdobyty. W piwnicach lezalo pelno zlotych monet. Upychalismy je sobie po kieszeniach, az portki spadaly. Potem zloto zniklo. Nasi szeptali, ze Dirlewanger je gdzies wywiozl.

Wiedzialem, kto ile bedzie zyl

- To byla chyba moja ostatnia akcja w Warszawie. Zdobywalismy jakis budynek, bieglem przez pole. Lezal ranny zolnierz Dalem mu wody z mojej manierki i pobieglem wysadzic drzwi. SS szlo za nami. Jak wracalem, zatrzymal mnie Dirlewanger. Wskazal rannego: "Ty dales tej swini pic?". Dopiero teraz zauwazylem, ze na niemieckim mundurze ranny ma brudna bialo-czerwona opaske.
"Zastrzel go!" - Dirlewanger dal mi swoj pistolet.
Stalem bez ruchu, mialem dosc wszystkiego. Dirlewanger byl tak wsciekly, ze nie rozumialem, co wrzeszczy. Ten Polak patrzyl na mnie. Nie zapomne tego wzroku. W Warszawie nauczylem sie poznawac, czy ranny pozyje dziesiec minut, czy kilka godzin. Jak sie widzi tylu umierajacych, to sie juz wie, ile kto bedzie zyl. Jeden z SS-manow Dirlewangera wyrwal mi pistolet i zastrzelil Polaka.
Dirlewanger wrzeszczal, ze mnie rozstrzela. Ale przybiegli zolnierze z Wehrmachtu, wiec zaczal grozic sadem wojennym. Jakis oficer piechoty zaczal z nim ostro dyskutowac. Dalem noge.
- Pod koniec wrzesnia podeszli do mnie trzej Polacy z podniesionymi rekami. Oddali karabin maszynowy i dwa pistolety. Jeden mowil perfekcyjnie po niemiecku. Stalem sam na posterunku. Nie wiedzialem, co mam z nimi zrobic. Powiedzialem, ze musza zaczekac i lepiej, zeby ich nikt nie zauwazyl. Mialem szczescie, szybko znalazlem naszego nowego porucznika. Odebral jencow osobiscie i zaprowadzil do SS.
Ostatni przyczolek Powstania skapitulowal. Jakis wysoki oficer przyszedl jako przedstawiciel narodu z biala flaga. Zaprowadzilismy go do dowodcy batalionu. Widzialem tam naszego majora Wullenberga, Dirlewangera i innych dowodcow. Po paru godzinach Polacy przyszli, ciagnac za soba mase ludzi i bron. Wszystkich rannych polozono w wielkim magazynie fabryki octu. Nam rozkazano wyjsc. Z zewnatrz slyszelismy krzyki i strzaly. Wiem, co tam sie stalo.
W dniach kapitulacji natknalem sie na Felsa. Byl ciezko ranny, ale przezyl nasz zamach. Obszedlem go z daleka. Dirlewangera widzialem ostatni raz, jak szedl wsrod ruin z dwiema pieknymi kobietami. Miasto plonelo, na ulicach trupy. Jego skorzany plaszcz byl podarty. One - blondynka i brunetka - bardzo eleganckie, zadbane. Szczebiotaly wesolo. Nie wiem, czy to Polki, bylem za daleko.
To, co pozostalo z Warszawy, wysadzali minerzy. Zostalismy przeniesieni, ale w listopadzie znowu tam bylismy. Gralismy w pilke. Pilka wpadla do piwnicy. Wskoczylem, zeby ja wyciagnac. W piwnicy lezaly niezliczone ciala, juz prawie szkielety.

Rusek, Niemiec czy Mateusz

W Ochodzy, malej wsi pod Gnieznem, jeszcze pamietaja Mateusza, ale nie z czasow, kiedy ukrywal sie w stajni Brzewinskich, tylko jako eleganckiego pana, ktory w latach 80. przyjezdzal busem pelnym jedzenia i zachodnich ciuchow. Dary ksiadz rozdzielal wsrod parafian.
Zajrzelismy do zagrody Libnerow. Jozef Libner zmarl w ubieglym roku. Byl rowiesnikiem Mateusza lubili sie mocowac, tarzali sie po podworku, ale Mateusz, zaprawiony w walkach wrecz, kladl go na lopatki.
Syn Libnera pokazal nam date wycieta na scianie drewnianej ubikacji: "1946 M.S." - Juz dwa razy przerabialismy ubikacje, ale tata kazal te deski zostawic, bo to pamiatka po Mateuszu.
- Wycialem scyzorykiem, jak wyjezdzalem - Schenk sie wzrusza, kiedy opowiadamy o Ochodzy. - Z Jozefem bylismy bracmi krwi. Nacielismy sobie nadgarstki i przylozylismy je jak Indianie.
Odwrot spod Warszawy sapera szturmowego Schenka to osobna opowiesc. Spisal ja pare lat temu. Z zolnierzy, z ktorymi 1 sierpnia przyjechal do Warszawy, zostalo trzech. Zima 1944 roku uciekali przed rosyjskimi czolgami i komandami SS, ktore wieszaly uciekinierow na drzewach. Glodni i wycienczeni kierowali sie do Goscieszyna [Godesberg] pod Gnieznem, gdzie rozproszonym zolnierzom wyznaczono miejsce zgrupowania.
- Wyrzucilismy prawie wszystka bron. Pasy, helmy. Kilku mialo rany, ktore probowali ukryc, zeby ich koledzy nie zostawili. Iwany tropily w sniegu nasze slady. Odcieli nam droge do lasu. Ucieklismy na srodek zamarznietego jeziora. Nie weszli za nami na lod, ale czolg strzelal w jezioro. Kolega zaczal odmawiac "Ojcze nasz", mowil coraz ciszej, az zamilkl. Umarl. Kiedy chmury zaslonil ksiezyc, podpelzlismy do brzegu. Rosjanie palili papierosy, czolgalismy sie miedzy posterunkami. Ukrylismy sie w lesie, ale w poludnie czolg znowu jechal naszym sladem. Nie mialem juz sil, polozylem sie w rowie na skraju lasu. Na mundurze mialem bialy kombinezon ochronny, podobne nosili Rosjanie.
Znalezli mnie polscy chlopi. "Rusek? - zapytali. - Niemiec?" - kiwnalem glowa. Wtedy ten najwyzszy powiedzial po niemiecku: "Biedny chlopcze, jestes glodny?". Zaciagneli mnie do domu. Balem sie. "Polacy sa przebiegli, podstepni i falszywi" - uczyli mnie w wojsku. Kiedy do kuchni weszla dziewczyna z duzym nozem, myslalem, ze mnie zarzna. Rozciela mi buty, bo nie mogli ich zdjac. Mialem zlamana noge, reke i liczne odmrozenia. Dali cieplego mleka. Tak trafilem do braci Brzewinskich z Ochodzy [juz nie zyja]. Na starszego, Ignacego, mowilem "ojciec", a na Wincentego - "wuj". Na mnie wolali Mateusz Ukrywali mnie w stajni z trzema konmi, Mucka, Gniadym i Murzynem. W mrozne noce spalem nad parownikiem do ziemniakow.
Rosjanom, ktorzy zagladali do wsi, Brzewinscy powiedzieli, ze jestem ciezko chorym synem, a chorych Rosjanie omijali z daleka. Polskim wladzom wmowili, ze juz pol roku sie u nich ukrywam, bo zdezerterowalem z Wehrmachtu.

Dlaczego mnie uratowalil Nigdy sie nie dowiedzialem. Chyba z litosci; wygladalem jak pobity dzieciak. Kiedys mi powiedzieli, ze przez czarny rozaniec, ktory znalezli na piersi, jak zdzierali ze mnie mundur.

Bylbym Polakiem

Kiedys "ojciec" powiedzial: "Hitler kaputt", "wojna kaputt" i Mateusz juz sie nie musial ukrywac. Wies lubila Mateusza, on byl w Ochodzy szczesliwy. Pomagal w gospodarstwie.
- Przesluchiwali mnie w Trzemesznie, Polak i Rosjanin. Kazali mi sie rozebrac. Ogladali, czy nie mam tatuazy SS. Na podworzu lezal rozstrzelany chlopak w mundurze Hitlerjugend. Krecili nosem na te 19 walk wrecz w Warszawie, ktore mialem w ksiazeczce. Ale "ojciec" poreczyl za mnie, a ksiazeczke zamurowal w scianie.
Pamietam, jak miejscowy proboszcz wrocil z obozu koncentracyjnego. Parafianie wyjechali mu naprzeciw. "Ojciec" tez mnie zabral. Ksiadz szedl, wspierajac sie laska, chudy i blady, w pasiaku. Pojechalismy do kosciola. Pierwszy raz po dlugim czasie uslyszalem Tantum Ergo, brzmialo tak jak w domu. Ksiadz szedl, spiewajac, przez kosciol i blogoslawil. Mnie tez. Bylem szczesliwy, pelen wstydu i winy.
Mateusz wyjechal z Ochodzy w czerwcu 1946 roku. Brzewinscy dali mu na droge 200 zl, chleb i maslo.
- Prowizoryczna ambasada belgijska byla w Warszawie. Siedzialem na schodkach budynku, ktory kiedys zdobywalem. Ludzie mieszkali w ruinach piwnic. Tylko tramwaj jezdzil przez Wisle na Prage. Wracalem do domu trzy miesiace. Przez polskie areszty, amerykanski oboz jeniecki w Berlinie. Belgijska zandarmeria zabrala mnie do Brukseli na przesluchania. Belgowie mnie nie chcieli. Nie mialem dokumentow. Kazdy mogl powiedziec, ze jest Belgiem.
Zone poznalem po wojnie. Na granicy belgijsko-niemieckiej wszyscy wtedy szmuglowali. Niosla do Belgii prosiaka, ja do Niemiec kawe. Spotkalismy sie w lesie, wrocilem do domu z prosiakiem.
Mathias Schenk ma trzech synow i corke. Przez 30 lat produkowal w Brukseli szpachlowke do samochodu i szlifowal karoserie. Szpachlowke Schenk Braun sprzedawal w calej Europie. Teraz firme prowadza syn z zieciem.
Dziesiec lat chodzil w pielgrzymkach pokutnych do Banneux, gdzie Matka Boska ukazala sie malej dziewczynce. W latach 80. organizowal w Brukseli akcje pomocowe dla Polakow. 32 razy wiozl do Polski jedzenie, ubrania i pampersy.
- Znowu bylem w Warszawie. Spotkalem sie z weteranami Powstania. Byli mili. Jeden opowiadal, jak 1 sierpnia ostrzelal ostatni niemiecki pociag.

W Ochodzy nie wiedzialem juz, kim jestem - Belgiem, Niemcem, Mateuszem? Nawet nie wiedzialem, czy Belgia jeszcze istnieje. Myslalem, ze moja rodzina nie zyje.

Gdybym w marcu 1946 roku nie dostal od nich wiadomosci, zostalbym w Ochodzy. I bylbym Polakiem, tak jak wy.


źródło: artykuł ukazał się w gazecie wybiórczej w 2004. Łatwo sobie znaleźć byle jakie źródło wpisując w guglu tytuł tematu.

O samym Dirlewangerze widze temat jest: http://www.sadistic.pl/brygada-potworow-vt148022.htm

Żołnierz i poeta

metalhead1 • 2013-08-05, 11:32
9
Krzysztof Kamil Baczyński był polskim poetą czasów wojennych. Jako żołnierz Armii Krajowej dotarł do stopnia podchorążego, był również podharcmistrzem Szarych Szeregów. W czasach okupacji ściśle związany z pismem „Płomienie” i miesięcznikiem „Droga”. Śmierć poniósł jako żołnierz batalionu „Parasol” Armii Krajowej w czasie powstania. Urodził się 22 stycznia w Warszawie. Był synem Stanisława Baczyńskiego oraz Stefanii Zieleńczyk. Ojciec był związany z PPS, a matka katoliczką zasymilowaną z rodziny żydowskiej.

W czasach gimnazjalnych Krzysztof odznaczał się jako znawca literatury jego czasów. Znał także ponadprzeciętnie literaturę francuską, również zdarzało mu się pisać w tym języku. Należał do Organizacji Młodzieży Socjalistycznej „Spartakus” pod patronatem PPS. Był sympatykiem trockizmu. Nie chodził do szkoły co niosło ze sobą, że miał słabe oceny. W 1937 roku został członkiem Komitetu Wykonawczego „Spartakusa” oraz został współredaktorem pisma „Strzała”.

W momencie wybuchu wojny chciał podjąć studia na Akademii Sztuk Pięknych. Po utworzeniu getta w 1940 r. został wraz z matką po aryjskiej stronie, ryzykując życie gdyby rozpoznano ich żydowskie pochodzenie. 3 czerwiec 1942 r. był szczęśliwą chwilą w jego życiu, gdyż ożenił się w tedy z Barbarą Drapczyńską w kościele św. Trójcy na Solcu. Od jesieni 1942 aż do lata 1943 studiował polonistykę na tajnym Uniwersytecie Warszawskim. Od lipca 1943 r. działał pod ps. „Krzysztof Zieliński” jako sekcyjny w II plutonie „Alek” 2. kompanii „Rudy” batalionu Zośka Ak w stopniu starszego strzelca. Porzucił studia dla konspiracji w AK. Uczestniczył w akcji wykolejenia pociągu niemieckiego na odcinku Tłuszcz-Urle 27 kwietnia 1944 r.

Po zakończeniu Szkoły Podchorążych Rezerwy Piechoty „Agricola”, komendant por. „Gustaw” otrzymał stopień strzelca podchorążego rezerwy piechoty. Jednocześnie kierował działem poezji miesięcznika społeczno-literackiego „Droga”, wydawanego od grudnia 1943 r. do kwietnia 1944 r. Z rozkazu pchor. Andrzeja Romockiego „Morro” z 1 lipca 1944 r. został zwolniony z funkcji w 2. kompanii batalionu „Zośka” jednocześnie poproszony o objęcie nieoficjalnego stanowiska szefa prasowego kompanii. Kilka dni potem przeszedł do harcerskiego batalionu „Parasol”. Objął tam stanowisko zastępcy dowódcy III plutonu 3. kompanii. Przyjął pseudonim „Krzyś”. W momencie wybuchu powstania warszawskiego znajdował się w okolicy pl. Teatralnego, gdzie został wysłany po odbiór butów dla oddziału. Nie mógł się przedostać na miejsce koncentracji swojej jednostki, przyłączył się więc do ochotniczego oddziału dowodzonego przez ppor. „Leszka” (Lesława Kossowskiego).

Krzystof Kamil Baczyński umarł na posterunku w pałacu Blanka 4 sierpnia 1944 r. około godziny 16. Został śmiertelnie raniony przez niemieckiego strzelca wyborowego prawdopodobnie znajdującego się w Teatrze Wielkim. W powstaniu warszawskim zginęła także jego żona. Pośmiertnie został odznaczony Medalem za Warszawę 1939-1945 i Krzyżem Armii Krajowej. Pochowany na tyłach Pałacu Blanka. Po wojnie jego ciało przeniesiono na Cmentarz Wojskowy na Powązkach.

tekst skopiowany z portalu wmeritum

Do posłuchania wiersz Baczyńskiego "Elegia o... (chłopcu polskim)" w pięknym wykonaniu Fortecy.
675
Ostatnio huczy o tym przekłamanym serialu niemieckim, w którym niemcy(a może już Zjednoczone Emiraty Niemieckie?) zrzucają na nas winę z mordowanie żydków.
Miłego!


Stokrotek • 2013-06-24, 12:20  Najlepszy komentarz Najlepszy komentarz (76 piw)
Uwielbiam gościa, mądrze gada, a jeśli chodzi o film to Niemcy już od dawna dokonują tzw. "przesunięcia winy" za II Wojnę Światową. Nawet nieźle im to wychodzi, bo już większość państw wierzy w winę Polaków co mnie dziwi, bo sami Polacy się nie bronią w tej kwestii. Za niedługo dojdzie do tego, że sami Polacy w to uwierzą i jeszcze zaczną cały świat przepraszać za swoje "winy", co dla mnie będzie popie... ale przy naszym rządzie jest to całkiem możliwe!

Generał Stanisław Maczek

Pater patriae • 2013-01-23, 15:38
53


Dalszy ciąg biografii naszych wielkich generałów. Po Władysławie Andersie i Stanisławie Sosabowskim, czas na "ojca" polskiej broni pancernej, mianowicie Stanisławie Maczka.

Gen. Maczek jest nazywany „ojcem” polskiej broni pancernej - to on w 1939 r. dowodził prototypową bo zmotoryzowaną 10. Brygadą Kawalerii. Na jej czele nie przegrał podczas kampanii wrześniowej żadnej bitwy i wypełnił wszystkie założone mu cele. Następnie po przedostaniu się do Paryża odtworzył swoją brygadę i walczył w obronie Francji, by po jej klęsce ewakuować się do Anglii i utworzyć pierwszą prawdziwą jednostkę pancerną – 1. Dywizję Pancerną, którą następnie poprowadził do zwycięstwa od Normandii poprzez Falaise, Chambois, Bredę, Gandawę aż do Wilhelmshaven w Niemczech.



Stanisław Maczek urodził się 31 marca 1892 r. w miejscowości Szczerzec pod Lwowem w rodzinie Polaków pochodzenia chorwackiego. W 1910 roku ukończył gimnazjum w Drohobyczu, a następnie przeniósł się z rodziną do Lwowa. W latach 1910–1914 studiował na Wydziale Humanistycznym Uniwersytetu Lwowskiego: filozofię ścisłą pod kierunkiem prof. Kazimierza Twardowskiego oraz filologię polską u profesorów Wilhelma Bruchnalskiego i Józefa Kallenbacha. Równocześnie wszedł w środowisko akademickie tętniące działalnością patriotyczną. W tym czasie odbył przeszkolenie wojskowe i pierwsze ćwiczenia w Związku Strzeleckim, gdzie przyjął pseudonim Rozłucki. Służbę w Legionach Piłsudskiego uniemożliwiło mu powołanie do armii austro-węgierskiej.

Swoją karierę wojskową rozpoczął jako oficer rezerwy armii austro-węgierskiej walcząc na froncie włoskim nad rzeką Isonzo. Po rozpadzie Autro-Węgier zgłosił się w Krakowie do dyspozycji polskich władz wojskowych. Jako porucznik objął dowodzenie kompanią strzelców krośnieńskich, z którą uczestniczył w odsieczy Lwowa. Podczas wojny polsko-ukraińskiej walczył, jako dowódca kompanii Lotna w 4. Dywizji Piechoty. Dysponując dużą siłą ognia i możliwością szybkiego przemieszczania się na wozach parokonnych, jednostka dowodzona przez Maczka niemal samodzielnie zdobyła Drohobycz i Borysław, a później Stanisławów. Po ustaniu walk polsko-ukraińskich, zimą 1919/1920, por. Maczek został przeniesiony do zadań sztabowych: zastępca szefa oddziału operacyjnego przy dowództwie Frontu Wołyńskiego, a następnie oficer do zleceń specjalnych w oddziale III dowództwa 2. Armii, pod koniec wojny został dowódcą batalionu szturmowego przy 1. Dywizji Jazdy.

Po zakończeniu wojny polsko-bolszewickiej, w stopniu kapitana, został oficerem sztabu 5. Dywizji Piechoty, a następnie dowódcą 26. pułku piechoty we Lwowie. W 1923 r., już jako major, powołany został na roczny kurs w Wyższej Szkole Wojennej. Po jej ukończeniu, jako podpułkownik, objął szefostwo Ekspozytury Oddziału II Sztabu Głównego we Lwowie. 1.XII.1924 r. otrzymał awans do stopnia pułkownika. Po odbyciu stażu na stanowisku zastępcy dowódcy 76. pułku piechoty otrzymał przydział na stanowisko dowódcy 81. pułku piechoty, które pełnił do 1935 r., gdy objął dowództwo nad piechotą dywizyjną 7. Dywizji Piechoty w Częstochowie.


Płk dypl. Stanisław Maczek jako dowódca 81 pułku piechoty (1934 r.


Zjazd absolwentów Wyższej Szkoły Wojennej w Warszawie(1934 r. - Maczek w najwyższym rzędzie 3 z lewej)

31 października 1938 r. z rozkazu Ministra Spraw Wojskowych został dowódcą 10. Brygady Kawalerii - pierwszej polskiej jednostki zmotoryzowanej. Z tradycji była ona brygadą kawalerii, z istoty brygadą pancerno-motorową, chociaż "pancerną" tylko z nazwy ponieważ posiadała wyłącznie 42 czołgi lekkie. Jednostka ta pod dowództwem pułkownika Maczka szybko stała się chlubą całej armii polskiej, przodując w wyszkoleniu i szczycząc się wzorowymi żołnierskimi stosunkami. We wrześniu 1939 roku 10. Brygada Kawalerii wzięła udział w walkach z przeważającymi siłami wroga na południu Polski. 10. BK osłaniając flankę Armii "Kraków" stawiła czoło całemu XXIII Korpusowi Pancernemu nieprzyjaciela (ponad 400 czołgów). Swój szlak bojowy rozpoczęła 1 września pod Wysoką w Beskidzie Wyspowym, gdzie w ciągłym odwrocie chociaż zawsze wypełniając swoje obowiązki wycofała się pod Lwów, tocząc 16-17 września ostatnią bitwę pod Zboiskami. 19 września po ataku sowietów na Polskę przekracza granicę węgierską w przełęczy tatarskiej, kończąc walki w obronie Polski i nie dając się pobić Niemcom. Brygada jako jedna z nielicznych opuściła terytorium Rzeczypospolitej z bronią i sprzętem oraz w zwartych szeregach. Po przekroczeniu granicy natychmiast została rozbrojona, a jej żołnierze internowani. Płk dypl. Maczek za swoje zasługi podczas kampanii wrześniowej 5 listopada 1939 r., otrzymał awans do stopnia generała brygady.


Płk dypl. Maczek wśród oficerów 10. Brygady Kawalerii


10. Brygada Kawalerii po przekroczeniu granicy węgierskiej


Większość kadry oficerskiej dzięki własnej pomysłowości i determinacji, a także pomocy polskich władz i życzliwej bierności Węgrów w niedługim czasie zbiegła z obozów i przedostała się do Francji. Z tej okazji skorzystał również płk dypl. Maczek, który pojawił się w Paryżu 21 października. Już jako generał otrzymał przydział na dowódcę ośrodka wojskowego w Coёtquidan, gdzie odtworzył 10. Brygadę Kawalerii Pancernej (10. BKPanc.). Jednak z powodu trudności czynionych przez władze francuskie nie udało mu się w pełni utworzyć planowanej dywizji pancernej. Faktycznie z całej dywizji do maja 1940 uformowano niecałą brygadę. Po agresji niemieckiej w czerwcu 1940, gen. Maczek na czele swojej jednostki wyruszył na front w Szampanii. Tam, wraz z elementami Brygady, walczył m.in. w walkach odwrotowych francuskiej 20. Dywizji Piechoty pod Champaubert-Mongivroux i wraz z elementami 59. Dywizji Piechoty w rejonie bagien Saint Gond. Na skutek niewykonalnego rozkazu dowództwa o zajęciu Montbard i mostów na Kanale Burgundzkim, resztki brygady Maczka zostały odcięte. Ostatecznie 18 czerwca generał Maczek wobec braku nadziei na wyrwanie się z okrążenia nakazał zniszczenie pozostałego sprzętu oraz pojazdów i rozwiązał jednostkę. Następnie sam wraz z pół tysiącem swych żołnierzy przebił się do Marsylii. Stamtąd w przebraniu Araba przez Tunis, Maroko, Portugalię i Gibraltar dotarł do Szkocji.


Oficerowie Wojska Polskiego we Francji (gen. Maczek pośrodku)


Gen. Stanisław Maczek oraz mjr dypl. Franciszek Skibiński we Francji 1940 r.


Generał Stanisław Maczek przybył do Wielkiej Brytanii 21 września 1940 roku, gdzie z marszu odtworzył 10. Brygadę Kawalerii Pancernej, przemianowaną w 1942 r. na 1. Dywizję Pancerną. W 1943 roku, gdy była bliska osiągnięcia gotowości bojowej, Brytyjczycy wymusili dostosowanie jej organizacji do obowiązujących w ich armii standardów. Ostatecznie w jej skład wchodziły: 10 Brygada Kawalerii Pancernej (1. i 2. pułk pancerny, 24. pułk ułanów, 10 pułk dragonów), 3. Brygada Strzelców (batalion strzelców podhalańskich, 8. batalion strzelców brabanckich i 9. batalion strzelców flandryjskich), artyleria dywizyjna (1. i 2. pułk artylerii motorowej, 1. pułk artylerii przeciwpancernej, 1. pułk artylerii przeciwlotniczej), rozpoznawczy 10. pułk strzelców konnych, samodzielny szwadron ciężkich karabinów maszynowych, batalion saperów, szwadron regulacji ruchu, dowództwo dywizji oraz warsztaty, służby itp. W chwili wejścia do walki dywizja miała 15 210 szeregowych i 885 oficerów, dysponowała 473 działami oraz 4431 pojazdami, w tym 381 czołgami – głównie amerykańskimi maszynami marki Sherman i angielskimi czołgami rozpoznawczymi Cromwell oraz czołgami lekkimi Stuart. Był to najsilniejszy polski związek taktyczny wojsk szybkich, jaki walczył w II wojnie światowej. Formacja dowodzona przez generała Maczka była nowoczesna, przyzwoicie wyposażona i dysponowała potężną siłą ognia.



Gen. Bernard Motgomery w polskiej 1 DPanc. w Wielkiej Brytani


Gen. St. Maczek oraz rtm. T. Wysocki w czołgu Cromwell VII


Polska 1. Dywizja Pancerna swój szlak bojowy rozpoczęła w końcowej fazie walk o Normandię. Formacja gen. Maczka weszła w skład 2. Korpusu 1. Armii Kanadyjskiej. Chrztem bojowym dywizji gen. Maczka była bitwa pod Falaise, gdzie zdecydowana obrona Mont Ormel (wzgórza 262 znanego też jako "Maczuga") uniemożliwiła większej grupie rozbitków 7. Armii niemieckiej wydostanie się z kotła. W czasie zaciętych walk dużej części Niemców wprawdzie udało się wyrwać z kotła, jednak za cenę ogromnych strat w sprzęcie. Ponadto polska formacja wzięła – według oficjalnych raportów – 3576 jeńców. Po bitwie 1. Dywizja Pancerna jako samodzielna kolumna przeszła do pościgu. W ciągu 9 dni pokonała odległość 400 km, staczając liczne walki z cofającym się nieprzyjacielem i opanowując kolejne miasta. Gen. Maczek prowadził dywizję w kierunku Belgii i Holandii. Wyzwolił m.in. Ypres, Gandawę i Passchendale. Dzięki znakomitemu manewrowi oskrzydlającemu, po ciężkich walkach Maczkowi udało się wyzwolić Bredę bez strat wśród ludności cywilnej. 26 marca 1945, pod Łukiem Triumfalnym w Paryżu został odznaczony Komandorią Krzyża Legii Honorowej. 4 maja 1945 dywizja dotarła do bazy Kriegsmarine w Wilhelmshaven, gdzie generał przyjął kapitulację dowództwa twierdzy, bazy Kriegsmarine oraz floty "Ostfriesland i resztki dziesięciu dywizji piechoty oraz 8 pułków piechoty i artylerii. 1 czerwca 1945 r. gen. bryg. Stanisław Maczek został awansowany do stopnia generała dywizji.



Gen. Alphonse Juin dekoruje gen. Stanisława Maczka orderem Legii Honorowej


Wizyta gen. Dwighta Eisenhovera w 1 Dywizji Pancernej w Holandii


1 Dywizja Pancerna w Wilhelmshaven w Niemczech


Niemiecka kolumna zniszczona przez Polaków na Mont Ormel

W dniu 19 maja 1945 roku w miasteczku niemieckim Haren, wcześniej zdobytym przez 1. Dywizję Pancerną, położonym w Dolnej Saksonii, gen. Stanisław Maczek i jego żołnierze, na wniosek kolegów z II Korpusu Kanadyjskiego, stworzyli tymczasowe lokum dla Polaków - jeńców byłych niemieckich obozów, żołnierzy którzy nie mieli dachu nad głową. W miasteczku mieszkało ok. 5000 Polaków, w tym 1728 kobiet. Miasteczko początkowo nosiło nazwę Lwów, ale na wniosek gen. Tadeusza Bór-Komorowskiego nazwę zmieniono na Maczków.

Po wojnie, Maczek zdając sobie sprawę z tego co może go spotkać w powojennej komunistycznej Polsce, odmówił powrotu do kraju. Konsekwencją tej decyjzi było pozbawienie go przez rząd komunistyczny obywatelstwa polskiego. Generał osiadł na stałe w Szkocji w Edynburgu. Ponieważ z powodu zbyt krótkiej służby w angielskiej armii nie przysługiwała mu emerytura angielska, a komunistyczna Polska się go wyparła, zmuszony był w podeszłym już wieku pracować na utrzymanie rodziny. Podjął się pracy barmana w hotelu "Learmouth" w Edynburgu. Nie czuł się tu nieswojo. Zachowywał zawsze uśmiech i życzliwośc dla gości. Kiedy odwiedzali go jego żołnierze na przywitanie strzelali obcasami. Generał był zawsze optymistą i człowiekiem, który lubił się śmiać. W 80-lecie jego urodzin wizytę złożył mu holenderski książę Bernard przywożąc ze sobą Brabancką Orkiestrę Symfoniczną. Wcześniej generał Maczek został odznaczony wysokim orderem DSO (Distinguished Service Order) i Orderem Łaźni przez Brytyjczyków oraz Komandorią Legii Honorowej przez Francuzów.

Na wniosek ponad 40 000 mieszkańców Bredy generałowi przyznano honorowe obywatelstwo Holandii. 11 listopada 1990 r. został awansowany przez prezydenta RP na uchodźstwie do stopnia generała broni. W 1994 został kawalerem Orderu Orła Białego. Zmarł 11 grudnia 1994 r. w wieku 102 lat w Edynburgu. Zgodnie z jego wolą pochowany został na cmentarzu żołnierzy polskich w Bredzie.


Grób gen. Maczka na cmentarzu żołnierzy polskich w Bredzie

Cześć i chwała bohaterom!

Polski wkład w II WŚ - regularne wojska

Pater patriae • 2012-12-04, 13:40
276
Podejrzewam, że się spodoba i może każdy dowie się czegoś nowego.



Enjoy. ;-)
Twerkujacyswir • 2012-12-04, 14:25  Najlepszy komentarz Najlepszy komentarz (26 piw)
uwazam ze gdyby wojna wybuchla 2 lata pozniej to bysmy mieli juz niezla armie z nowoczesnym sprzetem... ale prawda jest taka ze zawsze jestesmy za kazdym narodem wiec bylismy r*chani i bedziemy r*chani, dopóki nie zaczniemy walczyc z politykami ktorzy tylko napychaja sobie kieszenie, a narod biednym zostaiwaja... dzisiaj czytalem ze na rzad tuska poszlo w tym roku juz 40mln zl na nagrody i premie...

Go go SS Rangers!

miguel1910 • 2012-06-24, 13:56
984
fajnie zrobione :)

Lumpy • 2012-06-24, 15:37  Najlepszy komentarz Najlepszy komentarz (75 piw)
A polacy to kitowcy HEHEHE