Przeciętnego Kowalskiego zawsze irytuje, gdy ktoś, kto już ma wypchaną kieszeń dostaje „za nic” jeszcze więcej. Przeciętny Kowalski nienawidzi za to polityków, bo faktycznie conajmniej połowa z nich za swoją dietę nie robi tego, co powinna. Są jednak od nich lepsi w nic nie robieniu i „trzepaniu” jeszcze większej ilości gotówki.
W szkole zmuszony byłem chodzić na lekcję religii, mimo już mojej ówczesnej świadomej decyzji o odejściu z Kościoła Katolickiego. Niestety, na zajęcia z etyki było za mało chętnych, więc szkoła ich nie organizowało, a nawet gdyby jednak zebrała się z jednego roku grupa 15 osób, to zajęcia nie odbywałyby się jak religia gdzieś w środku dnia szkolnego, ale jako zajęcia dodatkowe. Podczas zajęć religii więc wagarowałem lub przychodziłem do klasy spokojnie poczytać książkę lub gazetę.
Pewnego jednak razu postanowiłem zapytać prowadzącego zajęcia księdza, dlaczego kościół nie pomaga biednym? Dlaczego nie przeznaczą części swego „złota” (bo nie wszystko cenne, co świeci), wypełniającego kościoły lub połowy z tacy? Ba, nawet Carritas pomaga zwykle tylko dzieciom wyznania katolickiego, potrzeby innych negując. Ksiądz wówczas zadumał się ledwie chwile i odpowiedział mi w ten sposób: „Kościół zawsze pomaga biednym, lecz nie zawsze biedny ten, kto faktycznie nie ma pieniędzy, ale ten, kto duchowy jest biednym”. Zadumałem się za to ja, niezwykle mocno… długo próbowałem znaleźć sens tej wypowiedzi. Na szczęście z pomocą ruszyło mi Państwo polskie i kler…
Kościół Katolicki otrzymał bowiem ostatnio ponownie podwyżkę z pieniędzy wszystkich. Na nic mamrotanie o tym, że płacić będą tylko Ci, którzy chcą, dając na tacę i odpisując procent z podatku. Świeckie państwo, jakim mianuje się Polska, de facto dalekie jest od świeckości i wciąż decyduje, że każdy mieszkaniec naszego kraju ma łożyć na Kościół. Tak oto Kościół otrzyma od Państwa ponad 118 mln złotych, o 23 miliony więcej niż dostał w 2014 roku. To jest właśnie pomoc biednym… Widocznie księdza, wśród których bez problemu znajdziemy pedofilów, pomyleńców, oszustów i hohsztaplerów oraz politycznych agitatorów, są ludźmi biednymi duchowo! Dlatego trzeba do ich ciężkich od złota kieszeni dosypać jeszcze trochę dukatów, coby te biedne dusze uratować. Oni dzięki temu wzmocnią się w swojej wierze i będą mogli bronić innych przed złem.
Jakim złem? No cóż, księża straszą nas, że życie jest teraz takie niemoralne, wszystko dookoła zdeprawowane i tylko pod ich sutanną (czasami dosłownie) uchronimy się przed ogniem piekielnym. Przede wszystkim jednak straszą Największą Sokowirówką Świata, czyli Świątynią Opatrzności na Wilanowie.
Od kiedy byłem młodzieńcem straszyła mnie swoją betonowością i klocowatością. Dawniej sama pośród niczego, dziś zabudowana dookoła bogatymi domami i apartamentami jednej z najbogatszych dzielnic Warszawy. Budują ją i budują od 2002 roku, a de facto chęć jej budowy trwa od 1792 roku. Jak nie przeszkodziły rozbiory, to potem wojna. Po wojnie znowu władza ludowa. Później przez 10 lat rozmyślano gdzie by tu to swoiste „podziękowanie” duszpasterzom wybudować. No i w 2002 zaczęli budowę na polach (lub, jak ktoś woli, błoniach) Wilanowskich. Tak już 12 lat budują i skończyć nie mogą…
Straszy mnie ta świątynia ogromem pieniędzy jaki poszedł na jej budowę. Najpierw z kieszeni moich rodziców, później także z mojej. Nikt nie pyta mnie o to, czy chce te pieniądze dać czy nie. Może wolałbym na NIEZALEŻNE i ŚWIECKIE centrum kultury? Albo filharmonię? Dlaczego z moich pieniędzy finansowane są projekty nie DLA WSZYSTKICH, ale dla WIERZĄCYCH i to KATOLIKÓW? Największa sokowirówka kosztowała już przeszło 130 milionów złotych (jako cały kompleks 190 milionów złotych), z których ogrom to pieniądze od Państwa, a to wszystko dopiero stan surowy-otwarty. Wykończenie, które zapewne będzie wypchane po brzegi złotem, to lekką ręką kolejne kilkadziesiąt milionów. Wierni jakoś nie kwapią się do sponsorowania budowy świątyni, której jednak sami pragną. Księża najwidoczniej też wolą napchać swoje brzuchy i kieszenie, niż część przeznaczyć na budowę świątyni.
Rodzi się tylko pytanie… po co nam kolejny Kościół? Kościołów jest od groma w Warszawie i sami duchowni narzekają na pustki podczas mszy. Czy więc wszyscy wierzący Warszawiacy będą teraz jeździć w niedziele na Wilanów? Co z innymi kościołami? Może zburzymy je, żeby powstało miejsce użytku publicznego? Nic z tych rzeczy.
Świątynia Opatrzności Bożej będzie kosztować około 200 milionów złotych, a jako cały kompleks 300 milionów złotych. Nie zwróci się ona nigdy – przecież nie można obiletować wejścia do Kościoła, prawda? Zresztą, gdyby tak zrobiono to dopiero zobaczylibyśmy ilu jest prawdziwie wierzących katolików w Warszawie… Nikt nie zrobi tam wielkich wydarzeń kulturalnych, jak koncert światowej sławy gwiazdy czy mecz piłkarski. Tylko pielgrzymki, msze i narodowe spędy. Wszytstko za darmo. Do czego dążę?
Do dziś przeciwnicy PO zarzucają, że Stadion Narodowy nie był potrzebny (Euro można było rozegrać na Legii, bo przecież klub tylko dzierżawi teren od miasta) i to wyrzucone w błoto prawie 2 miliardy złotych. Tylko, że Stadion Narodowy zastąpił obrzydliwy (choć, dla mnie sentymentalny) Stadion X-Lecia, jest do tego miejscem świeckim, dla WSZYSTKICH i nieustannie odbywają się tam różne wydarzenia, nie tylko sportowe: koncerty, imprezy masowe, targi. We wrześniu i sierpniu prawie co tydzień miałem przyblokowany most Poniatowskiego, bo „coś się dzieje na Narodowym”. Stadion wkrótce w pełni się zwróci i przez kolejne lata będzie ZARABIAŁ na siebie, a być może DOKŁADAŁ do budżetu Państwa (dokładnie nie wiem, jakie są zapiski a’propos tego, aczkolwiek tak powinno być). Świątynia Opatrzności Bożej takich wydarzeń robić nie będzie, jak wspomniałem nie będzie też biletowana. Jest miejscem z potencjałem tylko dla wierzących.
Poza tym rodzi się kolejne pytanie – dlaczego Watykan nie dofinansował budowy Centrum Opatrzności? Przecież Watykan jest rodzajem Unii Europejskiej dla Katolików, a UE budowę Stadionu Narodowego, jak i innych na EURO 2012, dofinansowała.
To jest właśnie cała prawda o Kościele Katolickim. Brać, rozkazywać i rozpasać się coraz bardziej, od siebie dając jedynie kolejne porcje nienawiści oraz pijaństwa, hazardu i pedofilii. Wszystko w imię Boga i ubóstwa duchowego.
WuBek
nicsmiesznego.eu
facebook.pl/nicsmiesznegoeu
W debacie o unijnych funduszach powielanych jest mnóstwo mitów i półprawd, które warto wyjaśnić. Z poziomu zachwytów nad zbawiennym wpływem dotacji oraz miliardami, które sprawnie wydajemy, warto zejść do twardych faktów. Przedstawiamy 6 mitów na temat unijnych środków.
Aktualizacja 28.04.2014 r.
Z poziomu zachwytów nad skutecznymi negocjacjami oraz miliardami, które sprawnie wydajemy, warto zejść do twardych faktów.
Mit 1: Polacy dostaną najwięcej
"Polska jest największym beneficjentem unijnego budżetu" - to zdanie nie znika z ust polityków, ekonomistów i dziennikarzy. Ma być dowodem skuteczności polskiej polityki w walce o unijne pieniądze. Trudno jednak przyjąć taki punkt widzenia. Po pierwsze dlatego, że nie bardzo wiadomo, jaki inny kraj miałby kwotowo otrzymać większe środki, skoro wśród państw tzw. nowej Unii jesteśmy krajem największym i najliczniejszym.
Drugim argumentem psującym ogólnonarodowy euroentuzjam jest fakt, że w przeliczeniu na 1 mieszkańca (a taki wskaźnik jest bardziej miarodajny) jest już dużo gorzej. Biorąc pod uwagę kwoty przyznane na politykę spójności, nasz kraj wyprzedzają takie państwa jak: Litwa - 2400 euro na mieszkańca (7,1 mld euro), Słowacja - 2400 euro (12,7 mld euro), Estonia-2300 euro (3 mld euro), Węgry - 2100 euro (20,8 mld euro), i Malta (0,9 mld euro). Polska z kwotą 1900 euro na mieszkańca zajmuje piątą pozycję, wspólnie z Czechami (19,9 mld euro) i Chorwacją (8,2 mld euro).
Mit 2: Polska otrzymała więcej niż w latach 2007-2013
Ostatniej decyzji Parlamentu Europejskiego tradycyjnie towarzyszy szereg komentarzy, w których najważniejsze jest podkreślenie faktu, że nasz kraj otrzyma więcej środków niż w poprzedniej perspektywie. Jeżeli zakończyć dyskusję na poziomie przyznanych kwot, to rzeczywiście prawda. Tyle, że pogłębiona analiza nie jest już tak optymistyczna. - Polska otrzymała przydział 105,8 mld euro na lata 2014-20, czyli realnie (po uwzględnieniu inflacji) mniej niż 101,3 mld euro w poprzedniej unijnej 7-latce - komentuje Krzysztof Kolany.
Mało mówi się także o tym, że w nowym budżecie składka naszego kraju wzrośnie. Według wiceministra spraw zagranicznych ds. europejskich Piotra Serafina polska składka do budżetu UE wyniesie w następnym okresie budżetowym Unii około 30 mld euro. Uwzględniając więc inflację oraz wyższą składkę, trudno bronić tezy o większym budżecie dla Polski.
Mit 3: Dotacje niwelują różnice między regionami
Jednym z głównych celów polityki Unii Europejskiej jest niwelowanie różnic między bogatszymi i biedniejszymi terenami zarówno w skali krajów, jak i regionów. Przykład Polski pokazuje, że w tym zakresie polityka ta jest nieskuteczna. Wnioski z analizy wskaźnika PKB, wyrażonego w parytecie siły nabywczej w poszczególnych województwach, są niepokojące. - Pogłębiają się różnice między poziomem rozwoju poszczególnych regionów. Zamożne województwa rozwijają się coraz szybciej, ale uboższe zbyt wolno nadrabiają zaległości cywilizacyjne - pisał w październiku 2012 prof. dr hab. Jan Wiktor Tkaczyński, wykładowca Instytutu Europeistyki Uniwersytetu Jagiellońskiego.
Źródło: http://ec.europa.eu/polska/news/opinie/121010_fundusze_unijne_dla_polski_pl.htm
Mit 4: Dotacje z UE jedyną szansą dla Polski
Unijne środki to ważny zastrzyk gotówki dla polskiej gospodarki. Zachowajmy jednak odpowiednie proporcje. Ostatnie przemówienie premiera Donalda Tuska zdominowane było unijnymi planami. Rekonstrukcja rządu w dużej mierze również podporządkowana była tej tematyce. A przecież, jak słusznie zauważył Bartosz Marczuk na łamach "Rzeczpospolitej, "z UE mamy otrzymać w ciągu siedmiu lat niespełna 60 mld zł rocznie. Nasz PKB wynosi obecnie 1600 mld, czyli brukselskie pieniądze to zaledwie 3,5 proc. rocznego bogactwa".
Należy także dodać, że duża część tych pieniędzy wraca do krajów zachodnich w postaci zamówień. - Analizy przygotowane przez nas wspólnie z polskimi władzami pokazują, że z 1 euro wydanego przez Niemcy w Polsce w ramach polityki strukturalnej 89 eurocentów wróci do Niemiec w postaci zamówień dla niemieckich firm - mówił dla "Gazety Wyborczej" komisarz UE ds. polityki regionalnej Johannes Hahn. Przypomnijmy także dla porównania, że nakłady inwestycyjne w 2012 roku wyniosły w Polsce ogółem około 310 mld zł.
Mit 5: Jesteśmy liderem w wydawaniu środków
Jedną z najczęściej powtarzanych nieprawd jest teza, że Polska wiedzie prym w absorpcji unijnych środków. Naturalnie jako duży kraj kwotowo wydajemy najwięcej. Wskaźnik 90 proc. wykorzystanych środków również wygląda efektownie, ale daje to nam dopiero 7. pozycję w Unii Europejskiej. Rzecz jasna to niezły rezultat, zważywszy na wielkość środków o jakie zabiegamy w porównaniu z innymi krajami. Jednak do widocznego w mediach i ministerstwie huraoptymizmu droga daleka. - Na pierwszych miejscach są takie kraje jak Litwa, Łotwa, Estonia - kontrowała w Radiu ZET minister Bieńkowska. Trzeba jednak dodać, że oprócz wymienionych państw Polskę wyprzedzają także np. Węgry i Czechy. Z państw tzw. nowej unii wyprzedzamy tylko Bułgarię i Rumunię.
Bez wątpienia największe problemy mamy z wykorzystaniem środków przeznaczonych na kolej. Rząd chciał część pieniędzy przeznaczyć na budowę dróg, ale Komisja Europejska kilkakrotnie odmawiała.
Pendolino, Dreamlinery i na co jeszcze nas nie stać
2,7 mld zł za 20 składów, a dodatkowe inwestycje to około 11,6 mld zł. Mamy kolejną błyskotkę w momencie, gdy budżet pęka w szwach.
więcej…
W czerwcu MRR informowało, że podpisano umowy (zakontraktowano) o dofinansowanie inwestycji kolejowych o wartości 12,1 mld zł co stanowiło 60 proc. z kwoty 20 mld zł przyznanych Polsce na kolej. Wydano natomiast 2,3 mld zł, czyli 11,6 proc. dostępnych pieniędzy. Ostatnie dane również nie napawają optymizmem. W rozmowie z Radiem ZET na zarzut wykorzystania tylko 15 proc. środków wicepremier odpowiedziała: "To nieprawda. Mamy teraz ponad 60, a na koniec roku będziemy mieli 70 procent kontraktacji". Problem w tym, że pani minister mówi o kontraktacji, a opozycja o płatnościach.
Zresztą te same dane, co opozycja, przywoływała kilka dni temu Patrycja Wolińska-Bartkiewicz z Ministerstwa Transportu: - "Obecnie do Brukseli zostały wysłane faktury na 15,02 proc. środków. Szacujemy, że do końca roku kwota ta wzrośnie do ok. 17 proc." - mówiła kilka dni temu wiceminister transportu, odpowiedzialna za wykorzystanie unijnych dotacji. Warto przypomnieć, że pierwotny plan zakładał osiągniecie płatności na poziomi 40 proc. do końca roku. Już dziś wiadomo, że nie zostanie zrealizowany. Kłopoty z wydatkowaniem funduszy na kolej były także przedmiotem analizy Najwyższej Izby Kontroli. Autorzy dokumentu "Inwestycje infrastrukturalne PKP PLK S.A." negatywnie ocenili poziom zaawansowania absorpcji unijnych środków.
Mit 6: Najważniejsze, żeby wydać
Dyskusja na temat środków unijnych zbyt często zdominowana jest wyłącznie odsetkiem wydanych pieniędzy. Najlepsze nawet parametry absorpcji nie zwalniają nas jednak od zadawania pytań dotyczących sensowności wydatków. - Unijne pieniądze, zamiast na rzeczywiste rozwojowe inwestycje, są wydawane w dużej mierze na bieżące lub zbędne wydatki- mówił niedawno prof. Jerzy Hausner.
Były wicepremier jest współautorem raportu "Kurs na innowacje", w którym krytycznie ocenia skutki wydawania unijnych środków. Zdaniem autorów publikacji pieniądze te, poza rosnącym popytem, nie działają prorozwojowo i nie zostawiają trwałych efektów. - Opieranie rozwoju kraju wyłącznie na dotacjach i na dyfuzji naśladowczej, czyli imporcie maszyn i technologii z Zachodu, już się wyczerpuje. Jeśli będziemy tak dalej postępować, przestaniemy doganiać kraje rozwinięte - mówił "Gazecie Wyborczej" prof. Jarosław Górniak, współautor raportu.
Czy Inwestycje Polskie wyciągną nas z kryzysu?
Program Inwestycje Polskie będzie motorem napędowym polskiej gospodarki w najbliższych kwartałach. Natomiast rachunek przyjdzie za kilka lat.
więcej…
Warto przypomnieć, że mimo ogromnych środków wydanych w ramach Programu Operacyjnego Innowacyjna Gospodarka, Polska w rankingu Global Innovation Index w ciągu ostatniego roku spadła o 5 pozycji - na 49 miejsce. Z kolei w unijnym rankingu innowacyjności z 2012 r. Polska zajęła miejsce 24. na 27 możliwych, wyprzedzając tylko Łotwę, Rumunię i Bułgarię.
Jednym z istotnych problemów, z którym boryka się nasz aparat państwowy, jest zbyt wolna cyfryzacja Nie może to jednak dziwić, skoro fundusze na ten cel stanowiły zaledwie 0,8 proc. ogółu środków przyznanych Polsce. -Słowacy wydali na ten cel 6,6 proc. ze swojej ogólnej puli środków. I to oni, a nie my, stworzyli portal, który pozwala obywatelom na załatwianie spraw w urzędach przez internet - mówiła niedawno dla "Dziennika Gazety Prawnej" ekspert FOR Anna Czepiel.
Debata na temat wydatkowania środków unijnych ciągle przed nami. Zamiast powszechnego optymizmu i niezasłużonych pochwał, powinniśmy się dobrze zastanowić jak zagospodarować środki z nowego budżetu UE. Jest wiele do zrobienia, by pieniądze te pracowały dla polskiej gospodarki także po roku 2020. Zdejmijmy więc różowe okulary i bierzmy się do pracy.
W latach 2014 - 2020 z budżetu unijnego Polska winna dostać 105 mld euro (podajemy za kancelarią premiera). A zatem po stronie przychodu zapisujemy tę właśnie kwotę. Premier Tusk oraz sprzyjające mu media na tym kończą rachunki. To nieuczciwe. Budżet unijny nie powstaje z próżni. Bruksela nie generuje własnych dochodów, bo to jest zakazane w traktatach. Jej fundusze powstają wyłącznie ze składek państw członkowskich, a rola UE sprowadza się do definiowania dróg ich redystrybucji. Tak więc, aby dostać środki z unijnego budżetu, najpierw musimy się na niego złożyć. Przy czym wypłat dokonujemy "z dołu", a dotacje otrzymujemy "z góry". O tym premier oczywiście nie mówi.