18+
Ta strona może zawierać treści nieodpowiednie dla osób niepełnoletnich.
Zapamiętaj mój wybór i zastosuj na pozostałych stronach

#artykul

nie daję na WOŚP

zgonex • 2015-01-11, 02:28
8
Siema sadole.

Otóż jutro, jak co roku, owsiak wystartuje z tym swoim kolorowym cyrkiem. Nigdy na niego nie dawałem, nie daję i nie dam ani złotówki. Poniżej wklejam najciekawszy wycinek z artykułu jaki ukazał się ostatnio na wp.pl. Zwykle publikują tam ch*jozę, ale tym tekstem mnie urzekli.


"W niedzielę kolejny raz odbędzie się kwesta na Wielką Orkiestrę Świątecznej Pomocy. I proszę nie mieć złudzeń: na WOŚP złożymy się znowu wszyscy, czy tego chcemy, czy nie.


O Jerzym Owsiaku i jego imprezie piszę od wielu lat. Gdy po raz pierwszy podejmowałem ten temat, głosy krytyczne były rzadkie i odosobnione. Dziś jest całkiem inaczej. Ten rok i ten finał WOŚP jest wyjątkowy pod paroma względami.





Po raz pierwszy zdarzyło się, że sąd przyznał rację krytykowi Owsiaka w tak stanowczych słowach. Od kilkunastu miesięcy Jerzy Owsiak wykazuje się coraz większą nerwowością, a ostatnio posunął się do kroku, którego trudno było bronić nawet mediom zwykle stojącym za nim murem: polecił wyrzucić z konferencji dziennikarza, który próbował zadać mu niewygodne pytania. Po czym zaczął publicznie twierdzić, że on wcale takiego polecenia nie wydał, choć jako żywo słychać je wyraźnie na nagraniu. Czy w innych sprawach Owsiak jest równie prawdomówny?

Nerwowość Owsiaka można tłumaczyć m.in. tym, że nie jest już nietykalny. W sieci bez trudu można znaleźć krytyczne o nim teksty nie tylko w mediach, zwanych przez niektórych "prawicowymi" (czyli, jak chcieliby sojusznicy Owsiaka, z założenia niewiarygodnych), ale też w takich jak "Rzeczpospolita" czy "Wprost".
Na Owsiakowy cyrk składają się wszyscy podatnicy
Łukasz Warzecha


Przewiduję, że i pod tym tekstem, jak pod wieloma innymi krytycznymi wobec Owsiaka, pojawi się zestaw standardowych argumentów jego obrońców. Dlatego od razu na nie odpowiadam.

Jeśli nie podoba ci się WOŚP, nie dawaj na nią pieniędzy. W czym problem? Otóż problem jest, ponieważ WOŚP od dawna wykracza poza zakres normalnej imprezy dobroczynnej. Na Owsiakowy cyrk składają się wszyscy podatnicy, czy tego chcą czy nie, bo został on de facto upaństwowiony.

W imprezach, towarzyszących WOŚP, biorą udział państwowe służby (policja, wojsko, straż pożarna), do organizacji lokalnych finałów dokładają się samorządy, bezprecedensowy czas antenowy poświęcają media publiczne, zasilane z abonamentu. Dodatkowo w licytacjach biorą udział wielkie prywatne firmy (ale także te należące do skarbu państwa lub z jego udziałem), które wydają tam pieniądze swoich klientów. Nie jest więc prawdą, że możemy na WOŚP nie dawać. Nikt nas tu o zdanie nie pyta.

Co więcej, nikt nigdy nie podliczył całościowego kosztu organizacji finału. W sprawozdaniach finansowych fundacja podaje tylko koszty ponoszone przez siebie. A to jedynie część z nich. Chciałbym zobaczyć podliczenie, uwzględniające wszelkie wydatki, związane z udziałem samorządów, służb i urzędów państwowych, publicznych mediów. Jaki wówczas byłby stosunek wydatków do zysków?

Jeśli WOŚP uratowała choć jedno życie, warto wydać każde pieniądze. Takiego argumentu może używać tylko ktoś, kto nie ma szacunku ani dla swoich, ani cudzych pieniędzy. Działalność dobroczynna ma być efektywna, a to oznacza, że koszty powinny być zminimalizowane. Firma, w której stosunek kosztów do zysków jest jak 1 do 2 jest znacznie mniej efektywna niż taka, gdzie wynosi on 1 do 10. Pytanie o koszty własne jest jednym z podstawowych zwłaszcza w przypadku przedsięwzięcia bazującego na odruchu dobrej woli innych.

Jeśli nie podoba ci się WOŚP, to zadeklaruj, że w razie czego ty ani nikt z twoich bliskich nie będzie korzystał z kupionego przez nią sprzętu. Ten demagogiczny argument powtarza ostatnio sam Owsiak. Powtórzyła go też broniąc go - ku mojemu wielkiemu rozczarowaniu - Janina Ochojska.

Otóż nie ma powodu, aby krytyk WOŚP deklarował niekorzystanie z kupionego przez nią sprzętu. Z chwilą, gdy sprzęt ten trafia do publicznej służby zdrowia, ma służyć wszystkim opłacającym składki zdrowotne i nie ma najmniejszego znaczenia, czy kupiła go WOŚP, filantrop z Emiratów Arabskich czy wójt gminy Pimpolewo Dolne. Do sprzętu służącego publicznej służbie zdrowia mają prawo wszyscy obywatele i nie musi ich w najmniejszym stopniu interesować jego pochodzenie.

A co ty zrobiłeś, żeby pomóc innym? Najpierw sam załóż taką organizację, a potem krytykuj. Kolejny demagogiczny argument. Po pierwsze - każdy ma do spełnienia swoją rolę w życiu. Fakt, że ktoś nigdy nie rządził krajem i rządzić nie będzie, nie oznacza, że nie ma prawa krytykować rządzących. Ktoś, kto nigdy nie zagrał ani jednej nuty na skrzypcach, ma prawo skrytykować to czy inne wykonanie koncertów skrzypcowych Vivaldiego. Gdyby potraktować ten pseudoargument serio, każdy z nas miałby prawo do krytyki jedynie w tej dziedzinie, w której ma osobiste doświadczenie. To oczywisty absurd.

Nikt obdarzony naturalną skromnością nie będzie się też chwalił swoimi prywatnymi dokonaniami w dziedzinie dobroczynności. Nikt, kto krytykuje Owsiaka, nie opublikuje spisu osób, którym pomógł w ten czy inny sposób. Musiałby stracić rozum. Owsiak chyba go stracił, bo w swojej megalomanii zaczął przypominać Lecha Wałęsę, który - jak wiadomo - wziął i jednoosobowo obalił komunę.

Gdyby nie Owsiak, to nie byłoby czym leczyć. To już kompletna bzdura. Kwoty zbierane przez WOŚP są mikroskopijne w porównaniu z budżetem NFZ oraz wydatkami na nowy sprzęt. Gdyby nie było Owsiaka, potrzebny sprzęt znalazłby się i tak, bo takie są obowiązki państwa. Niektórzy twierdzą, że Owsiakowa akcja jest wręcz szkodliwa, ponieważ zdejmuje z państwa obowiązki, które powinny do niego należeć.

To wszystko przez zawiść. To środek erystyczny typowy dla osób bezsilnych w dyskusji. Sięga po niego bardzo często sam Owsiak. Tam, gdzie ktoś nie jest w stanie rzeczowo odpowiedzieć na zarzuty, chętnie ucieka się do marnego psychologizowania.

Co można zarzucić WOŚP i Owsiakowi? W ostatnich latach wątków się namnożyło. Oto najistotniejsze.

Owsiak jako oberautorytet i moralny szantażysta. Na czym polega szantaż moralny? Jego mechanizm jest bardzo prosty i w wypadku WOŚP można go streścić w stwierdzeniu: jeśli krytykujesz Owsiaka, jesteś złym człowiekiem, bo Owsiak pomaga chorym dzieciom.

Owsiakowa impreza została zbudowana w sposób wręcz mistrzowski. Przez lata jej szef stworzył dzięki zaprzyjaźnionym mediom prymitywny i demagogiczny, ale względnie skuteczny schemat, w którym sam został utożsamiony z czynionym dobrem. Zadbał o to, aby jego osoba została nierozerwalnie powiązana z jego akcją. Oczywiście takie utożsamienie jest całkowicie fałszywe. Krytykowanie Owsiaka i jego akcji nie oznacza, że jest się człowiekiem bez serca.

Przez lata trzeba było mieć jednak bardzo wiele odwagi, aby przeciwstawić się moralnemu szantażowi. Skutecznie zadziałał on w przypadku najbardziej znanych firm: ze względów wizerunkowych żadna z nich nie może sobie pozwolić na niewspieranie WOŚP. Obawiają się zapewne i tego, że Owsiak wskazałby je palcem ze swojej ambony jako te złe. "

Dla zainteresowanych link do całości:

http://wiadomosci.wp.pl/kat,1035641,title,Lukasz-Warzecha-dla-WPPL-Cyrk-Owsiaka-czyli-nie-dajmy-sie-zwariowac,wid,17167267,wiadomosc.html?ticaid=11423a



Podsumuję jeszcze tylko, że dla mnie to gówno a nie żadna działalność charytatywna czy filantropijna - namawianie kogoś żeby oddał swoje ciężko zarobione pieniądze na coś co powinno zapewnić państwo. Niedługo jak ktoś zejdzie w szpitalu, bo nie będzie sprzętu żeby go uratować, to też wystąpi owsiak i powie, że gdyby na wośpie zebrano więcej to można by było kupić ten sprzęt i człowieka uratować? I powie nam w twarz, że nasze sknerstwo jest winne czyjejś śmierci?
124
Nadeszły czasy, w których od obcokrajowca nie usłyszysz że Polak był bohaterem, że jako pierwszy stawił czoła hitlerowcom, że chłopi i mieszkańcy miast ukrywali Żydów podczas II WŚ - mimo, że karą za ten czyn było stracenie całej rodziny. Dziś usłyszysz od niego o "Polskich Obozach Zagłady" w których zabijaną Żydów (i tylko ich). Wspomni również o mordowaniu Żydów przez Polaków, choćby w Jedwabnym i wiele innych "niusów".

Czemu zwrot nius (właściwie news)? - otóż dlatego, że dzisiejsza opinia globalna na nich opiera swą wiedzę.
A nius, o którym będzie dziś mowa to premiera filmu Władysława Pasikowskiego, pt. "Pokłosie", opowiadającego o mieszkańcach polskiej wsi, którzy podczas drugiej wojny światowej zamordowali grupę Żydów.

O filmie jest teraz głośno i będzie jeszcze długo (budżet na to pozwala), bowiem film ma cel, którym jest wpojenie w Polaków poczucia wstydu, winny i odpowiedzialności często nie za swoje czyny.

Tyle tytułem wstępu, napisanego przeze mnie. Dalsza część tekstu będzie pochodziła z artykułu Romualda Szeremietiewa:


'W gazetach można przeczytać entuzjastycznie pisane wiadomości o premierze i zachwyty nad filmem Andrzeja Wajdy („wspaniały, poruszający film”). Cytują też wypowiedź Bogdana Zdrojewskiego, ministra Kultury i... Dziedzictwa Narodowego, który wyraził podziw dla reżysera za "odwagę podjęcia trudnego tematu". A Pasikowski nakręcił film o mieszkańcach polskiej wsi, którzy podczas drugiej wojny światowej zamordowali grupę Żydów.

Słowa ministra skomentował Internauta (pod notatką w dziennik,pl toczy się dyskusja):
~Jarząbek2012-11-07 07:40 Jaka odwaga?! Dziś w Polsce żeby dokopać Polakom nie trzeba żadnej odwagi! Odwaga to by była jakby ktoś np. nakręcił film o okupacji radzieckiej, i zachowaniu społeczności żydowskiej!

A co tak zachwyciło Wajdę? W filmie Pasikowskiego „Psy” mamy obrzydliwą scenę jak pijani esbecy wynoszą na ramionach zapitego nieprzytomnego kumpla, śpiewając „Balladę o Janku Wiśniewskim”. Teraz reżyser poszedł dalej i w nowym jego filmie mamy sekwencję jak to polscy chłopi przybijają do krzyża człowieka, który chciał zadbać o groby zamordowanych Żydów. A chłopi, wszak katolicy, robią to dlatego, że Żydzi byli sprawcami ukrzyżowania Jezusa Chrystusa. Cóż ciemny polski lud! Prawda jaki wyrafinowany intelektualnie pomysł? Doktor Joseph Paul Goebbels by tego lepiej nie wymyślił. Reżyser opowiada w wywiadzie dla "Gazety Wyborczej", że sfilmowanie czegoś takiego podsunął mu jednak nie Goebbels, ale jakiś kolega. Pasikowski mówi, że długo nie był przekonany, czy warto coś takiego kręcić, ale zmienił zdanie, gdy przeczytał jakąś książkę makabrycznego bajkopisarza Jana Grossa.

I nagle Pasikowskiego olśniło: „Pomyślałem sobie wtedy, że to jest to. Za to "warto" zabić na drzwiach stodoły.” – za co? Za ukrzyżowanie Chrystusa??? I tak powstała opowieść filmowa Pasikowskiego o dziejach Kalinów (taka słowiańska odmiana Kaina) tworząc „nierozerwalną, logiczną całość”, a na początku tego był pomysł o krzyżowaniu, jednak „prawda jest taka, że zacząłem od końca” - tłumaczy się reżyser.
Związki Pasikowskiego z Grossem są tak oczywiste, że podkreślił je nawet w recenzji „Gross trafia pod strzechy” „Tygodnik Powszechny” (Nr 46/2012). W recenzji czytamy: „Wieś w filmie Pasikowskiego została zbudowana z samych klisz: antysemickie graffiti wita już na przystanku, a tłuszcza ogniem i siekierą broni zdobytego w niejasnych okolicznościach mienia.” I recenzent, jakby przerażony tym co napisał dodaje: „Trudno dyskutować z filmem, który bezwzględnie powinien był powstać. Jeszcze trudniej krytykować pierwszą tak spektakularną próbę zmierzenia się z przeklętym tematem „polskich sąsiadów” na gruncie kina popularnego. Władysław Pasikowski musiał nakręcić „Pokłosie”, bo nie widać w dzisiejszej Polsce nikogo, kto mógłby zrobić to lepiej.” No proszę – „trudno dyskutować”, a „jeszcze trudniej” film „krytykować”, chciałoby się rzec, nawet nie wypada źle traktować obrazu, który „powinien był powstać” i to „bezwzględnie”, zwłaszcza, że reżyser „musiał” film nakręcić. Nie wiadomo kto go do tego zmusił, ale uwaga recenzenta, że nie ma nikogo, kto zrobiłby to lepiej jest przesadna. Jest przecież spora grupka reżyserów potrafiących nie gorzej od Pasikowskiego popluwać na Polskę, byle tylko można było na takiej „twórczości” zarobić, a ciągle można!

Wspomniałem o dyskusji pod notatka o premierze filmu. Można tam przeczytać kilka przytomnych opinii.
„~Palligniot2012-11-07 09:48 Teraz czekamy na film pokazujący druga stronę tzn. kolaborację ludności żydowskiej z najeźdźcą sowieckim, współsprawstwo w zsyłkach i łapankach partyzantów, donosicielstwo na chłopów ukrywających żywność, błyskawiczna reorientacja antypolska i wchodzenie w struktury władzy sowieckiej. To bolesne doświadczenia, których konsekwencją było nasilenie wrogich postaw wobec ludności żydowskiej. Bez pokazania tych wątków nie sposób zrozumieć wzajemnych relacji z mniejszością żydowska na wschodnich terenach II RP
Zupełnie inny film powinien powstać na relacje wzajemne w GG. Tu czekamy na prawdę o Granatowej Policji i żydowskich szpiclach denuncjujących własnych rodaków i pomagających im Polaków, Domagamy się także pokazania represji wobec Polaków pomagających Żydom przez Niemców.
Postsżydotkomuniści w rodzaju Wajdy, Pasikowskiego, Holland, to propagandziści a nie poszukiwacze prawdy. Ta ich nie interesuje, ich zadaniem jest wykrzywić rzeczywistość.

I kolejna wypowiedź:
~~~18632012-11-07 09:29 Swoją wizje Polski miał Piłsudski, miał Dmowski. Mieli ją także Hitler i Stalin i to właśnie ich plan jest realizowany w tak zwanej III Rzeczpospolitej. Plan ten to kilkanaście milionów pozbawionych tożsamości, zmanipulowanych ludzi i obca elita. Skutkiem obcości tej obecnej elity jest choćby rytualne przepraszanie za dokonaną przez Niemców zbrodnie w Jedwabnem, co uzasadnia tak powszechne dziś określenie „polskie obozy śmierci”. Powyższe stwierdzenie natychmiast odwołam, jeśli ktokolwiek poda podobne temu wydarzenie, kiedy w państwie prawa świeckiego duchowni zatrzymali toczące się śledztwo. Miało miejsce w Jedwabnem, gdy wyniki śledztwa rozmijały się z oczekiwaniami ich wspólnoty, a niespalone zwłoki ofiar dawały pewność wykrycia prawdziwych sprawców zbrodni. Tak jak Katyń był kłamstwem założycielskim PRL-u, tak Jedwabne jest kłamstwem założycielskim „III Rzeczpospolitej”. W ten właśnie sposób pozbawia się nas i nasze dzieci dumy z przynależności do najbardziej katolickiego narodu Europy, dumy z bycia Polakami. Z Narodu, który przez kilkanaście lat kosztem nieprawdopodobnych ofiar, przez długie okresy samotnie, wielokrotnie zdradzany, prowadził walkę z dwoma totalitaryzmami czyni się dziś wbrew prawdzie twórców „obozów śmierci” i winnych palenia w pogromach swoich sąsiadów. Mają w tym swój wielki udział środowiska dziś rządzące naszym krajem.”

W zasadzie wszystkie głosy w dyskusji tak zabrzmiały. Ujawnił się też jeden odmienny:
~hehe2012-11-07 09:15 Na forum sami prawdziwi Polacy i katolicy (czytaj: nieudacznicy, lenie, szowiniści i antysemici). Pozdrawiam zaplutych jadem.
Prawda jaka merytoryczna i pozbawiona jadu wypowiedź.

Mamy taki obraz polskiej rzeczywistości: głosy rozsądne i wyważone Polaków i szkalującą, żerującą na Polsce tzw. elitę.



Czas najwyższy, aby Polacy obudzili się - wiem, wiem, to nazistowskie wszak zawołanie, ale co można powiedzieć, gdy tak wielu ciągle nie widzi, że w polskim chlebie zalęgły się robaki.

Dziwić może jedno, że Bogdan Zdrojewski chce być ministrem takiego "dziedzictwa", jakie pokazuje Pasikowski, chyba że minister też należy do „odważnych” jak pan reżyser! A może Ministerstwu Kultury i Dziedzictwa Narodowego nie o polskie dziedzictwo i kulturę chodzi?'

Od siebie dodam tylko jeden cytat, który pozwoli wyjaśnić nagonkę na Polaków w ostaniach latach:

Cytat:

"Jeżeli Polska nie zaspokoi żydowskich żądań, będzie publicznie poniżana i atakowana na forum międzynarodowym"

Izrael Singer (1943) – były sekretarz generalny Światowego Kongresu Żydów w latach 2001–2007



Żydowskimi żądaniami, o których mówi Singer są 65 miliardy dolarów, które Polska miała wypłacić za "Polskie zbrodnie na narodzie Żydowskim", które bliżej nie zostały zdefiniowane, a tym bardziej udowodnione.
Oczywiście Polska nie wypłaciła tychże pieniędzy, bo nawet nie miała z czego, bowiem właśnie tyle ile żądają Polski budżet ma wpływów (które nie pokrywają się z wydatkami).
54

Gimbaza może przewijać dalej, aczkolwiek jeżeli któremuś gimbusowi nie przeszkadza długość tekstu, to mimo wstrętu do gimbów - zachęcam do lektury. Sadol sadolem, ale często pojawiają się tutaj tego typu moralizatorskie teksty. Nie mam absolutnie nic przeciwko temu, ponieważ taka odskocznia od harda i kobiet z ku*asami może być całkiem niezła - tym bardziej, że Sadola odwiedza coraz więcej ludzi. Jak się nie podoba, to wypie**olić do sucharów i niech ten artykuł tam zgnije, ale czy to coś pomoże, skoro samo przeczytanie może otworzyć oczy i niesie ze sobą lepszy skutek niż oglądanie wyj***nych wnętrzności albo odbytów wywróconych na lewą stronę? Na to pytanie odpowiedzcie sami.
Długie i wydawałoby się, że nudne, aczkolwiek to tylko złudzenie.
Ziemkiewicz w Uwazam Rze w artykule "Wielkie Formatowanie" rozpie**olil system swoim mysleniem. Goraco polecam ten artykuł. Nie badz lemingiem i włącz myślenie czlowieku. Około 20 minut dobrego czytania.

Przepie**olone z "Uważam Rze":
Wielkie formatowanie
Wszystkie dotychczasowe licznie podejmowane w dziejach próby zbudowania ludziom raju na ziemi dowiodły jednego: że największą przeszkodą w tym dziele są sami ludzie. Filozofowie i reformatorzy przetestowali już wiele znakomitych pomysłów na zapewnienie im praw, sprawiedliwości i wszelkiej możliwej satysfakcji, ale, niestety, człowiek ich rozczarował, nie dorastając do światłych idei. Reformatorzy jednak nie opuścili rąk: skoro tak, to trzeba zacząć pracę od drugiego końca – odrzucić starego człowieka i stworzyć nowego, lepszego, na miarę potrzeb postępu.

Próbowała tej sztuki już rewolucja francuska, na najwyższe wyżyny wzniósł „pierekowkę" dusz towarzysz Stalin. Jednak dopiero rozkwit mediów elektronicznych i opanowanie przez nie masowej wyobraźni dało wszystkim architektom Nowego Wspaniałego Świata do ręki narzędzie, za pomocą którego mogli kusić się o poddanie totalnemu praniu mózgów całych społeczności, i – przede wszystkim – całych pokoleń.

Koniec raju poetów

Pierwszymi ofiarami nowego wynalazku padli poeci. Zanim pojawiła się telewizja, to właśnie oni stanowili przedmiot szczególnego zainteresowania władzy w państwach, które stawiały sobie za cel przekształcenie swych obywateli w nowego, lepszego Człowieka (zresztą nie tylko takie kraje miały propagandowe potrzeby – USA czy Wielka Brytania w latach wojny, gdy trzeba było krzewić w społeczeństwie ducha bojowego, nienawiść do wroga i tłumić zarodki defetyzmu, postępowały tak samo jak państwa totalitarne, tylko z oczywistych względów bardziej dyletancko od nich). W stalinowskim Związku Sowieckim, jak przeczytać możemy w historycznych książkach, literaci byli mobilizowani do osobnych formacji i w zależności od swych talentów obdarzani wysokimi rangami wojskowymi. Oczywiście nie gardzono reporterami i prozaikami, ale właśnie poeci liczyć mogli na szczególne względy. Jak również na szczególnie surowe kary, jeśli oddawali swój talent w służbę „kontrrewolucji".

To zainteresowanie totalitaryzmów poezją było jak najbardziej wyrachowane, wynikało z obserwacji, że słowo wiązane, rytm i rym, wszystkie poetyckie środki stylistyczne pozwalają wpływać bezpośrednio na emocje mas, z pominięciem poziomu racjonalności (pięknie pisał o tym Zbigniew Herbert w wierszu „Sztukatorzy"). A najskuteczniejszą propagandą okazała się ta właśnie, która kieruje się – tak jak dobry wiersz – wprost do serca, a nie plącze po zakamarkach szarych komórek.

Koniec złotego życia literatów w bloku sowieckim przyszedł, gdy władza zorientowała się, że ma w ręku narzędzie, za pomocą którego nastrojami może sterować jeszcze skuteczniej: obecną w każdym domu i oglądaną przez kilka godzin dziennie skrzynkę z ruchomymi obrazami.

Nowy cel długiego marszu

O Leninie, twórcy doktryny rewolucji proletariackiej, słyszeli wszyscy. O jego zwycięskim konkurencie Antonio Gramscim – tylko fachowcy. Tymczasem konkurencyjna, stworzona przez Gramsciego teoria ewolucyjnego zaprowadzenia na świecie komunizmu, nie poprzez „rewolucyjny zryw mas", ale w drodze „długiego marszu przez instytucje", okazała się bardziej skuteczna, a jej owoce trwalsze. Pomysł Gramsciego – opanowywania przez uświadomionych aktywistów instytucji opiniotwórczych, wzajemnego wspierania się w nich i oddziaływania przez owe opanowane instytucje na mentalność mas, celem należytego ich urobienia, choć z pozoru mający mniej uroku niż krwawe rewolucyjne łaźnie i wymachiwanie naganem – bardziej pasował do realiów świata kapitalistycznego. Świata, w którym masy obdarowane dobrodziejstwami rozwoju zainteresowane były nie rewolucją, ale właśnie świętym spokojem, pozwalającym pożytkować zdobyte dzięki wolnemu rynkowi dostatki.

Zachowała się anegdota o tym, jak odwiedzany w celi przez swych współpracowników, którzy opowiadali mu o organizowanych strajkach i konspiracyjnych komitetach, gromił ich: „kultura, głupcy, w ostatecznym rozrachunku tylko to się liczy!". Wprawdzie w jego czasach słowo „kultura" wciąż oznaczało przede wszystkim słowo pisane, ale świadomość, że obraz oddziałuje jeszcze skuteczniej, była już wśród komunistów silna. Zresztą i sam Lenin nie przypadkiem wszak napisał zdanie, znane wszystkim miłośnikom „Misia", że „film jest najważniejszą ze sztuk". I łatwo się domyślić, że zastosowane przez niego kryterium ważności nie odnosiło się do czystej sztuki.

Leninowskie wskazanie wzięła sobie szczególnie mocno do serca komunistyczna partia USA. Wydana także w Polsce książka profesora Mieczysława B.B. Biskupskiego z Connecticut University „Nieznana wojna. Hollywood przeciwko Polsce" opisuje, jak wielki nacisk kładła ona od samego początku na wdarcie się do „Fabryki Słów" i pozyskanie zwłaszcza scenarzystów filmowych. Dokumentuje również fakt, że wysiłki te uwieńczone zostały pełnym sukcesem. Podczas gdy władza polityczna w zdominowanej przez tradycjonalistycznie nastawioną „klasę średnią" Ameryce jeszcze przez wiele dziesięcioleci przypadać mogła tylko liderom mniej lub bardziej odległym od lewicowego radykalizmu, „rząd dusz" za sprawą kultury masowej bardzo szybko przeszedł w ręce jego najgorętszych wyznawców. To, że po powstaniu i umocnieniu się mediów elektronicznych stały się one natychmiast kolejnym celem ich „długiego marszu", jest po prostu oczywiste.

Nie tylko biznes

Stereotypowo media masowe oskarżane są o „pogoń za widzem" i kierowanie się wyłącznie niską żądzą zysku, które skłaniają je do schlebiania prymitywnym gustom. Oczywiście ten stereotyp jest zasadny – media elektroniczne to wciąż jeszcze (mimo podkopywania ich pozycji przez Internet) jedna z najskuteczniejszych w dziejach maszynek do robienia pieniędzy, a popularne wśród ludzi telewizji powiedzonko: „Pogarda dla widza zawsze owocuje wzrostem oglądalności", nie wzięło się znikąd. Ale doprawdy nie wszystko można wytłumaczyć pogonią za zyskiem.

Jak na przykład zrozumieć fakt, że od pewnego czasu w popularnych serialach, początkowo amerykańskich, a za ich wzorem produkowanych na całym świecie, obowiązkowo pojawiać się musi – najlepiej jako przyjaciel i powiernik głównej bohaterki – sympatyczny, dobry i budzący zaufanie homoseksualista? Czy można uwierzyć, że to efekt badań rynku, które odkryły, że miliony gospodyń na całym świecie marzą właśnie o przyjacielu geju i gotowe są płacić za to, aby w prywatnym „teatrzyku wyobraźni" każdej z nich umieszczono taką postać? Czy jednak bardziej prawdopodobne wydaje się, że ludzie przygotowujący produkt dla mas wykorzystują jego masowość, by w pakiecie z fabułką, dowc**ami i innymi czynnikami decydującymi o popularności sączyć też odbiorcom współczesny odpowiednik tego, co Melchior Wańkowicz nazywał smrodkiem dydaktycznym (choć współcześnie należałoby mówić raczej o smrodku propagandowym)?

W popularnej dwie dekady temu książce „Hollywood versus America" kalifornijski badacz Michael Medved zebrał dziesiątki współczesnych sobie przykładów realizowania przez producentów filmów oprócz celów komercyjnych także zadań polegających na „wychowywaniu" widzów poprzez wpajanie im określonych wzorców i zachowań. Jeśli tak chętnie wykorzystywane są do tego filmy, nawet przez kinomaniaków oglądane raczej od święta, to co mówić o przekazie telewizyjnym, atakującym przeciętnego konsumenta nieustannie, codziennie i nasycającym go emocjami niepostrzeżenie przez wiele godzin każdego dnia?

Że mało kto chce o tym mówić, a jeśli mówi, przedstawiany jest w tychże samych mediach jako wyznawca „spiskowej teorii dziejów", obsesjonat, omalże szaleniec? Jest przecież rzeczą oczywistą, że wszelkiego rodzaju reklama czy propaganda jest tym bardziej skuteczna, im mniej wzięta na cel osoba zdaje sobie sprawę, że jest jej poddawana. Na udostępnianiu swej siły przekazu rozmaitym lobbies i organizacjom pragnącym wywierać na nas wpływ koncerny medialne wiele korzystają, acz niekoniecznie w postaci wpływów gotówkowych. Te korzyści są tym większe, im bardziej dane medium wypracuje sobie markę takiego, w którym nie chodzi o nic poza czystą rozrywką, a już na pewno nie o indoktrynowanie kogokolwiek.

Powierzchnia ekranu czy wyświetlacza telewizyjnego to cienka, codziennie i zwykle zupełnie nieświadomie przekraczana bariera oddzielająca współczesnego człowieka od świata bardzo dla niego niebezpiecznego.

Obronić siebie

Za przemysłem medialnym czai się istne kłębowisko środowisk, firm, ugrupowań i mniej lub bardziej fanatycznych aktywistów, którzy pragną nas urobić, sformatować i zglajszachtować w sposób odpowiedni dla swoich interesów oraz ideologii. Jedni z nich chcą, żebyśmy na nich głosowali lub wsparli ich w jakiś inny sposób. Inni – żebyśmy kupowali ich produkty. Najmniej chętnie pamiętamy o tych, którzy są najbardziej niebezpieczni – tych, którzy chcą przeorać naszą świadomość. Uwarunkować wielokrotnym powtarzaniem, jak w sławnym eksperymencie profesora Pawłowa z psami, założoną reakcję emocjonalną na prezentowane hasła, symbole i osoby, tak by zgodnie z ich wskazaniami kojarzone one były jako dobre lub złe czy raczej – mówiąc językiem współczesności – fajne lub niefajne. Stępić wrażliwość, wyrobić przyzwolenie na zło i zniechęcić do dobra, zrelatywizować wzorce moralne, podjudzić przeciwko jednej ze stron sporów, a uśpić podejrzliwość wobec drugiej. Wszystko to metodą apelu do podświadomości, wykorzystywaniem nieuświadamianych skojarzeń, przysłowiowym już kadrowaniem, które sprawia, że z jednego człowieka zrobić można w obrazie telewizyjnym kurdupla, a innego, niemal identycznego wzrostu, przedstawiać zawsze w sposób niepozwalający mankamentów jego postury zauważyć.

Jeśli ktoś zwraca uwagę na to codzienne ryzyko indoktrynacji, jakie wiąże się z oglądaniem teleturnieju, talk-show czy sitkomu, i jeśli w ogóle udziela mu się jakiejś odpowiedzi, jest to zazwyczaj odpowiedź uspokajająca, że przed nadużyciem siły mediów chroni nas wolny rynek. W istocie wolnego rynku w świecie mediów elektronicznych nie ma nigdzie. Są natomiast kraje, w których walka o władzę polityczną i wielkie pieniądze (jedno i drugie wymaga skutecznego powodowania emocjami i nastrojami mas) toczy się między kilkoma mniej więcej równie silnymi ośrodkami grupującymi powiązane ze sobą partie i organizacje, grupy biznesowe i grupy medialne. W takich krajach prostego człowieka, wyborcę, widza i konsumenta, ci potężni gracze wyrywają sobie z rąk, siłą rzeczy osłabiając nawzajem kierowane do niego przekazy. Choć obok spraw, w których ich interesy są zdecydowanie sprzeczne, i tam przekazy wyraźniej się rozjeżdżają, są też takie, w których pozostają one zgodne. Do tych ostatnich należy na przykład formowanie nowego człowieka jako biernego konsumenta, człowieka bez właściwości, wyrzekającego się wartości wyższych i – mówiąc językiem psychologii – zewnątrzsterownego.

W naszej części świata realizuje się jednak nieco inny model nowoczesności – model państwa, w którym nie istnieją konkurencja czy też gra pomiędzy prezentującymi mniej więcej równe siły konsorcjami polityczno-biznesowo-medialnymi, wykorzystującymi różne ideologie, tylko powstaje jeden polityczno-biznesowo-medialny establishment, silnie oparty na elitach i układach odziedziczonych po komunizmie. I gdzie stara się on urobić wszystkich pod jeden założony – mówiąc językiem mediów – format.

Określenie maskujące

Oznacza to między innymi poddanie mediów zasadzie, którą w poprzednim ustroju nazywano jednością moralno-polityczną, a tezę o „komercyjnym" charakterze mediów czyni po prostu śmieszną. Czy telewizję (ograniczmy się tylko do jednego przykładu), która dzięki spontanicznej pracy swych dziennikarzy uzyskała film będący murowanym hitem – konkretnie, dowodzący przekonująco, że Lech Wałęsa jednak był „Bolkiem" – i od pięciu lat trzyma ten hit w piwnicy, wydając jeszcze krocie na tabuny prawników blokujących jego nielegalne rozpowszechnianie w sieci, można nazwać telewizją komercyjną? Czy też trzeba jednak się zgodzić, że żądza zysku ustępuje w jej hierarchii ważności innym sprawom?

Określenie „media komercyjne" wypada u nas uznać raczej za określenie maskujące, mające Polaków przekonać, że obrazki, które są im sprzedawane, nie niosą ze sobą żadnych warunkujących, formatujących przekazów. Uśpić czujność, którą rozwinęliśmy w sobie w czasach, gdy propagandowy charakter telewizji był dla wszystkich z nią obcujących oczywisty. Bo, jako się rzekło, najskuteczniej manipuluje się emocjami odbiorcy wtedy, gdy się go zdołało przekonać, że nikt o manipulowaniu nim nawet nie myśli.