Tak mi się przypomniała rodzinna anegdota o szlachotwaniu: jeden siada na świni odciąga łeb do góry (mój ojciec), drugi tnie po gardle (mój dziadek), trzeci co miał podstawić tylko miskę żeby krew na kaszankę zebrać mdleje (niewydarzony zięć mojego dziadka, którego chwała Bogu po rozwodzie wujkiem nazywać już nie muszę).
Znajomy masarz opowiadał o dwóch geniuszach którzy zagazowali świnię wsadzając jej w ryj wąż podłączony do butli z gazem, wszystko było dobrze do momentu gdzy zaczęli ją smalić. Okazało się wtedy że świnka ma bardzo rozrywkowy charakter.
Widziałem świniaka biegającego z wbitą siekierą pomiędzy łopatkami - bo rzeźnik był już "zmęczony" i 3 szlagi w czachę nie ubiły kabana. Poległ w końcu zastrzelony breneką - świniak nie rzeźnik