Parę dni temu był wykład z prawa. Mówione było o stosunkach cywilno-prawnych między osobami. Wykładowca rzucił autentycznym przykładem z własnej praktyki.
Parę dobrych lat temu w Stoczni Gdańskiej, jak ta jeszcze budowała statki, pracowała sprzątaczka. Myła okna na statkach. Okna dość specyficzne bo owalne, na dodatek całkiem małe i długi parapet. Trzeba się od pasa mocno wychylić, żeby sięgnąć szyby.
No i ta sprzątaczka tak wyciągnięta myje te szyby. Niestety myła je tak, że w ciążę zaszła i nie do końca wiedziała z kim. Sprawę zatem skierowała do sądu (bo tu chodzi o alimenty oczywiście)
Sąd mógł to rozpatrzeć w dwojaki sposób. Pierwszy - wypadek przy pracy. Ale to odpadało, bo w tym momencie dostałaby jedynie odszkodowanie, a nie comiesięczne alimenty. Sąd zatem załatwił sprawę w inny sposób - uznał ojcostwo Stoczni Gdańskiej!
Warto dodać, że wtedy jeszcze były stare dokumenty, w których wpisywane był dane ojca. I co mu wpisać? Ojciec zbiorowy? Stocznia Gdańska im. Lenina?
Ciekawe co to za uczelnia, na której wykładowcy zamiast uczyć sobie robią jaja ze studentów, a studenci jak młode pelikany łykają wszystko co im się powie i wierzą, że to autentyk. Tylko żeby nie zapomnieli po "studiach" narzekać, że pracy nie ma dla "wykształconych"...
na UJcie była podobna sprawa. Dziewczyna miała w pisany uniwersytet jagieloński jako ojca dziecka, które miała w wyniku zabaw z dwoma psychologami doktorantami do których zgłosiła się w ramach ochotnika na hipnoze. Nie mogąc okreslić który z nich jest ojcem uznano, że uczelnia.
Właśnie miałem pisać, że urban legend, ale mnie uprzedziłeś. Swoją drogą, w szkole średniej miałem nauczyciela od PO, który opowiadając historyjki z książeczki ze śmiesznymi anegdotami twierdził, że to autentyki z jego życia... Wszystkiego można się po ludziach spodziewać.
Kilkanaście lat temu jak kończyłem studia i nasz wykładowca zarzucił tą urban legend....
Hmmmm...zadziwiające jacy ludzie są naiwni powtarzając takie głupoty i by je uwiarygodnić wypisują je w pierwszej osobie najczęściej.