18+
Ta strona może zawierać treści nieodpowiednie dla osób niepełnoletnich.
Zapamiętaj mój wybór i zastosuj na pozostałych stronach

PRZYPADKI DYREKTORA BURAKA cz. 1

rudyest • 2015-08-03, 02:52
Jest to stary jak świat wpis z bloga niejakiego Rifuna, ale raczej mało osób miało okazję go przeczytać. Pracownik pewnej firmy ( internauci ją zlokalizowali wraz z danymi i zdjęciem głównego bohatera, ale za cholerę nie potrafię tego znaleźć :-P ) opisuje perypetie swojego dyrektora. Taka kariera Nikosia Dyzmy IRL.
Jest to część pierwsza, jeżeli temat się przyjmie to wkleję tu również drugą, a jak nie, to bez problemu znajdziecie ją w googlach :p Zapraszam do lektury:

Początek kariery Dyrektora Buraka

Dyrektor Burak pochodzi z małej pegeerowskiej miejscowości gdzieś w Polsce, w latach osiemdziesiątych doszedł do wniosku, że nasz kraj nie oferuje takim obiecującym młodym ludziom (wykształcenie średnie, podobno rozpoczął studia, ale ma problemy ze sprecyzowaniem nazwy uczelni i kierunku) jak on możliwości zrobienia kariery i postanowił wyemigrować do "NRF-u" (cytat). Trudno się z nim nie zgodzić, bo okres komuny to nie były raczej lata prosperity. Więc wyruszył wraz z całym majątkiem (żona i dziecko) do niemieckojęzycznego eldorado. Po dotarciu na miejsce przeszedł standardową procedurę - obóz uchodźców, zrzeczenie się obywatelstwa, wniosek o przyznanie obywatelstwa niemieckiego, wreszcie samo obywatelstwo. Lata te niestety osnute są mgłą tajemnicy, ponieważ sam bohater niechętnie wspomina, że jego Vaterland wymagał od swojego syna takich poświęceń (jak obóz przesiedleńców) i nie do końca dawał wiarę jego zapewnieniom o czysto niemieckich korzeniach. Wreszcie jednak nastąpił upragniony dzień i Dyrektor Burak otrzymał swój pierwszy i prawdziwie niemiecki Ausweis (czy jak oni nazywają Dowód Osobisty) z jego świeżo zdeformowanym (zniemczonym) imieniem i nazwiskiem. Obecnie Dyrektor Burak i jego rodzina ma ogromny problem, ponieważ okazało się że jego tłumaczenia na pytanie - dlaczego zmienił imię i nazwisko to kłamstwo. Zawsze twierdził, że Niemcy go do tego zmusili, teraz rząd federalny postanowił że wszystkie imiona i nazwiska krzyżaków mają być pisane w oryginale, przy okazji okazało się że wszyscy o zmienionych nazwiskach specjalnie sobie tego życzyli.

Pierwsza praca Dyrektora Buraka

Pierwszym etatem, jaki otrzymał (zdobył) nasz bohater na łonie kapitalizmu była posada kelnera. Co do miejsca pracy pojawiają się pewne wątpliwości - w jednej opowieści jest to "najlepsza i bardzo ekskluzywna" francuska restauracja (najlepsza w mieście zamieszkania Dyr. Buraka), innym razem jest to klub nocny - równie "ekskluzywny i elegancki". Gośćmi jednego i drugiego bywali możni świata biznesu Niemiec i nie tylko (w jednej z opowieści pojawił się nawet arabski szejk). Ekskluzywność, a przynajmniej profesjonalizm lokali należy poddać w wątpliwość, ponieważ w owym okresie Dyr. Burak jeszcze nie posługiwał się swoim ojczystym językiem (niemieckim), ani żadnym innym europejskim (do dzisiaj). Jeżeli nawet pracował w owych miejscach (miejscu?) to raczej w charakterze pomywacza a nie kelnera. Niemniej jednak trzeba przyznać naszemu Dilbertowi, że po otrzymaniu upragnionego prawa do zasiłku socjalnego nie spoczął na laurach i nie zaczął korzystać z uciech kapitalizmu a zaczął szybko wspinać się po szczeblach drabiny społecznej. Wtedy też po raz pierwszy zauważył u siebie nieprzeciętne zdolności do robienia złotych "interesów". Zauważył, że loże w lokalu nocnym (tym "ekskluzywnym") są tak skonstruowane, że pomiędzy oparciem i siedziskiem jest szpara w którą wpadają kluczyki, bilon i drobiazgi, które siedzący tam goście noszą w kieszeniach. Zaproponował więc właścicielowi, że będzie zostawał po godzinach i pomagał sprzątającym doprowadzić do porządku salę - właściciel oczywiście się zgodził i jeszcze wyraził zachwyt jaki to pracowity naród ci Polacy. Nie wiedział, że Dyr. Burak to żaden Polak tylko krzyżak z dziada pradziada. Nasz bohater nie przepracowywał się specjalnie ze sprzątaniem, za to bardzo starannie przeglądał szpary w lożach. Po jakimś czasie nasz strateg wpadł na genialny pomysł jak zwielokrotnić zyski bez wkładu własnego. Pomysł był genialny w swojej prostocie po prostu wydawał klientom resztę w możliwie największej ilości bilonu tłumacząc, że w kasie niestety nie ma banknotów o niskich nominałach. Na uwagi (opowiadał tę historię publicznie) swoich podwładnych, że takie działania można nazwać (łagodnie) "uczciwymi inaczej" stwierdzał, że to żaden problem jak są frajerzy, którzy aż się proszą o to żeby na nich "zarobić" (cytat).


Nie mogę dodać reszty w spojlerze bo ch*owo napisany skrypt pluje się o linki zewnętrzne których, k***a, w tekście nie ma. Resztę dodam jutro ;)

zeolski

2015-08-03, 03:52
Didn't read lol!

SKR

2015-08-03, 09:43
Daj link do reszty

Cz...........el

2015-08-03, 09:51
@SKR bez problemu znajdziesz to w internecie, te teksty mają ponad 10 lat.

SKR

2015-08-03, 12:48
Czuły_Gwałciciel,
Znalazłem ale niestety tekst sie urywa w najlepszym momencie - tylko sie wk***iłem

Cz...........el

2015-08-03, 13:16
@SKR, to mozliwe, że znalazłeś całość, bo oryginał też urywa się nagle i nigdy nie został dokończony

szefu

2015-08-03, 15:01
ożeszty, jakie jutro, dawaj teraz! k***a to jak przerwa na reklamy na polsacie, w najlepszym momencie, ażeby Cię kule biły i piorun smagał po prąciu!

rudyest

2015-08-03, 18:52
Druga praca Dyrektora Buraka

Podtytułem powinno być przysłowie: Głupi ma szczęście. Otóż Dyr. Burak postanowił rozwijać dalej swoją karierę, w tym celu podjął pracę w koncernie działającym w sektorze przemysłu ciężkiego. Niestety nie było to jeszcze stanowisko wyższego szczebla kierowniczego, nie było to niestety również stanowisko średniego szczebla kierowniczego, a co gorsza w ogóle nie było to stanowisko kierownicze. Prawdę mówiąc był w tym koncernie zwykłym robotnikiem (w pierwszym okresie nawet niewykwalifikowanym, co oznaczało, że nie mógł obsługiwać żadnych maszyn - poza miotłą i impulsownikiem kinetycznym potocznie zwanym młotkiem). Pierwsze zdarzenie nawiązujące do w/w przysłowia miało miejsce już na samym początku, w ustach Dyrektora Buraka brzmi mniej więcej tak: "Wiesz jak ja tam zacząłem robić to jeszcze ciągle zapier.......łem w tym burdelu (ekskluzywny lokal z Części 1) i pracowało się całe noce, to jak rano szłem (celowo nie poprawiam) do fabryki to byłem strasznie zj***ny. Ale trzeba było tylko wytrzymać do 10 i wtedy była przerwa a po przerwie, tak żeby mnie nikt nie widział szedłem (będę zawsze poprawiał - płynniej się pisze) do magazynu opakowań, chowałem się pod kartony i spałem. I tak przez kilka miesięcy aż tu kur...a, kiedyś jakiś ch..j z kierownictwa łaził po firmie i zauważył że coś wystaje spod kartonów. Zawołał kierownika zmiany i zrobił alarm, że kogoś przygniotły kartony, niezły głupek, jak mnie spod tych kartonów wyciągnęli to nie wiedziałem, o co chodzi - kupa ludzi i wszyscy krzyczą i pytają się jak się czuję, to się zorientowałem, że oni wszyscy naprawdę myślą, że mnie przygniotło. A wiesz, co było dalej - ci debile dali mi wolne do końca tygodnia i jeszcze ekstra szmal, żebym nic nie mówił, bo te kartony nie były zabezpieczone. Najlepsze jest to, że nikt się nie zastanowił jak mogły mnie przygnieść puste tekturowe pudełka".
Minęło kolejnych kilka miesięcy (lat?) i Dyr. Burak awansował - został robotnikiem wykwalifikowanym i zaczął obsługiwać maszynę do spółki, na jednej zmianie z innym obywatelem Niemiec rodem z Turcji. Maszyna była podobno bardzo długa i duża i coś tam toczyła, a sterował nią "komputer" (prawdopodobnie chodzi o jakieś przełączniki elektromechaniczne, jak to w tokarkach), który obsługiwał nasz Dilbert-Dyzma wraz z kolegom. Szybko nasz innowator zauważył, że do obsługi tej skomplikowanej maszynerii wystarczy jeden człowiek, z czym całkowicie zgadzał się Helmut z Istambułu, więc podzielili swoją zmianę na jeszcze krótsze dyżury i kiedy jeden pracował (obsługiwał komputer), drugi mógł odespać noc (Turek też był na dorobku i pracował w restauracji). Tak obu stachanowcom upływały dni, miesiące (lata?), aż tu któregoś dnia Dyr. Burak leżąc spokojnie pod maszyną (jakimś blokiem głównym) zauważył wyciek oleju. Wykombinował więc sobie, że jak to zgłosi do kierownictwa to na pewno trzeba będzie to naprawić, jak przyślą kogoś, kto to będzie naprawiał to maszyna będzie nieczynna, czyli on nie będzie miał co obsługiwać, a więc zupełnie legalnie będzie mógł robić to, co robi, czyli odpoczywać po przepracowanych nocach. Jak wymyślił tak też zrobił. I co się okazuje, przyszedł Dyrektor Techniczny popatrzył i kazał natychmiast zatrzymać sprzęt, wyciek był na tyle groźny, że groził poważnym uszkodzeniem całej tokarki wartej (podobno) miliony marek. Nasz, Dyr. Burak został pochwalony (mało istotne) i (co ważniejsze) nagrodzony - finansowo. Otrzymał premię w wysokości 5.000 DM, co stanowiło jego blisko dwumiesięczne wynagrodzenie.
Dyr. Burak po dziś dzień z łezką w oku wspomina prace w owym koncernie i ciągle podkreśla, że to dopiero była FIRMA, nie przemawiają do niego argumenty, że w/w firma zbankrutowała na początku lat dziewięćdziesiątych. Podejrzewam również, że wtedy Dyr. Burak po raz pierwszy spotkał się z Dilbertowskim zarządzaniem i sporo sobie przyswoił.

Dyrektor Burak stawia pierwsze kroki w "wielkim biznesie"

Dokładnie kroniki (okresy, w których Dyr. Burak mówi prawdę) nie podają, kiedy ostatecznie zerwane zostały kontakty naszego Dyzmy z branżą restauracyjno - rozrywkową i metalurgiczną (w domyśle informatyczną - obsługa komputera). Fakt faktem - przełom lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych, a szczególnie zmiany w Polsce spowodował nagły przypływ genialnych pomysłów do głowy Buraka na zrobienie interesu życia. Pierwszy i w konsekwencji ostatni (własny pomysł) to - Firma Transportowa. Tradycyjnie jak Dyr. Burak pomyślał tak zrobił - kupił samochód dostawczy (Mercedes z plandeką - lekko używany, co prawda, ale za to długo, bo kilkanaście lat) i zaczął zdobywać trudny rynek na dzikim (wtedy jeszcze) wschodzie. W zasadzie do końca nie jest jasne, co i gdzie woził, a jedyne opowieści z tamtych czasów ograniczają się do barwnych relacji z pobytów w agencjach (nie celnych), które wtedy powstawały jak grzyby po deszczu. Zresztą z jego punktu widzenia miało to ekonomiczne uzasadnienie - za jednorazową (wcale nie wygórowaną) opłatą miał: nocleg (w tamtych czasach klient płacił za noc a nie godzinę, podobno?), relaks, rozrywkę (jedyne zainteresowania do dzisiaj) i miłe (czytaj niewymagające) towarzystwo.
W tym momencie w mojej opowieści pojawia się nowy bohater, nazwijmy go Wujek. Wujek jest pracownikiem firmy do dzisiaj i można powiedzieć, że moim przełożonym. Jest postacią równie istotną, choć oczywiście nie tak ważną jak Dyr. Burak. Wujek będąc jeszcze studentem w latach siedemdziesiąt-osiemdziesiąt uzyskał paszport i pozwolenie na wyjazd (w celach turystycznych oczywiście) do RFN. Skwapliwie z niego skorzystał i po zwiedzeniu (w dwa dni) tego pięknego kraju podjął pracę w firmie o profilu, której nie będę opisywał, ponieważ jest to Firma-Matka spółki, w której pracuję. Przygoda Wujka z pracą w tym przedsiębiorstwie trwała dwa razy po trzy miesiące w przeciągu kilku lat w trakcie wakacji. Po skończeniu studiów Wujek jak każdy przykładny obywatel PRL podjął pracę w przedsiębiorstwie państwowym, żeby oddać państwu, co jego (sponsoring studiów). Już po rewolucji w roku 1989 Wujek wyczuwając szybką dewaluację wartości nabywczej Marek Niemieckich postanowił po raz ostatni wrócić do Państwa Krzyżackiego i zarobić, choć trochę twardej waluty, ot tak żeby mieć, z czym wejść w kapitalizm. W zasadzie robił to samo, co zawsze, ale o ile poprzednio żaden z właścicieli firmy ani żaden z Managerów nie zauważali go, to teraz żywo zaczęli wypytywać jak to teraz jest w Polsce: czy już można otwierać firmy prywatne, czy są fachowcy tacy a tacy, czy to na przykład problem założyć telefon, wynająć biura, halę produkcyjną. Wujek jako patriota oczywiście przedstawił nasz kraj jako miejsce, w którym niedługo spełnią się marzenia wszystkich kapitalistów i w ogóle krainę mlekiem i miodem płynącą, do tego mlekiem i miodem bez właściciela i ten, kto będzie pierwszy, to nachapie się najwięcej (smutne jest to, że trochę w tym prawdy). Wujek popracował i poopowiadał, po czym wrócił do kraju nie przeczuwając nawet jak szybko i jak bardzo zmieni się jego życie.

Dyrektor Burak stawia pierwsze kroki w "wielkim biznesie" cd

Tymczasem Dyr. Burak rozwijał nadal swoją firmę transportową. W owym czasie rząd polski prowadził szeroko zakrojoną agitację wśród zachodnich przedsiębiorców w celu przyciągnięcia kapitału do Rzeczypospolitej. Jeden z konsulatów na terenie Państwa Krzyżackiego zorganizował spotkanie dla prezesów firm myślących o inwestycjach w Polsce. I jak się domyślacie informacja ta dotarła do Dyr. Buraka, no cóż w zasadzie spełniał wszystkie warunki - niemiecki przedsiębiorca, prezes (szkoda, że jednoosobowej spółki, ale kto by tam wnikał w takie drobiazgi) do tego posiadający kapitał (mercedesa opisałem wyżej) i (co cenniejsze) wiedzę o realiach inwestycyjnych na wschodzie. Kiedyś nad tym się zastanawiałem, czy ja na jego miejscu zdecydowałbym się na taką wizytę w konsulacie i doszedłem do wniosku, że bez wpływu środków odurzających z pewnością - nie (może to jest powód, dla którego to on, a nie ja jest dyrektorem). Ale to tylko dygresja (może niepotrzebna). Dość powiedzieć że Dyr. Burak odpowiedział na ogłoszenie konsula i stanął pośród przedstawicieli takich firm jak KLUDI (największy na świecie producent armatury), JADO (czołowy niemiecki producent elektromechaniki i automatyki) jak równy między równymi. Na spotkaniu tym zjawili się też dwaj spośród trzech współwłaścicieli firmy, której losy opisuję. I cóż za zaskoczenie, Dyr. Burak został rozpoznany przez jednego z nich jako przedsiębiorca z tego samego miasta (!!!). Po latach sprawa się wyjaśniła - znajoma wydała się twarz Dyzmy. Swoją drogą jego wygląd jest dość charakterystyczny (jak na warunki cywilizowanego kraju) - złoty sygnet (co najmniej jeden), kilka złotych bransolet (na obu nadgarstkach), no i do kompletu złoty łańcuszek i lisie oczka, prawda, że szczególna charakteryzacja jak na przedsiębiorcę. Ale wygląd, o ile charakterystyczny jest, to w żadnym razie nie tłumaczy skąd podejrzenie u mojego pryncypała, że spotkał Dyr. Buraka w trakcie swojej działalności biznesowej. A tak naprawdę spotkał go w trakcie wizyt w restauracji, w której Burak był kelnerem!!! (Wyroki boskie są niezbadane). Co najciekawsze sam Dyr. Burak dopiero po latach zdał sobie sprawę z okoliczności w których po raz pierwszy widział Waldka (tak będę określał nowego bohatera - skoro Burak zniemczył swoje polskie imię to ja spolszczę niemieckie Waldka). Tak, więc nieświadomi pomyłki (obaj) stanęli obok siebie i wysłuchali, co do powiedzenia ma konsul na temat inwestycji w krainie mlekiem i miodem płynącej. Instynkt Dyr. Buraka podpowiedział mu, że jego potencjalny partner w interesach ma szmal (nie mały) i poważnie myśli o inwestycji w Polsce - w obu wypadkach nie mylił się. Kuł więc żelazo póki gorące, opisał (bez zbędnych szczegółów) tabor samochodowy, jakim dysponuje, i lata doświadczeń na trudnym dla interesów polskim gruncie. Nie omieszkał również napomknąć o znajomości języka polskiego (tak jakby nie było słychać, że mówi ze wschodnim akcentem - do dzisiaj zresztą). Uwieńczył zaś negocjacje propozycją podpisania kontraktu, w którym on (jego firma, przepraszam - kompania transportowa) świadczyłaby usługi przedsiębiorstwu Waldka, bo przecież coś tam i z powrotem będzie woził. I niestety w tym wypadku się przeliczył.

Firma rusza

Dyr. Burak przeliczył się, jeżeli chodzi o (z pewnością) lukratywny kontrakt na transport, jednak jakby na otarcie łez Waldek zaproponował mu posadę prezesa (!!!) w nowo powstającej spółce j.v. (jak to Burak mówił "joint"). Waldek zaprosił Buraka do siebie do firmy pokazał mu, co i jak i powiedział, że w Polsce tu i tu mieszka taki chłopak (właściwsze będzie określenie facet - Wujek, a o nim tu mowa miał już lata studenckie za sobą), co kiedyś pracował w Niemczech i mniej więcej wie, o co chodzi, więc dobrze będzie jak Dilbert-Dyzma pojedzie i skontaktuje się z nim, a przy okazji dowie się jak od strony prawnej wygląda założenie spółki i poszuka lokalizacji. Jako motywację otrzymał fundusze na wikt i opierunek (nie małe) i co najważniejsze ze wszystkiego - MERCEDESA, a musicie wiedzieć, że dla Dyr. Buraka nie istnieje marka przedniejsza niż PKS (co starsi czytelnicy pamiętają pewnie "logo" na autobusach PKS - prawda, że podobne?), był to jego wymarzony i wyśniony pojazd, cudowna zabawka, wspaniała maskotka, najbardziej charakterystyczna oznaka statusu społecznego z jaką kojarzy polaczek bogactwo, a do tego wszystkiego był jego i tylko jego (no może niezupełnie jego, ale tylko on mógł go używać i tylko on decydował, gdzie nim pojedzie). W tej sytuacji Burak ochoczo wyruszył do "Polen", jednak postanowił przełożyć wizytę u Wujka i poszukiwanie lokalizacji o jeden dzień. Powód, jakże oczywisty, co prawda bywał już w "Polen" wielokrotnie, ale niestety nigdy nie znalazł (z przepracowania) czasu na odwiedziny u rodziny. Teraz, kiedy już był prezesem, mógł swobodnie dysponować swoim czasem, no i nareszcie miał co (Mercedesa) pokazać rodzinie na wsi, tudzież innym kołchoźnikom w rodzinnym pegeerze. Wizyta była nadzwyczaj udana - rodzina uwierzyła nie tylko w to, że Mercedes jest jego, ale (o naiwni) również w to, że niedługo Burak wróci tu już z kapitałem i otworzy firmę, jakiej nawet w "Pogodzie dla Bogaczy" nie widzieli. Notabene w to, że firma jest jego własnością wierzą do dzisiaj (co niektórzy).

Wujek poznaje Dyr. Buraka (właściwie od niedawna Prezesa)

Pierwsze "widzenie" Wujka i Buraka odbyło się bez sensacji, co, kiedy poznacie bliżej Buraka już jest sensacją.
Prezes Dilbert-Dyzma wystąpił, a jakże w roli kumpla Waldka i łaskawie zaoferował Wujkowi posadę (kierowniczą) w nowym koncern-holdingu, który wraz z Waldkiem i "kilkoma jeszcze inwestorami" ma zamiar uruchomić niebawem. Wujek owszem łaskawie wysłuchał i podziękował Prezesowi za propozycję potwierdzając, że będzie oczekiwał na konkrety. Najciekawsze jest to, że Dyr. Burak wydał mu się nawet rzeczowy (!!!) i godny zaufania (!!!), trochę tylko zdziwiło go, że był obywatelem Vaterlandu dopiero kilka lat, a już tyle zapomniał z ojczystej mowy. Bez przesady można powiedzieć, że do dzisiaj płaci za tamten błąd w ocenie. A propos językowej ekwilibrystyki Dyr. Buraka, co prawda nie zdołał się on nauczyć języka, (w którym napisano "Moją Walkę") w stopniu, który w pełni pozwoliłby mu się z asymilować z Bawarczykami, ale nabrał tak charakterystycznej maniery (charakterystycznej dla pewnej reprezentacji polonii) "zapominania" polskich słów i zastępowania ich niemieckimi (nie zawsze) odpowiednikami. Nierzadko w pierwszym okresie swojego pobytu na łonie pierworodnej ojczyzny zadawał też pytanie: "Jak to się mówi po waszemu? (po naszemu czyli po polsku)".
Po wykonaniu pierwszego polecenia Waldka (kontakt z Wujkiem) przystąpił do wykonywania drugiego, rozpoczął szukanie miejsca, w którym można by zlokalizować firmę. Rozpoczął oczywiście od miast wojewódzkich i ich najbardziej reprezentacyjnych części, oczami wyobraźni widział siebie jako nowego magnata, który jadąc swoim PKS-em jest z szacunkiem wytykany palcami przez mieszczan. Waldek jednak szybko sprowadził go na ziemię i wyjaśnił, że nie stawiają ani supermarketu ani butiku z ciuchami Diora tylko zakład produkcyjny i potrzebują hali, najlepiej na zadupiu (będzie tania), i co gorsza, w pierwotnym założeniu nie będzie potrzebna nawet część biurowa (na początku), a wystarczy tylko sanitarno-socjalny węzeł dla pracowników. Dyr. Burak nie mógł uwierzyć!!!! Jak to, nie będzie dwunastopiętrowego biurowca w centrum miasta i stada sekretarek!?! Nie będzie nawet porządnego budynku biurowego przy hali produkcyjnej. Trzeba pamiętać, że kiedy wyjeżdżał z PRL, w kraju panowała moda na kościelne budowanie w świeckim wydaniu (sześciopiętrowa plebania, a w jej sąsiedztwie "ŚWIĄTYNIA" z nawą główną na 20-stu wiernych). Poza tym - to już ostateczny argument dla wyobraźni Buraka, nawet pegeer w jego rodzinnej miejscowości miał "BIURA", tak by się plebs nie mieszał z "Derektorami". Cóż, chcąc nie chcąc musiał wysłuchać argumentów Waldka (a nawet udać, że je rozumie), że na początku firma będzie miała charakter wyłącznie produkcyjny i nie ma potrzeby budowania reprezentacyjnych gabinetów. Pogodzony z myślą, że jego cudowny prezesowski gabinet, cały w marmurach odsunął się w bliżej nieokreśloną przyszłość Dyr. Burak znalazł halę na terenie dawnego gospodarstwa rolnego. Chciałoby się powiedzieć: Co się martwisz, co się smucisz, ze wsi jesteś, na wieś wrócisz.

Dyr. Burak i przypadek z ciężarówką

Dyrektor Burak zadomowił się już na dobre w "swojej" firmie, co prawda była to na początku właściwie manufaktura. Zatrudniała (ta manufaktura) około dziesięciu osób, w tym 8 kobiet, jednego mechanika do obsługi maszyn, Wujka (wdepnął już w bagno) jako kierownika i oczywiście Prezesa (niedługo pojawię się ja). Proces technologiczny jest (pisałem o tym wcześniej) niezwykle prosty - przyjeżdża TIR z produktami, biali murzyni robią z nimi to, czego nie opłaca się robić w Marchii, bo tam za dużo trzeba płacić Rumunom, Turkom, Arabom, krewnym Olisadebe i Polakom, po czym wraca z powrotem. W początkowym okresie było tylko pięć maszyn, więc TIR zapełniał kalendarz produkcyjny na cały tydzień, z reguły nie wyłączając sobót i niedziel. W soboty i niedziele firma pracowała bynajmniej nie z potrzeby dotrzymania terminów, ale raczej z powodu widzimisie Prezesa Buraka, w myśl, bowiem nowoczesnych zasad zarządzania personelem uważał on, że jeżeli każe przychodzić pracownikom w dni wolne od pracy to będą czuli przed nim respekt (dlaczego!?!).
No dobrze, ale miało być o ciężarówce (stosunek do pracowników będzie często pojawiał się w tekście), tak więc w tamtym okresie w firmie transportowej (niemieckiej, a jakże, ale nie Buraka), która podpisała kontrakt z Waldkiem na obsługę dostaw pracował kierowca, który pochodził z Hiszpanii. Swego czasu Hiszpania też nie była najbogatsza i jej obywatele wyjeżdżali za chlebem na wschód (z racji położenia geograficznego). Jak na Hiszpana przystało miał gorący temperament i ciekawy zwyczaj podjeżdżania pod firmę na piszczących kołach (wszystkich osiemnastu). Przyznaję, że trzydziesto tonowa ciężarówka parkująca na parkingu firmowym w obłoku dymu z rozgrzanych opon robi wrażenie. Tego dnia Burak siedział w swojej kanciapie wraz z zapoznanym kilka miesięcy wcześniej oficerem Wojska Polskiego - nazwijmy go Generałem, kiedy usłyszał od pracownika, że od strony Urzędu Celnego zbliża się Hiszpan w swojej ciężarówce. Zwrócił się, więc do Generała tymi słowy: "Choć a zobaczysz coś zajeb....ego. Kierowców, co robią takie numery możesz zobaczyć tylko u mnie." (dla niewtajemniczonych - wszyscy oczywiście byli przez Buraka informowani o tym, że nie tylko jedna, ale i druga firma jest jego własnością). Poszli więc i stanęli przed firmą czekając na obiecany przez Dyr. Buraka pokaz. Hiszpan faktycznie nadjechał z fasonem, widząc, że ma publiczność docisnął jeszcze gaz i wszedł w zakręt na podjeździe. Koła piszczą. Dym unosi się wokół samochodu. Naczepa się wypina. Przelatuje obok Buraka i Generała. Wpada między samochody (niestety nie uszkodziła Burakowego PKS-u). I uderza z impetem w ścianę hali produkcyjnej. Wybija dziurę mniej więcej metr na metr (suma sumarum nic się nikomu nie stało). Burak i Generał stoją jak skamieniali z rozdziawionymi gębami, wreszcie ten drugi odzywa się: "Ja pier....lę, skąd wiedziałeś !?!". Burak niestety nie wiedział. A właściwie nie podejrzewał, że coś takiego może się stać. I w zasadzie cofam słowa o braku ofiar, uszczerbku (nie pierwszego) na umyśle doznał Dyr. Burak.

Dyr. Buraka walka ze stresem

Przez całe dotychczasowe życie zawodowe Burak wykonywał czyjeś polecenia, nagle ta sytuacja zmieniła się z dnia na dzień. Teraz to jego zadaniem było kierowanie (zarządzanie) i wydawanie poleceń. Czego efektem był w pierwszej fazie stan kompletnego zagubienia. Następnie była to bezsilność spowodowana ograniczoną (zerową) wiedzą i całkowitym brakiem kompetencji. Obecnie Burak jest pewną odmianą Rainmana żyjącego w wirtualnej rzeczywistości, którą sobie sam stworzył. Ale cofnijmy się w przeszłość. Poniżej przytaczam jeden z nowoczesnych standardów zarządzania:
Zarządzanie Produkcją -
Mechanik przychodzi do Buraka i mówi: "Panie Prezesie (tak Trzeba było się do Buraka zwracać) maszyna się zepsuła."
Burak: "Więc ją ku...wa napraw".
Mechanik: "Tak, ale potrzebuję taką a taką część".
Burak: "Dobra jutro ci przywiozę."
Następnego dnia Mechanik przychodzi po obiecaną część (Burak oczywiście jej nie kupił, bo zapomniał).
Burak: "Czego ku..wa znowu chcesz".
Mechanik: "No właśnie ja eee.. Panie Prezesie eee.. przyszedłem po tą część do maszyny eee.. co to się zepsuła."
Burak: "Jaką część!?! Aha!?!" (tu olśnienie) i nagły zwrot akcji - "Co ty ku..wa myślisz, że ja nie mam co robić tylko jeździć i szukać jakiś pier....nych części? Masz to naprawić bez nich a jak nie to cię wypier....lę i znajdę se takiego co to potrafi naprawić bez nowych części!!!."
Niektórym może się wydawać, że przesadziłem z liczbą wulgaryzmów, niestety nie, a właściwie to mocno ją ograniczyłem, Dyr. Burak, bowiem pośród swoich niezliczonych talentów ma jeden bardzo szczególny: Potrafi mówić całymi zdaniami używając tylko przekleństw w różnych przypadkach i odmianach (ja takiego daru nie mam, więc chcąc nie chcąc muszę stosować polszczyznę). Ze szczególnym zaś upodobaniem stosuje ten swego rodzaju dialekt w stosunku do swoich podwładnych (bez względu na stanowisko, wiek i co najbardziej chore - płeć). Pewnie mu się wydaje, że wzbudza tym powszechny respekt i szacunek (o żałosny), a może myśli, że przez to przechodzi na bardziej nieformalną (koleżeńską) stopę. A swoją drogą tą brakującą część kupił Wujek.
Miesiące mijały i nawet do Buraka zaczęło docierać, że nie nadaje się do tego, co mu kazano robić (zarządzania, kierowania, reprezentowania, itp., itd.). Stres związany z faktem, że uświadomił sobie, iż jest kompletnym idiotą i prymitywem był tak duży, że Dyr. Burak marniał w oczach. Wreszcie wpadł na cudowny pomysł postanowił codziennie zakładać "różowe okulary" w celu upiększenia świata i siebie. A robił to w następujący (jakże prosty) sposób, przychodził do firmy zamykał się w swojej kanciapie i upijał się (czasami do nieprzytomności).

Dyr. Burak jako Kaowiec

Zastanawiające - on pije gorzałę całymi dniami, a ci z Helmutowa (centrali) nic. Rozwiązanie zagadki bardzo ciekawe i proste (większość działań Buraka jest nieskomplikowana), otóż Dyr. Burak nawiązał nieformalne stosunki ze wszystkimi, którzy mają coś do powiedzenia w Firmie (tam, nie tu, bo tu rządził tylko on). Szybko się zorientował, że większość z Helmutów ma obraz Polski tylko z opowiadań dziadków (żołnierzy Wehrmahtu), czyli ładne i tanie kobiety, wóda i żarcie za darmo a w pesymistycznej wersji za niewielkie pieniądze. Większość wizyt wyglądała więc następująco: Burak odbiera gości z lotniska. Wiezie ich do Hotelu (z reguły wynajmował od razu pokój dla siebie). Wieczorem poi ich wódą, aż im bańki nosem wychodzą. Kolejny punkt programu to Dyskoteka. Jak się chłopcy rozochocą hajda do burdelu zobaczyć co nasz kraj oferuje najlepszego (towar ceniony w całej europie). Następnego dnia spanie do południa. Śniadanko i wizyta kontrolna w firmie, z reguły mają przed odlotem czas na kawę (jedynie ci ciekawscy na dwu trzy minutowy spacer po hali). O czternastej wypad na lotnisko. I życie wraca do normy. Kaowiec wraca do Firmy i na rozładowanie nerwów wypija ćwiarteczkę (gwoli jasności dla młodszych czytelników Kaowiec to relikt PRL był to człowiek, który na wczasach pracowniczych miał za zadanie organizować przedstawicielom klasy robotniczej rozrywkę kulturalno-oświatową). Schemat tych wizyt kontrolnych powtarzał się regularnie jakieś osiem lat, co było potem, to napiszę później.
Przez te osiem lat raz tylko powiało sensacją. Sam Bóg postanowił nawiedzić Buraka i zobaczyć jak zarządza jego szmalem. Wszyscy byli pewni, że nadszedł kres jego błyskotliwej kariery. Znaki na niebie i ziemi na to wskazywały. Boss nie chciał wieczornej kolacji, ani dyskoteki, ani (argument ostateczny) burdelu. Mało tego - prosto z lotniska kazał się przywieść do firmy. Następnego dnia (o zgrozo) siedział w niej od rana i zadawał niewygodne i bardzo trudne pytania. Kto to jest ta kobieta w biurze (w tym czasie Burak postawił już sobie zaczątek kompleksu biurowego)? Po co tyle osób obsługuje tą maszynę i w ogóle, co to za maszyna. Czemu jest taki bałagan na hali? Dlaczego pracownicy nie mają wody mineralnej? Czemu nie mają przerwy na śniadanie (najlepsze jest to że zwykle mieli, ale Burak myślał, że jak Boss zobaczy, że kazał im pracować bez przerwy to się ucieszy) itp. Itd. Burak był załamany wszystkie jego standardy zarządzania personelem legły w gruzach. Uratowały go dwie rzeczy. Pierwsza Burak konsekwentnie od początku przy zatrudnianiu nowych pracowników kierował się jedną zasadą - nie ważne wykształcenie, doświadczenie, wiek i płeć, ważne abyś nie mówił po niemiecku. I tak jako jedyny tłumacz występował on. Rozmowy Boga z pracownikami wyglądały na przykład tak:
Bóg: "Czy czegoś wam brakuje".
Pracownik: "Przydałyby się większe szatnie i więcej pryszniców".
Tłumaczenie Dyr. Buraka: "Nie, wszystko mamy. W poprzedniej firmie, w której
pracowałem nie było nawet połowy tego, co tu."
Bóg: "To dobrze wracaj proszę do pracy."
Tłumaczenie Buraka: "Spi....dalaj do roboty."
Generalnie obraz polskich pracowników (nie zapominajmy, że 90 % to prości niewykształceni ludzie z małych miasteczek lub wsi), który przedstawiał Krzyżakom Burak wyglądał mniej więcej tak: leń, złodziej i kombinator, który cały czas zastanawia się, jak nic nie robić a zarobić. Potwierdzenie tych słów to fakt, że jeden z udziałowców znał tylko jedno polskie słowo (nie wcale nie ku...wa, ani dziękuję, czy dzień dobry), to słowo to "leniwi". A skąd? Dyr. Burak odpowiadając na pytania, dlaczego to nie jest zrobione, zawsze odpowiadał (on wielki Niemiec) - dlatego bo ci Polacy są tacy leniwi (całe zdanie mówił po niemiecku, niestety nie wiedział, jak jest leniwi w języku Goethego). Druga rzecz, która uratował Buraka to opowieść na osobny rozdział. Tak sobie myślę i dochodzę do wniosku, że nudzić się u nas w Firmie jest naprawdę trudno i to nawet, wtedy jak nie ma nic do roboty (w sensie zawodowym).

Druga "rzecz", która uratowała Dyr. Buraka

Okazało się po (jakimś czasie), że Bóg też lubi skosztować co nieco z polskiego towaru eksportowego, a co już jest chyba jasne, doświadczenie w organizacji konsumpcji (tych "towarów") Dyr. Burak miał niemałe. Tak więc, co wyszło po jakimś czasie na jaw, Bóg w czasie tamtej wizyty wykorzystał i (podobno) docenił talenty Kaowca. Decyzja Boga była taka, że Burak dostaje kolejną szansę i lepiej, żeby teraz jej nie spieprzył. W zasadzie tylko z naszego punktu widzenia wizyta w jakikolwiek sposób stanowiła zagrożenie dla posady Prezesa, tak naprawdę Helmuty byli z niego zadowoleni (!!!) - firma przynosiła zyski, a o to przecież chodzi.
Kaowiec łoił gorzałę nadal i organizował wizyty dla Krzyżaków, które po jakimś czasie zaczęły przypominać Sex wczasy. Zresztą często i bez specjalnego skrępowania opowiadał o wyczynach swoich i swoich kolegów. Jedna z opowieści brzmiała mniej więcej tak a dotyczyła, Dyr. Buraka i Boga (nie wiem, czy było to w czasie pamiętnej wizyty):
"No wiesz dobrze ochlaliśmy się wódy no i ku...wa wracamy do Hotelu i przy drodze stoją ruskie ku....wy. Bóg się pyta, ile kosztuje taka. To ja mówię, że mu postawię (znając Buraka wydaje mi się to nieprawdopodobne, ale z drugiej strony Tirówki chyba nie wystawiają faktur). No i wiesz na początku nie chciał, ale ja mu mówię, że człowiek musi ku...wa wszystkiego w życiu spróbować. No i wiesz w końcu się dał namówić. To ja sobie myślę, co tak będę stał i też sobie jedną taką ruską ku...wę wziąłem (mam nadzieję że nie do Hotelu - czasem w nim bywam i obsługa wie, gdzie pracuję). A później, to znaczy rano pojechaliśmy do domu (czyli do Vaterlandu). Wieczorem Bóg do mnie dzwoni i mówi, że go strasznie jaja swędzą (!!!). No i ja tak sobie pomyślałem, że mnie w sumie też (!!!). To od razu pojechaliśmy do lekarza, ku...wa, jak ja się człowieku bałem, że nas te dz**ki czymś zaraziły. A wiesz, co się okazało, że to były zwykłe mendy (!!!! Jak to zwykłe mendy?!!!! dla mnie byłoby czymś raczej niezwykłym mieć mendy !!!). Najlepsze, że ten lekarz powiedział, że raz coś takiego widział, a wiesz gdzie - na zdjęciu w trakcie studiów (tu gromki śmiech) a nie u pacjenta (znowu gromki śmiech)."
Uprzedzałem wcześniej, że będzie niesmacznie i nieprzyjemnie a gwarantuje, że to wcale nie jest jeszcze szczyt (a może bardziej pasuje określenie - dno). Czasami jak widzę Boga, który (mnie z reguły nie zauważa) to sobie myślę "Chłopie, żebyś ty wiedział, co ja wiem" (i nie tylko ja).

Dyrektor Burak zdobywa polski rynek

Firma działała i rozwijała się (rozwój zawdzięczamy raczej koniunkturze na rynku niż zarządzaniu Buraka). Mniej więcej w roku 1993 Dyr. Burak dostał polecenie, żeby sprawdzić, jaki potencjał może mieć rynek polski (dotychczas wszyscy klienci pochodzili z Europy zachodniej). Dyr. Burak zabrał się ochoczo do dzieła - doszedł do wniosku, że nie ma potrzeby zatrudniać specjalistów od reklamy, marketingu czy sprzedaży, cóż to dla niego wygospodarować trochę czasu w ciągu dnia i trochę miejsca w głowie na zarządzanie strategią firmy w tych działach (z produkcją i personelem przecież świetnie daje sobie radę). Nie pomyślał też o zleceniu badań rynkowych, bo po prostu nie wiedział, że robi się takie rzeczy (do dzisiaj nie wie). Przypominam, że Firma jest firmą usługową i sprzedaje właściwie jeden jej rodzaj (gatunek?). Ci z czytelników, którzy pracują w firmach o podobnym profilu wiedzą jak ciężko jest namówić kontrahenta do płacenia (wcale nie mało) za coś, co i tak będzie działać bez naszej usługi.
Rozpoczął swoje działania od obmyślenia strategii, wymyślił więc po pierwsze hasło reklamowe, które brzmiało (to nie żart) "Usługa (tu wstawił nazwę usługi) to jest to". Geniusz!!!! Szkoda, że nie wystartował w "Reklamożercach", (jeżeli już wtedy to coś się odbywało) pewnie by wygrał, nie wiem, w jakiej kategorii (znając jego szczęście - stworzyliby jakąś specjalnie dla niego). Drugi pomysł na dotarcie do klienta, spenetrowanie rynku, wygryzienie konkurencji, zwiększenie obrotu itp., itd. to były targi (do dzisiaj nie wierzę, że sam na to wpadł, ale przyznaję, że jeszcze nie odkryłem, kto mu to podpowiedział). Dlaczego nie wierzę? - ponieważ Dyr. Burak jest typem któremu się wydaje, że do zdobycia klienta wystarczy postawić tablicę z nazwą firmy na bramie wjazdowej.
No, ale wróćmy do targów, Burak zadzwonił do Helmutowa i pochwalił się, że w Polsce odbywają się targi branżowe i dobrze by było gdyby Firma tam zaistniała. Waldek zgodził się (nie dał po sobie poznać, że nie wierzy w skuteczność targów w wykonaniu Buraka) i wyznaczył budżet. Dyr. Burak szybko obliczył, że niestety będzie musiał trochę ograniczyć zaplanowane wcześniej wydatki. Na co starczyło Burakowi: na najlepszy Hotel w Poznaniu (czytaj najdroższy), na gorzałę i łyskacza dla klientów (no może odrobinkę też dla niego), o dziwo starczyło też na kupienie powierzchni wystawowej, na reklamę w katalogu targowym (hasło w końcu trzeba używać), na wynajęcie firmy wykonującej zabudowę. Na co Burakowi nie starczyło: na architekta, który miał zrobić projekt (niestety Dyr. Burak, uznał, że może go zastąpić) - dziwne, że nie dostał nagrody za najciekawszą zabudowę, stoisko przypominało ciemną norę na tyle niewidoczną, że jedyni goście Dyr. Buraka to Waldek i któryś z Krzyżackich Manago (chyba zabłądzili, bo nawet jakby ktoś chciał to i tak by nie znalazł). Kolejna, rzecz, na którą nie starczyło forsy to Hostessy, najgorsze było to, że gdy żona Buraka usłyszała o Hostessach to postanowiła wyruszyć wraz z nim (jako atrakcja stoiska). To pozbawiło Buraka szansy skorzystania z usług Hostess w pierwszym burdelu napotkanym po drodze (najgorsze, że on do dzisiaj myśli, że Hostessy pracujące na targach i wystawach to prostytutki zatrudniane dla rozrywki Prezesów i Dyrektorów).
Tak, więc te działania (nie bardzo wiem jak je nazwać) mające na celu zawojowanie polskiego rynku trwały w takiej formie (hasło reklamowe raz w miesiącu w prasie branżowej, rzadko, ale za to na całą stronę + targi branżowe raz w roku) przez trzy lata. Efekt: 2 klientów (słownie dwóch klientów) wartość (nie mylić z zyskiem) kontraktów, które dla nich zrealizowano nie była nawet równa kosztom jednorazowej edycji hasła w magazynie branżowym. Nawet Waldek i Helmuty zauważyli, że coś jest chyba nie tak i postanowili wprowadzić zmiany.

Dyrektor Burak i Gacek

Waldek i pozostali dwaj udziałowcy (przypominam, że Burak jako udziałowiec występuje tylko w PGR-e) zaczęli okazywać pewne zaniepokojenie (trzeba chłopakom przyznać, że mają nerwy ze stali) poczynaniami Dyr. Buraka. A on przekonany o swojej bezkarności zachowywał się coraz bardziej irracjonalnie. Aby przykłady irracjonalnego zachowania były bardziej przejrzyste muszę nazwać pozostałych udziałowców (zgodnie, więc z tradycją spolszczam ich germańskie imiona, od teraz jeden to Tomek a drugi Olek). Tak więc któregoś dnia Tomek postanowił przyjechać do Polski wraz ze Szwedzkim kontrahentem i pochwalić się nową inwestycją, popełnił jednak dramatyczny w swoich skutkach błąd, a właściwie kilka błędów. Błąd pierwszy - nie uprzedził nikogo o swoim zamiarze odwiedzenia Firmy. Błąd drugi - kontrahent to była kobieta (i do tego ładna). Błąd trzeci - kobieta była z pochodzenia polką i rozumiała nawet wiersze Mickiewicza (bez tłumaczenia). To, co działo się później można nazwać początkiem końca dla Buraczej wolności. Tomek i Pani Szwedka (tak ją nazwijmy) zajechali więc pod firmę, Wujek jak ich zobaczył to mało nie spadł z krzesła. Wpadł do kanciapy Buraka i zaczął go cucić, (Dyr. Dyzma od wczesnych godzin porannych walczył ze stresem) nie bardzo mu to wyszło, postanowił więc wystąpić w roli gospodarza. Tomek wprowadził Szwedkę, przedstawił ją Wujkowi, i oczywiście spytał o Buraka.
Wujek już zaczął wyjaśniać, że Dyr. Burak jest chwilowo niedysponowany, ale w tym momencie w drzwiach "gabinetu" pojawił się nasz bohater. W pierwszej chwili Tomek myślał, że to jakiś okrutny żart, ale gdy uświadomił sobie, że Burak wystrzelił się w kosmos przy pomocy półlitrowej porcji wody ognistej to z zaskoczenia aż zaniemówił. I to kolejny błąd, jaki popełnił biedny Helmut, on zaniemówił a Dyr. Burak wręcz przeciwnie - gęba mu się nie zamykała. Ucałował więc szarmancko damę i spojrzał jej głęboko w oczy po czym stwierdził, że dzisiaj w nocy to on jej pokaże (po pijaku Dyr. Burak staje się takim prostakiem, że Reymontowi by zabrakło słów żeby to opisać). Dyzma puścił do Wujka oczko pod tytułem: "Ale ze mnie zgrywus" (mówił po polsku przekonany o tym, że Szwedka go nie rozumie). I miał rację - kobieta myślała, że się przesłyszała. A w to, że się nie przesłyszała uwierzyła dopiero przy kolacji, kiedy Burak (wiedząc już, że Szwedka to Polka) złożył jej dwuznaczną (a raczej jednoznaczną) propozycję.
Jak się kończy żenująca historia? Po pierwsze Burak dostał w twarz (nie pierwszy raz), ale nic go to nie nauczyło, jedna z jego maksym brzmi: "Jak mi ktoś plunie w twarz to sobie mówię że to deszcz" (ciekawe czy sam to wymyślił). Po drugie ta firma (szwedzka) jest naszym klientem do dzisiaj (może Szwedka skorzystała z propozycji - raczej nie, Burak by się wszystkim pochwalił). Po trzecie i najważniejsze Waldek, Tomek i Olek uradzili, że wyślą Gacka, czyli prawdziwego Krzyżaka, którego zadaniem będzie pilnowanie tego farbowanego.

Koniec części pierwszej :D jeżeli się spodoba to wrzucę jeszcze drugą. Niestety historia kończy się w dość ciekawym momencie, ale i tak warto przeczytać ;-)

Razner napisał/a:

http://www.schopa.pl/ strona firmy :)



Tak, to ta firma :lol:

krzysztof6666

2015-08-04, 22:18
up
podoba się wrzuć resztę jak możesz

RedCow

2015-08-05, 15:31
tinyurl<kropka>com/pnuzcc9

rudyest

2015-08-05, 16:45
Dobra, nie będę zakładał oddzielnego tematu na część drugą, więc jak jakiś mod to czyta to niech łaskawie usunie "cz. 1" z tytułu.

Gacek przybywa

Jak uradzili tak uczynili. Gacek został zatrudniony oficjalnie jako Dyrektor Handlowy a nieoficjalnie, jak się wszyscy domyślali był po prostu Cerberem, który miał pilnować i donosić na Dyr. Buraka. To był rok 1995 lub 96 (pamięć mam dobrą, ale krótką), zresztą to bez znaczenia - za to istotne są jeszcze inne zmiany, które nastąpiły. Po pierwsze odbyło się zebranie zarządu (drugie pod względem wagi w historii firmy), obecny był stary członek zarządu, czyli Dyr. Burak i pojawił się nowy, czyli Gacek. Zarząd uradził, iż od dzisiaj (po konsultacji z prawnikami) spółka przestaje być j.v. a zostaje z o. o. (ZOO to już było tam od dawna, teraz przynajmniej spełniono warunki formalne). Wiązało się to ze zmianom wpisów do rejestru itp. itd. Dla Buraka w tych wszystkich zmianach była istotna tylko jedna sprawa - kto będzie występował na papierze jako prezes, On czy Gacek?
Gwoli wyjaśnienia, nasz Bystrzacha szybko się zorientował, że jedyna konsekwencja jego wybryków to nadzór nad jego osobą w postaci Gacka. Niestety stało się najgorsze - prezesem został Waldek (właściwie najgorzej byłoby gdyby został Gacek, ale i tak to pierwsze potknięcie w błyskotliwej karierze). Drugie potknięcie, a właściwie to już bardziej kwalifikuje się na upadek to fakt, iż Burak został mianowany Dyrektorem, ale nie MANAGING Dyrektorem tylko Dyr. Ds. Produkcji!!!!! To był prawdziwy szok. Do tego wcale nie był to koniec szykan ("tych pie**olonych Szwabów"), najgorsze (z jego punktu widzenia) było przed nim. Otóż Gacek pierwszego dnia zajechał pod firmę nowiutkim samochodem (na szczęście dla niego nie był to PKS - Burak z pewnością porysowałby karoserię gwoździem), był to znak, że trzeba sprawdzić, kiedy jest termin wykupu z leasingu jego PKS-u. I cóż za szczęście, już za kilka miesięcy Burak dostanie nowiutkiego PKS-a. Od razu mu się humor poprawił, bo przecież, kto będzie wiedział, że prezesem jest kto inny (wizytówek przecież nie będzie zmieniał, bo tyle mu zostało starych, a przecież to taki wydatek drukować nowe), a jak go ludzie zobaczą w nowym PKS-ie to przecież nie uwierzą w plotki o degradacji. Cierpliwie czekał więc na wieści z Państwa Krzyżackiego (no może, co jakiś czas przypominał, że leasing na PKS się kończy i trzeba pomyśleć o nowym). Wreszcie nadszedł Wielki Dzień - Burak pojechał do Vaterlandu wszystkim oznajmiając (od kilku tygodni), że wróci nowym PKS-em. Wrócił to fakt, ale po pierwsze nie taki wesoły jak wyjeżdżał, po drugie nie nowym a dwuletnim, a po trzecie nie PKS-em!!!!!!! To był już drugi tak poważny cios w bardzo krótkim czasie, Burak uznał, że skoro jest Gacek (zajmie się robotą), to on może zacząć walczyć ze stresem. No i zaczął walczyć, w zasadzie z małymi przerwami (na sen) przebywał całą dobę na orbicie. Gacek faktycznie zabrał się ostro do roboty i raportował oraz donosił z małymi przerwami (na papierosa) przez całą dobę. Na efekty nie trzeba było długo czekać, odbyło się walne i półformalne zebranie zarządu (pierwsze pod względem wagi w historii Firmy).

Kariera Dyr. Buraka zawisła na włosku

Po Gackowych raportach, których wiarygodność potwierdzał Tomek (mając w pamięci niezapowiedzianą wizytę w Firmie), Waldek postanowił naradzić się i podjąć decyzję co do dalszych losów Buraka. Okazja po temu nadarzyła się w trakcie wizyty zarządu (w komplecie) w okresie Świąt. Po tradycyjnym gadu-gadu o niczym, ktoś postanowił (świnia jedna) napomknąć, że jest pewna drażliwa kwestia, którą trzeba załatwić. Mało tego (gnida jedna) sprowokowała głosowanie pod tytułem: "Zostawiamy Buraka w Firmie czy nie?". Zasada głosowania w zarządzie jest wyjątkowo głupia, do podjęcia decyzji potrzebna jest pełna jednomyślność, ale (banda nazistów) postanowiła wyłączyć prawo do głosu Buraka. A tak była spora szansa, że zarząd nie przegłosowałby dymisji naszego geniusza zarządzania (instynkt samoobrony i zupełny brak poczucia wstydu to charakterystyczne cechy Buraka). Scena, która miała miejsce później to jak klasyk z wenezuelskich "dreszczowców", Burak siedzi ze spuszczonym łbem, łzy mu stają w oczach i słyszy jak każdy z jego kolegów członków głośno i wyraźnie mówi "wyrzucić", "wyrzucić", "wyrzucić".........itd. Burak kuli się w sobie, prawie udało mu się zniknąć a w jego wypadku to prawdziwa sztuka (zwykle nawet w ciemnościach złote łańcuszki i bransolety błyszczą ostrymi refleksami), chyba zdaje sobie sprawę że to już koniec cudownej bajki, po prostu czar prysł. Jak przez mgłę słyszy w oddali głos Waldka (jego zdanie jest ostateczne, przysłowiowy gwóźdź do trumny): "A ja chcę mu dać jeszcze jedną szansę". Burak nie wierzy własnym uszom, zaczyna nerwowo rozglądać się po pokoju i widzi, że nie tylko on wybałusza oczy ze zdumienia. A więc jednak, znowu mu się udało!!!!!! Po spotkaniu wychodzi z pokoju jak zbity pies, ale w duch utwierdza się w przekonaniu, że po prostu jest naprawdę dobrym managerem i tylko Waldek to dostrzegł (reszta to tłumoki). Cóż, dla nas wszystkich nadeszły nowe czasy (jeszcze ciekawsze).
ał pazury (a właściwie szpony). I dawno już tak wesoło w firmie nie było.

Ścieżka kariery według Buraka

Mimo wszelkich działań Buraka, które zagrażały jakimkolwiek perspektywom rozwoju Firmy, ta rozwijała i rozbudowywała się w najlepsze. Przed pojawieniem się Gacka, Burak rozbudował administrację firmy (w sposób, który cechował każde jego działanie - bezmyślnie) i otoczył się grupą popleczników. Tak więc na scenę wkroczyła drobna istota o prostym umyśle zwana dalej Karolą, w niedługim czasie zostanie ona nominowana i wybrana przez Buraka na stanowisko Kierownika działu Import-Eksport Drobne Kradzieże. Jedynym argumentem, który przemawiał za obsadzeniem tego stanowiska przez tę istotę to fakt, iż jest jedną z najstarszych (stażem) pracownic i najczęściej ze wszystkich zwraca się jak trzeba, czyli per Panie Prezesie. Nie była to jednak najbardziej błyskotliwa (błyskawiczna) kariera w historii Firmy (poza karierą, Dyr. Buraka oczywiście).
A z najszybszą karierą to było tak: Któregoś dnia Burak powalczył ze stresem w swojej kanciapie a następnie wyruszył na hale produkcyjne w celu poprzeszkadzania mechanikom i pomolestowania damskiej części załogi. Przechadzał się więc bez celu pomiędzy maszynami i paletami, aż tu nagle zmarszczył ze zdziwienia czoło, bo widzi, że jedna z palet jest opisana w języku jego przodków (po krzyżacku), potoczył przekrwionym wzrokiem po hali i wezwał kierownika zmiany: "Masz się dowiedzieć, kto to napisał i wysłać go natychmiast do mojego gabinetu." Blady strach padł na wszystkich pracowników, bo jak wiadomo Burak przez wszystkie lata bardzo uważał żeby nie zatrudnić nikogo, kto może się pochwalić znajomością krzyżackiego w stopniu umożliwiającym komunikację, strach, więc było pomyśleć, co zrobi delikwentowi, który przemycił tą zakazaną wiedzę na teren Firmy (ukrzyżuje? Raczej mało prawdopodobne. Wyrzuci? Wręcz pewne). Kierownik zmiany stanął na wysokości zadania - odnalazł winowajczynię (to była kobieta) i doprowadził na próg Buraczanego "gabinetu", zastukał w drzwi i przystąpił do bicia rekordu w biegu na sześćdziesiąt metrów na hali. Dziewczę usłyszało ryk spoza drzwi: "Wejść!!!!", więc weszło i stanęło tuż pod drzwiami. Burak siedział rozparty w fotelu i trzymał w rękach dowód rzeczowy (kartkę z opisem palety), jak na wytrawnego dochodzeniowca przystało zadał podchwytliwe pytanie: "Ty to napisałaś?", "Tak" wyszeptało dziewczę. "Czy wiesz, że to jest po krzyżacku?", znowu podchwytliwie zapytał Burak. "Tak" wyszeptało dziewczę. "To znaczy, że ty musisz mówić po krzyżacku" zabłysną intelektem Burak. "Tak" dziewczę wyszeptało ponownie ulubiony wyraz. "W takim razie od jutra już nie będziesz pracować (łzy stanęły w oczach dziewczęcia) na hali a zaczniesz w biurze (zdumienie i wzruszenie odebrało jej głos), ale nie przeszkodziło jej w wyszeptaniu "Tak".
Następnego dnia dziewczę stawiło się w biurze, Burak dopiero po dłuższej chwili przypomniał sobie, po co miała tu przyjść. Fakt zaś, że główny księgowy akurat wkroczył do pomieszczeń Buraka zdeterminował dalszą karierę Cichutkiej (takie przezwisko będzie dla niej najbardziej odpowiednie) została księgową i jest nią do dzisiaj.


Kilka słów o Gacku


Gacek jak już wspomniałem wcześniej jest strażnikiem moralności Dyr. Buraka. W oficjalnej wersji występuje jako dyrektor handlowy (wizytówka), lub dyrektor finansowy (osobiście nie widzi różnicy pomiędzy jednym i drugim pojęciem). Trudno też, aby widział - jego wykształcenie nie predysponuje go do tego w żadnym wypadku. Nie jestem do końca pewien, czym kierował się Waldek zatrudniając akurat Gacka, jedno jest pewne - nie była to wiedza i na pewno nie było to doświadczenie. Podejrzewam, że chodziło raczej o charakter i cechy osobiste, Gacek bowiem jest całkowitym przeciwieństwem Buraka, i nie ma w tym wcale przesady. Burak nie potrafi sklecić zdania bez "łacińskiego" przerywnika, Gacek nigdy nie przeklina. Jeden interesuje się tylko pornografią, drugi teatrem (podobno z wykształcenia jest reżyserem) i literaturą. Ich cechy można by w ten sposób wymieniać w nieskończoność - przejdę jednak do konkretów. Pierwsze spotkanie obu panów nastąpiło jeszcze w latach, kiedy Burak był sobie sam sterem, kapitanem i okrętem a Gacek robił karierę w jakiejś niemieckiej korporacji (kariera była podobno niesamowicie obiecująca), ale zdecydował się pomóc staremu przyjacielowi (Waldkowi) i zgodził się na zesłanie do średniej wielkości firmy na dzikim wschodzie. I co ciekawe (powoli zaczyna być to regułą) on również twierdzi, że Burak zrobił na nim jak najbardziej pozytywne wrażenie!!!!!! Te kontakty były na tyle krótkie, że nie zawiązała się między nimi nić przyjaźni. W ogóle raczej nie odczuwali wobec siebie żadnych uczuć wyższych (a może niższych). To chyba spowodowało, że Dyr. Burak postanowił zagrać tradycyjną piłkę stosowaną w rozgrywkach z Helmutami, czyli wóda, dyskoteka i burdel. Jak łatwo było przewidzieć nic z tego nie wyszło, kilka miesięcy później wpadł do biura z okrzykiem: "Gacek wczoraj w burdelu stracił cnotę?!!!!", ale nie wierzyłem w to wtedy i nie wierzę teraz (Gacek jest żonaty i ma dziecko, jak na prawiczka to nieźle). Po nieudanej próbie nawiązania kumoterskich stosunków Burak z żalu (lub przyzwyczajenia) rozpoczął walkę ze stresem. Gacek przez pierwsze dni był w takim szoku, że próbował udawać, iż nic nie widzi, ale po jakimś czasie rozpoczął najpierw wysyłanie zaszyfrowanych sygnałów a następnie już otwartym tekstem raportował o sytuacji na froncie wschodnim. Jego meldunki były na tyle niewiarygodne, że Centrala nie dawała do końca wiary swojemu agentowi. Z drugiej strony był przecież Dyr. Burak (twórca i zarządca potęgi Firmy na trudnych rynkach wschodnich), który mówił na temat swojej walki ze stresem zupełnie co innego i dodatkowo twierdził, że raporty Gacka mają tylko jeden cel: "Doprowadzić do jego zwolnienia i zajęcia jego miejsca". Cała sytuacja była po prostu absurdalna - dwóch równorzędnych dyrektorów szczerze się nienawidzących i pomiędzy tym wszystkim my i kompletnie zakręcony Krzyżacki zarząd. Przyznać trzeba Burakowi, że miał tupet i wygrał swoją głupotą (ponownie), bo jak zachowuje się normalny człowiek prawie wyrzucony (przez walkę ze stresem) z Firmy i do tego jeszcze pod bacznym okiem agenta - przecież nie przebywa na orbicie od rana do wieczora? Tak, więc fakt, iż Burak właśnie to robił (w rzeczywistości i w Gackowych raportach) wydawał się Waldkowi nieprawdopodobny. Dla rozwiązania swoich wątpliwości postanowił zrobić pewną rzecz (eksperyment).


Eksperyment Waldka


W celu zweryfikowania prawdomówności obu swoich dyrektorów Waldek postanowił zwrócić się do swojego znajomego (nie chciał go zatrudnić do pilnowania obu managerów). Znajomy Waldka to lekarz, spytał go, więc czy medycyna w krajach wysokorozwiniętych jest na tyle rozwinięta, aby można było sprawdzić czy ktoś spożywał alkohol (przy pomocy testów). Nie miał na myśli badania alko matem, ale raczej testy na wzór sprawdzania czy dzieciak bierze "dragi". Lekarz, choć nie jest fachowcem w tej branży obiecał się dowiedzieć i dowiedział się, że są testy, które pozwalają badać czy pacjent w okresie ostatnich kilkudziesięciu dni walczył ze stresem, jedyna wada testów to fakt, że jeden kosztuje kilkaset marek. No ale cóż, co warte śmieszne kilkaset marasków jak Waldek będzie miał pewność, kto tu kłamie Burak czy Gacek.
Zawezwał więc Buraka do Helmutowa i zaprowadził do lekarza, wcześniej lojalnie go uprzedził, po co idą. Test oczywiście wykazał, że Buraka wóda w gardło nie kole, niestety nie stwierdził czy Dyr. Burak pija często i czy dużo - potwierdził po prostu fakt, że pije. Waldek się zasępił i wymyślił bezwzględny zakaz spożywania jakichkolwiek trunków przez Buraka. Powiedział, że jak mu zrobi testy znowu po nowym roku to mają wykazać albo zero albo teraz to on już go zwalnia na pewno. A żeby mu było łatwiej z tym walczyć, to niech sobie znajdzie jakieś hobby, na przykład tenis (o tym będzie później). Burak załamany faktycznie zaczął grać w tenisa i przestał pić (przez chwilę). Cała historia działa się pod koniec wakacji, ale już w pełni jesieni Burak ponownie rozpoczął walkę ze stresem (nie przy pomocy tenisa). Burak pił, Gacek donosił, można powiedzieć życie wróciło do normy. Waldek słuchał raportów i cierpliwie czekał na styczeń i wyniki testów. Tymczasem w grudniu odbyła się kolejna rocznicowa impreza w Firmie i po raz pierwszy został na nią zaproszony nasz felczer od testów. Burak już był pogrążony po szyję i postanowił złapać się brzytwy. Zastosował wobec Lekarza taktykę starego kaowca, czyli: wóda, dyskoteka, burdel. Robił to bez przekonania mając w pamięci ostatnie porażki na polu rozrywki, ale ku jego kompletnemu zaskoczeniu felczer połknął haczyk. Po kilku godzinach łajdaczenia się Burak nieśmiało napomknął o testach i usłyszał to, na co czekał: "Nie martw się" wybełkotał lekarz. Burak już trochę uspokojony rzucił się w wir walki ze stresem i praktycznie do Bożego Narodzenia nie zszedł z orbity. Gacek wiedząc o testach raportował jak najęty a Waldek czekał.
Wreszcie nadszedł dzień prawdy (testów), Burak stawił się w gabinecie, oddał krew i poszedł. Waldek dostał wyniki i zgłupiał, wynik był negatywny, czyli Burak nie kłamał, z drugiej strony sam by przysiągł, że przez te pół roku widział Buraka przynajmniej raz pod wpływem. Biedakowi nie przyszło do głowy, że kłamie lekarz. A może po prostu chciał uwierzyć (przez wzgląd na starą przyjaźń), fakt faktem obaj dyrektorzy pracują nadal a Waldek udaje, że wierzy jednemu i drugiemu.

Przypadki Dyr. Buraka ze sponsoringiem i nie tylko

Burak jest typem, który często powtarza głośno zasłyszaną lub wymyśloną przez siebie idiotyczną formułkę (frazes, przysłowie, głupotę). Do ulubionych należy: "Nic mnie tak nie cieszy jak czyjeś nieszczęście". Co chyba nie jest dziwne (dla tych którzy go znają), nie tylko bezwiednie ją powtarza, ale również stosuje w życiu, co oznacza że jak tylko słyszy że komuś coś ukradziono lub że ktoś sobie złamał nogę to zaraz do niego dzwoni i mówi: "Widzisz mówiłem że tak będzie" (nawet wtedy gdy tak nie mówił). Burak przy całym prostactwie na zewnątrz udaje filantropa (za cudze pieniądze), tak więc sponsorował młodych tenisistów, piłkarzy i pałac młodzieży. Sponsoring wyglądał w ten sposób że brał z kasy firmy pieniądze z funduszu socjalnego i kosztem swoich pracowników zgrywał przed wszystkimi dobrego wujka, wszem i wobec głosząc że to jego prywatne pieniądze, bo na Sponsoring z firmowych pieniędzy nie pozwalają przepisy. Problem pojawił się, kiedy przyniósł kolejną fakturę za piłeczki tenisowe (lub cokolwiek innego) a główny księgowy potrącił mu to z wynagrodzenia. Burak przyleciał z pianą na ustach do gabinetu księgowego i usłyszał, że z powodu ostatnich wypadków (opisanych wyżej) on (czyli główny księgowy) otrzymał od nich (czyli Waldka i Helmutów) zakaz przyjmowania od niego (czyli Buraka) jakichkolwiek faktur (czyli wstrzymano Sponsoring). Na skutki tej decyzji nie trzeba było długo czekać po pierwsze Burak przestał uprawiać swoje hobby (Tenis) a powód był prosty - nie miał sponsora, po drugie musiał przestać udawać dobrego wujka (ostatnia rzecz jak by mu przyszła do głowy to dać na rozwój młodzieży jakiekolwiek prywatne pieniądze), po trzecie wreszcie z treningów musiała zrezygnować żona i dzieci Buraka (dotychczas rodzina państwa Burak korzystała z uciech sportowych za pieniądze Firmy).
Dodatkowo nastały ciężkie czasy dla Buraka z powodu ciągłych telefonów od sponsorowanych wcześniej klubów i kółek młodzieżowych. Przez pierwsze miesiące Burak kazał mówić, że go nie ma w firmie lub jest bardzo zajęty. Ale któryś z bardziej nachalnych kierowników postanowił sprawdzić czy to aby nie jakieś kłamstwo sekretarki, i przyjechał do Firmy. Buraka zastał, ale niestety (niestety dla kierownika) w trakcie walki ze stresem (a w zasadzie tuż po walce). Wykazał się jednak odwagą (może bezmyślnością) i postanowił zapytać, co ze sponsoringiem, na co usłyszał, że jest: "Głupim i zachłannym sk......m któremu jak dać palec to on od razu wpi....li całą rękę razem z płucami. I dlatego on (czyli Dyr. Burak) nauczy go kultury i ukaże za chamstwo i więcej nie da żadnych pieniędzy, ani jemu ani jego innym kumplom z pozostałych klubów". I to, w zasadzie można nazwać końcem ery Sponsoring w Firmie.
Podsumowując trzeba powiedzieć, że Burak ma - odkąd pamiętam - problem z wydawaniem jakichkolwiek pieniędzy, jeżeli przy okazji coś na tym nie zarobi i powiedzenie "Robota zrobiona święta rzecz zapłacić" nie należy do jego ulubionych. Żeby to bardziej zobrazować przytoczę historię, która zdarzyła się przed laty a której byłem świadkiem. W Firmie powstaje dość duża liczba odpadków (liczona w tonach), z którymi od zawsze był problem. Wreszcie Wujek znalazł małą firemke, która za nie wysoką opłatą zgodziła się wywozić odpadki. Firemka prowadzona była przez dwóch braci, oba chłopaki miały po dwa metry wzrostu i po sto dwadzieścia kilo mięśni. I cierpliwie znosiły zgrywanie przed nimi przez Buraka wielkiego prezesa. Któregoś piątku, jak co tydzień jeden z braci przyszedł do Buraka żeby ten mu podpisał fakturę - Burak stwierdził, że jemu jako właścicielowi (ciągle mu z tym właścicielem nie przeszło) należy się procent od zleceń, które otrzymują bracia, na co usłyszał, że może Braci pocałować w dupę (dosłownie). Burak poczerwieniał i powiedział, że dzisiaj nie ma czasu na podpisywanie żadnych gów...nych faktur. Brat nie wzruszony poszedł i wrócił za tydzień z dwoma fakturami, od sekretarki usłyszał, że Dyr. Burak jest bardzo zajęty i nie ma dla niego czasu. Nie przejęty słowami sekretarki wszedł do pokoju Buraka (nie pukając wcześniej) i kazał mu usiąść. Burak widział po minie Brata, że żarty się skończyły, więc usiadł. Brat zaczął mówić (nie podnosząc głosu): "Posłuchaj Debilu (zwrócił się do Buraka), miałem kiedyś dubeltówkę, a mój sąsiad miał kundla, który ciągle ujadał. Więc poszedłem do sąsiada i poprosiłem, żeby uwiązał kundla za domem albo go zastrzelę. Sąsiad kundla nie uwiązał, więc go zastrzeliłem (kundla), policja przyjechała i zabrała mi dubeltówkę. Ale mój brat ma jeszcze jedną. Jak zaraz nie zapłacisz mi za moją pracę Debilu to pojadę do domu, wezmę tą drugą dubeltówkę i wrócę tu a później ci odstrzelę jaja". Obserwowałem całą scenę, słuchałem przemowy brata i zdałem sobie sprawę, że nawet irracjonalność tej sceny mnie nie dziwi (to był kolejny znak, że trzeba zmienić pracę, zanim do końca oszaleję). Druga rzecz, która do dzisiaj nie daje mi spokoju to to, że Burak faktycznie wtedy ze strachu tylko zbladł i się spocił. Fakt faktem poleciał do kasy i przyniósł szmalec i nawet (wspaniałomyślnie) zrezygnował z faktur.

Dyr. Burak i tragedia z PKS-em

Jak pisałem wcześniej Burak nie dostał nowego PKS-a a niestety spadkowy samochód z demobilu po Waldku. Cierpliwie jednak czekał na lepsze czasy i przygotowywał grunt pod przekonanie Waldka do nowego furaka. W tym czasie nowiutki samochód dostał Gacek (kolejny nowy w czasie krótkiej kariery), dla Buraka to był cios, ale i dobry znak bo Waldek napomknął coś o tym, że i dla niego trzeba będzie coś kupić.
Zanim przejdę do dalszej części wątku z PKS-em, muszę wtrącić mały akapit informacyjny. Otóż firma (ku zaskoczeniu moim i pozostałych pracowników) prosperowała nadal i rozwijała się oraz zatrudniała nowych pracowników. I nawiązując do nowych pracowników podejrzewam, iż prawdopodobnie Waldek nie dał wiary Burakowi w to, że rynek polski jest mało obiecujący, jeżeli chodzi o potencjalnych klientów i postanowił zatrudnić osobę odpowiedzialną za jego rozwój. Tak w Firmie pojawiła się Mariola, dziewczyna trochę naiwna, ale dobroduszna i na wskroś uczciwa. Poza tym Mariola ma jeszcze jedną cechę, która nijak nie pasuje do naszej Firmy, otóż można ją określić mianem bogobojnej (w dobrym tego słowa znaczeniu). I używając słowa bogobojna nie mam na myśli dewotki leżącej krzyżem przed ołtarzem po dwie godziny rano i wieczorem, ale myślę raczej o prostej (ludowej) uczciwości. Mariola, bowiem nie przeklinała i bardzo nie lubiła, gdy ktoś w jej towarzystwie przeklinał (!!!!), nie uznawała zdrad małżeńskich i w ogóle jakichkolwiek zdrad (!!!!), itp. itd. (wykrzykniki nie oznaczają mojej dezaprobaty a podkreślają konflikt pomiędzy sposobem bycia i życia Buraka i Marioli). Na szczęście dla niej Waldek jako jej przełożonego wyznaczył Gacka. Nie przeszkodziło to Burakowi uznać ją za wroga numer jeden (w końcu jej zadaniem było udowodnienie niekompetencji Buraka w jednej z dziedzin, w której jest przecież ekspertem). Burak na początku tylko kopał pod Mariolą doły i podkładał pod nogi kłody, ale już wkrótce miał przejść do otwartych działań zbrojnych. O tym, że podkładane przez niego świnie nie przynosiły efektów niech świadczy fakt, iż po roku Mariola złożyła u Waldka zapotrzebowanie na pracownika do "swojego" działu, ponieważ sama nie mogła sobie dać rady. Tak w firmie pojawił się student, którego nazwijmy: Młody. Od tego czasu zaczęli stanowić zespół, który dla Buraka stał się celem numer jeden (mogę im tylko współczuć, chociaż z drugiej strony dzięki temu pozostali pracownicy mają większy spokój).
Wróćmy jednak do historii z PKS-em - Waldek nie chciał w żaden sposób faworyzować Gacka powiedział więc Burakowi, że on też dostanie nową furę. Burak od razu zadzwonił do Stuttgartu (tam swoją fabrykę ma PKS) i zażyczył sobie wysłanie katalogów oraz cenników. Szybko wybrał model, kolor, skóry, klimy, felgi, komputery i pozostałe gadżety, po czym złożył zapotrzebowanie u Waldka. Ten jak zobaczył cenę nowej zabawki to najpierw spadł z fotela, a później zadzwonił do Buraka z informacją, że nawet w najbardziej szczodrej wersji nie zamierzał przeznaczyć nawet połowy szmalu, który chce Burak na jego samochód. Burak najpierw gorzko zapłakał i powalczył ze stresem przez jeden dzień, po czym przystąpił do walki o swoje. Po pierwsze zrezygnował z połowy wyposażenia i obniżył model o jedną klasę. Waldek był nadal nieugięty. Po drugie zadeklarował, że różnicę pomiędzy planowanymi i rzeczywistymi kosztami pokryje z własnej kieszeni. Waldek nadal był nieugięty (wątpił w to, iż Burak dotrzyma słowa i dopłaci swoją część). Wreszcie Burak wyskoczył w samolot i ruszył błagać Waldka o spełnienie prośby o PKS. Jednym z argumentów było że każdy Polak marzy o tym by jeździć swoim PKS-em (skąd mu się to bierze !?). Prawda (moim zdaniem) była trochę inna, prawdopodobnie (a wręcz na pewno) Burak zdążył już się pochwalić wszystkim kumplom i rodzinie, że dostaje nową furę ze Stuttgartu, i gdyby się przydarzyło, że nowy samochód jest innej marki niż ten przedstawiony (model, kolor i wyposażenie można było ukryć) kumplom, mogliby oni pomyśleć, że jest kłamcą (dawno tak myśleli), lub, co gorsza stałby się przedmiotem żartów (był od dawna). Waldek był tak długo męczony, że w końcu się zgodził i Burak zamówił nowego PKS-a. Po odczekaniu czterech miesięcy nastąpił długo oczekiwany dzień odbioru auta.

Dyr. Burak i tragedia z PKS-em cd

Zanim jednak Burak zajechał pod Firmę nowym samochodem to musiał przeżyć stresy związane z "zawiścią" kolegów z pracy i okolicy. Od jakiegoś czasu (od trzech miesięcy), kiedy było już wiadomo, że nowy furak (nie mylić z furą np. siana, która byłaby bardziej na miejscu) to na pewno PKS a nie jakiś tam furak Wujek i Młody przystąpili do realizacji planu pod kryptonimem "Zrób z Buraka kłębek nerwów". Plan był prosty i skuteczny, polegał na przeglądaniu prasy porannej i podkreślaniu fosforyzującym flamastrem wszelkich informacji z rubryk: "Wczoraj się zdarzyło", "W nocy ukradli...", "Napadli wczoraj...", "Znowu ukradli...".
Zasada podkreślania też była prosta, artykuł lub notatka prasowa musiała zawierać słowa: "PKS", a do swego rodzaju perełek (wytłuszczanych na czerwono) należały informacje zawierające: "PKS", "krzyżacki biznesmen", turysta z Helmutowa", "PKS z krzyżackimi tablicami". Do szczególnej kategorii Wujek i Młody zaliczyli też opisy pobicia i zbrojnych napaści na Helmutów. Po dokonaniu porannej prasówki Młody lub Wujek szedł z gazetą do gabinetu Buraka, poczym otwierał ją na właściwej stronie (przymykając przy tym powieki, aby nie stracić wzroku od blasku flamastra) i przekazywał Burakowi ze słowami: "Proszę się lepiej zastanowić nad kupnem tego PKS-u, bo niech Pan Dyrektor zobaczy, co się teraz w tym kraju wyrabia".
Burak przez pierwsze tygodnie znosił dzielnie te hiobowe wieści o tym jak traktują w Polsce PKS-y i ich właścicieli, jednak załamały go dwie rzeczy - pierwsza to rozmowa z kolegą, który kiedyś miał PKS-a, miał go do czasu aż stanął przed szlabanem na przejeździe kolejowym i stał tak nie zastanawiając się nad tym, że odkąd jeździ do swojej firmy przez ostatnie dziesięć lat nigdy nie był on zamknięty (tory i tak już dawno ukradli i wywieźli do skupu złomu). Ale to wszystko uświadomił sobie dopiero po tygodniowym pobycie w szpitalu, jak już wyszedł ze śpiączki. Błąd Burak polegał na tym, że zapomniał, iż zgodnie z zasadą "Nic mnie tak nie cieszy jak cudze nieszczęście" zadzwonił do swojego kumpla ze słowami: "A nie mówiłem ci ku....wa żebyś nie kupował PKS-a". Kumpel nie omieszkał teraz się odgryźć i mało że nie pocieszył Buraka na przykład słowami: "Nie martw się przecież nie kradną wszystkich PKS-ów" to powiedział: "założę się że ci go zapier....lą w ciągu miesiąca".
Druga rzecz, która złamała Buraka to rozmowy z fachowcami od alarmów i zabezpieczeń (generalnie wszyscy twierdzili, że żadne zabezpieczenie nie pomoże i jak będą chcieli to i tak ukradną), dodatkowo Burak usłyszał anegdotę o kciuku (dla czytelników, którzy nie znają: Facet założył sobie kod w Audi, który można było wyłączyć tylko po przyłożeniu kciuka, więc jak się ocknął po ciosie w łeb pałką bejzbolową to nie miał i Audi i kciuka). Burak po jakimś czasie zaczął chodzić i ogłaszać wszem i wobec że on ma w dupie czy ukradną czy nie, będzie jak ma być i nie ma zamiaru przejmować się czyimś gadaniem, no i chyba faktycznie przestał się przejmować, bo mówił o kradzieży (ewentualnej) PKS-u tylko sto - sto pięćdziesiąt razy dziennie. A nawet (podobno) zdarzało mu się mówić o czymś innym.
No, ale wróćmy do dnia, w którym Państwo Burak w komplecie i z fasonem zajechali pod Firmę nowym PKS-em, cała załoga chodziła w koło samochodu i mówiła, jaki to on wspaniały i jaki ładny a co niektórzy dostąpili zaszczytu przejażdżki. Poza tym Pani Burakowa poinformowała wszystkich, że PKS to nie PKS tylko ORKAN, (bo jest taki duży, czarny i ma taki groźny przód). Generalnie nic wielkiego się nie wydarzyło przez następne kilka tygodni, Burak jeździł po wszystkich kumplach i chwalił się jak jego firma prosperuje, że nawet sobie kupił nowego PKS-a. Ale najważniejsze było dopiero przed rodziną państwa Burak, otóż na święta zaplanowane było rodzinne spotkanie połączone z weselem i przede wszystkim cudowna okazja popisania się przed całym pegeerem Orkanem. I wtedy zdarzyła się tragedia (jakiś tydzień przed występami gościnnymi w pegeerze), rano do Firmy dotarła informacja, że PKS został ukradziony. Do południa agencje doniosły, że nie tylko ukradziono furaka, ale i bagaże państwa Burak, ponadto napadnięto i zmasakrowano Buraka, a Pani Burak ma podcięte nożem gardło, Buraczątko zaś jest w szoku i pod opieką psychologów. W samo południe Burak podjechał pod firmę (taksówką) i opowiedział z pierwszej ręki, co się wydarzyło. Najpierw pokazał wszystkim rany, jakie odniósł w czasie walki: podbite oko, połamane żebro i odbite nerki. Przyznam, że ja nic nie widziałem, ale podobno Młody coś zauważył (moim zdaniem tak mówi, bo miał wyrzuty sumienia - zaśmiał się jak usłyszał wiadomość o kradzieży). Podobne do moich odczucia musiał mieć też lekarz dokonujący obdukcji, bo w raporcie nie dołączono jej wyników. No, ale wszystkim było bardzo żal Pani Burakowej, której poderżnięto gardło (w śledztwie okazało się, że tak właściwie to nie poderżnięto jej gardła, bo właściwie to tylko przyłożono jej do szyi nóż a w zasadzie to nie nóż a dłoń, - ale tak twardą, że była prawie jak maczeta). No i na koniec Buraczątko (najbardziej poszkodowane), otóż sprawiało wrażenie jakby przeżyło największą przygodą i nie mogło się doczekać powrotu do domu żeby o wszystkim w szkole opowiedzieć. Nie chcę, aby czytelnicy odebrali mnie jako zawistnego i pozbawionego uczuć wyższych drania (nie pochwalam tego, co przydarzyło się Burakowi - nawet jemu) i twierdzę, że to było największe skur....syństwo. Z drugiej jednak strony komizm sytuacji powalający: cała rodzina Buraków ubrana na czarno i w czarnych okularach, Burak biegający z kserowanymi portretami pamięciowymi złodziei, Pani Burak pochlipująca, co chwila, że nie chodzi o tego PKS-a, ale biedne (generalnie roześmiane) Buraczątko przeżyło taki szok. No i wreszcie miałem (podobnie jak wszyscy pracownicy) dość słuchania, że "Wszyscy pierd....ni Polacy to pier...ni złodziej włącznie ze mną i wszystkimi którzy tu pracuję. I tak w ogóle to pewnie ktoś z nas nadał, złodzieją tą robotę. Bo my dobrze wiedzieliśmy, kiedy Burak wraca do tego jeb...ego kraju pełnego pier...nych złodziei. A teraz do tego nie żałujemy w ogóle, tego, co się stało i zajmujemy się swoimi sprawami (pracą) tak jak by się nic nie wydarzyło. A w ogóle to nikt mu (po godzinach) nie pomaga szukać tych jeb....nych sk***....nów, którzy mu ukradli Orkana."
Tak, więc może jestem draniem bez serca, ale mam dość obrażania mnie i z czasem odczuwam coraz większą radość z faktu, że Orkanem jeździ jakiś Burak na Ukrainie.

Wielkie Zmiany


Otóż było to jakieś pół roku temu, okazało się mianowicie, że Firma wytraciła już wszystkie rezerwy siły inercji, jaką jeszcze parła do przodu. I gdzieś tak w Marcu Waldek i pozostali udziałowcy (Buraka to nie dotyczy, Gacka zresztą też) przeżyli szok. Szok polegał na tym, że pierwszy raz od dziesięciu lat nie przelane zostały na ich konto sumy, których się spodziewali (które obiecywał Burak i Gacek). Obaj dostali miesiąc czasu na to by znaleźć rozwiązanie i Helmuty zapowiedzieli się z wizytą w Kwietniu poczym pojechali z powrotem.
Panikę, którą później nastąpiła można porównać tylko z tą ze stadionu Haisel (nie wiem czy dobrze piszę). Oprócz poleceń wydanych bezpośrednio Burakowi i Gackowi (tych dotyczących uleczenia kondycji finansowej Firmy) Waldek zażyczył sobie od Głównego Księgowego zestawienia wydatków. Ale nie takiego zwykłego (bilansu rocznego czy kwartalnego), chciał zobaczyć wszystkie wydatki, których dokonali Burak i ten, który miał pilnować żeby Burak pracował, nie pił i nie wydawał szmalu firmowego. Tak sobie myślę, że sam na to nie mógł wpaść i podejrzewam, że pewnie ktoś mu delikatnie zasugerował taką wyrywkową kontrolę (do dzisiaj nie mam pojęcia, kto to był). Fakt faktem Księgowy wykonał polecenie bardzo skrupulatnie (od wielu już lat wkurzało go kupowanie na koszt firmy wszystkiego). Pisząc wszystkiego nie przesadzam mam na myśli: papierosy, gorzałę, sprzęt RTV i HiFi (jak kiedyś zestawił ile mamy telewizorów, wideo, lodówek, kamer video i aparatów fotograficznym to się okazało, że jedyna firma w Polsce, która ma więcej to Media Markt), sprzęt sportowy, ale również Burak nie gardził płynami do naczyń i proszkiem do prania (był, bowiem przekonany, że Firma powinna mu nie tylko opłacać mieszkanie w Polsce, ale również wyżywienie, pranie i sprzątanie). Gacek na początku głośno komentował i ganił poczynania Buraka, ale szybko został przez niego przeszkolony i docenił komfort życia bez jakichkolwiek kosztów. Proceder ten w wykonaniu obu panów Dyrektorów trwał latami (w wypadku Buraka lat dziesięć, w wypadku Gacka lat pięć). Waldek jak zobaczył zestawienie wydatków to podobno prawie oszalał - okazało się bowiem (sam byłem w szoku), że roczny koszt utrzymania Dyrektorów (pensje, premie, mieszkania, samochody, telefony i faktury) jest wyższy niż koszty z tytułu wynagrodzenia i ubezpieczenia (ZUS) 300 pracowników!!! Waldek nie wierzył w to, co czyta, (bo i było to nieprawdopodobne), nie będę prał brudów publicznie (zasada Pani Dulskiej), ale np. Burak potrafił przynieść w ciągu miesiąca faktury na paliwo o wartości dwudziestu tysięcy złotych. Jak łatwo się domyślić jeździł sporo (samochodem), ale nie 75 tysięcy kilometrów miesięcznie?!!! Waldek z każdym punktem zestawienia Głównego Księgowego wariował coraz bardziej (biedny, Helmut po dziesięciu latach zdał sobie sprawę że jest najnormalniej w świecie okradany przez swoich rodaków). Szok był podwójny, bo ci, którzy kradli przez dziesięć lat opowiadali, że "wszyscy Polacy to złodzieje i kombinatorzy".
Tymczasem Obaj Dyrektorzy (nieświadomi kontroli wewnętrznej przeprowadzanej przez Waldka) rozpoczęli szukanie oszczędności.



Wielkie Zmiany cd

Rozpoczęli szukanie oszczędności każdy na sobie właściwy sposób. Co ciekawe aktualnie znajdowali się w stanie wojny więc podejmowali decyzje w tych samych sprawach bez konsultacji między sobą. Tak obserwowałem i nie wierzyłem w to, co się dzieje, mniej więcej po dwóch tygodniach wprowadzania reformy zacząłem kupować poniedziałkową gazetę i przeglądać oferty pracy. W mojej ocenie nagłe nasilenie debil-dilbertyzmu z taką mocą w tak krótkim czasie mogło oznaczać tylko jedno: cios, którego Firma nie była w stanie znieść tym bardziej, że koniunktura (w gospodarce) nie nastrajała optymistycznie. Niemniej jednak panowie ochoczo zaczęli rozwiązywać problemy. Problem zbyt wysokich kosztów produkcji (w głównej mierze były to koszty zatrudnienia pracowników) Panowie hiper-managerowie "rozwiązali" następująco, Burak wyznaczył pięćdziesiąt osób (kierował się oczywiście własnym widzimisie, a w zasadzie regułą pod tytułem: "która z pań kiedyś uległa Burakowym amorom zostaje, a która nie zniosła molestowania i nie uległa bądź nie daj boże odpyskowała - wynocha") i zwolnił je w trybie natychmiastowym. Nie słuchając porad Głównego Księgowego. kazał na wypowiedzeniach jako powód rozwiązania umowy napisać - likwidacja stanowiska (co najmniej połowa zwolnionych pracowników pierwsze kroki z firmy skierowała od razu do PIP-u, o tym dalej).
Gacek tymczasem obserwował z ironicznym uśmiechem oszczędności w wykonaniu Buraka i jak przystało na Dyrektora Finansowego rozwiązał problem zbyt wysokich pensji i premii w, jak się okazało jeszcze "inteligentniejszy" sposób. Po pierwsze premie zostały zlikwidowane (jakiekolwiek premie), po drugie wszelkie nadgodziny wypłacane mechanikom i kierownikom zmian zostały zamienione na dni wolne. A muszę tu zaznaczyć, że blisko 40 % wynagrodzenia tych Panów to właśnie nadgodziny wypłacane w systemie kwartalnym. I tak z dnia nadzień okazało się, że ponad połowa kluczowych (bardziej niż Burak i Ja, lub ktokolwiek w firmie) ze względu na umiejętności pracowników jest na dwu lub trzy miesięcznych płatnych urlopach. Okres był wtedy wakacyjny, więc nie trzeba było ich specjalnie namawiać do urlopu, a poza tym chętnie i gremialnie na znak protestu złożyli wnioski. Wujek przerażony tym, co wyprawiają dilbert-debile chętnie im te wnioski podpisał. I wtedy zaczęło się prawdziwe piekło, bo "wakacje" się skończyły, zlecenia przybywają, a nie ma ani mechaników, którzy uruchomią maszyny (Gacek wysłał ich na urlop) ani wystarczającej liczby kobiet do obsługi tych maszyn (Burak je wyrzucił). Zlecenia zawalane są jedno po drugim. Wujek na siłę ściąga mechaników z urlopów (niespecjalnie się stara). W między czasie szuka nowych kobiet (co nie jest trudne, mając na względzie bezrobocie) i uczy je obsługi maszyn (co jest trudniejsze, mając na względzie, że ci, którzy je potrafią obsługiwać są na urlopie). W to wszystko wpada PIP i inspektorzy z ironicznym uśmiechem słuchają Buraka, który usiłuje im odpowiedzieć na pytanie, jak to możliwe, że zatrudnia właśnie pracowników na stanowiska, które zostały zlikwidowane. Burdel na kółkach i chiński cyrk w jednym. Ale oczywiście to nie koniec, bo oszczędności było więcej. Kolejny problem to rachunki za telefony i korzystanie z Internetu. Po pierwsze zostały odebrane większości pracowników telefony komórkowe i tu podobnie Burak kierował się nie wysokością rachunków a ilością "szefów i prezesów" na godzinę, które padają z ust pracownika pod jego adresem. A teraz numer stulecia w kwestii oszczędności. Część spośród nas została pozbawiona możliwości korzystania z poczty elektronicznej, - ponieważ rachunki za połączenia internetowe są za wysokie. Jak to usłyszałem to myślałem że to jakiś idiotyczny żart. Że Burak jest głupi to wiedziałem, ale nie podejrzewałem, że aż tak, niestety jest aż tak i w żaden sposób nie przyjmował do wiadomości, że ilość kont nie ma żadnego wpływu na koszty połączeń a to z prostego powodu, że firma ma wykupione stałe łącze i bez względu ilość i czas połączeń koszt miesięczny jest taki sam. Notabene są w Firmie dwa komputery, które używają połączeń modemowych. Są to komputery Buraka i Gacka, obaj bowiem Super-managerowie są święcie przekonani (w swej nieomylności), że dzięki temu ich połączenia są szybsze. Informatyk, który podpowiedział Burakowi, że jeżeli rachunki za Internet są wyższe to tylko z jego lub Gacka winy usłyszał: "Nie wpie...laj się w nie swoje sprawy." Niestety pomysły dotyczące oszczędności to nie wszystko, ponieważ obaj dilbert-debile przystąpili do restrukturyzacji Firmy mającej na celu podniesienie wydajności i jakości świadczonych usług.

Wielkie Zmiany Zakończone, Rozpoczęła się Rewolucja

Na efekt "restrukturyzacji" firmy w wykonaniu Buraka i Gacka nie trzeba było długo czekać. W zasadzie tuż po wakacjach nie nadążaliśmy z niczym i z nikim. Reklamacje płynęły równomiernym i szerokim strumieniem, w myśl zasady: zlecenie = reklamacja. Cierpliwie przeglądałem Gazetę, co poniedziałek i jeszcze cierpliwiej wysłuchiwałem idiotycznych pytań w trakcie rozmów kwalifikacyjnych (mniej więcej po dwóch miesiącach uznałem, że jednak trzeba przeczekać z Burakiem recesję na rynku pracy). Tym bardziej, że miarka się chyba wreszcie przebrała (!!!!). Waldek błyskawicznie (jak na niego), bo już po trzech miesiącach zorientował się, że liczba reklamacji nie jest normalna i chyba tam (w Polen) znowu coś się dzieje. Wskoczył w pierwszy samolot i przybył do Polen. Zaskoczenie Gacka i Buraka było gigantyczne, ale bynajmniej nie z powodu nagłego nalotu Waldka, a z powodu przyczyny tego nalotu. Otóż nie mogli uwierzyć, że Waldek nie jest w stanie zrozumieć, że na efekty (te pozytywne) ich restrukturyzacji trzeba trochę poczekać. Mało tego Waldek zrobił coś, na co obaj chłopcy zupełnie nie byli przygotowani, otóż zażyczył sobie rozmowy z pracownikami firmy i do tego ("skur........syn jeden") nie życzył sobie obecności obu Asów Zarządzania przy tych rozmowach. W zasadzie sięgając pamięcią wstecz to jedyne, co chciał usłyszeć Waldek to potwierdzenie swoich domysłów, że oba Helmuty (oryginał i farbowany) nie nadają się do robienia tego, co robią. I chyba od kogoś to usłyszał, bo tak nagle jak przyjechał tak samo nagle wyjechał. Chłopcy zaś (Asy Zarządzania) jeszcze przez parę dni nerwowo się uśmiechali, ale zgodnie z prawem ewolucji (im organizm prostszy tym łatwiej się przyzwyczaja do nowych warunków) szybko zapomnieli o dziwnej wizycie. Fajno było (dla nich), ale nagle się gwałtownie skończyło, otóż któregoś dnia Gacek przybył z wiadomością, że u Waldka w Helmutowie pracuje jakiś nowy gościu, co to będzie nowym szefem fabryki, którą Waldek ma zamiar kupić u Madziarów. Gackowy instynkt podpowiadał mu, że coś tu śmierdzi. Natomiast Burak zupełnie nieświadomy zagrożenia wszem i wobec rozgłaszał, że Waldek zatrudnił nowego i nawet go wyśle tu do "Polen" żeby on Burak go nauczył jak się zarządza się firmą (Jezu!!!!! Skąd mu się to w głowie bierze). I stało się, było to na przełomie września i października Waldek przybył ponownie, ale nie sam razem z nim przyjechał nowy Krzyżak, tradycyjnie spolszczymy jego Pruskie imię i od dziś będziemy go nazywać Jurek. Jurek został przedstawiony jako Dyrektor ds. Logistyki (niezłe, naprawdę niezłe), jedynym, który wydawał się w to wierzyć był Burak. Gacek przyjął to jako porażkę zamknął się u siebie i tyle go widziałem. Burak za to jak to Burak zaczął przedstawienie pod tytułem: "Ja tu ku...wa jestem Szefem". I trafiła wreszcie kosa na kamień (lub, jak kto woli cytat za Wujkiem: "No to trafił ch*j na większego od siebie"). Bo Jurek pokazał pazury (a właściwie szpony). I dawno już tak wesoło w firmie nie było.

Martinez1976

2015-08-05, 22:41
Kij z tą firmą. Ja tak mam na codzień. Pojęcie o robocie ma, ale poza tym ZERO. Burak - kwadrat!

Kamil3l

2015-08-06, 00:16
k***a tyle opowieść wkręcał.
Człowiek czyta, podąża, a tu taki ch*j.
Książka jest niecała.
Sie wk***iłem, ide rozjebac leszy w pansjansa onlajn .................tilt