Kilka miesięcy temu miałem taką sytuację:
Słysze krzyki, patrze a tam:
- pies rasy Dogo canario szarpie jakiegoś małego kundla
- farba się leje, mały wypłosz z rozszarpaną klatką
- właściciele psów troche pogryzieni
- właścicielka dużego psa nie umie nad nim zapanować, jedyne na co wpadła to krzyki, wsadziła mu palce do ryja (oczywiście nie puścił tylko jej palce rozj***ł), kopnęła go, co psa tylko zachęciło do dalszego szarpania wypłoszem
Chwyciłem za młotek
spawalniczy który miałem w aucie, podbiegłem szybko i rozj***łem łeb agresorowi, czym przerwałem atak.
Była by jazda gdyby ten pies dopadł jakieś dziecko, a tak skończyło się tylko na trzech ofiarach ataku (wypłosz i pogryzieni właściciele psów).
Mam 70kg i 165 wzrostu także jestem "kompaktowy" i przyznam szczerze, iż trochę się tej k***y cykałem, ale jak już zaatakowałem, to poczułem się jak niepowstrzymany grecki heros.
Szkoda mi tylko tego mojego młotka który uległ deformacji, nie wyobrażacie sobie jak twardy łeb ma taki k***isyn. Przestał dopiero po dwóch ciosach. Miał zapadniętą czaszkę mniej więcej na środku łba i złamaną kość czołową.