18+
Ta strona może zawierać treści nieodpowiednie dla osób niepełnoletnich.
Zapamiętaj mój wybór i zastosuj na pozostałych stronach
Planowana przerwa techniczna - sobota 23:00 (ok. 2h) info

Sir Nicholas Winton - "Brytyjski Schindler"

Numernabis • 2013-02-26, 01:44
26
103-letni sir Nicholas George Winton to prawdopodobnie najskromniejszy człowiek na świecie. Gdyby nie przypadek, świat nigdy nie dowiedziałby się o jego bohaterskim wyczynie sprzed lat...



W 1988 roku żona sir Wintona, Greta znalazła na strychu stare dokumenty i notatki z 1939 roku. Wynikało z nich, że jej mąż zorganizował transport i znalazł rodziny zastępcze dla 669 dzieci żydowskich, które wywiózł z terenów Czechosłowacji do Wielkiej Brytanii w operacji pod kryptonimem Czeski "Kindertransport". Wielu rodziców tych dzieci zginęło w Oświęcimiu w obozie koncentracyjnym...



W 1938 roku Nicholas Winton był zwykłym maklerem giełdowym. Tuż po nazistowskiej operacji znanej jako Kryształowa Noc, zamiast wyjechać na wczasy do Szwajcarii, postanowił odwiedzić swojego przyjaciela w Czechosłowacji. Tam narodził się pomysł wywiezienia dzieci poprzez Holandię na teren Wielkiej Brytanii.

Podczas okresu wakacyjnego wraz ze swoją matką dawał dziesiątki ogłoszeń w poszukiwaniu rodzin zastępczych dla ocalonych dzieci. Operacja ta była możliwa, ponieważ Wielka Brytania w 1938 roku wydała ustawę, która zezwalała uchodźcom poniżej 17. roku życia na pobyt na terenie kraju, jeżeli mieli zapewnione miejsce stałego pobytu i 50 funtów zdeponowanych na ewentualny koszt biletu powrotnego.



Bohaterska operacja sir Wintona została ujawniona w 1988 roku, podczas programu nadawanego przez stację BBC "That's Life!", gdzie Nicholas Winton został zaproszony jako gość honorowy. W pewnym momencie prowadząca audycję Esther Rantzen pokazała jego zapiski z listą uratowanych dzieci i zapytała publiczność zgromadzoną w studio, czy jest na sali ktoś, kto zawdzięcza sir Wintonowi swoje życie...



1 września 2009 roku "Pociąg Wintona" wyruszył z Pragi trasą "Kindertransportu". Na jego pokładzie znajdowały się 22 osoby, które zostały uratowane przez sir Wintona. Podróż ta została zorganizowana w 70. rocznicę ostatniego transportu dzieci, który miał wyjechać 3 września 1939 roku, ale nigdy nie wyruszył z powodu wybuchu II wojny światowej...

Rosja się zbroi.

lajtus • 2013-02-25, 23:45
22
ROSJA SIĘ ZBROI - wystąpienie prof. Romualda Szeremietiewa.

System Pustina

siba • 2013-02-25, 23:15
15
Dokument z 2007 roku tłumaczący fenomen prezydenta Federacji Rosyjskiej
23
X-Seed 4000 – najwyższy budynek, jaki kiedykolwiek zaprojektowano w historii świata.

Obiekt miałby mieć 4 kilometry wysokości, 6 kilometrów szerokości przy podstawie, a 800 pięter mogłoby pomieścić od 500 tys. do miliona mieszkańców. Został zaprojektowany dla Tokio przez firmę Taisei Construction Corporation jako futurystyczne środowisko łączące ultranowoczesny styl życia z kontaktem z przyrodą. X-Seed 4000 musiałby w stopniu większym, niż jakikolwiek konwencjonalny wieżowiec, chronić znajdujących się w środku ludzi przed zmianami ciśnienia i warunkami atmosferycznymi. Projekt zakłada użycie energii słonecznej do utrzymania stałych warunków środowiskowych wewnątrz budowli.

Położenie na morzu oraz kształt przypominający górę Fudżi (wulkan i najwyższy szczyt Japonii), to cechy wyróżniające obiekt spośród innych podobnych wizji. Góra Fuji ma 3776 metrów wysokości, byłaby zatem niższa od wieżowca o ponad 200 m.

Szacuje się, że koszt budowy mógłby wynieść od 300 do 900 miliardów dolarów USA (wartość w roku 2006).

źródło: wikipedia

Kilka zdjęć wizualizacji:







18
Już jesienią 1939 roku generalny gubernator Hans Frank zwrócił się do kolaborującego z Niemcami Wacława Krzeptowskiego, aby ten zorganizował góralską „honorową” służbę wartowniczą, która pełniłaby straż u jego boku. Jak pisze w swej książce „Goralenvolk. Historia zdrady” Wojciech Szatkowski:

Wacław Krzeptowski i Witalis Wieder [niemiecki agent działający przed wojną na Podhalu, który potem współtworzył Goralenvolk – przypis autora art.], którzy agitowali wśród górali w wyżej wymienionej kwestii mówili nawet, że będzie to służba wartownicza na Wawelu, między innymi u grobu Marszałka Polski, Józefa Piłsudskiego.

Powyższe zapewnienia oraz wizja dobrze płatnej, bezpiecznej posady skusiły do wyjazdu do Krakowa tylko… sześciu ochotników. Początkowo pracowali oni przez trzy tygodnie jako portierzy i woźni, w prowadzonym przez Niemców, Hotelu „Pod Baranami”. Następnie zostali – bez pytania – umundurowani i wcieleni do pułku SS „Totenkopf-Standarte” 8. Najwidoczniej służba w czarnej gwardii Hitlera nie leżała w góralskiej naturze, ponieważ po kilku miesiącach tylko dwóch z nich pozostało w szeregach tej formacji. Inni bądź uciekli, bądź też postarali się o zaświadczenia lekarskie zwalniające ich ze służby.Jak widać pierwsza próba wcielenia górali do jednostki SS zupełnie się nie powidła. To jednak nie zniechęciło Niemców, ani tym bardziej kolaborantów działających na Podhalu.

Niemcy dostają w skórę i chcę stworzyć Góralski Legion Waffen SS.
Kolejne podejście do stworzenia góralskiej formacji SS miało miejsce po tym jak Niemcy zaczęli ponosić ciężkie straty na froncie wschodnim. Już latem 1942 r. zaczęto w Zakopanem i Nowym Targu agitować za wstępowaniem do Legionu Góralskiego, jednak i tym razem odzew był minimalny. W związku z powyższym wrócono do tego tematu dopiero pod koniec roku, kiedy to odbyła się akcja rozdawania góralskich kenkart, potwierdzających przynależność do „narodu góralskiego” (Goralenvolk). Co ciekawe, górale początkowo mieli zgłaszać się do formowanej w tym czasie ukraińskiej dywizji grenadierów Waffen SS „Galizien”! Kiedy i to nie wypaliło, kolaboracyjny Komitet Góralski przystąpił do formowania samodzielnego Legionu Góralskiego Waffen SS, w którym – zgodnie z rachubami Niemców – miałoby służyć aż 10 tysięcy górali!

Jak pisze W. Szatkowski nabór przyszłych esesmanów z Podhala spoczywał na dziesięciu werbunkowych, którzy jeździli po całym terenie agitując wśród tamtejszej młodzieży. Rzecz jasna potencjalnym ochotnikom obiecywano przysłowiowe „złote góry” – dobrze opłacana służba w kraju, zwolnienie od robót w Rzeszy, wypuszczenie krewnych z niemieckich więzień i obozów.
Z górali SS-mannów nie będzie

Jakie były efekty tej akcji? Znów niezbyt oszałamiające. Według różnych źródeł 8 stycznia 1943 r. w sali Hotelu „Morskie Oko” na komisji rekrutacyjnej zjawiło się od 300 do 400 „ochotników”. Po badaniu lekarskim grupa ta znacznie stopniała, gdyż część chętnych do służby w SS po prostu się do niej nie nadawała ze względu na zły stan zdrowia. Niemcy zawzięli się jednak i nie chcieli odpuścić sprawy góralskich esesmanów. Tych którzy pozostali – źródła mówią o 216 ochotnikach – wysłano na szkolenie do obozu SS w Trawnikach w przedwojennym województwie lubelskim.W tym miejscu trzeba podkreślić, że rekrutacja „ochotników” a następnie odprawa zwerbowanych miała dosyć specyficzny przebieg. Otóż, górali kompletnie spito, a następnie siłą wrzucono do pociągu odjeżdżającego z zakopiańskiego dworca. W efekcie, gdy górale nieco oprzytomnieli, niemal wszyscy – około 200 – stwierdzili, że jednak nie dla nich służba w Legionie Góralskim i w okolicach Makowa Podhalańskiego wyskoczyli z jadącego pociągu. Później musieli się przez pewien czas ukrywać, zaś tych których złapano najczęściej wysyłano na przymusowe roboty do Rzeszy. Kilku trafiło nawet do obozów koncentracyjnych.

Do Trawnik dotarło ostatecznie jedynie dwunastu górali! Jakby tego było jeszcze mało, te niedobitki przy pierwszej okazji pobiły się ze szkolonymi tam Ukraińcami. W końcu na miejscu pozostało zaledwie kilku mieszkańców Podhala. Pięciu z nich znamy z nazwiska, byli to: Marzec, Suleja, Karkosz, Mytkowicz i Duda. Reszta uciekła.
Niemiecka wersja

Nieco inny przebieg wydarzeń przedstawił Wyższy Dowódca SS i Policji w Generalnym Gubernatorstwie Fridrich W. Krüger. W wysłanym 5 kwietnia 1943 r. piśmie do szefa Głównego Urzędu SS Gottloba Bergera pisał między innymi, że:

Według ostatnich zapewnień 410 górali było gotowych zaciągnąć się do Waffen SS celem wzięcia następnie udziału w walkach na froncie. Przed komisją poborową stawiło się już tylko 300 […], jako nadających się do służby zakwalifikowano jedynie 154. Nadających się do służby skierowano do obozu w Trawnikach […].

Mieli być użyci w charakterze strażników, zwłaszcza w obozach pracy. Do Trawnik dotarło jedynie 140 „ochotników”, a z nich SS zmuszone było natychmiast zwolnić 21 […]. W trakcie i tak maksymalnie skróconego szkolenia zwolniono kolejnych 88 górali. […] 19 górali zbiegło, w końcu […] w obozie przybywało jedynie 12 górali.

Interesujące jest podsumowanie całej sprawy przez Kügera, który jasno stwierdzał, że:Górale w żaden sposób nie różnią się od Polaków, a nawet przeciwnie, na postawie naszych trwających już trzy i pół roku obserwacji, należy ich oceniać gorzej niż Polaków. […] Skoro nie da się uczynić z górali nawet wartowników na terenie Generalnego Gubernatorstwa, należy zaniechać prób wcielenia ich do Waffen SS.

Tak oto po kilkuletnich staraniach Niemców oraz kolaborujących z nimi Wacława Krzeptowskiego et consortes z Legionu Góralskiego Waffen SS nic nie wyszło. Chyba jednak mało płynęło tej „germańskiej” krwi w góralskich żyłach…

Niemieccy kamikaze. Tajna broń Hitlera

krzysiu9802 • 2013-02-25, 18:32
9
Samobójcze ataki w trakcie II wojny światowej to bez wątpienia domena japońskich lotników, ale nie tylko kraj Kwitnącej Wiśni miał żołnierzy-samobójców. Także Luftwaffe wysyłała swoich ludzi na straceńcze misje. Jednak ich celem nie były wrogie samoloty, czy okręty, tylko… mosty na Odrze.

W połowie kwietnia 1945 r. losy wojny w Europie były definitywnie przesądzone. Ponad dwa i pół miliona radzieckich żołnierzy szykowało się właśnie do zadania ostatecznego ciosu III Rzeszy. Również na froncie zachodnim alianci notowali kolejne sukcesy. Mimo wszystko Hitler wymagał od swoich podwładnych walki do samego końca. W takiej atmosferze powstał desperacki plan zniszczenia przez Luftwaffe radzieckich przepraw na Odrze.Nie chodziło bynajmniej o zmasowane bombardowania, bo do przeprowadzenia tych Niemcy nie mieli wystarczającej liczby samolotów, o wyszkolonych lotnikach już nie wspominając. Zdecydowano zatem, że piloci z tak zwanej eskadry „Leonidas” (KG-200 „V”), stacjonującej w Jüterborgu, powinni wziąć przykład z japońskich kolegów po fachu. Jak stwierdza w swojej najnowszej książce „Druga wojna światowa” Antony Beevor: Ten rodzaj samobójczych ataków określano mianem Selbstopfereinsatz – „misji bojowej związanej z samopoświęceniem”. Należy dodać, że przed jej rozpoczęciem żołnierze dowodzeni przez podpułkownika Heinera Langego mieli według niektórych relacji podpisywać specjalną deklarację zakończoną słowami: „Zdaję sobie sprawę, że zadanie to zakończy się moją śmiercią”.Jak już wspomniano wyżej, celem całej straceńczej operacji były przeprawy na Odrze. Konkretnie 32 „mosty nawodne”, już zbudowane lub w trakcie budowy. Pierwszy atak wyznaczono na poranek 17 kwietnia. Do jego wykonania przeznaczono samoloty, które znalazły się akurat pod ręką. Były to między innymi Fucke-Wolfy Fw 190, Messerschmitty Bf 109 oraz Junkersy Ju 88.

Zanim jednakże piloci zostali wysłani na pewną śmierć, dowódca całego zgrupowania – generał major Robert Fuchs – zadbał o to, aby ostatnią noc spędzili na zabawie. W tym celu 16 kwietnia zorganizowano dla nich pożegnalną potańcówkę, na którą zaproszono dziewczęta z pobliskiej jednostki łączności. Nie obyło się także bez śpiewów, mających dodać otuchy niemieckim „kamikaze”.
Nikłe efekty i duże straty

Akcja ruszyła zgodnie z planem i początkowo wydawało się, że nie jest źle. Przykładowo Fucke-Wolf z 500-kilogramową bombą, pilotowany przez Ernsta Reichla zniszczył most pontonowy w Zellin. Wszelako, jak zauważa Antony Beevor w książce „Berlin 1945. Upadek”: niemieckie meldunki o zniszczeniu w ciągu kolejnych trzech dni 17 przepraw wydają się mocno przesadzone. Zatem jakie były efekty ataków? Trudno powiedzieć, ale zdaniem brytyjskiego historyka Niemcom na pewno udało się zniszczyć przynajmniej jeszcze jedną przeprawę – most kolejowy pod Kostrzynem.Cena za te lokalne sukcesy była zdecydowanie za wysoka. Niemcy stracili bowiem aż 35 doświadczonych pilotów. Rzecz jasna, tyle samo maszyn uległo rozbiciu. Było to poważne osłabienie dla – goniącej ostatkiem sił – Luftwaffe. Tymczasem niezrażony tym faktem generał Fuchs przesłał nazwiska poległych Führerowi na jego zbliżające się pięćdziesiąte szóste urodziny. Zapewne sądził, że taki prezent ucieszy – ukrytego w bunkrze pod Kancelarią Rzeszy – wodza „Tysiącletniej Rzeszy”.

Prawdopodobnie samobójcze ataki nie zakończyłyby się 20 kwietnia i zginęliby kolejni niemieccy piloci-samobójcy, ale obłędne akcje wkrótce ustały. Niemieckie plany pokrzyżowała radziecka ofensywa. Konkretnie 4. Armia Pancerna Gwardii generała pułkownika Dmitrija Leluszenki, która nieoczekiwanie zaczęła zbliżać się do Berlina z południowego-wschodu, zagrażając lotnisku w Jüterborgu. Tak oto krasnoarmiejcy uratowali niemieckich lotników przed samobójczą śmiercią.

9 najbardziej obiecujących egzoplanet

Stew • 2013-02-25, 13:53
45
Chyba wszyscy lubimy informacje o wszechświecie na Sadisticu. Znalazłem w Internecie ciekawy artykuł, może kogoś zainteresuje.

Ale zanim zaczniemy, może krótka informacja z wikipedii czym są egzoplanety.

Egzoplaneta (planeta pozasłoneczna) - planeta znajdująca się w układzie planetarnym, krążąca wokół gwiazdy (lub gwiazd) innej niż Słońce.

Najczęściej pozasłoneczne układy planetarne znacznie różnią się od Układu Słonecznego, co po części może być pozorem wynikającym z niedoskonałości metod ich wykrywania. Analizy sugerują, że niektóre spośród układów zawierających planetę na bardzo ekscentrycznej orbicie, w rzeczywistości mogą być złożone z kilku planet na orbitach prawie kołowych.

Liczba ESI to klasyfikacja planet względem ich podobieństwa do Ziemi. “0″ to znikome podobieństwo, a “1″ to praktycznie druga Ziemia. Planety które nas szczególnie interesują, to ciała niebieskie z przedziału 0,8-1,0. Mają skalistą powierzchnię, atmosferę i umiarkowaną temperaturę. Pamiętajcie jednak, że ESI nie oznacza stopnia “zamieszkiwalności”.

W samym artykule autor przedstawia 9 planet, które mogą być dobrym materiałem na "dom" dla ludzi w przyszłości.


Gliese 581 d (0,50 ESI)



Choć powyższa wizualizacja nie wygląda przyjaźnie, to planeta “d” tego układu ma prawdopodobnie wodę w stanie ciekłym, “chmurzastą” atmosferę i ciepłe deszcze zlewające skalistą powierzchnię. Niski ranking ESI wynika przede wszystkim z prawie dwukrotnie większej grawitacji. Spacer po takim środowisku byłby męczący i niebezpieczny.


Mars (0,64 ESI)



Marzenia o podboju i zasiedleniu Marsa nie umrą do czasu wynalezienia odpowiednio wydajnego napędu do podróży między systemami gwiezdnymi – jak się pewnie domyślacie, nie zdarzy się to zbyt szybko.

Świeżo skomponowana lista straciła wielu pewniaków po dokładniejszych badaniach. Za to jednym z wygranych w tym wyścigu stał się nasz wspaniały, czerwony Mars. Jego ranking wzrósł do pokaźnych 0,64 ESI i uplasował go na granicy ekosfery Słońca. Co to właściwie dla nas oznacza? Kim Stanley Robinson odpowiedział na to pytanie w swojej marsjańskiej trylogii, opowiadającej szczegółowo o terraformowaniu martwej skały w tętniący życiem raj na… Marsie. Polecam gorąco tę lekturę.


HD 40307 g (0,67 ESI)



Ta niepozorna planeta to stosunkowo nowe odkrycie. Prawdopodobnie ma bardzo przyjaźnie wyregulowany cykl dobowy i wodę w stanie ciekłym. Niestety, nowy system kwalifikacji raczej wyklucza istnienie życia na tej planecie. Nie przejmowałbym się jednak tym faktem. Dopóki nie zajrzymy na jej powierzchnię, nie będziemy wiedzieli o niej nic poza matematycznymi symulacjami i przypuszczeniami.

Ważne jest za to jedno – “g” leży dokładnie centralnie w ekosferze gwiazdy, a to bardzo dobry znak. Jest też największym globem ze wszystkich zaobserwowanych, i to akurat nie zawsze jest dobrą wiadomością. Kilku astronomów sugeruje, że może to być niewielka planeta gazowa, która “oszukuje” odczyty, przebierając się gęstą atmosferą za wielki, skalisty byt, siedmiokrotnie większy od Ziemi.


Gliese 163 c (0,68 ESI)



Kolejny olbrzym skalisty. Jest z nim jednak pewien kłopot. Oceany mają na niej średnio komfortową temperaturę 60 st. C. Bez terraformowania świat ten nie nada się na zasiedlenie. Ale życie bardzo lubi takie temperatury. Wszelkiego rodzaju mikroby mogą czuć się tam jak śliwki w kompocie. Niestety, byłby to dodatkowy czynnik ryzyka podczas ewentualnej wizyty.


Tau Ceti e (0,74 ESI)



Tau Ceti e krąży wokół gwiazdy bardzo podobnej do naszego Słońca, z tą różnicą, że emituje jedynie połowę energii w porównaniu z naszą gwiazdą. Dzięki temu “e” nie jest przegrzana mimo bardzo dużej bliskości względem Tau Ceti. Układ ma około 9 miliardów lat, więc ewentualni mieszkańcy planety mieli dużo czasu, by dostosować się do panujących warunków.


Kepler-22b (0,75 ESI)



Czy nie wygląda pięknie? Jest od nas bardzo daleko, bo aż 600 lat świetlnych. Planeta prawie 2,4 razy większa od Ziemi wydaje się idealną kandydatką na nowy dom. Niestety, nie wiemy, czy jest skalista ani czy ma atmosferę. Jeżeli ją ma, to temperatura na niej wynosi około -11 st. C. Znośnie. Miejmy nadzieję, że efekt cieplarniany nie zniszczy naszych nadziei, bo wtedy temperatura wyniesie 460 st. C. Rok liczy sobie 290 dni. Gwiazdka zawsze nadchodziłaby wcześniej…


Gliese 667C c (0,79 ESI)



Wysoki współczynnik ESI zapowiada życie na “c”. Co ciekawe, planeta prawdopodobnie nie rotuje. Tam gdzie dochodzi światło, mogą być idealne warunki do życia. Temperatura wynosi przyjemne 29 st. C, a trzy gwiazdy gwarantują spektakularne widoki na niebie. Światło dociera do powierzchni głównie w zakresie podczerwieni.


Gliese 581 g (0,82 ESI)



Historia odkrycia tej planety była dość skomplikowana. Raz pojawiała się w analizach, innym razem znikała. Wreszcie znalazła sobie topowe miejsce w zestawieniu z niebagatelnym współczynnikiem ESI.

“g” jest oddalona od nas o 20 lat świetlnych – to dobra nowina dla przyszłych pokoleń. Ma swoją wiecznie ciemną stronę, co uczyni życie na niej znacznie ciekawszym (wyobrażacie sobie wyprawy odkrywcze na mroczny “dziki zachód”?). Grawitacja jest niemalże taka sama jak na Ziemi.

Źródło: http://nauka.gadzetomania.pl / Mariusz Kamiński

Wiem, że artykuł do najdłuższych nie należy, ale może chociaż ktoś zainteresuje się tą tematyką :-) .

Czarnobyl

KimDzongIl • 2013-02-25, 13:37
397
Będzie trochę czytania :idea: jeżeli jesteś na tyle upośledzony że nie potrafisz przeczytać dłuższego tekstu to sobie po prostu odpuść.

Dziś będzie artykuł o wycieczce Czarnobylu, ale że sadol bawi i uczy to najpierw będzie trochę o promieniowaniu.

Dawki promieniowania

Podstawową jednostką dawki jest siwert oznaczany jako Sv. Jest to duża jednostka, dlatego najczęściej wartości dawek podaje się w milisiwertach - mSv, gdzie 1 mSv = 0,001 Sv lub w mikrosiwertach - µSv, gdzie 1 µSv = 0,000001 Sv. Najczęściej dawkę odnosi się do jednostki czasu, np. 1 godziny.

1 Sv = 1000 mSv lub 1000.000 µSv
1 mSv = 1000 µSv lub 1000.000 nSv

dla trochę ambitniejszych jest jeszcze to http://mineraly.pg.gda.pl/promieniotworczosc/dozymetria_jednostki.html


0 - 1 µSv

0 µSv - używanie telefonu komórkowego,
0.05 µSv - spanie obok innej osoby,
0.10 µSv - spożycie banana,
0.11 µSv - przebywanie przez rok w promieniu 100 km od elektrowni atomowej,
0.38 µSv - przebywanie przez rok w promieniu 100 km od elektrowni węglowej,
1 µSv - prześwietlenie ręki,
1 µSv - używanie monitora CRT przez rok,

1 - 10 µSv

10 µSv - dawka promieniowania naturalnego, jaką przyjmuje przeciętny człowiek podczas jednego dnia,

10 - 100 µSv

40 µSv - lot z Nowego Jorku do Los Angeles,
70 µSv - życie w betonowym budynku przez rok,
100 µSv - prześwietlenie klatki piersiowej,

100 - 1000 µSv

250 µSv - roczny dopuszczalny limit emisji promieniotwórczości dla elektrowni atomowej (EPA),
390 µSv - roczna dawka pochodząca z naturalnego potasu w organizmie człowieka,
1000 µSv lub 1 mSv - dopuszczalna bezpieczna roczna dawka promieniowania na jedną osobę (EPA),

1 - 10 mSv

3 mSv - mammografia,
5.8 mSv - tomografia klatki piersiowej,
6 mSv - przebywanie przez godzinę na obszarze Czarnobyla (pomiar uśredniony - dane na rok. 2010),
10 mSv - tomografia całego ciała,

10 - 100 mSv

20 mSv - dopuszczalna roczna dawka promieniowania dla pracownika mającego styczność z promieniowaniem w Polsce,
100 mSv - roczna dawka promieniowania, która wyraźnie podnosi ryzyko zachorowania na raka,
100 mSv - dawka graniczna dla pracowników radiologicznych i służb ratowniczych w sytuacjach wyjątkowych,

100 - 1000 mSv

250 mSv - dawka graniczna dla pracowników radiologicznych i służb ratowniczych podczas operacji ratowania życia w Stanach Zjednoczonych,
400 mSv - dawka wywołująca chorobę popromienną o ile została przyjęta w krótkim czasie,
500 mSv - dawka graniczna w wyjątkowych sytuacjach dla osób uczestniczących w działaniach interwencyjnych, przy ratowaniu życia ludzkiego, (dopuszczona przez Polskie prawo na mocy prawa międzynarodowego),
500 mSv - zmniejszenie liczby krwinek powodujące obniżenie zdolności obronnych organizmu, powrót do pełnego zdrowia po kilku dniach. Znaczący wzrost ryzyka zachorowania na raka,
1000 mSv lub 1 Sv - choroba popromienna, nudności, zmniejszenie lub całkowity zanik liczby krwinek powodujące obniżenie zdolności obronnych ustroju i wystąpienie w wyniku tego ciężkich zakażeń, obniżenie lub nawet zanik krzepliwości krwi, niedotlenienie tkanek, powstanie wylewów i krwawych wybroczyn w narządach i tkankach, stwarzających niebezpieczeństwo dla życia,

1 - 10 Sv

2 Sv - poważna choroba popromienna, nudności i wymioty, w niektórych przypadkach może skutkować śmiercią,
4 Sv - bardzo poważna choroba popromienna, szansa na przeżycie tylko przy odpowiednim i długotrwałym leczeniu,
5 Sv - bardzo poważna choroba popromienna, wysoka śmiertelność,
8 Sv - dawka śmiertelna bez względu na sposób leczenia,

10 - 100 Sv

30 Sv - śmierć po 2-3 tygodniach,
50 Sv - przebywanie przez 10 minut w pobliżu rdzenia reaktora w Czarnobylu po jego stopieniu,
100 Sv - nagłe wymioty, śpiączka, śmierć w ciągu kilku godzin.


Nie będę tu pisał o wybuchu w elektrowni bo już było parę takich tematów np: http://www.sadistic.pl/bitwa-o-czarnobyl-lektor-pl-film-dokumentalny-vt109978,15.htm#1055786


Coraz więcej biur podróży oferuję wycieczki do czarnobyla. Ceny takich wycieczek są relatywnie tanie można się zmieścić w 1000zł za 3 dniową wycieczkę z zwiedzaniem kijowa, noclegiem i zwiedzaniem strefy.

Wycieczki te są z przewodnikiem i jest stale wyznaczona trasa wycieczki po elektrowni i mieście Pyrpeć. Przewodnikami są często żołnierze i za drobną opłatą mogą przymknąć oko na chęć zwiedzania innych atrakcji w mieście. Skażenie w mieście i przy elektrowni nie jest ogromne jak niektórzy uważają działa ta nawet restauracja dla pracowników którzy budują nowy sarkofag(jedzenie jest jednak przywożone z poza strefy)

Są oczywiście miejsca o bardzo silnym skażeniu np: czerwony las, wraki maszyn pracujących przy gaszeniu pożaru po wybuchu, w których można zostać napromieniowanym.

Jako ciekawostkę mogę podać, że jeśli ktoś będzie nagrywał film ze strefy lub robił zdjęcia aparatami czy kamerami na kliszę może uzyskać świetny efekt ziarnistości zdjęcia lub filmu. Niestety nie uzyskamy tego używając cyfrówek.

zdjęcie zaraz po wybuchu elektrowni, niska jakość zdjęcia jest właśnie spowodowana promieniowaniem


Ja nie byłem w Czarnobylu ale zamierzam się ta wybrać we wrześniu albo na wiosnę przyszłego roku.


Zejście do piwnicy szpitala w którym są trzymane ubrania robotników którzy pracowali w elektrowni


Radioaktywny mech. W większości strefy gleba jest silnie napromieniowana


Napromieniowany hełm używana przy gaszenie rektora po wybuchu


Maszyny używane podczas ratowania elektrowni


Czerwony las, najsilniej napromieniowany obszar strefy




Mam nadzieję że jakiś sadol był w strefię i podzieli się jakimiś zdjęciami i przeżyciami.


Jeżeli się spodoba mam zamiar napisać jeszcze parę artykułów o podobnej tematyce. Liczę na konstruktywny hejt
BongMan • 2013-02-25, 15:22  Najlepszy komentarz Najlepszy komentarz (71 piw)
Amerykanin i Rosjanin stają przed pisuarem. Amerykanin wyciąga dość potężnych rozmiarów penisa. Gdy Rusek się na niego spojrzał, Amerykaniec rzekł:
- Buffalo Bill!
W tym momencie Rusek wyciągnął ze spodni trzy penisy i rzecze:
- Czarnobyl!
25
Trochę historii coby skłonić do refleksji najtwardszych Sadoli. I nie pierdzieć, że nie pasuję do portalu - w odpowiednim dziale. Angielski mile widziany, ostatecznie można posłuchać muzyki. Zalecam słuchawki by poczuć klimat po wcześniejszej ZMIANIE JAKOŚCI na najwyższą. :ok:




Pierwszy temat.

Dobrzy Enkawudziści?

Vof • 2013-02-24, 03:41
8
Na kartach wspomnień obywateli polskich, wywiezionych w głąb ZSRR podczas II wojny światowej, pojawiają się również... życzliwe wzmianki o funkcjonariuszach NKWD! :shock:

Enkawudziści – z katyńskiego lasu, sadyści, ludzie bezwzględni, zezwierzęceni, na wpół obłąkani. W takich słowach zazwyczaj charakteryzuje się funkcjonariuszy aparatu bezpieczeństwa Związku Radzieckiego. Tymczasem nawet wśród tych ludzi wyćwiczonych w bestialskim traktowaniu podejrzanych, pojawiały się osoby... dobre, które wydawały się jedynie nic nieznaczącymi trybikami w wielkiej machinie zła. „Enkawudziści byli bezwzględni, czasami nieludzcy i okrutni. Ale były też i wyjątki […]. Byli wśród naszych prześladowców ludzie” – wspominała sybiraczka Maria Dąbrowska. Wielu deportowanych zgadzało się z jej opinią.
Wojna to straszna rzecz
Masowe deportacje i aresztowania obywateli polskich na Kresach Wschodnich rozpoczęły się wraz z pierwszą okupacją sowiecką. O świcie w wielu domach rozległo się natarczywe łomotanie do drzwi wejściowych, po którym do wnętrza wdzierali się enkawudziści. Schemat postępowania z represjonowanymi z reguły był ten sam – bicie, pokrzykiwanie, poganianie. Bywało jednak inaczej. „Kazał matce wydoić krowę i nakarmić dzieci, podpowiadał wystraszonej i zdezorientowanej, co ma zabrać, co będzie nam potrzebne” – zapamiętała Maria Zielińska funkcjonariusza bezpieki odpowiedzialnego za deportację jej rodziny.
Członkowie NKWD, napotykając całkowitą dezorganizację domowników, niekiedy sami przystępowali do pakowania bagaży wywożonych. „Widząc szok i bezradność Janiny, [enkawudzista] ściągnął kapę z wersalki, otworzył szafę i krzyknął: »Dawaj ciepłe rzeczy, tam, gdzie pojedziesz, jest zimno – bardzo zimno. U mnie w doma też żona w ciąży i jeszcze dwa malczyki, nie wiem, czy ich zobaczę, wojna to straszna rzecz«” – wspominała Barbara Penc. „Ten Rosjanin to był jednak dobry człowiek, uczciwie powiedział nam, co mamy wziąć” – w podobnym tonie wypowiadał się zesłaniec Władysław Kowalik. Ponadto enkawudziści często także pozwalali, a nawet wręcz przymuszali bliskich sąsiadów do przygotowania wyprawki deportowanym.
Niech się pożegna, bo tu już nie wróci
Wśród oficerów aparatu bezpieczeństwa pojawiali się i tacy, którzy gotowi byli na daleko idące ustępstwa. Pozwalali nawet na zabranie ze sobą... domowego pupila. Taka sytuacja wydarzyła się choćby w rodzinie Eugeniusza Szwajkowskiego, której podjęcie decyzji o porzuceniu psa przychodziło z trudem. Jak napisał Szwajkowski: „Wzruszyło [to] bardzo enkawudzistę i proponował nam go [pieska] zabrać ze sobą”.

Nie były to zresztą jedyne „akty łaski” ze strony oficerów NKWD. Zdarzało się, że funkcjonariusze NKWD przed wyprowadzeniem przesiedleńców z rodzinnych domów zezwalali im na zmówienie modlitwy. „Zwróciłam się do niego z prośbą, czy mogę mieć kilka minut na modlitwę? Skinął głową” – odnotowała sybiraczka Helena Podkopacz. Po chwili Rosjanin serdecznie położył rękę na ramieniu kobiety i z troską stwierdził, że chętnie uchroniłby ją i jej dzieci, jednak nie może tego zrobić, ponieważ jest zobowiązany do wykonania rozkazu. Wyrozumiałego enkawudzistę na swojej drodze spotkała również deportowana Irena Benit-Leonkiewicz. Jak opisuje kobieta – funkcjonariusz zgodził się na to, by jej matka przed wyruszeniem w drogę pocałowała pamiątkowy obrazek Matki Boskiej. Miał wtedy powiedzieć: „[…] niech się pożegna, bo tu już nie wróci”.
Więcej czasu z funkcjonariuszami NKWD spędzali aresztowani polscy obywatele, których poddano śledztwu. Może to zdumiewać, ale również na kartach relacji tej grupy represjonowanych pojawiają się wzmianki o poczciwych enkawudzistach. „Czy ja naprawdę jestem taki straszny? Aż tak bardzo się mnie boisz?” – pytał zatroskany funkcjonariusz Irenę Haw. Co więcej, enkawudziści potrafili podczas śledztwa… wyrazić skruchę za swoje zapalczywe zachowanie. „Nie wierzyłem swoim uszom. Przedstawiciel NKWD prosi mnie o przebaczenie […], że na mnie krzyczał” – pisze Wacław Grubiński. Zdarzało się również, że funkcjonariusze zapominali o rezerwie. Oficer śledczy rozmawiający z Eugeniuszem Lubomirskim na wieść, że Polak zna język rosyjski, „uradowany tym uścisnął moją rękę. Specjalnie to mnie uderzyło jako bardzo rzadki wypadek spontanicznej, nieprzemyślanej reakcji u tych ludzi” – wspomina aresztowany Polak.
U nas nie tylko dzieci jedzą cukier
Transport aresztowanych i przesiedleńców w głąb ZSRR odbywał się w różny sposób: pieszo, na furmankach, saniach, jak również pociągami czy statkami. Nierzadko już u progu podróży enkawudziści wykazywali się uczynnością, „pomogli podnieść bagaże i wdrapać się na lorę” – jak podaje sybiraczka Danuta Tęczarowska. Niekiedy eskorta dokładała wszelkich starań, aby przymusowa tułaczka była jak najmniej uciążliwa. „Ten oficer biegł za saniami, przypominał o przykrywaniu się i przykrywał sam” – napisała Maria Zielińska-Kwiatkowska. Zrozumieniem i współczuciem dla przewożonych wykazał się też konwojent, o którym w swej relacji wspomina Helena Kowalik. Enkawudzista, gdy sanie, na których przewożeni byli wysiedleńcy, przewróciły się i wpadły w zaspy, zarządził postój, a zmarzniętym ludziom pozwolił udać się do pobliskiego gospodarstwa. Tam „kazał gospodyni dać kawałek słoniny i sam nacierał ręce dzieciom. Widocznie odezwało się w nim sumienie, gdyż jak mówił, miał także żonę i dwójkę dzieci. Kazał również gospodyni zaparzyć herbatę, aby dzieci się napiły”.

Najbardziej uciążliwy w trakcie podróży był głód. Ilość przydzielanego przez konwojentów jedzenia okazywała się niewystarczająca. Aby zaspokoić przynajmniej pragnienie, transportowani starali się nabrać śniegu leżącego przy torowisku lub też odłamywali przyklejone do wagonu sople lodu. Większość pilnujących porządku enkawudzistów starała się temu przeszkodzić. Wyjątek stanowiło zachowanie jednego z konwojentów, przywołanego w relacji deportowanego Marcina Lamparta, który w trakcie postoju pociągu za Uralem sam wrzucał przez okienko do wagonu śnieg. Zdarzały się również przypadki, że „wielkoduszni” oficerowie NKWD przymykali oczy i udawali, że nie widzą, że komuś udało się przecisnąć przez szparę wagonu i wydostać na zewnątrz po wodę. Niejednokrotnie konwojenci przydzielali większe racje żywnościowe czy też dostarczali szklankę mleka dla niemowlaków. Czasami dbali również o kilkuletnie dzieci i rozdawali im po kilka deka cukru. Na taki dziecięcy przydział „załapała” się Jadwiga Bornik-Pytlarzowa, choć była wówczas już nastolatką. Wykazała się przy tym nie lada odwagą, wytykając enkawudziście, że wszystkie dzieci otrzymały kostki cukru, a ona została pominięta. „A co – ty masz trzy lata?” – zapytał konwojent. „To u was w Sowieckim Sojuzie tylko dzieci do lat trzech jedzą cukier?”. „Coś mi odpowiedział i odszedł. Po jakimś czasie wrócił i dał mi torbę skręconą z gazety, w której było ze dwa kilogramy cukru w kawałkach: – Pamiętaj, że u nas nie tylko dzieci do lat trzech jedzą cukier!”.
Czasami podczas przerw w podróży enkawudziści dawali tułaczom czas na odpoczynek. Deportowana Maria Dąbrowska w swojej relacji wspomina o funkcjonariuszu NKWD, który nie tylko zezwolił na to, aby podczas postoju pociągu w azjatyckim stepie dzieci wyszły na zewnątrz, ale także – jak podaje kobieta – przyjął od niej list kierowany do jej rodziców: „Wsunęłam mu ten list do kieszeni. Udawał, że tego nie widzi i nie czuje, ale widział i czuł, jak mu manipulowałam przy kieszeni”.

Prosili, żebyśmy sami otwierali walizki
Poprawcze obozy pracy i miejsca zsyłek były nazywane enklawami innego życia. Całkowitą „opiekę” nad obywatelami polskimi sprawowali tam enkawudziści. Zdarzały się wśród nich osoby, pomagające przetrwać w „innym świecie”. Zostawiali pod drzwiami przesiedleńców butelkę mleka, bochenek chleba, worek ziemniaków. W jednym z łagrów w archangielskim obwodzie więzień Stanisław Dakiniewicz spotkał funkcjonariusza, który za rozpiłowanie drewna poczęstował więźniów pożywnym posiłkiem. Później wdał się z nimi w szczerą rozmowę: „Wypytywał nas, skąd pochodzimy i za co siedzimy. […]. Pytał o rodzinę, wykształcenie, a także interesował się warunkami życia w Polsce przed wojną i w czasie okupacji niemieckiej. Wyrażał mi swoje współczucie z powodu sytuacji, w jakiej się znalazłem” – wzmiankuje Dakiniewicz. Innym razem kazał przedterminowo zwolnić więzionych w karcerze łagierników. Podobnie dobre zdanie o naczelniku łagru w Donbasie zawarła w swoim pamiętniku Maria Kulczyńska. „Dobry i ludzki, o łagodnym usposobieniu i nieprzeciętnej słowiańskiej urodzie Rosjanina” – wspominała.
Funkcjonariusze NKWD nękali więźniów i zesłańców rewizjami, z reguły przeprowadzanymi w barbarzyński sposób. Niektórzy potrafili jednak być bardziej wyrozumiali. Tak było chociażby w kołchozie pod Miczuryńskiem. Zesłaniec E. [?] Kurkowski wspominał: „Zapytali, czy mogą wejść […]. Trudno to jednak nazwać rewizją. Prosili, żebyśmy sami otwierali walizki, wyjęli z nich wszystko, zdjęli z pieca, co tam było, zajrzeli do pieca, obmacali łóżko, przekopali słomę w sieni”. Na koniec dodatkowo przeprosili za zamieszanie, życzyli rodzinie miłego pobytu w kołchozie oraz zaoferowali w każdej chwili służyć pomocą. Do wyjątków należy też postawa oficera NKWD z północnych łagrów, który okazał litość konającemu starcowi. „Długo stał przy kojce umierającego, a potem wypytywał doktora Sokołowskiego o przyczyny jego choroby” – podkreślił Jerzy Drewnowski.
Nawet wśród funkcjonariuszy zbrodniczego NKWD znalazły się więc jednostki, które oparły się praniu mózgu i potrafiły zachować się przyzwoicie. Ludzie, o których w innych warunkach można by zapewne powiedzieć po prostu – dobrzy.

źródło:Focus.pl
X