Pamiętam jak kiedyś dziadek zabierał mnie na ryby. Zazwyczaj wyciągałem jakiś tatarak, czy żabieńce, ale któregoś razu złapałem w końcu coś, co miało płetwy. 3h go holowałem, ale j***ny wciąż walczył i walczył. Po kolejnej godzinie w końcu się poddał i mogłem go wyciągnąć na brzeg. Złapałem pełnowymiarowego, trzynastocentymetrowego karasia. Jego trofeum do dzisiaj wisi u mnie na ścianie, a znajomi zawsze je podziwiają.