Brakuje mi tamtych czasów, kiedy człowiek czuł się zupełnie wolny. Pełnią radości było taplanie się w błocie i ciągnięcie dziewczyn za warkocz, łapanie za piersi. Można było zostać bohaterem okolicy jeśli zjadło się dwanaście kiełbasek i nie puściło pawia.
Zaś najtwardszych poznawało się po tym, że wracali do domu najpóźniej mimo krzyków matki.
Ech, to były czasy! Plucie na odległość, rzucanie śniegiem w dzielnicowego, kto dłużej będzie wisiał na jednej ręce na trzepaku, łamanie desek na głowie niczym Bruce Lee.
Te wszystkie wizyty na ostrym dyżurze, niedowierzanie lekarzy, gromki śmiech kolegów i późniejszy szacunek na osiedlu.
Niestety, to już nigdy nie wróci! Żona zmusiła mnie do wszycia Esperalu...
A propos wszywek, może wstyd się przyznać bo lubię wypić, ale np. mój organizm potrafi zahamować działanie enzymu zwanego dehydrogenaza aldehydowa i czasami zdarza mi się przechodzić to co ludzie ze wszywkami, którzy w sposób chemiczny muszą zahamować ten proces metabolizmu alkoholu, a dokładnie przekształcenie aldehydu octowego w kwas octowy. Brak powyższego skutkuje: zaczerwienieniem dłoni, szyi, klatki piersiowej, a przede wszystkim twarzy, brak tchu, uczucie gorąca z narastającym pulsem wyczuwalnym w całym ciele i przykrym uczuciem, że za chwilę nasz organizm nie podoła i wykorkujemy
Na szczęście zdarza się to rzadko, najczęściej po dłuższym maratonie
Może też ktoś to zauważył u siebie?