18+
Ta strona może zawierać treści nieodpowiednie dla osób niepełnoletnich.
Zapamiętaj mój wybór i zastosuj na pozostałych stronach
Planowana przerwa techniczna - sobota 23:00 (ok. 2h) info

#wyrwałem chwasta

201
Ten morderca przyczynił się do powstania słynnej sceny z filmu "Psy 2. Ostatnia krew". Więzienie stało się jego domem i rodziną. Gdy usłyszał groźby pod adresem papieża, podjął szokującą decyzję. - Wyrwałem chwasta – przechwalał się później.

Sprzedany za wódkę i amerykańskie ciuchy

Prawdopodobnie życie Tadeusza Wencla (urodzonego w 1949 r.) potoczyłoby się inaczej gdyby nie to, że bardzo wcześnie został pozbawiony szans na normalne, szczęśliwe dzieciństwo. Nie znał swojej biologicznej matki; wychowywany był kolejno przez konkubinę ojca - Martę W., a potem jej koleżankę, Julię B., która prowadziła w domu melinę. Pijaństwo i prostytucja, które obserwował na co dzień, nie pozostały bez wpływu na jego psychikę - coraz częściej zaczął sprawiać problemy w szkole. Patologiczne warunki, w jakich się wychowywał oraz jego zachowanie sprawiły, że z inicjatywy szkoły umieszczono go w domu dziecka w Wągrowcu.

Tam podczas jednej z odwiedzin jego byłej opiekunki, Julii B. poznał prawdę na temat swojej biologicznej matki. Do 12 roku życia żył w przeświadczeniu, że jego biologiczną matką była Marta W; tymczasem według Julii B. jego biologiczna matka "sprzedała go za wódkę i amerykańskie ciuchy". Ta wiadomość dogłębnie wstrząsnęła nastolatkiem. Od tego czasu jego bunt będzie przybierał coraz niebezpieczniejsze oblicze.

Trudny przypadek

Z powodu problemów wychowawczych, jakie Tadeusz Wencel sprawiał, dyrekcja domu dziecka w Wągrowcu podjęła decyzję o umieszczeniu go w innym ośrodku. Później nastolatek wielokrotnie zmieniał miejsce pobytu - przebywał w kilku domach dziecka, został umieszczony w zakładzie wychowawczym, a następnie w pogotowiu opiekuńczym. W tym okresie często kradł, podejmował kilka prób ucieczek z ośrodków, w których przebywał, a oprócz tego miał duże problemy z nauką.

W 1964 r. popełnił pierwsze w życiu wykroczenie - podpalił stodołę - za co trafił do poprawczaka w Świdnicy, a później został osadzony na dwa lata w zakładzie poprawczym w Iławie. W tym ostatnim ośrodku zmienił się na lepsze. Stał się zdyscyplinowany, pracował chętnie i systematycznie, w efekcie czego ukończył szkołę podstawową z zadowalającymi wynikami. W styczniu 1968 r., po ośmiu latach pobytu w instytucjach wychowawczych, Tadeusz Wencel został warunkowo zwolniony. Miał wtedy 19 lat.

Na wolności postanowił rozpocząć nowe, uczciwe życie. Jednak przeszłość nie dała o sobie zapomnieć. Wkrótce nawiązał kontakt z byłą opiekunką Julią B., która nadal prowadziła melinę. Pod wpływem środowiska przestępczego, w którym przebywał, kradł, a ponadto włóczył się po mieście, nocował w parkach i na dworcach. Nie mógł znaleźć nigdzie pracy, bo nie miał dowodu osobistego. W tym czasie popełnił też wykroczenie, za co został skazany na 3 miesiące aresztu. Po wyjściu na wolność postanowił odszukać swoją biologiczną matkę. Z czasem jego próby nawiązania kontaktu z matką przybrały formę niebezpiecznej obsesji.

Spotkanie po latach

Tadeusz Wencel za pośrednictwem Centralnego Biura Adresowego w Warszawie ustalił miejsce zamieszkania matki - Anny S. Okazało się, że aktualnie przebywa ona w Bydgoszczy. 27 grudnia 1968 r. Tadeusz odwiedził matkę w jej mieszkaniu. Obecny był przy tym drugi mąż Anny - Stanisław M. Wizyta Tadeusza była dla ich obojga ogromnym przeżyciem. Anna S. nie widziała syna od 18 lat i nigdy nie podejmowała żadnych prób aby się z nim skontaktować, z kolei Stanisław M. nie wiedział, że jego żona ma jeszcze jednego syna, poza Jerzym.

Dla potwierdzenia swej tożsamości Tadeusz pokazał im swoją metrykę, później przyznał się, że wyszedł z więzienia. Przez trzy kolejne dni małżeństwo gościło Tadeusza, później załatwili mu pracę w przedsiębiorstwie budowlanym i miejsce w hotelu robotniczym. W ten sposób chcieli się go już pozbyć z mieszkania. Wkrótce powiedzieli mu wprost, "aby spał w hotelu, bo u nich nie ma miejsca. On jest kryminalistą i się go boją".

Te słowa głęboko uraziły Tadeusza. Poprzysiągł zemstę na matce. Od zawsze obarczał ją winą za to, że zniszczyła mu życie sprzedając go obcym ludziom. Nadszedł czas wyrównania krzywd.

Nietypowa prośba skazanego

W przedsiębiorstwie budowlanym Tadeusz pracował tylko jeden dzień. Zwolnił się na drugi dzień i zaczął przygotowywać plan pozbycia się matki. Kiedy spotkał Stanisława M. zapowiedział mu, że "zamorduję matkę w sposób dotąd niespotykany". Przyrzekł, że zrobi to wcześniej czy później - jeśli nie on, to jego koledzy. Zaczął ją regularnie nachodzić, raz nawet powybijał kamieniami szyby w jej oknach. Anna S. z obawy przez synem, wzięła urlop i całymi dniami przebywała z mężem w portierni krawcowej, gdzie pracowała.

W kolejnych miesiącach Tadeusz tułał się po mieście, nie miał stałego miejsca pobytu ani żadnego źródła utrzymania. W styczniu 1969 r. został aresztowany za włamanie do kiosku i kradzież. Z aresztu wysłał list do matki prosząc o przebaczenie. Twierdził, że zachowywał się wobec niej agresywnie, gdyż był wtedy pod wpływem alkoholu. Teraz obiecywał poprawę i prosił o kontakt. Anna S. nigdy nie odpisała na ten list.

W trakcie odbywania wyroku 8 miesięcy pozbawienia wolności w zakładzie karnym w Inowrocławiu, Tadeusz Wencel napisał list do Sądu Najwyższego, w którym zwracał się z prośbą "o pozostawienie go do końca życia w więzieniu". Swoją prośbę motywował tym, że życie na wolności jest dla niego gorszą męką niż pobyt w zakładzie karnym. Zapowiedział, że jeśli jego żądanie nie będzie spełnione, to po wyjściu na wolność będzie podpalał (...) oraz zabije matkę.

List Wencla nigdy nie trafił do adresata, pozostał on w aktach osobowych skazanego. Naczelnik więzienia w piśmie do prokuratury wyjaśnił, że zamiar skazanego aby pozostać dożywotnio w więzieniu, nie traktowano poważnie. Na mocy ogłoszonej amnestii Wencel opuścił zakład karny w lipcu 1969 r. W sierpniu pojawił się ponownie w Bydgoszczy.

"Więzienie jest moim domem, moją rodziną"

19 sierpnia Tadeusz Wencel napadł na matkę pod jej domem i groził jej śmiercią, potem ponownie wybił jej szyby w oknach. Mimo że Anna S. powiadomiła o całym zdarzeniu milicję, Tadeusz nie został aresztowany. Prokurator umorzył postępowanie w sprawie stosowania bezprawnej groźby, uznając że brakuje dostatecznych dowodów winy Wencla.

Na wolności Tadeusz Wencel nie pozostał jednak długo. Popełniał kolejne wykroczenia (m. in nie dopełnił obowiązku meldunkowego, wzniecał pożary) za które następnie - ku swojej uciesze - był karany pobytem w aresztach, czy zakładach karnych. Za każdym razem gdy opuszczał mury więzienne, "kombinował" jak ponownie trafić za kraty. "Tam jedynie czuje się dobrze, swobodnie, tam wyrosłem. Nie jestem przystosowany do życia na wolności. Więzienie jest moim domem, moją rodziną. Na wolności nie mam nikogo bliskiego, nie mam gdzie spać, co jeść (...) Chcę wrócić do więzienia, aby tam spokojnie żyć. Ilekroć więc znajdę się na wolności, będę przeciwko temu protestował, popełniając nowe przestępstwa - mówił śledczym.

W trakcie procesu o podpalenie w Łagiewnikach, Tadeusza Wencla badało kilka zespołów biegłych psychiatrów. Ze względu na to, że część biegłych stwierdziło, że Tadeusz Wencel miał ograniczoną poczytalność w momencie dokonywania czynu zabronionego, sąd nakazał umieścić go w szpitalu psychiatrycznym w Świeciu. Tam przebywał na leczeniu przez dłuższy czas. Z racji tego, że w szpitalu zachowywał się poprawnie, był zdyscyplinowany, zdecydowano o jego wypuszczeniu ze szpitala w kwietniu 1972 r. uznając "że istnieje uzasadniona nadzieja, że Tadeusz Wencel nie będzie zagrażał porządkowi publicznemu". Czas pokazał, że było to błędne założenie.

Zwłoki w kufrze

Następne cztery lata to nieprzerwane pasmo kolejnych rozpraw przed kolegiami ds. wykroczeń i sądami oraz odsiadek w zakładach karnych i aresztach. Karany był m. in. za czynną napaść na funkcjonariuszy MO, znieważenie członków kolegium orzekającego w jego sprawie, wszczynanie gorszących awantur m. in. w gmachu sądu oraz lokalach i restauracjach, gdzie często przesiadywał.

W 1976 r. po odbyciu ostatniej kary aresztu Tadeusz Wencel trafił do Świecia, a dokładnie do meliny Jerzego K. urządzonej na strychu budynku przy ul. Kopernika. Poznał tam m. in. konkubinę Jerzego K- Janinę M.- kobietę, która porzuciła męża i trójkę dzieci i na stałe przeniosła się do kochanka. Tadeusz Wencel codziennie uczestniczył w libacjach organizowanych przez parę. Każda okazja była dobra do picia, tym bardziej, że nadszedł czas świąt. Podczas wieczerzy wigilijnej, gospodarz meliny oraz Wencel nalegali aby Janina M. poszła odwiedzić swoje dzieci. W końcu kobieta przyznała im rację i ok. godz. 20. opuściła mieszkanie Jerzego K. Kiedy wróciła następnego dnia, w tajemnicy powiedziała Wenclowi, że nie spotkała się ze swoimi dziećmi i nie uczestniczyła w pasterce, tak jak wcześniej mówiła konkubentowi. Tak naprawdę noc spędziła w mieszkaniu Kazimierza S.- jednego ze stałych bywalców meliny.

Kiedy w tym samym dniu Jerzy K. razem z innymi gośćmi udali się w odwiedziny do sąsiadów, Tadeusz Wencel i Janina W. zostali sami w mieszkaniu przy ul. Kopernika. W pewnym momencie doszło między nimi do kłótni. Wencel wypominał kobiecie niemoralne prowadzenie się oraz to, że zaniedbywała dzieci. Postępowanie Janiny W. porównał do zachowania jego matki, która również nie interesowała się losem swoich dzieci. Poza tym Janina W. była podobna fizycznie do jego matki. W pewnym momencie Wencel dostał takiego napadu szału, że zaczął dusić kobietę. Później powiedział, że dusząc Janinę W. miał wrażenie, że dusi swoją matkę. "Tym samym realizował swoje marzenie" - jak powiedział później śledczym. Po upewnieniu się, że kobieta nie żyje, Wencel umieścił zwłoki w kufrze znajdującym się na strychu. 8 stycznia odkryła je właścicielka domu przy ul. Kopernika w trakcie, gdy robiła porządki na strychu. Z ustaleniem zabójcy milicja nie miała problemu. Już wcześniej Wencel mówił, że "sprzątnął jedną osobę" w kamienicy przy ul. Kopernika.

Sensacyjne wyjaśnienia oskarżonego

Proces Tadeusza Wencla przed sądem w Bydgoszczy budził wiele emocji ze względu na skandaliczne zachowanie oskarżonego, który twierdził m. in. że ma tylko świadomość Tadeusza Wencla, a w rzeczywistości jest Zbigniewem P. urodzonym w 1924 r. Poza tym Wencel mówił, że pochodzi z planety Halej, ma zdolności telepatyczne i że spełnia rozkazy doktora Sorge'a. To właśnie doktor Sorge miał wydać rozkaz uśmiercenia Janiny M. Pytany o okoliczności zabójstwa, Wencel stwierdził, że "jako Zbigniew P. przyznaje się do zamordowania Janiny M." i opisał przebieg morderstwa. Później przedstawił motywy zbrodni. Z jego relacji wynikało, że powodem zabójstwa M. było jej niemoralne prowadzenie się oraz brak troski o dzieci.

Biegli psychiatrzy uznali, że zachowanie oskarżonego w trakcie rozprawy jest próbą uniknięcia odpowiedzialności karnej, gdyż w rzeczywistości jest on w pełni poczytalny. Wezwani w charakterze świadków stali bywalcy meliny Jerzego K. zeznawali przed sądem, że Wencel niejednokrotnie bezinteresownie pomagał innym, również finansowo. Jedna z kobiet zeznała, że "Tadeusz był w ogóle w porządku, zawsze wesoły i uśmiechnięty" .

Proces zakończyły wielogodzinne przemówienia stron. Prokurator żądał kary śmierci. Natomiast mowa obrońcy była wielokrotnie zakłócana przez oskarżonego, który nie podzielał opinii adwokata, że w jego przypadku najbardziej adekwatna byłaby kara pozbawienia wolności. "Niech nie przemawia, niech nie przemawia" - krzyczał Wencel z ławy oskarżonych. Później został przymusowo wydalony z sali sądowej.

"Wyrwałem chwasta"

12 maja 1977 r. sąd I instancji skazał Tadeusza Wencla na karę śmierci, nie dopatrując się w stosunku do oskarżonego żadnych okoliczności łagodzących. Od tego wyroku apelację do Sądu Najwyższego złożył obrońca oskarżonego zarzucając m. in. rażącą surowość kary. Sąd Najwyższy podzielił stanowisko obrońcy i zamienił karę śmierci na karę 25 lat pozbawienia wolność.

O ile Tadeusz Wencel pierwszy wyrok przyjął z satysfakcją, to z treścią orzeczenia Sądu Najwyższego nie mógł się pogodzić. Poprzysiągł sobie, że "jeśli w więzieniu spotka jakiegoś zgnilca, to wyśle go na tamten świat".

W 1981 r. w celi Wencla został umieszczony Jan G. - recydywista, osobnik głęboko zdeprawowany. Współwięzień popisywał się przed Wenclem "czego on by to nie zrobił z klawiszami", miotał się po celi, rzucał taboretami. Kiedy wypowiedział zdanie "Te głupki nie potrafiły zabić papieża. Ja bym to lepiej zrobił za butelkę wina" Wencel postanowił, że go zabije i w ten sposób "uwolni społeczeństwo od tej kanalii", "wyrwie chwasta".

W maju 1982 r. sąd wojewódzki w Pile skazał Tadeusza Wencla za kolejną zbrodnię - uduszenie współwięźnia - na karę śmierci. Sąd Najwyższy utrzymał w mocy wyrok sądu I instancji. Egzekucję przez powieszenie wykonano 7 lipca 1983 r.

W 1994 r. Władysław Pasikowski nakręcił film "Psy 2. Ostatnia krew", w którym postać skazańca Wyrka - z pierwszych scen filmu - była wzorowana właśnie na Tadeuszu Wenclu.

I teraz coś od siebie ;-)
Przypadek Tadeusza Wencla można przeczytać w książce Bogusława Sygita "Kto zabija człowieka... Najgłośniejsze procesy o morderstwa w powojennej Polsce".
To tyle w temacie :rzyga: