"Szanowny Panie Ministrze, 16 grudnia 2021 musiałem uciekać na Białoruś, bo
władze Straży Granicznej wydawały mi rozkazy mordowania Arabów
. [...] Teraz jestem bezpieczny.
Proszę o wypłatę pensji
za grudzień 2021 r. oraz za styczeń 2022 r. [...] Nie pracowałem w grudniu 2021 r. i styczniu 2022 r., bo Straż Graniczna wydawała mi nielegalne rozkazy mordowania niewinnych ludzi. W ten sposób zostałem zmuszony do niepracy przez samo Ministerstwo Obrony. [...] Informuję również, że
chcę przedłużyć umowę o pracę
. Wrócę do pracy, gdy tylko prokurator w Hadze
uwięzi wszystkich przestępców wojskowych
, którzy kazali mi mordować Arabów" - napisano w liście.
Jak dowiedziały się media, szefowa Kancelarii Premiera, Beata Kempa, mimo ogromnej fali krytyki jaka spadła wcześniej na rząd za próbę przepchnięcia podwyżek dla urzędników i polityków, po cichu postawiła na swoim i załatwiła podwyżki o ponad 100%.
Jak pisaliśmy w lipcu, obóz rządzący nieskutecznie chciał przeforsować w Sejmie dwa projekty zakładające wysokie podwyżki dla posłów, senatorów, pracowników ministerstw oraz premier, prezydenta i pierwszej damy. Pomysł spotkał się jednak z tak wielkim sprzeciwem opinii publicznej, że koniec końców z niego zrezygnowano.
Jak się jednak okazuje, nie wszyscy politycy dali za wygraną i postawili na swoim. Z informacji do jakich dotarli dziennikarze wynika, że najbliższa współpracownik premier Szydło, Beata Kempa załatwiła urzędnikom pracującym w Kancelarii Premiera gigantyczne podwyżki o ponad 100% dotychczasowego wynagrodzenia.
Według oficjalnego uzasadnienia pensje urzędników nie zmieniały się od 1998 roku, a od tego czasu znacznie wzrosło choćby minimalne wynagrodzenie. To jednak ma się nijak do rzeczywistości, ponieważ – jak zauważa dziennikarz Dariusz Grzędziński – w 1998 roku urzędnicy Kancelarii Premiera zarabiali 1,800 złotych, a w 2016 roku było to już 3,100 złotych.
Teraz urzędnicy pracujący w KPRM będą dostawać 6,560 złotych miesięcznie zasadniczego wynagrodzenia, co oznacza podwyżkę o ponad 100%.
Sama szefowa Kancelarii Premiera odmówiła komentarza w tej sprawie tłumacząc, że przebywa aktualnie na wakacjach.
Premier Beata Szydło zarabia miesięcznie 16,7 tys. zł brutto. Jej pensja ma wzrosnąć do 24,1 tys. zł. To ona najbardziej zyska na ustawie, którą podczas rozpoczynającego się we wtorek posiedzenia Sejmu chce przeforsować PiS - pisze "Rzeczpospolita", która dotarła do projektu ustawy.
Ustawa zakłada, że od 4 do 5 tys. zł wzrosną też wynagrodzenia m.in. prezydenta, wicepremierów, ministrów, wiceministrów i wojewodów. Po raz pierwszy pensję dostanie pierwsza dama. Najmniej zyskają posłowie i senatorowie - ok. 2,7 tys. miesięcznie.
Powód podwyżek? PiS uzasadnia, że uposażenia osób na stanowiskach kierowniczych są zamrożone od 2008 roku. Obecnie wiceministrowie w randze podsekretarza stanu zarabiają ok. 7 tys. zł netto, a sprawują nadzór nad wielomiliardowymi budżetami. Z tego powodu wybitni fachowcy często odmawiają pracy w rządzie - mówi poseł PiS Łukasz Schreiber, który ma prowadzić ustawę w Sejmie.
Zauważa też, że w ministerstwach dyrektorzy często zarabiają więcej od swoich szefów. W kwietniu Kancelaria Premiera przygotowała zestawienie, z którego wynika, że 19 z 20 dyrektorów generalnych w resortach miało wynagrodzenie wyższe od ministrów, 13 - od premier Szydło, a jeden - od prezydenta Andrzeja Dudy.