18+
Ta strona może zawierać treści nieodpowiednie dla osób niepełnoletnich.
Zapamiętaj mój wybór i zastosuj na pozostałych stronach

#himalaizm

151
Juderia ujawnia, co tak kręci himalaistów w tym sporcie a zwłaszcza tych chodzących bez tlenu. Niepowtarzalne odloty na chorobie wysokościowej :-)


Uratowana na Nanga Parbat himalaistka Elisabeth Revol przyznała w rozmowie z dziennikarzami, że walcząc o życie o doznała halucynacji i zdawało jej się, że ktoś przyniósł jej ciepłą herbatę, w zamian za co miała... oddać swoje buty. Takie majaki to jeden z typowych objawów śmiertelnie groźnej dla himalaistów choroby wysokościowej. Wspinacze w najwyższych górach świata bardzo często doświadczają dziwacznych wizji, w których widzą i słyszą niezwykłe istoty.

Choroba wysokościowa to zespół objawów wywołanych przez niedotlenienie organizmu podczas przebywania na dużych wysokościach. U bardziej wrażliwych osób pierwsze symptomy mogą wystąpić już na wysokości 2,5 - 3 tys. m n.p.m. Groźnie robi się na ok. 5 tys. metrów, a powyżej 7,9 tys. m n.p.m. zaczyna się tzw. strefa śmierci, w której człowiek właściwie nigdy nie powinien się znaleźć. Powietrze jest tu już bardzo rozrzedzone, a ciśnienie atmosferyczne ma wartość 1/3 ciśnienia występującego na poziomie morza. Sytuację dodatkowo pogarsza morderczy mróz (może sięgać - 40 stopni Celsjusza) oraz huraganowy wiatr o prędkości dochodzącej do 150 km/h. Przebywanie w takich warunkach jest dla człowieka zabójcze i himalaiści muszą ograniczyć swój pobyt w strefie śmierci do absolutnego minimum. Zdobycie szczytu to dopiero połowa sukcesu i w planie wyprawy trzeba jeszcze uwzględnić czas przeznaczony na zejście do położonych niżej obozów. Zdecydowana większość wypadków zdarza się właśnie podczas schodzenia.

Niedotlenienie wysokościowe wcale jednak nie musi skończyć się śmiercią. Większość himalaistów wraca przecież ze swoich wypraw bezpiecznie do domu i ponownie wyrusza w góry jeszcze wiele razy. Zdobywcy najwyższych szczytów Ziemi na ogół doświadczają stosunkowo łagodnych objawów choroby wysokościowej, którym zwykle towarzyszą jednak dziwne stany psychiczne. Zaczyna się od spadku koncentracji i zmniejszenia refleksu, później pojawiają się trudności z oceną sytuacji, aż wreszcie dochodzi do regularnych halucynacji. Bardzo często himalaistom (wspinającym się samotnie!) wydaje się, że towarzyszy im ktoś jeszcze. Zaczynają tę osobę widzieć, a nawet z nią rozmawiać. Objawy te niekiedy nazywane bywają "syndromem anioła stróża".

W roku 1990 podczas wyprawy na Dhaulagiri (8167 m n.p.m.) Krzysztof Wielicki w pewnym momencie zatrzymał się i zrobił dwie herbaty. Jedną dla siebie, a drugą dla urojonego towarzysza. Podobną przygodę miał też Marcin Miotk (jako pierwszy Polak zdobył Mount Everest bez tlenu), który podczas jednej z wypraw wiele razy zatrzymywał się, aby poczekać na "tego drugiego". Sam Reinhold Messner wspominał natomiast, iż pewnego razu doświadczał czyjejś obecności tak wyraźnie, że słyszał nawet kroki i skrzypienie śniegu pod butami nieistniejącego partnera. Omamy słuchowe też zresztą nie są w himalaizmie niczym niezwykłym. Jerzy Kukuczka podczas jednej z wypraw łączył się przez radio z bazą i rozmawiał z innymi członkami wyprawy. Problem w tym, że - jak się później okazało - przez cały ten czas radio było niesprawne. W trakcie zdobywania Annapurny (8091 m n.p.m.) w 1981 roku dwóch polskich wspinaczy wyraźnie słyszało z kolei, jak łącząca ich lina... śpiewała jeden z hitów Donny Summer :-D . Zbliżone objawy miał też Wojciech Kurtyka, który podczas zejścia ze szczytu Gaszerbruma IV (7925 m n.p.m.) doskonale słyszał piosenkę Barbary Streisand.

Wynikające z niedotlenienia halucynacje mogą się czasem wydawać całkiem zabawne. Tak było podczas wejścia Ryszarda Pawłowskiego i Bogdana Stefko na Nanga Parbat (8125 m n.p.m.) w 1993 roku. W trakcie schodzenia Pawłowski zobaczył nagle namiot angielskiej wyprawy, której członkowie (na wysokości ok. 8 tys. metrów!) mieli rzekomo wypoczywać w hamakach. W tym samym czasie Stefko podziwiał pod wierzchołkiem... budkę z coca colą :-) . Znane są również przypadki himalaistów, którzy w radosnym uniesieniu zbierali na lodowcu kwiatki. Pół biedy, jeśli wspinacz kontroluje swoje zachowanie i zdaje sobie sprawę, że widziane przez niego dziwactwa są tylko złudzeniem i produktem niedotlenionego mózgu. Gorzej, gdy himalaista zaczyna tracić kontakt z rzeczywistością i omamy zaczynają brać górę nad racjonalnym zachowaniem.

W takiej sytuacji łatwo zgubić drogę do bazy, zejść wprost w przepaść lub wpaść do lodowej szczeliny. Konsekwencje tego typu błędów są z góry przesądzone. Zdarzały się przypadki, gdy himalaiści doznawali stanów euforii, podczas których zdzierali z siebie ubranie i porzucali cały sprzęt wspinaczkowy. Na wysokości 8 tysięcy metrów to bardzo zły pomysł. W roku 1983 podczas zejścia z Dhaulagiri Tadeusz Łaukajtys zdjął nagle kurtkę i rękawiczki, po czym ruszył do walki z radzieckim wojskiem. Podobno był przekonany, że znajduje się na wojnie w Afganistanie :-D . Wspinacz odmroził ręce i tylko dzięki pomocy partnerów z zespołu był w stanie bezpiecznie dotrzeć do bazy.

Podobne przypadki można mnożyć, a literatura górska pełna jest opowieści o halucynacjach, jakich doświadczali uczestnicy wypraw himalajskich. Jeśli omamy i inne objawy choroby wysokościowej zostaną zlekceważone, wówczas skutki prawie zawsze są tragiczne. W najwyższych górach świata miejsca na błędy jest bardzo niewiele. Gdy efekty niedotlenienia stają się niebezpieczne, wówczas jedynym ratunkiem dla himalaisty jest podanie mu tlenu z butli i jak najszybsze opuszczenie "strefy śmierci". Życie może ocalić wyłącznie zejście w niżej położone rejony, w których organizm ludzki może funkcjonować w miarę normalnie.


Czytaj więcej na http://nt.interia.pl/raporty/raport-medycyna-przyszlosci/medycyna/news-wizje-aniolow-i-spiewajace-liny-tak-zabija-wysokosc,nId,2516748#utm_source=paste&utm_medium=paste&utm_campaign=firefox
100Burned • 2018-02-01, 12:41  Najlepszy komentarz Najlepszy komentarz (41 piw)
Jeszcze gorsza jest choroba niskościowa.

Ofiary choroby niskościowej chodzą cali czarni i ciągle pie**olą że mają mało, mało, za mało i ciągle mało.

Himalaizm i jego konsekwencje

zygus • 2017-05-24, 16:19
87
Siema,wczoraj przeglądając facebooka udało mi się natrafić na dość ciekawy wątek,który poruszył himalaista Waldemar Kowalewski.
Wrzucił na swój profil mocno kontrowersyjne zdjęcie. Pod postem rozległa się burza o szacunku do zmarłych etc. :dead: Wydaje mi się,że dla laików wspinaczki,gór jest to dość ciekawy temat,warty przeczytania. Oto treść wpisu :

Cytat:

Szczyt Lhotse 8516m 4 góra ziemi, zdobyta 20.05, 15.30 wreszcie.
Atak szczytowy rozpocząłem z bazy 5300, wystartowałem 17.05, w nocy i od razu dotarłem do obozu cII 6400m, rano 18.05 ruszyłem wyżej docierając do obozu cIII 7100m. Po przespanej nocy 19.05 o godzinie 7.00 rano ruszyłem znowu wyżej aby po zaplanowanych 7 godzinach dotrzeć do obozu IV, niestety potężny ból w prawej stopie zmusił mnie do zdjęcia buta, wkładki i skarpety aby móc rozmasować gołą stopę na wysokości 7700m. Z niespotykanym do tej pory w mojej pasji, bulem i cierpieniem dotarłem do wysokości 7850m i dalej już nie mogłem znaleźć w sobie siły aby dotrzeć do obozu c IV który był nade mną 80m.
To był dla mnie najtrudniejszy moment w mojej dotychczasowej wspinaczce, wiedziałem że takie "tkwienie" w ścianie w obecnej sytuacji skończy się pewna śmiercią za kilka godzin.
Zejście w dół było również bez sensu, bo zajęło by mi zbyt wiele czasu aby dotrzeć do niżej położonego obozu III nie narażając się na odmrożenie, było bardzo zimno i zupełnie ciemno.
Byłem tak bardzo "odmużdżony" niedotleniony, że pamięć o schowanej czołówce w górnej klapie plecaka ( zawsze tam chowam) okazała się zawodna, nie było jej, później się okazało że jednak była.
Widząc palące się lampki w namiotach w powyższym obozie IV, zacząłem krzyczeć o pomoc , blagałem aby ktoś usłyszał, aby mi pomógł, wszystko na nic, dookoła tylko szum wiatru i pogłębiający się dłóg tlenowy który narastał z każdą godziną, miałem tego świadomość.
Około 60metrów przed namiotami obozu IV znalazłem kogoś depozyt z zawartością m/innymi 3 butli z tlenem, przywiązanymi do liny poręczowej w ścianie Lhotse, postanowiłem historycznie użyć jednej z nich, wiedziałem że jak tego nie zrobię to umrę.
Znalezienie noża, okazało się równie niewykonalne co czołówki, plecak miałem zbyt ciężki i obładowany aby w nim cokolwiek przeszukać w stromej ścianie, chyba myślałem już tylko na 20%.
Postanowiłem przegryźć linę, żułem ją zębami z całych sił dobrą godzinę, po czym się poddałem. I tu nagle cud , obok mnie 10metrow minął mnie sherpa wspinający się na Everest, akurat w tym miejscu nasze drogi się rozwidlały, Everest/Lhotse. Pełen nadzieji , poprosiłem go aby mi dał nuż, odpowiedział mi że ma do mnie za daleko (10metrow ) i zaczął się oddalać, znikając w ciemnościach.
Moja rozpacz zamieniła się we wściekłość, może właśnie ten drań ocalił mi życie, po kolejnych 2,5 godzinie pokonałem dla mnie krytyczne 60 metrów i dotarłem o 21.00 do namiotów obozu c IV 7950m.
Mój planowany szturm na szczyt który planowałem na północ, ( zawsze szturm planuje sie okolo północy , aby zdążyć zejść ze szczytu ) po tak rozpaczliwym dotarciu do obozu IV wydawał mi się bez sensu, miałem wątpliwości , myślałem o odwrocie.
Najlepsze co mi przyszło do głowy, to sen i o niczym nie myślenie.
Zrobiłem to nie nastawiąjac celowo budzika , obudziłem się rano i postanowiłem o 7.00 rano ( wyjątkowo późno ) wyruszyć na szczyt z zamiarem jego zdobycia bez względu na porę, odnalazłem w sobie nowe siły, organizm przypomniał sobie o miesiącach/ latach ostatnich treningów, wylanych potach, przepłyniętych setkach kilometrów basenów.
Ruszyłem o 7.00 rano , szczyt osiągnąłem o 15.30. Użyłem podczas samego szturmu tlenu ratunkowego "emergency" , nie żałuję, choć moim marzeniem było zdobyć Lhotse "Sote", ale nie dałbym rady po przygodach z poprzedniego dnia.
Postanowiłem nie spać przy zejsciu w obozie IV ( to prawie pewna śmierć a na pewno gwarantowane odmrożenia) , ani III, ale za wszelką cenę dojść do bezpiecznego obozu II 6400m i dotarłem do niego o 2.00 w nocy.
Rano postanowiłem ruszyć dalej w dół do bazy. Przegryzłem coś na ząb , popiłem zagotowaną wodę, Zapakowałem plecak, ruszyłem z obozu i po 10 minutach wywrucilem się , zemdlałem na chwilę. Dostałem dobry znak od organizmu że nie jestem gotowy. Wróciłem do namiotu i zaszyłem się do śpiwora. Odczekalem cały dzień, pół nocy i o 4.00 rano , ponownie ruszyłem aby wreszcie dotrzeć przez szalony jak rosyjska ruletka icefaal ( lodospad bez przerwy się walący ) do bazy głównej.
Dodam dla niewtajemniczonych że 99,9% wspinających się z obozu cIII 7100 używa już tlenu.
Cieszę się że mi się udało zdobyć szczyt, nie chce już nigdy wracać na tę przeklętą górę.
Nigdy w życiu nie widziałem tyle ludzkiego cierpienia, tylko pierwszego dnia szturmu zmarło podobno 5ludzi. Ale co tam Śmierć, o niej każdy się później dowie , bo śmieć w górach jest świetną pożywką dla mediów, jest poczytna i interesująca dla czytelników.
Jest jednak zawsze Cichoszaaa o wszechobecnym Kalectwie na Evereście, bo w niczym to interesie nie leży, ani to niepoczytne dla mediów, ani agencje wyprawowe się tym nie chwalą, no bo po co.
Prawda jest taka że tym razem nie było ani jednej agencji bez ofiar kalectwa , podmrażane nosy , policzki, palce u rąk, palce u nóg , ale najgorsze to całe dłonie. Czyli wszystko do obcięcia/ amputacji po powrocie do domu.
Tak to prawda że wspinający się na Everest to w 99,9% nie wytrawni Himalaiści, najczęściej przygoda z Himalaizmem zaczyna się właśnie od Everestu. Ale właśnie Ci wspinacze na Everest to ludzie najczęściej młodzi chłopcy i dziewczęta od 25roku życia chcący spełnić swoje marzenie życiowe i zdobyć górę gór płacą tak straszną cenę za próbę osiągnięcia swojego marzenia.
Nie jest prawdą że można kupić sobie szczyt, być na niego wciągniętym przez szerpę, wniesiony na plecach itp.
Wspinający się na Everest to ludzie którzy mają za sobą zawsze przynajmniej jeden szczyt 7000 czny.
Kto tak twierdzi temu kopa w dupę dam a nogę mam mocną, niech nikt się nie odważy tak więcej mówić.
Moje podsumowanie chciałem tylko zadedykować tym biednym przyszłym kalekom, którzy chcieli spełnić swoje marzenie a których osobiście naliczylem około 40 !!! A to dopiero po pierwszym szturmie ( a będzie kolejny ).



spoiler
~Angel • 2017-05-24, 18:10  Najlepszy komentarz Najlepszy komentarz (27 piw)
zygus napisał/a:

Wrzucił na swój profil mocno kontrowersyjne zdjęcie. Pod postem rozległa się burza o szacunku do zmarłych etc.



Przecież Himalaje to jedno wielkie cmentarzysko i nikogo nie powinny dziwić takie zdjęcia. Widok zwłok to już element krajobrazu w Himalajach http://www.sadistic.pl/mroczna-strona-mount-everest-vt85968.htm

Jestem ekspertem w tej dziedzinie byłem wielokrotnie w górach - Tarnowskich Górach :-P