18+
Ta strona może zawierać treści nieodpowiednie dla osób niepełnoletnich.
Zapamiętaj mój wybór i zastosuj na pozostałych stronach

#grabarzowi

Grabarzowi spod łopaty, czyli żywcem pogrzebani

lemo1029 • 2014-07-21, 23:59
24
Granica pomiędzy życiem a śmiercią tylko na pozór daje się jednoznacznie stwierdzić. W rzeczywistości jednak nigdy nie dowiem się, ilu ludzi w historii naszej cywilizacji pogrzebanych zostało żywcem.
Ucieczka z zamkniętej trumny

"Dialogi" Platona, "Żywoty" Plutarcha, opowiadania Edgara Allana Poe - pełne są doniesień i relacji osób, które do grobu zostały złożone za życia, lub z takim przypadkiem miały do czynienia. Historie te kataloguje też wydana w 1859 roku książka praktykującego w Indiach lekarza Jamesa Braida "Observations of Trance, of Human Hibernation” ("Uwagi nad transem, czyli snem zimowym u ludzi"), oraz bardziej współczesna "Księga straszliwych pomyłek" ("Book of Heroic Failures", 1979) autorstwa Stephena Pile'a. W tej ostatniej przeczytać można o przypadku człowieka, który w trakcie przeprowadzanej na nim sekcji zwłok ocknął się i chwycił chirurga za gardło. Rzecz działa się w 1964 roku; lekarz zmarł na skutek szoku, uznany za nieboszczyka przeżył.

Niewiele lepiej skończył żyjący w połowie XIX wieku Andreas Vesalius, dokonujący sekcji zwłok pewnego hiszpańskiego szlachcica. Okaleczone ciało zostało bólem dobudzone do świata żywych, jednak sąd skazał medyka na karę śmierci. Dźwięk dzwonów i religijne pieśni ocuciły natomiast pewnego misjonarza z Delhi. Wierni parafianie, towarzyszący księdzu w jego ostatniej ziemskiej drodze, ze zdumieniem usłyszeli głos pasterza, dobiegający z trumny. Znany też jest przypadek biskupa, który – najprawdopodobniej pogrążony w głębokiej śpiączce – po dwóch dniach zalegania na katafalku nagle powstał i od zgromadzonych żałobników zażądał wyjaśnień niezrozumiałej dla niego sytuacji.

Duszące wyziewy wilgotnej ziemi

„Nie ma nieszczęścia, które by mogło w tak okropnej mierze pognębić do ostateczności ciało i duszę, jak przedwczesne złożenie do grobu. Nieznośny ucisk płuc, duszące wyziewy wilgotnej ziemi, wpijanie się rąk w pośmiertne całuny, nieubłagana cieśń szczupłego pomieszczenia, mrok wiekuistej nocy, cisza jak ogłuszające morze, niewidzialna wprawdzie, lecz dająca się wyczuć obecność robaka-zwycięzcy - wszystko to w połączeniu z myślami o powietrzu i zieleni rozpostartej hen, w górze, ze wspomnieniami o ludziach nam bliskich, którzy by pośpieszyli z pomocą, gdyby wiedzieli, co z nami się dzieje, ze świadomością, iż oni o tym nigdy dowiedzieć się nie mogą, że beznadziejnym udziałem naszym jest nieunikniona śmierć-myśli te napawają serce, co jeszcze bije, takim ogromem przerażenia i nieuskromionej trwogi, iż cofa się z drżeniem przed nimi nawet najśmielsza wyobraźnia” - taki stan świadomości człowieka pochowanego żywcem w opowiadaniu „Przedwczesny pogrzeb” rysował Edgar Allan Poe (tłumaczenie Stanisława Wyrzykowskiego).

Zachowanych opowieści o ludziach, którym udało się wyrwać z zamkniętej niemal już na zawsze trumny, jest znacznie mniej niż legend i dokumentów o tych, którzy nie przeżyli. Kto z nas choć nie raz nie słyszał jeżącej włosy na karku historii o krypcie, z której nocami dobywają się krzyki i postukiwania? Nawet jeżeli przyjąć, że połowa z tych (przekazywanych często z pokolenia na pokolenia) legend jest całkowitym owocem fantazji, druga część wciąż pozostaje smutnym dowodem na niedoskonałość medycyny.

Udokumentowanych przypadków pochowania żywcem historia zna przynajmniej 300. Jedna z najstraszliwszych pochodzi w roku 1893. Młoda kobieta zmarła w ostatnim miesiącu ciąży. Z grobu przez kilka dni dobiegały krzyki. Wreszcie - nie bacząc na wieszczoną przez okolicznych księży możliwość spotkania z szatanem oko w oko - odkopano trumnę. Niestety, na ratunek było już za późno: zarówno dla kobiety, jak i dla dziecka, które urodziło się już pod ziemią. Zakrwawiona odzież i obgryzione do kości palce świadczyły o heroicznej walce, jaką młoda matka prowadziła do samego końca.

Zombie w ludzkiej skórze

Choć dla większości ludzi brzmi to niewiarygodnie, istnieją osoby, które dobrowolnie godzą się na pogrzebanie żywcem. Świadectwa praktyk joginów, którzy wieloletnimi ćwiczeniami zdołali opanować możliwość niemal całkowitego zawieszania funkcji życiowych i przechodzenia w stan katalepsji, znaleźć można w literaturze podróżniczej, religijnej i dokumentach historycznych. „Dabestan e-Mazaheb”, klasyczna, XVII-wieczna perska księga o wierzeniach i religiach, zawiera niezwykle interesujący fragment: "Jogini mają zwyczaj grzebania siebie żywcem, kiedy dotknie ich choroba".

Warto przywołać też opowieść doktora R. J. Vakila, którą opublikowało w 1951 roku prestiżowe medyczne pismo "Lancet". 15 lutego 1950 roku w Bombaju Vakila nadzorował, i wraz z tysiącami innych ludzi był świadkiem niewiarygodnego wyczynu jogina Shri Ramdasji. Człowiek ten na 56 godzin zamknięty został w podziemnej, odlanej z betonu komorze o wymiarach 1,5 na 2,5 metra. W środku pozostała znikoma ilość powietrza, żadnego jedzenia ani wody, a by rzecz dodatkowo utrudnić, kabinę naszpikowano od środka ogromnymi prętami i – po wejściu Ramdasjiego do środka – zalano od góry betonem. Po upływie dwóch dni i jednej nocy w pokrywie wycięty został otwór, przez który... wlano do środka niemal 7 tysięcy litrów wody. Koszmarne więzienie otworzono po siedmiu dalszych godzinach – i dokładnie tyle czasu Ramdasji spędził, pozbawiony powietrza i zalany płynem. Przeżył, a towarzyszący eksperymentowi medyk nie umiał znaleźć ku temu żadnych racjonalnych podstaw.

Możliwość całkowitego zawieszenia funkcji życiowych przypisuje się też haitańskiemu Coup Poudre – silnie trującemu proszkowi, wykorzystywanemu jako jeden z elementów systemu wierzeń voodoo. Podany nieszczęśnikowi medykament zamienia go w pozornego nieboszczyka, który w trumnie przeleżeć może nawet kilkanaście miesięcy, bez najmniejszych oznak rozkładu zwłok. Wybudzany do życia przez medyka, zazwyczaj nie odzyskuje już nigdy sił psychicznych; jako ludzkie zombie wykorzystywany jest do niewolniczej pracy.

Ciało nadpalić, rogówkę rozszerzyć

Jeszcze do niedawna obowiązująca w prawie polskim definicja śmierci pozwalała na stwierdzenie zgonu w chwili, gdy ustało krążenie razem z oddychaniem. Jednak rozwój medycyny zweryfikował to stanowisko i obecnie o śmierci człowieka można mówić dopiero wówczas, gdy dochodzi do stwierdzonej śmierci pnia mózgu. Przez setki lat jednak stosowano najprzeróżniejsze metody, by sprawdzić, czy nie pozwalający na nawiązanie ze sobą kontaktu człowiek jest jeszcze żywy, czy już bezwzględnie martwy.

Jednym z najstarszych takich testów było (poza kawałkiem szkła, przykładanym pod usta w celu sprawdzenia obecności oddechu) przypalanie ciała. Już bowiem w starożytności zaobserwowano, że w momencie ustania krążenia krwi, przysmażone ciało nie pokrywa się pęcherzami. W Europie metoda ta funkcjonowała do XIX wieku i ocaliła życie przynajmniej jednej ofierze pochopnie wydanego wyroku śmierci. Płomień obudził do krainy żywych Luigi Vittorio, karabiniera służącego u papieża Piusa IX, i choć mężczyzna całą resztę życia spędził z oszpeconą twarzą, w ostatniej chwili uszedł pogrzebaniu żywcem.

Wraz z rozwojem medycy i kryminalistyki definicja śmierci i metody pozwalające na jej stwierdzenie ulegały zaostrzeniu. W ciało człowieka wstrzykiwano rozcieńczony roztwór fluoresceiny (neutralny dla nieboszczyków, rogówkę żyjącego barwiący na zielono), bądź atropiny (pozostającemu przy życiu rozszerzającej źrenice). Eksperymentowano też z małym kardiografem, zdolnym zarejestrować najsłabszą nawet pracę serca. Jednak mimo postępu nauki nadal nie istnieje żadna stuprocentowo pewna metoda, pozwalająca ostatecznie i bezwzględnie stwierdzić zaistniały zgon. Wiedział o tym Hans Christian Andersen, który nigdy nie opuszczał domu bez kartki ze szczegółową informacją, co należy zrobić, zanim uzna się go za zmarłego.

Przez wieki pracowano też nad wynalazkami, które w przypadku najgorszym pozwolą powiadomić otoczenie o żywym, pogrzebanym w trumnie. Najsłynniejszy patent w tej dziedzinie należy do szambelana dworu cara Aleksandra III, księcia Karnickiego, który skonstruował urządzenie złożone z rury, wiodącej od trumny do specjalnego pudła na powierzchni. Powielana w wielu egzemplarzach konstrukcja pozwalała na wysyłanie sygnałów świetlnych, dźwiękowych oraz stały dopływ powietrza.

Nie wiemy, jak długo po oficjalnie zarejestrowanym czasie śmierci mózg ludzki wysyła impulsy elektryczne. Czy śmierć mózgowa (czyli moment obumarcia pnia mózgu) rzeczywiście jest cezurą, oddzielających żywych od umarłych? Niektóre badania wskazują, że aktywność mózgu, rejestrowana przez najczulsze z dostępnych współczesnemu człowiekowi aparatur, trwać może nawet do trzech lat od chwili zgonu. Czy znaczy to, że wszyscy zostajemy pochowani żywcem?