kilkanaście lat temu znalazłem na plaży telefon (wtedy wart ok 500-600 zł przy minimalnej niecałe 1000 zł netto) "koledzy" mówią żeby kartę wyrzucić i telefon wziąć sobie albo sprzedać. Ja twardo, że nie i koniec. Zatem dzwonimy na numery w telefonie. Następuje standardowe szukanie pod "d" jak "dom" - pudło. Potem "m' jak "mama" - jest!
Dzwonię. Biip...biip...
"-Tak słucham? - Dzień dobry, znalazłem ten telefon na plaży, więc dzwonię żeby... - TY ch*jU j***nY, ZŁODZIEJU pie**olONY, JA CIE NAMIERZĘ (ciekawe k***a jak?), JUŻ TO ZGŁOSIŁAM NA POLICJĘ I CIĘ ZNAJDĄ (no k***a jak?)/.../ - ale ja... - JA CI k***A DAM Sk***YSYNIE j***nY/.../ - ALE DZWONIE ŻEBY ODDAĆ TEN TELEFON!!! - MASZ GO ODDAĆ ALBO PÓJDZIESZ DO PIERDLA/.../ (W tym miejscu odsunąłem telefon od ucha na jakieś 2-3 minuty. Jak przestała drzeć mordę to kontynuowałem: - słuchaj, telefon będzie do odebrania w sklepie spożywczym "xxx" w miejscowości "xxx" (sklep znajomego)... - I LEPIEJ ŻEBY TAM BYŁ BO CIE ZNAJDĘ I ZApie**olĘ (nadal nie wiem jak?)"
po czym się rozłączyłem.
Jeszcze tego samego dnia się zjawił jaśnie Pan (pewnie synalek) razem z dwoma kolegami odebrać telefon.
Czy może wykosztowali się na flaszeczkę ew. browara? Może chociaż: "dzięki!"?
"- Masz k***a szczęście, że cały"
ZmianaNicka • 2015-02-05, 23:48 Najlepszy komentarz (195 piw)
cała historia opowiada jaką to jesteś ciamajdą, normalny człowiek zauważyłby że kretyn do którego się dodzwoniłeś posiada IQ mniejsze od przeciętnego kraba złowionego przez BongMana i nie ma sensu oddawać mu tego telefonu ale Ty o dobrym serduszku musiałeś oddać bo ksiądz po nocach by Cię nawiedział...