18+
Ta strona może zawierać treści nieodpowiednie dla osób niepełnoletnich.
Zapamiętaj mój wybór i zastosuj na pozostałych stronach
Planowana przerwa techniczna - sobota 23:00 (ok. 2h) info

#cudzoziemska

Sześć tygodni w zielonym piekle

kubczyk • 2014-02-09, 14:01
8
Świetny dokument o kursie który przechodzili też nasi żołnierze z jednostki AGAT, z podstawowym angielskim ogarniecie napisy. W środku miły Polski akcent. ;-) I prawdziwy Tony Montana.










Brakuje końcówki - jest na YT pod tym samym tytułem tyle, że bez angielskich napisów.
660
Dlaczego chciałem o tym opowiedzieć? Dlatego, że świat wygląda inaczej niż to, co pokazują w telewizji i ludzie powinni o tym wiedzieć. No i mam dość, gdy ludzie traktują mnie jak wyrzutka albo wariata. Nie jestem ani jednym, ani drugim, choć wiem, że nie dostanę nigdy rozgrzeszenia. I jeszcze dlatego, żeby przeczytała to Marianna z Bydgoszczy, która bardzo mi pomogła w trudnej chwili.

Wyjść z rowu

Jak zacząć? Mam 26 lat. Miałem 19, kiedy wstąpiłem do Legii. Skończyłem szkołę średnią. Rodzice ciężko chorowali i nie było szansy, żeby mnie utrzymywali. Ambitny plan, żeby utrzymać się sam, nie wypalił. Po pierwszym miesiącu pracy przy kopaniu rowów, gdy dostałem 700 złotych pensji, stwierdziłem, że nie chcę, żeby tak wyglądało moje życie.

Decyzję podjęliśmy z kolegą, z którym łączyło mnie zainteresowanie militariami. Do polskich służb specjalnych w tym wieku nie mieliśmy szansy się dostać, służba kontraktowa nie miała wiele wspólnego z tym wojskiem, w którym chcielibyśmy służyć. Legia Cudzoziemska była jakimś pomysłem. Pojechaliśmy pociągiem do Szczecina, a dalej już autostopem, najpierw do Calais, a stamtąd do Lilles, gdzie był najbliższy punkt werbunkowy.Ciarki mnie przeszły, kiedy przechodziłem przez bramę. Wchodzimy do pierwszego pomieszczenia. Stół w rogu, krzesło. Sierżant. Po pierwszych słowach po angielsku, facet pyta po naszemu: "Polaki? Tam, k***a, stać i czekać”. Przed nami zrównał z ziemią jakiegoś Ruskiego, że jego paszport wygląda jak gówno. My nie mieliśmy paszportów, bo niby w Unii niepotrzebne.

- Bez paszportów was nie przyjmę. sp***alajcie albo wróćcie z paszportami.
Był piątek. Konsulat w Lille już nieczynny. Spędziliśmy noc w parku bez pieniędzy i jedzenia. Następnego dnia wyżebraliśmy tyle, że starczyło na kebab u Turka. Kolejną noc spaliśmy na ulicy przed konsulatem. Nakłamaliśmy, że nas okradli. Dostaliśmy paszporty i po 15 euro.

Maszeruj albo w pysk

Tym razem zostaliśmy zapisani przez sierżanta. Ale okazało się, że nie mamy szczoteczek do zębów.
- k***a, jak zwykle, sami debile tu przychodzą - zaklął nasz sierżant na przywitanie.
Rekrutacja do Legii trwa cały rok, razem z nami byli Serbowie, Rosjanie, Ukraińcy, trochę Francuzów, ludzie z Afryki.
Pierwsza próba - drążek. Nie wyrobiłeś limitu, od razu lądujesz za bramą. Poległ chłopak z Niemiec. Płakał, że wydał na podróż ostatnie pieniądze, ale nie było dyskusji.

Pierwsze dwa dni w Lille to było wałkowanie - w tę i z powrotem: - co i dlaczego. O to, co robiliśmy w Polsce, o rodzinę, o motywację. Po polsku, bo w Legii Polaków jest mnóstwo. Po czterech dniach zawieźli nas pod Marsylię. Tam zaczęła się prawdziwa selekcja: znowu drążek, biegi, test Coopera (12 minut biegu non stop), wspinanie po linie z 34-kilogramowym plecakiem. Z tym plecakiem musieliśmy się zaprzyjaźnić, bo był ekwipunkiem w marszobiegach po 20-30 kilometrów dziennie. Hasło Legii - "Maszeruj albo giń” - przerobiliśmy na własnej skórze. Jeśli ktoś padał podczas marszobiegu, nie mógł liczyć na litość - sierżanci jeszcze mu dokopali przed pożegnaniem. Sam tego doznałem przy teście wysokościowym. Zawsze miałem lęk wysokości i ten test kosztował mnie najwięcej. Zatrzymałem się na górze i wtedy usłyszałem: "Albo przechodzisz, albo sp***alaj”. Przeszedłem.
Od samego początku komendy były wydawane tylko po francusku, za niezrozumienie dostawało się po pysku. Dobierano nas w parach - w każdej parze jeden musiał być francuskojęzyczny. Jego obowiązkiem było nauczenie partnera w ciągu tych 3-4 tygodni podstawowych komend. Para była jednością - jeśli obaj nie poradzili sobie z nauką języka, obaj wylatywali. Moim partnerem był Charlie z Jamajki, typowy rastaman.

Mózg do wyprania

Selekcja trwała jakieś 3-4 tygodnie. Nasza grupa mocno stopniała. Ostatnim etapem był "marsz po białe kepi”. Wypuszczają cię w Pirenejach z mapką - w ciągu 48 godzin musisz pokonać 100 kilometrów z plecakiem. Twoja sprawa, jak rozłożysz siły. Wymiotowałem ze zmęczenia. Gdy doczłapałem się na miejsce, przesłuchanie. Te same pytania, co wcześniej. Gdy złapali cię choćby na drobnym kłamstwie - wynocha. Z 80 osób pozostało nas 14. W trzy tygodnie schudłem 12 kilogramów.
Na drugi dzień podpisałem swój pierwszy kontrakt. Najlepsi mogli wybrać sobie pułk. Wybór był oczywisty - II Pułk powietrzno-desantowy w Calvi na Korsyce. Ale wcześniej wywieźli nas na Gujanę Francuską. Tam już było prawdziwe szkolenie. Już z nowym nazwiskiem, które mogłem sobie wybrać. Od tej chwili nazywałem się Anthony Gignac. Miałem na to papier z fikcyjnym adresem w Paryżu.
W Gujanie na dzień dobry trafiłem do piwnicy. W takiej sytuacji trudno kontrolować czas, przypuszczam, że trzymali mnie jakieś 3-4 dni. Całkowita ciemność, całkowita cisza, całkowita samotność, skromny zapas wody. No, może nie całkiem tak z tą samotnością. Po jakimś czasie wpadło trzech ludzi, założyli mi worek na głowę i zaczęli topić w wiadrze wody. Wyszli, wrócili za jakiś czas: - Twoja matka z ojcem zginęli w wypadku samochodowym. To był początek prania mózgu. Bo mózg legionisty ma być odporny na wszystko. I sformatowany pod jednym kątem: na misję wyjeżdżasz zabijać. Zabijesz albo sam zostaniesz zabity.

Mundur zbryzgany krwią

W bazie w Gujanie najtrudniejsze były samotne marsze przez dżunglę. Trwały po 3-4 dni. Przeszkolono nas wcześniej, co jest jadalne, a czego nie wolno dotykać. W trakcie marszu jadłeś to, co udało ci się upolować. Zasmakowały mi węże.
Wycinanie sobie drogi maczetą jest mordercze, ale to nic w porównaniu do noclegu w dżungli. Jeśli ktoś ma ochotę na ekstremalne wrażenia, polecam. W Gujanie jest zatrzęsienie wielkich pająków. Moja niechęć do pająków, którą przywiozłem z Polski, została wy-stawiona na próbę. Te pająki do dziś wracają do mnie w koszmarach sennych.
Półtora miesiąca trwało przygotowanie do wyjazdu do Afganistanu. Uczyliśmy się podstaw języka i miejscowej kultury.
Wylądowaliśmy w górach Hindukuszu. Wojsko ma tam władzę w dolinach, ale patrole w górach są jak rosyjska ruletka.
Na miejscowych mówiliśmy "duchy”, bo pojawiali się i znikali bez śladu. Znali każdy centymetr tych gór, więc walka z nimi była mało skuteczna. Zwłaszcza nocy w górach nie da się zapomnieć. Nie dość, że spod ziemi mogli pojawić się talibowie, to jeszcze w oddali słychać było odgłos irbisów, panter śnieżnych.
Szukaliśmy magazynów z amunicją, trzepaliśmy górskie wioski.

W Afganistanie pierwszy raz zabiłem człowieka. I to w walce wręcz. Wpadliśmy w zasadzkę na warcie, zostaliśmy otoczeni. Facet skoczył na mnie z góry z maczetą. Szarpaliśmy się dłuższy czas na ziemi. Miałem już tę maczetę przy gardle. Przyszło mi do głowy, że nie zobaczę nigdy ojca i mamy, że nigdy w życiu nie zrobię tego, co sobie planowałem. Nie będę miał żony, dzieci. Udało mi się wyrwać. Dokładnie tak, jak uczyli nas na treningu. Wbiłem mu nóż w okolice serca. Cały mundur zbryzgany krwią.

Listy do spalenia

Przeżyłem to strasznie. Po naszej stronie było kilku rannych, kilku talibów zginęło. Nie mogłem spać. Zawijałem się w śpiwór po czubek głowy, płakałem po nocach. Myślałem o rodzinie tego człowieka, o jego dzieciach. Miałem przed oczami twarz tego człowieka, w chwili gdy umierał.Koledzy mieli ze mnie ubaw. Dla człowieka służącego w Legii kilka lat zabicie człowieka było jak umycie zębów. W końcu zrozumiałem, że najtrudniej zabić pierwszego. Później już jakoś idzie, człowiek się przyzwyczaja do zabijania. Zwłaszcza podczas wymiany ognia.Pamiętam jednego wiejskiego głupka, który wyskoczył na nas z kałachem. Chciał grać bohatera. Padł po pierwszej serii. Jego kumple śmiali się zza muru obserwując całą sytuację.

Gdy dziś czytam na forach internetowych wpisy byłych legionistów, widzę, że temat zabijania jest dyskretnie omijany. Drażni mnie to. Jeśli ktoś pisze, że był w Legii i nie zabijał, kłamie. W Legii jest się po to, żeby zabijać.
Po pewnym czasie sam się nauczyłem żartować z zabijania. I - może to źle zabrzmi - ale mniejsze wrażenie robi na mnie śmierć człowieka niż konanie zwierzęcia. Jak chcesz, nazwij to znieczulicą.

Ta znieczulica różnie się przejawia. Moim kompanem był Polak, starszy ode mnie, 31-letni. Pisała do niego z Polski żona. Nigdy nie czytał tych listów. Prosił, żebym ja je czytał. Patrzył na moją reakcję, później je palił. Nie chciał nawet, żebym mu opowiadał, o czym były te listy.

Pozbierać ciało Konrada

W Afganistanie, oprócz patroli w górach, konwojowaliśmy pojazdy Czerwonego Krzyża i miejscowych polityków. Zwłaszcza konwoje Czerwonego Krzyża były ryzykowne, bo wieźliśmy wodę i żywność - cenne towary. To właśnie podczas konwoju, w drugiej misji w Afganistanie zginął mój przyjaciel z Polski, Konrad.
Tamtego dnia w konwoju było nas 7 osób. Granat z moździerza rozerwał Konrada na kawałki. Pierwszy bliski kolega, który zginął na moich oczach. Musiałem zbierać jego szczątki. Jak dotąd był ostatnim Polakiem, który zginął w Legii.

Po Afganistanie była Somalia, najgorsze miejsce na ziemi, jakie widziałem. Miejsce, w którym ludzie zabijają się o dostęp do wody i kawałek chleba. Nawet nie wiem, jakich interesów tam broniliśmy, ale na pewno Francja miała w tym interes. Bo Legia jest stworzona do tego, żeby bronić interesów Francji.
Zabiliśmy tam wielu ludzi. Zwłaszcza podczas zamieszek, gdy trzeba było rozdzielać strony. Strzelało się wtedy do każdego, kto wychodził z karabinem. Nie mieliśmy sentymentów, bo oni również ich nie mieli. W Somalii nieraz widziałem poodcinane głowy, widziałem odcinanie rąk na żywca. Dla takich ludzi mam mieć litość?

Zresztą na misji nie masz czasu myśleć, Bywa że nie śpisz po 3-4 dni. Przy życiu trzyma cię adrenalina, ewentualnie amfa, którą łatwo było kupić.
Po Somalii mogłem po raz pierwszy wyjechać na urlop do kraju. Możesz mi nie wierzyć, ale przez tydzień wydałem na balangi prawie 50 tysięcy złotych. Jeździliśmy z kumplami po kasynach i do najdroższych burdeli w Trójmieście. Dziś żałuję tych pieniędzy, ale wtedy byłem młodszy i głupszy.

Kobiety za mydło

Wracałem do bazy w Calvi na Korsyce. Stamtąd prosto do Kosowa. Zimno jak diabli, fura śniegu, ale spędziłem tam jedną z najmilszych Wigilii, w domu u jednej z rodzin. No i do nikogo nie musieliśmy strzelać. W przeciwieństwie do Wybrzeża Kości Słoniowej, do którego nas później posłali. Tam było sporo gorących akcji, bo przydzielono nas do ochrony lotniska. Znowu zginął jeden z moich kolegów.
Po Wybrzeżu została mi satysfakcja, bo udało nam się odbić porwanego Holendra. Akcja była dobrze przygotowana. Najpierw snajper ściągnął gościa w samochodzie. Trzech pozostałych, którzy wyszli po okup, pocięliśmy seriami na kawałki.
Holenderski dyplomata, który brał udział w akcji, popuścił w gacie ze strachu.
Ten uwolniony miał łzy w oczach. Mówił, że porywacze dobrze go traktowali, że mieszkał w domu jednego z nich. Że zrobili to z biedy.
Trudno. W przypadku porwań nie ma mowy o miłosierdziu.
Po takich wydarzeniach trzeba się odstresować. Na Wybrzeżu Kości Słoniowej kobiety były najtańsze na świecie. Można je było mieć za mydełko. Razem z wszystkimi chorobami wenerycznymi świata.

1,5 tony diamentów

Ostatnią moją misją był Niger. W sumie żadna misja - po prostu szejk z Emiratów wynajął sobie Legię do ochrony kopalni diamentów. A Legia musi zarobić na siebie. Pracowaliśmy tam z ochroniarzami z jednej ze znanych firm ochroniarskich, chyba po to, by sobie wzajemnie patrzeć na ręce. To było ponure miejsce, w którym czarni pracowali za grosze, a my byliśmy od tego, żeby żaden kamyczek nie opuścił kopalni. Układ był jasny - nawet za jeden diament wykonywaliśmy wyrok. To samo było w przypadku buntów. Chodziło o wywołanie strachu, by nie próbowali inni. Robotnicy mieszkali na terenie kopalni. Gdy chcieli wyjść na zewnątrz, musieli przejść przez nowoczesne bramki z rentgenem. Do tego płukanie ust i kontrola odbytnicy.
Dwa razy znalazłem diamenty. Jeden mężczyzna połknął cztery kamyki, drugi ukrył diament w odbytnicy.

Byliśmy humanitarni. Przynajmniej w porównaniu z chłopakami z firmy ochroniarskiej, którzy pracownikom, u których prześwietlenie wykazało w żołądku kamyki, rozpruwali żołądki na żywca. My otwieraliśmy żołądki jedynie martwym.
Egzekucje dokonywane były bagnetem. Mówiło się, że na czarnego szkoda naboju. Pamiętam to spojrzenie skazańców. Nie było w nim strachu, raczej nienawiść.

Sądzisz, że rząd Francji o tym nie wiedział? Wiedzieli o wszystkim.
Z diamentami latałem wprost do Dubaju. Zwykle półtorej tony kamyków w workach.
Tam poznałem dziewczynę z Bydgoszczy. Piękną i zwariowaną.

Zespół stresu

W Nigrze siedziałem ponad rok, oprócz diamentów nadzorowaliśmy kopalnię uranu.
Stamtąd odesłali nas znowu do Gujany. Zaczęły wychodzić ze mnie wszystkie złe sprawy. Koszmary senne, lęki. Nie mogłem złapać oddechu, myślałem, że to zawał. Akurat kończył mi się piąty rok służby. Lekarz odmówił przedłużenia kontraktu.
Widzisz, przez całą naszą rozmowę łapię się mimowolnie ręką w okolice serca. Jakbym chciał sprawdzić, czy jeszcze bije. Wszystkie koszulki mam poprzecierane w tym miejscu. Nie mogę się pozbyć tego odruchu. Najgorsze były jednak noce. Budziłem się z agresją, zupełnie nieświadomy. Podczas urlopu nie mogłem się powstrzymać - cały czas wypatrywałem w oknach snajperów albo oglądałem się za siebie. Stwierdziłem, że nie ma co dłużej ryzykować. W opisie "zespołu stresu bojowego” znalazłem u siebie niemal wszystkie klasyczne objawy.

Mówiłem ci o Mariannie z Bydgoszczy. Bardzo mi pomogła w trudnym czasie.
Pracowała w liniach lotniczych tego szejka od diamentów. Widziała dużo i może dlatego nie mamy problemu z porozumieniem.
Siadamy sobie czasem w ogródku piwnym na bydgoskiej starówce, przyglądamy się mijającym się ludziom. Mówimy: co oni wiedzą? Co oni widzieli?

Żal

Czy jestem zadowolony?
Chyba tak. Przeżyłem przygodę, zarobiłem pieniądze, postawiłem dom. Mieli mnie za nikogo, udowodniłem, że jestem kimś.
Czy żałuję tych wszystkich zabitych ludzi? Tak, żałuję. Kiedyś ich podliczyłem - wyszło mi czterdziestu kilku. Żal mi zwłaszcza tych z kopalni diamentów. Nie jestem Bogiem, żeby odbierać życie.

Ale byłem legionistą po to, żeby zabijać na rozkaz.
Przeszłość pozostaje w człowieku. Chętnie zatrudniłbym się jako ochroniarz, ale boję się, bo w Legii nie uczyli nas wyprowadzania z dyskoteki pijanych wyrostków. Uczyli nas zabijać. Prosto, skutecznie. Boję się, że zadziałam instynktownie.

Nie potrafię stworzyć normalnego związku z kobietą, założyć rodziny.
Czasem, gdy o tym myślę, najchętniej strzeliłbym sobie w łeb. Albo wróciłbym do Legii.


Tekst pochodzi ze strony gazety pomorskiej
~Imperator • 2014-01-03, 23:30  Najlepszy komentarz Najlepszy komentarz (95 piw)
Współczuję mu takiego życia ale jednocześnie troszkę mu tego życia zazdroszczę :hitler:

Wojna z c**atymi?

gawda • 2013-07-21, 14:55
427
Podczas dzisiejszego spacerku, zobaczyłem na Warszawskim Śródmieściu taki oto plakat. Zaciekawiony tym poszperałem w temacie i kurde nie wiem co powiedzieć :D

Francuzy chyba szykują się na konkretna wojnę z ciapatymi:
we francjin caly czas panuja zamieszki z muslinami a za granicami:
co jak co ale francuzom trzeba przyznac ze sporo z islamistami wojuja i to samodzielnie, przykłady:
w Mali samodzielna interwencja,
W Czadzie też cały czas tłuką się głównie z muzulmanska czescia kraju.
Afganistan- wiadomo
Wybrzeze kosci sloniowej- utrzymuja wojsko na wypadek rajdow islamskich grup z liberii
Kosowo- albance.... itd co jak co ale moze ktos mi powie co sie swieci...
jasim • 2013-07-21, 15:00  Najlepszy komentarz Najlepszy komentarz (87 piw)
Kurde jade!!! Kto się piszę na wyjazd?! :D

hahahah coś pięknego ogłoszenie jak w średniowieczu na wyprawe krzyżowa :D

Opowiadanie, człowieka który był w legii

kizlaczek • 2013-06-27, 12:01
254
Część I


SYNOWIE LEGIONU

Legia Cudzoziemska bez sekretów.
Reportaż był opublikowany przez magazyn Komandos (numery 3 i 4 w roku 2003).

Dochodzi czwarta nad ranem. Za oknem atramentowa czerń. Pora najgłębszego snu. Za jakieś dwie godziny zacznie świtać. Kopnięte wojskowym buciorem drzwi dwudziestoosobowej sypialni z łomotem uderzają o ścianę. Potężnie zbudowany, łysy caporal-chef, z pochodzenia Bułgar wpada do sali:

- Wstawać! Wszyscy wstawać, ruszać się! Allez allez!!! Za dziesięć minut wszyscy na zewnątrz!

Nakrzyczał, i już go nie ma, pobiegł do następnej sali. Pobudka.
Z piętrowych, metalowych łóżek zwlekają się na wpół przytomni, rozespani młodzi mężczyźni. Klnąc na czym świat stoi wciągają szorty i czarne podkoszulki z logiem francuskich wojsk lądowych. Budzą tych nielicznych kolegów, których nie wybiły ze snu krzyki kaprala, potem pospiesznie ustawiają się w kolejce do łazienki. Ci, którzy nie zrobili tego przed zaśnięciem, gorączkowo porządkują zawartość szafek.

Potem, po zakończeniu pospiesznej rannej toalety wybiegają na korytarz, i schodami w dół - przed budynek. Wszystko idzie sprawnie, choć w takt przekleństw w kilkunastu językach świata.

Jedyną rzeczą, ktora otrzeźwia o takiej porze jest adrenalina, której wydzielanie powoduje postać zbliżającego się, miotającego okrzykami kaprala-szefa. Lepiej nie wpaść mu w oko. Wszyscy boją się tak naprawde tylko jednego: Że jeszcze adnotacja pójdzie do papierów i witaj cywilne życie. A tu nikt, poza nielicznymi wyjątkami, nie chce wracać do cywila.
10 po czwartej wszyscy ochotnicy sa już na zewnątrz. Cienkie koszulki nie dają ochrony przed przenikliwym chłodem. W całkowitych ciemnościach ochotnicy zbijają sie w narodowe grupki. Niektórzy zaczynają ćwiczenia fizyczne, próbując się w ten sposób rozgrzać.

Niektórzy desperaci są tak zmęczeni, że próbują spać na ziemi. Zwinięci w kłębek, dygocząc, i szczękając zębami.

Większość kryje się przed wiatrem w załomach murów koszar, kucają lub stoją, palą papierosy na spółkę, tupią nerwowo w ziemię.

Tak spędzą nastepną godzinę. Właśnie godzina dzieli ich od śniadania. Tak jest każdego dnia. Około 200 młodych ludzi dygoce z zimna, szczęka zębami i spogląda na zegarki. Nieliczni rozmawiają półgłosem, lecz większość nie ma nastroju. Nie ma też ciekawych tematów. Jedyną rządzą jest chęć odpoczynku.

To najbardziej znienawidzona przez nich pora dnia. Pierwsza godzina każdego dnia w ośrodku selekcyjnym to godzina, w której nie muszą robić nic. Teoretycznie - nic. Bo praktycznie, własnie wtedy nachodzą ich myśli. Zżerają ich wątpliwości.

"Czy tego oczekiwałem? Wszyscy mówią, że tu, podczas selekcji, jest lekko, że prawdziwa szkoła zacznie się dopiero w Castel. A jak będzie dalej? Przez następne 5 lat? I co potem? Czy każdego dnia będę budził się zmęczony, niewyspany,i z bólem głowy tylko po to, aby wykonywać idiotyczne rozkazy? Chciałem przygody, walki, egzotycznych krajów. Gdzie to wszystko? Jeszcze mogę sie wycofać, jeszcze mogę wrócić do cywila. Potem będzie już za późno."

Między czwartą a piątą rano wśród angages volontaires (zaangażowanych ochotników) nie ma mocnych. Każdy szuka odpowiedzi na pytanie: Co mnie tu przywiodło? Dlaczego do cholery wstąpiłem do Legii Cudzoziemskiej?





OJCZYZNA Z WYBORU:


Z brudnych, zaśmieconych ulic Marsylii wjeżdżam na autostradę biegnącą równolegle do wybrzeża Morza Środziemnego. Kilkanaście kilometrów za Marsylią skręcam w zjazd, prowadzący do małego, prowincjonalnego miasteczka Aubagne.
Niepozorny drogowskaz z napisem "Legion Etrangere" nakazuje mi jednak ruszyć w kierunku pofalowanych wzgórz zarośniętych kolczastymi krzewami.

Po niespełna minucie jestem na miejscu. Kilkunastometrowej szerokości żelazna brama rozsuwa się w bok, a pilnujący uzbrojony strażnik daje mi sygnał do przejazdu. Jestem w Quartier Vienot, kwaterze głównej Legii Cudzoziemskiej.


Kompleks zabudowań koszarowych, magazynów, biur, parkingów i strażnic ciągnie się na olbrzymim obszarze. Punktem centralnym jest plac defilad wielkości boiska piłkarskiego. Na środku wznosi sie posąg z brązu, przedstawiający kulę ziemską, otoczoną przez czterech legionistów w mundurach i z bronią z różnych epok ponad 170-letniej historii tej armii.

Jedną z granic placu wytycza mur muzeum Legii. Na murze wypolerowane litery z brązu tworzą napis - fundamentalne hasło formacji - "Legio Patria Nostra". Legia naszą ojczyzną. Czy ono jest kluczem do zrozumienia psychologii legionisty?


REKRUTACJA:


We Francji jest kilkanaście punktów werbunkowych Legii. Każdego roku do punktów tych trafia ok. 10 tysięcy młodych ludzi.
Z czasem istnienia Legii zmieniały się mundury, broń i liczebność armii. Niezmienne pozostawalo jedno: powód wstąpienia. Zawsze byla nim chęć całkowitej odmiany swojego życia. To, co dla jednych jest odebraniem wolności, wystawieniem się na niebezpieczeństwa i niepotrzebne ryzyko, to dla innych jest obietnicą lepszej i ciekawszej egzystencji. Życia według twardych, lecz jasnych zasad, i prawdopodobnie też wciąż nowych przygód. Jest szansą na zobaczenie świata, ucieczkę od szarej codzienności, od biedy i braku perspektyw w rodzinnym kraju.

Czy te marzenia mają szansę się spełnić w Legion Etrangere? Z tym bywa już różnie. Każdy ochotnik inaczej sobie Legię wyobraża, i każdy inaczej potem odbiera zastaną rzeczywistość. Jedni wychodzą rozczarowani, dla innych staje się domem na całe życie. Ale każdy z weteranów niesie w sobie dumę z lat spędzonych w doborowej formacji.

W dzisiejszych czasach Legia Cudzoziemska jest jedną z wciąż funkcjonujacych legend, wabiących stereotypowym wyobrażeniem ostoi romantyzmu i bohaterstwa.

Większość Polaków (jak i pozostałych mieszkańców Europy Wschodniej) swoją przygodę rozpoczyna w punkcie werbunkowym w Strasburgu. Pierwszy legionista z którym rozmawiałem, Paweł B., przyjechał tam wczesną wiosną. Leżący nad Renem, na odludnym przedmieściu punkt werbunkowy ma wspólną siedzibę z koszarami regularnej armii francuskiej.

Paweł podszedł do drzwi, i nacisnął przycisk dzwonka. Otworzył mu potężny Jugosłowianin w białym kepi. Przejrzał paszport, zadał po rosyjsku kilka pytań, i zaprosił do środka.

Wstępna selekcja jest łagodna. Wystarczy wyglądać na zdrowego, trzeźwego, i w wieku poniżej 35 lat. Wbrew obiegowej opinii, przy zaciagu trzeba posiadać dokumenty. Legia od dawna nie przyjmuje już ludzi znikąd.
Paweł został zaprowadzony do osobnego pokoju, i podoficer dał mu do obejrzenia film. Godzinna kaseta wideo, pokazująca życie legionistów i warunki kontraktu. Jeśli chętny nie rozmyśli się po obejrzeniu filmu, odbiera mu się paszport i cywilne rzeczy, daje w zamian wojskowe dresy, i miejsce w ośrodku. Tu, na zamiataniu, zmywaniu garów, i wstępnych badaniach lekarskich mija kilka dni. Codziennie do ośrodka przybywają nowi ochotnicy.

Przed upływem tygodnia wszyscy transportowani są pod eskortą podoficerów na południe Francji, do ośrodka selekcyjnego w Aubagne. Tam zaczyna się ostra gra. Jeden na każdych dziesięciu kandydatów w wyniku selekcji otrzyma szansę zostania legionistą. Pozostali po wypłaceniu skromnego żołdu bedą mogli wrócić do domu bez szansy powrotu.



SELEKCJA:



Ośrodek selekcyjny. Środek dnia. Słońce pali nieznośnie. Aż trudno uwierzyć, że w nocy byl taki ziąb.

Za budynkiem ośrodka jest piaszczysty plac okolony kępami gęstych krzaków. Krzaki maskują wysoki płot, odgradzający angages volontaires od świata cywilów.

Plotka niesie, że kilka miesięcy wcześniej jakiś ochotnik Francuz zatęsknił za domem, sforsował płot, i wrócił piechotą do domu w Marsylii. Wszyscy śmieją się z głupoty Francuza, ponieważ w Aubagne nikt nikogo nie trzyma na siłę. Każdego wieczora podczas zbiórki mogą zgłosić się ci, którzy postanowili zrezygnować z dalszego ubiegania się o tytuł legionisty. Czasem podoficer pomaga niezdecydowanym w wyborze zamęczając ich pompkami.

Niezadowolonych jest mało, zwykle ujawniają sie w ciągu kilku pierwszych dni. Reszta - zrobi wszystko, by pozwolono im zostać. Dla niektórych Legia to ostatnia szansa na sukces w życiu.
Ciszę południowej pory ostro przerywa wycie syreny. Syrena oznacza sygnał do natychmiastowej zbiórki. Syrena wyje przez 30 sekund, po czym milknie. Zanim sie odezwała, plac zbiórki był pusty. Teraz, po 30 sekundach - w pięcioszeregu stoi na baczność kilkuset angages volontaires. Wszystkie oczy wpatrzone są w drzwi koszar.

Z budynku wolnym krokiem wychodzi kapral. Mundur polowy, zielony beret, pewna siebie mina. Na opalonych przedramionach widoczne spod mankietów podwiniętych rękawów tatuaże.

- Repoz! - daje komendę na spocznij. Odpowiada mu nierówny trzask składanych na plecach rąk i tupot zmienianej pozycji nóg. Kapral nie martwi się tym, że ochotnicy nie nabrali jeszcze drylu. W Castel ich nauczą. Wszystkiego ich tam nauczą.

Kapral wyciąga świeżo wydrukowaną listę. Lista odwzorowuje postępy każdego ochotnika w selekcji. Lista mówi, kto właśnie dziś ma odpaść, kto idzie na jakie badania dodatkowe, kto do jakich prac, a kto - to spotyka tylko kilkunastu szczęśliwców na tydzień - został już zakwalifikowany.
W zależności od humoru i usposobienia kaprala, przed lub po czytaniu listy mogą zostać zaordynowane dodatkowe "atrakcje" - najczęściej pompki lub musztra.

Kapral wyczytuje nazwiska. Często musi je powtarzać, jeśli nikt się nie zgłasza. Powodem jest to, że ochotnicy zaciągając się zmieniają swoje nazwiska, a potem co niektórzy... Zapominają o tym.
Selekcja to kilkutygodniowa, precyzyjnie określona seria testów, weryfikacji i sprawdzianów. Podczas nich rośnie teczka danych z osiągami każdego kandydata. Ci, którzy przejdą przez wszystkie progi, nie zrezygnują w międzyczasie i ostatecznie otrzymają akceptację oficera dowodzącego ośrodkiem, wchodzą na tzw. "rouge". Marzy o tym każdy ochotnik. Udaje się to osiagnąć - statystycznie jednemu na dziesięciu.
Co decyduje o tym, że ktoś nadaje się na Legionistę?

W ciągu pierwszych dni odbywają sie testy na inteligencję i model osobowościowy. Testy ochotnicy wykonują na papierze, w języku ojczystym. Odpadają po nich niezrównoważeni psychicznie i idioci.

Badania lekarskie - początkowo ogólne, z czasem aż do bardzo szczegółowych. Ochotnik musi być zdrowy, musi też wykazać, że w cywilu uprawiał sporty.

Dodatni wynik testu na narkotyki, wszelkie blizny świadczace o samookaleczeniach, lub poważnych przebytych operacjach i wypadkach, duża ilość tatuaży, czy jakiekolwiek niedyspozycje fizyczne dyskwalifikują badanego.

Tak samo za nieodpowiednie zachowanie. Pyskowanie przełożonym, uchylanie się od pracy, rasistowska odzywka czy udział w bójce kończy się natychmiastowym wyrzuceniem.

Bieg średniodystansowy jest świetnym miernikiem kondycji człowieka. Aby przejść sprawdzian biegowy, należy przebiec dystans 2800 metrów w ciągu 12 minut. Bieg udaje sie zaliczyć mniej więcej połowie podchodzących. Kto na nim odpadnie, zostaje wyrzucony, lecz może wrócić po trzech miesiącach i poprawieniu kondycji.

Ostatni - jednocześnie najtrudniejszy próg to "gestapo". Kilkukrotne przesłuchania przez oficerów wywiadu wojskowego, podczas których wyławia się motywację do służby, oraz najskrytsze tajemnice z przeszłości kandydata. Legia to nie klub dla ministrantów - trafiają się różni ludzie. Nieodpowiadający standartom Legii są usuwani jeszcze tego samego dnia.
Czas pomiędzy badaniami i testami nie jest bynajmniej przeznaczony na relaks. Angages volontaires wykorzystywani są do pracy przy koszarowych kuchniach, zamiataniu, sprzątaniu magazynów. Praca jest ciężka i wielogodzinna. Bardziej zaawansowani "w nagrodę" wysyłani są do pracy w połcywilnych ośrodkach Legii w Marsylii, La Ciotat, czy w domu weterana w Paloubier. Całodzienna charówka przy zmywaniu naczyń lub przekopywaniu dziedzińca to dla wielu zapora nie do przebycia. Rzeczywistość filmów akcji i przygodowych książek odarta zostaje z romantyzmu. Zamiast karabinu na "dzień dobry" dostaje się miotłę i szmatę. Tak wygląda pierwszy odsiew.




KONTRAKT:



Kilkanaście arkuszy kredowego papieru, wsadzonych do teczki. Na okładce teczki narodowość ochotnika, jego nowe imię i nazwisko.
Kontrakt, który podpisuje każdy kandydat na legionistę już w kilka dni od wstąpienia.

Na arkuszach spisane są podstawowe zasady umowy pomiędzy Legią Cudzoziemską, a osobą, która chce w niej służyć. Najważniejsze paragrafy są przetłumaczone na język ojczysty kandydata.

Do złożenia kilkanaście podpisów. Jedne prawdziwym imieniem i nazwiskiem, inne - wymyślonymi personaliami pod którymi służy się jako najemnik.

Rzecz jednak najważniejsza - kontrakt pozostaje bezwartościowym zbiorem makulatury do czasu, gdy nie podpisze go generał dowodzący Legią. Generalski podpis dostają ci, którzy przejdą przez całą selekcję.
Pierwszy kontrakt wiąże ochotnika z Legią na okres 5 lat. Na ten czas każdy zobowiązuje sie służyc Francji z "wiernością i honorem".
Zmiana tożsamości jest obowiązkowa na najbliższe lata służby. Po trzech latach można wrócić do swojego pierwotnego nazwiska.
Zasady kontraktu są twarde. Legionista nie może mieć żony, ani dzieci. Przez pierwsze 5 lat służby nie może mieć żadnej własności (oprócz osobistej) - nie może kupić sobie samochodu ani mieszkania.

Po 5 latach służby może otrzymać stały pobyt we Francji, a po 15 - wojskową emeryturę. Procent jednak cudzoziemców, którzy dosłużyli się emerytury w Legii jest znikomy. Tak długo mało kto jest w stanie wytrzymać.


POLACY IDĄ DO LEGII:



Szósta wieczorem, pora posiłku. Przestronna wojskowa jadalnia, stuosobowa na oko kolejka do lady, przy której kucharz wydaje tace z obiadem. Ochotnicy w czarnych koszulkach czekają cierpliwie, Legioniści w mundurach polowych mogą wchodzić poza kolejnością. Ci, którzy dostali już swoje porcje, siadają przy stołach, i zabierają się za jedzenie.
Jadalnia to przyjemne miejsce. Na ścianach zdjęcia z egzotycznych krajów. Palmy, czarnoskóre kobiety i trenujący, uzbrojeni po zęby żołnierze to dominująca tematyka zdjęć.

W tle dudni francuska muzyka pop. Przy stolikach rozmowy. Chwila relaksu, lecz nie za długa. Gdy podoficer dowodzący sekcją zje swój posiłek, daje sygnał do wyjścia i zbiórki przed budynkiem. Wtedy wszyscy (oprócz tych, co dopiero przyjechali i jeszcze nie połapali sie w realiach) pospiesznie wychodzą. Maruderów czeka łapanka do pracy przy zmywaniu naczyń, a tego nikt nie lubi. W końcu nie z tym się kojarzy służba legionisty.
Łatwo znajduję stół Polaków. Już z daleka słychać często powtarzające się w rozmowach słowo "k***a''.
S., ciemnowłosy warszawiak, jest w Aubagne najdłużej z ośmiu Polaków - 3 tygodnie. Do selekcji podchodzi drugi raz. Próbowal już rok wcześniej - przeszedł wszystkie etapy, lecz został odrzucony z braku miejsc, i wrócił do Polski z odroczeniem na minimum 6 miesięcy. Po tym czasie miał możliwość kolejnej próby. Skorzystał. Jest zdecydowany zostać Legionistą, i prawdopodobnie tym razem mu sie uda. Za dwa dni sie to okaże, lecz już mu mówiono, że ma 95 procent szans.
- Od dziecka interesowałem się wojskiem - mówi S. - w Polsce skończyłem liceum o profilu wojskowym, potem służylem w wojsku przez 1,5 roku. Ale szans na karierę w polskiej armii dla siebie nie widziałem. Spróbowałem w Legii, ale z braku miejsc dostałem odroczkę. Wróciłem do Polski, w Warszawie znalazłem pracę w firmie. 3 tysiące złotych na rękę, samochód i komórka gratis. Nie było źle. Niejeden rodak by pozazdrościł, co? Ale to nie było to, co chcę w życiu robić. Wziąłem urlop, przyjechałem spróbować jeszcze raz w Aubagne. Mam nadzieję, że w tym tygodniu sie rozstrzygnie czy mnie biorą, czy nie, bo mi się niedługo urlop w Polsce kończy. Czego szukam w Legii? Na pewno nie pieniędzy. W Legii pieniędzy nie ma. Po prostu odpowiada mi styl życia, jaki Legia oferuje. Siła Legii nie leży w tym, że ma świetny sprzęt i szkolenia, a w twardości żolnierzy. W tym, że legioniście każą przejść 600 kilometrów, i on przejdzie, i na końcu wejdzie do walki tak pełen sił i zapału, jakby dopiero co wrócił z urlopu. To mi sie właśnie podoba. To chcę robić. I chcę szybko awansować.
A., 24-latek o sympatycznej twarzy i specyficznej mowie - "k***a" to co drugie jego słowo.
- Mój brat jest w Legii od 9 lat. Na początku był komandosem w 2REP, ale teraz to już zupełnie co innego - awansował, mieszka poza jednostką, ma żonę i dziecko. Nie jest już w "Combacie" (jednostce bojowej), tylko w ekipie od spraw technicznych, taki mechanik. Dla niego Legia to jak normalna praca, idzie o 8:00, wraca o 16:00 na obiad do domu. Żadne tam Rambo ani nic takiego. A ja? Ze mną to jakby tradycja rodzinna. Chcę trafić do "Combatu", zrobić tu karierę. A potem to się zobaczy.

H., na oko miłośnik sportów siłowych, 100 kilo wagi, jest tu od tygodnia, ale już ma dość. Zaciągnął się trochę przypadkiem, po drodze gdy wracał z wakacji w Hiszpanii. Znalazł punkt werbunkowy w Marsylii. Z budki telefonicznej naprzeciwko zadzwonił do Polski, i pożegnał się z dziewczyną.

- Jak to baba, płakała - mówi z uśmiechem, mieszając widelcem frytki z sosem - ale się zdziwi, jak za tydzień wrócę do domu.

- Dlaczego chcesz wrócić?
kizlaczek • 2013-06-27, 13:04  Najlepszy komentarz Najlepszy komentarz (69 piw)
relakz napisał/a:

Chyba masz coś z głową, że ktoś to przeczyta



jak się zainteresuje to przeczyta

Legia

elkelk • 2013-04-27, 10:29
238
Materiał własny :)

rysiek0 • 2013-04-27, 15:48  Najlepszy komentarz Najlepszy komentarz (93 piw)
IwanMT napisał/a:


Jeśli myślisz, że nikt nie lubi warszawiaczków to znaczy, że należysz to grupy tych umysłowych wieśniaczków.
Pewnie z Warszawiakiem nie gadał, nie mówiąc o obecności w tym mieście i próby poznania tego miasta, ale pie**ol pie**ol :)



znalazł się obrońca zwierząt :amused: