18+
Ta strona może zawierać treści nieodpowiednie dla osób niepełnoletnich.
Zapamiętaj mój wybór i zastosuj na pozostałych stronach

#aralka

Aralka

kaktus83 • 2015-01-30, 12:19 IGNORUJ TEMATY Z DZIAŁU "INNE CZARNOŚCI"  
108
Zimą 2008 roku przebywałem w szpitalu z powodu dolegliwości, którą lekarze określali mianem psychosomatycznej. Nie był to okres, który wspominam dziś najlepiej, choć pewne wydarzenie sprawiło, że do dziś zdarza mi się wracać do niego myślami.

Sala 203 była niewielka. Szczęśliwie dla mnie - jak wtedy myślałem - mieściło się w niej tylko jedno łóżko, lecz rankiem 5 grudnia siostra Elżbieta o nad wyraz żylastej twarzy poinformowała mnie o decyzji docenta Poniatowskiego, dzięki której miała dołączyć do mnie bliżej nieokreślona pacjentka z sąsiedniego oddziału uzależnień. Jako osoba ceniąca sobie spokój i chwilową izolację, jakiej dostarczał mi pobyt w szpitalu, nie powitałem wtedy owej decyzji z radością.

Dźwięk rozsuwanego zamka błyskawicznego kazał mi otworzyć oczy. Wybudzenie z drzemki, którą ucinałem sobie w porze poobiedniej, nie było rzeczą przyjemną, choć z ulgą zdałem sobie sprawę, że wybawiło mnie ono z pęt koszmaru o wężach żywiących się moim mózgiem. Leniwie skierowałem zaspane spojrzenie w stronę wyzwoliciela, by napotkać widok najsłodszych oczu, jakie kiedykolwiek obdarzyły mnie uwagą.
"Aralka." "-Michał." Od tej wymiany słów rozpoczął się nasz wspólny pobyt w majestatycznie wysokiej, acz przytulnej sali starego warszawskiego szpitala.


Aralka od pierwszych chwil naszej znajomości zwracała wyraźną uwagę na spoczywającego na szafce laptopa; nietrudno było się domyślić, jakim uzależnieniem był opętany umysł tej słodkiej istotki, która nigdy nie przedstawiła mi się używając prawdziwego imienia. Domyślałem się, że będzie ona w stanie zrobić wiele, by choć na moment powrócić do wirtualnego świata zaklętego w moim czarnym pudełku.

Byłem od niej starszy, co powinno obligować mnie do traktowania jej po ojcowsku, a jednak podczas mroźnych zimowych nocy mój umysł nie potrafił się powstrzymać przed brudnymi jak najbardziej plugawy kloszard myślami o pannie Aralce. Czasem prosiła mnie, bym opowiedział jej bajkę o chińczykach przed zaśnięciem, co czyniłem z radością mimo niezrozumienia motywu przewodniego, który tak uwielbiała. Gdy zapadała w niewinny, młodzieńczy sen, przygaszałem bowiem światło i jak wiedziony przez Szatana oddawałem się masturbacji pod przykrótką kołdrą z przyszpitalnego magazynu, martwiąc się brakiem poczucia winy dnia następnego.

Sama Aralka nie okazała się być osobą wartą uwagi, choć ochoczo odwdzięczała mi się za opowiadanie bajek cichutkim śpiewem i porannymi tańcami w przykrótkiej koszuli nocnej, podczas których musiałem ukrywać widoczne u mnie podniecenie. Opadało ono jednak samoistnie, gdy po tak dziwacznej rozgrzewce Aralka rozpoczynała niekończący się monolog, wygłaszany piskliwym, dziewczęcym głosem, co chwila rzucając tęskne spojrzenia na laptopa, którego nie otworzyłem ni razu od momentu jej poznania.

Był to 20 grudnia, na trzy dni przed powrotem do domu w zbliżający się okres świąteczny. Aralka zapadła w objęcia Morfeusza wyjątkowo wcześnie, zahipnotyzowana widokiem wirujących za oknem płatków śniegu. Miała ona pozostać pod opieką docenta przez kolejne trzy miesiące, co brzmiało dla niej jak złowieszczy wyrok. Doczytałeś dotąd, k***o? Uwielbiała moje towarzystwo, a od tej pory sala 203 miała się dla niej stać samotnią, której monotonię urozmaicały jedynie poranne wizytami szacownego grona lekarskiego.

Świadom jednego z ostatnich dni w towarzystwie Aralki, wyjątkowo mocno odczuwałem chęć rzucenia się w wir grzesznego onanizmu. Tym razem jednak przysiadłem na łożu i obnażyłem się bezpośrednio przed obiektem mojej skrzywionej wyobraźni, starając się nie zdradzać swych czynów najcichszym nawet dźwiękiem. Nim jednak osiągnąłem najwyższe stadium rozkoszy przy coraz szybszych r*chach prawicy, dostrzegłem w mroku szeroko otwarte oczy Aralki skierowane wprost na mojego fallusa. Dziewczyna powstała i siadła na łóżku, zastygając z zawieszonymi nad podłogą stopami; ja jednak nie przestawałem. Dziś już, bóg mi świadkiem, nie pamiętam, jak jej małe usta znalazły się w moim kroczu i jak ja sam znalazłem się w jej dziewiczym przełyku, przez który wkrótce przepłynęła ciepła żywica z moich lędźwi.

Nastała cisza, przerwana gwałtownym podmuchem grudniowego wiatru. Aralka powstała z kolan i przyłożyła palec do ust, rzucając znaczące spojrzenie na ukryty w półcieniu laptop. Skinąłem głową. Wiedziałem, co jest ceną za wyświadczoną mi przysługę.

Opuściłem szpital 23 grudnia po śniadaniu, wciąż mając przed oczyma drobne, nagie piersi Aralki, których widokiem i smakiem raczyła mnie przez ostatnie kilka nocy. Laptop pomogłem jej ukryć we wnętrzu materaca, mając świadomość, jak wielką krzywdę jej wyrządzam, nie pozwalając jej dojść do zdrowia dla własnej, grzesznej przyjemności. Powróciłem jednak wkrótce do szpitala, by odbyć prywatną rozmowę z doktorem Sebastianowiczem.
- Cieszę się, że powrócił pan do zdrowia. Po koleżeńsku, oczywiście. - rzekł mi doktor w zaufaniu. - czy w istocie czuje się pan na siłach, by poprowadzić dalej pacjentkę Julię Bernard?
- Jak najbardziej. - odparłem. - Moje problemy są już przeszłością, ją natomiast poznałem na tyle dobrze, że i jej własne niedługo odejdą w niepamięć.
Doktor Sebastianowicz zmarszczył brwi, a ja poczułem na sobie jego badawcze spojrzenie. Zdecydowanie wiedział o mojej motywacji więcej, niż dawał po sobie poznać.
- Skoro pan tak uważa, panie Samson, postaram się przygotować wypis jeszcze przed południem.
- Dziękuję. - odrzekłem i opuściłem gabinet dziarskim krokiem. Wiedziałem, że od tej pory Aralka jest już moja.

Uzyskanie zgody rodziców na leczenie w prywatnej klinice doktora Michała Samsona nie stanowiło problemu. Umieściłem Aralkę w małym pokoju w podziemiach domostwa, gdzie mogła całymi dniami zanurzać się w wirtualne odmęty, które tak uwielbiała. Czasem z owego pomieszczenia dochodził śpiew, czasem szaleńczy tupot, któremu towarzyszyły tak egzotyczne dla mnie dźwięki chińskiej muzyki; wieczory jednak były przeznaczone wyłącznie dla mnie i moich dziwacznych fantazji, których źródła do dziś nie jestem pomny. Sumienie kazało mi czasem zakładać Aralce smycz i wychodzić z nią na spacer do ogrodu. Nie chciałem, by całkowicie zapomniała, jak wygląda świat rzeczywisty, na co nie pozwalało mi lekarskie sumienie. Chodziliśmy więc na nie często - ja i moja odziana w strój canis dziewczynka, którą futrzaste przebranie chroniło przed ciekawskimi spojrzeniami sąsiadów.
bloodwar • 2015-01-30, 12:46  Najlepszy komentarz Najlepszy komentarz (64 piw)
Jak ktoś znajdzie to " Doczytałeś dotąd, k***o?" to dostanie jakąś nagrodę? :)